Świeżynka 44

Jeśli niektórzy nie zauważyli to na blogu jest nowe opowiadanie ,, Patrz tylko na mnie!”. Może się wam spodoba.

Rano okazało się, że nie zrobiliśmy zakupów i lodówka świeci pustkami, a zapasy przygotowane przez mamę już się skończyły. Postanowiłem pójść po przysłowiowe bułki, zanim trzy śpiące brudaski, wstaną z łóżka. Wziąłem szybki prysznic, założyłem co mi wpadło w ręce i pognałem do Biedry na piechotę, zamiast jak każdy rozsądny człowiek, zabrać samochód i zrobić porządne zaopatrzenie. No cóż. Przyzwyczajenie druga natura. Gnany niepokojem pędziłem między regałami z prędkością światła. Dzieci w tym wieku bywały bardzo kreatywne, a Nikolas miał mocny sen. Po kwadransie miałem pełen koszyk. Cały zziajany wróciłem do domu, targając dwie, wypchane po brzegi siaty. W progu powitała mnie Emilka, w starym podkoszulku mojego Słońca, który sięgał jej prawie do ziemi, z buzią wypapraną pastą do zębów. Z rozczochranych włosów strugami ciekła woda. Miała wypieki na drobnej buzi i była najwyraźniej czymś bardzo przejęta.

– Ruski się wypierdolił…- Nie mogła ustać na miejscu, energia aż ją rozpierała. – O taaak… – Rozpostarła ramiona i przegięła się do tyłu. – Kurwa mać to po polsku prawda? – Złapała mnie za rękę i pociągnęła do łazienki.
– Skarbie, mówi się wywrócił. – Jęknąłem w duchu. – To drugie nazywamy łaciną podwórkową. Jest absolutnie zakazana!
– Na mydle pojechał, taaakim ślizgiem…- Przewróciła oczami z podziwem. A kto by mnie tam słuchał w tak ekscytującej sytuacji.
– Mam nadzieję, że żyje. – Co te diablęta zrobiły z moim facetem? Dzwonić po mamę czy pogotowie?
– Pewnie. – Okręciła się dwa razy na pięcie. – Jurka go kuruje. Pani dyrektor uczyła nas pierwszej pomocy. – Zadarła nosek.
– O boże…- Już sobie wyobraziłem, co się tam wyprawia. Kiedy byłem  w ich wieku, razem z sister leczyliśmy naszego kulejącego kota zdrowym białkiem
( wszystko zasłyszane w telewizyjnych reklamach było dla nas wyrocznią) czyli tłustymi robakami wygrzebanymi w ogródku. Zarzygał wtedy cały dom, a mama goniła nas z pasem wokół domu. Przyspieszyłem kroku. Już daleka słyszałem jęki mojego Skarbu. Otworzyłem z rozmachem drzwi do łazienki.

– Ajajaj… Umieram….- Nikolas, ubrany jedynie w krótkie spodenki, siedział na podłodze w kałuży wody i pianie, z mina świadczącą, że jego koniec nastąpi lada chwila. Nad nim stał z poważną miną Jurka i głaskał po głowie.

– Nie płac…- Maluch pochylił się nad stłuczonym kolanem mężczyzny. – Podmucham ci…- Rączkami przyciskał najmocniej jak potrafił do nogi zrobiony z ręcznika zimny okład, który ciągle się zsuwał.
– Będę musiał iść do doktora. – Łypnął na mnie jednym okiem, a potem zaczął od nowa jęczeć, tylko już mniej dramatycznie. Mnie zastanowiło coś zupełnie innego, bo że temu drabowi nic się nie stało, było raczej oczywiste. Ależ mnie nastraszyli. Odetchnąłem z ulgą.
– To on jednak gada? – zapytałem cicho Emilkę i wskazałem na chłopca. Miałem ochotę skakać razem z nią. Znajdziemy małemu dobrego logopedę, który pomoże zlikwidować wadę wymowy. Nie pozwolę, by koledzy w zerówce go wyśmiewali. Ten nieśmiały aniołek bez pomocy swojej przyjaciółki nie umiałby się obronić. Darowałem nawet temu staremu bałwanowi, udającemu prawie trupa, jego wygłupy.
– Czasami, jak jesteśmy sami. – Przyjrzała się Nikolasowi i pokiwała poważnie głową. – Zrobią mu operację czy dadzą zastrzyki?
– Biedulecek…- Jurka najwyraźniej bardzo się przejął. – Zastsyki strasnie bolą.
– Dam ci potem potrzymać moją lalkę.
– A ja cekolade. Pysna.
– A mówiłeś, że całą zjadłeś! – Emilka pogroziła chłopcu, który kucnął za moim Słońcem i chwycił go za koszulkę. Wystawał mu tylko czubek głowy. Z przyjemnością patrzyłem na ich komitywę.
– Zabierzcie tego umarlaka do kuchni – rzuciłem do dzieci. – Niech wam zrobi płatki z mlekiem. – Nie miałem tak współczującego serduszka jak maluchy. – Zrobiliście tu chlew. – Rzuciłem dzieciom ręczniki. – Wysuszyć się i odmaszerować.
– Mnie też możesz powycierać. Chyba pomożesz inwalidzie. – Co temu durniowi chodziło po głowie? A to sobie znalazł miejsce na amory. Myślał, że jak zobaczę jego nagi tors to zmięknę? Trzymaj się Lutek. Przestań tam zezować, ty stokrotko bez kręgosłupa!
My… My pomozemy! – Jurka z Emilką rzucili się na Nikolasa, który z głupią miną pozwolił się opatulić ręcznikami. Dobrze mu tak zboczuchowi, nawet w towarzystwie dzieci myślał tylko o jednym. Rozejrzałem się po łazience. Chyba nawet godzina nie wystarczy by przywrócić w niej porządek.

***

Zaplanowałem wycieczkę krajoznawczą. Ani rodzinny dom, ani bar Pod Kogutem nie wchodziły w tej chwili rachubę. Ignorowałem wszystkie telefony od bandy Stokrotków, którzy umierali z chęci poznania dzieciaków, a musieli zadowolić się relacją Wiśki. Na razie chciałem, aby maluchy przyzwyczaiły się do nas, nie miały do tego okazji, a zabranie ich z Domu Dziecka odbyło się w takim tempie, że przypominało raczej porwanie niż adopcję. Mieliśmy iść razem do pobliskiego parku, chciałem im pokazać rodzinne miasteczko. Tutaj był teraz ich DOM. Już niedługo zacznie się szkoła i powinny umieć do niego trafić.

Okazało się, że Nikolas nie miał dla nas czasu, bo musiał zarabiać na chlebek. Zajęty problemami rodzinnymi zaniedbał nieco interesy. Ledwo skończyliśmy śniadanie rozdzwonił się telefon, więc moje kochanie zamknęło się w gabinecie i prowadziło którąś z kolei długą rozmowę. Dzieci tymczasem zaczęły się niecierpliwić. Machnąłem na niego ręką i postanowiłem dobrze wykorzystać ostatni dzień urlopu. Następnego na pewno szybko nie dostanę, bo w szpitalu jak zwykle brakowało rąk do pracy. Zlustrowałem stojące w holu maluchy. Wyglądały naprawdę świetnie w nowych, sportowych ubrankach, które sprawiłem z myślą o zabawie. To Emilki było nieco przyciasne, w końcu kupiłem je z myślą o sześcioletnim chłopcu, na szczęście bawełna okazała się całkiem rozciągliwa. Planowałem w najbliższym czasie zaangażować sister i wysłać ją ze swoją małą, rudą kopią na rajd po sklepach. Nie bardzo znałem się na tych dziewczyńskich akcesoriach. Trzeba też było urządzić drugi dziecinny pokój. Na pewno nie odmówi, jeśli dostanie w łapska, jedną ze złotych kart Nikolasa.
– Gotowi na przygodę? – Wziąłem ich za ręce i poczułem się super odpowiedzialnym, doświadczonym tatusiem. Ruszyliśmy główną ulicą Karowa. – Przechodzimy zawsze przez pasy. – Stanąłem na skraju chodnika.
– Jasne. Pójdziemy na huśtawki? – Emilka jak zwykle tryskała energią, chłopiec dreptał obok, nieśmiało zerkając na mnie spod długiej grzywki. Nie będzie łatwo zdobyć jego zaufanie.
– Po drugiej stronie ulicy jest plac zabaw.
– Koniki…? – Ciemne oczy chłopca rozbłysły.
– Stadnina jest daleko, może innym razem. – W życiu nie wybrałbym się na taką eskapadę sam. – A w parku są jedynie zielone, polne. – Chyba rozczarowałem Jurkę, bo wygiął usteczka w podkówkę, a ja poczułem się strasznie głupio.
– No coś ty. – Dziewczynka przewróciła oczami, zaczęła tłumaczyć mi cierpliwie jak wyjątkowo nierozgarniętemu dziecku, a ja poczułem się malutki. Tyci. Kiedyś może będę prawdziwym tatą, ale na razie strzelałem gafę za gafą. Na razie przegrywałem z jedenastolatką. – On się boi dużych zwierzaków. W Bidulu były takie do bujania, na sprężynie.
– Aha… – stwierdziłem inteligentnie, starając sobie przypomnieć czy widziałem gdzieś takie huśtawki. Na miejscu okazało się, że niepotrzebnie zachodziłem w głowę, a zjeżdżalnia oraz drabinki zupełnie wystarczyły do dobrej zabawy. Choć nie na długo. Piaskownicę oboje zignorowali, bo Jurka za nic na świecie nie chciał wziąć wiaderka ani łopatki od nieznajomych dzieci. Ten mały aniołek był niestety zbyt nieśmiały. Koniecznie musimy popracować nad jego pewnością siebie. Na szczęście przypomniałem sobie, co sam lubiłem robić.
– Może pokarmimy kaczki? – Podeszliśmy go pana opiekującego się parkiem, sprzedającego niewielkie woreczki z karmą. Słońce stało już wysoko na niebie. Był ciepły sierpniowy dzień, czyli nadal mieliśmy wakacje, więc dookoła biegała chmara dzieciaków pod czujną opieką matek. Usiedliśmy na brzegu.
– Ale ładne.. Tamta zielona jest świetna. – Emilka entuzjastycznie sypnęła pełną garść ziarna do wody.
– Jedzą paluski? – Jurka raz po raz wyglądał zza moich pleców. W sumie to mu się  nie dziwiłem. Te durne ptasiory bywały groźne, sam się o tym przekonałem przy okazji randki z Nikolasem. Zwłaszcza tata łabędź bywał agresywny, na razie trzymał się jednak z daleka, więc spokojna moja rozczochrana.

Zauważyłem, że od jakiegoś kwadransa obserwował nas jasnowłosy chłopczyk, przenosił wzrok ze mnie na Jurkę i z powrotem. Wystrojony jak na bal, siedział na ławce i bawił się drewnianym, pięknie rzeźbionym samolocikiem. Wymalowana blondyna w mini nie spuszczała go z obficie orzęsionych patrzydeł. Skądś znałem tą lalę. Po dłuższym namyśle stwierdziłem, że to jedna z wkurzających byłych mojego prowadzącego bujne życie towarzyskie, brata. Już on z pewnością o to zadbał by znienawidziła naszą rodzinę do siódmego pokolenia. Najpewniej podłapała pracę wakacyjną jako opiekunka.
– Ale z ciebie tchórz! – Gówniarz podszedł bliżej i spojrzał z pogardą na Jurkę. -Seplenisz jak dzidziuś! – Zaniepokoiłem się rozwojem wydarzeń. Nie chciałem, aby z pierwszego dnia w Karowie maluch miał złe wspomnienia.
– Te Brajanek, zamknij ryło! – Pysknęła czujna Emilka.
– Kochanie, nie zadawaj się z marginesem. – Usiłowała zatrzymać smarkacza orzęsiona Kaśka, robiąc wiatr powiekami. Jakim cudem te sztachety wokół oczu nie wbiły jej się w źrenice? Niektóre lachony nie znały umiaru w upiększaniu.
– Skąd wiesz Nakrapiana jak mam na imię? – Zainteresował się zaskoczony chłopiec. Uderzył w czuły punkt dziewczynki, nie była zadowolona ze swoich piegów.
– Połowa głupków na moim blokowisku się tak nazywała. – Nie pozostała dłużna. – Wołaliśmy na nich Europejskie Sieroty. – Chłopiec gwałtownie poczerwieniał.
– Sama jesteś sierota. Mama i tata za tydzień wrócą do domu! – Wrzasnął Brajanek. – A twój brat jest głupi! Boi się kaczek. –  Jurka nie odpowiedział na zaczepkę, tylko wydął usteczka i zmrużył oczy, najwyraźniej nad czymś intensywnie myślał. Zacząłem się obawiać gryzącego ataku. Jak nic najem się wstydu. Z doświadczenia jednak wiedziałem, że lepiej było, gdy dzieci same rozwiązywały takie konflikty. Postanowiłem jeszcze chwilę zaczekać z interwencją. W Karowie mieliśmy jedna szkołę i prędzej czy później maluchy się w niej spotkają.
– Jesteś odwasny? Pokas! – Mój mały aniołek przezwyciężył nieśmiałość, podszedł do Emilki i wziął ją za rękę.
– Pokas, pokas – przedrzeźniał go ulizany Brajanek. – Pewnie, że jestem odważny. Jesteś strasznym mikrusem.
– Mam sześć lat i jesce rosnę. – Stwierdziła spokojnie moja rozsądna kruszynka.
– Też mam sześć. – Cwany łobuz jeszcze się wyprostował, by wyglądał na większego niż w istocie.
– Pije dużo mleka, wkrótce cię dogoni. – Odezwałem się, by dodać nieco otuchy maluchowi.
– Akurat.
– On wie lepiej, placuje w spitalu. – Zdenerwowany Jurka przez chwilę wiercił nóżką dziurę w trawie, a potem nieoczekiwanie się uśmiechnął. Sama słodycz. Wyglądało jakby jego mała buzia rozkwitła niczym rzadki kwiat. – Daj temu dusemu! – Wskazał na tatę łabędzia. Podał torebkę z karmą zaskoczonemu blondynkowi, który przyglądał się mu z niemądrze otwartymi ustami. Dobrze ci tak zarozumiały gówniaku! Poczułem dumę z posiadania najśliczniejszego synka na świecie. Zanim lachon zdążył odciągnąć Brajanka od stawu, ten pochylił się nad wodą i wrzucił do niej całą zawartość woreczka. Wielki biały ptak zareagował nadspodziewanie szybko. Ruszył przed siebie niczym wodolot. Nie wiadomo co mu się nie spodobało tym razem. Zasyczał, wyciągnął długa szyję, złapał chłopca za palec i uszczypnął.
– Ajajaj…! – Wrzasnął Brajanek. Niespodziewanie na pomoc rzucił mu się mój dzielny aniołek. Nie zawahał się ani na moment. Zdjął sweterek i zaczął nim wymachiwać. Przestraszony łabędź z łopotem skrzydeł oddalił się na drugą stronę akwenu. Nawet nie spróbował pływających po powierzchni smakołyków.
– Daj. – Jurka ujął chłopca, który właśnie walczył z napływającymi łzami, za rękę. – Jestem w tym dobly. – Wyciągnął z kieszeni pomięta chusteczkę, włożył do niej zerwany z trawnika listek babki lancetowatej, chwała pani dyrektor, i opatrzył zranione miejsce. Zawiązał końce na zgrabną kokardkę. No, no. Rośnie nam przyszły chirurg. Jak na takiego brzdąca był niesamowicie sprawny manualnie.
– Ściągnij tą szmatę, jeszcze się czymś zarazisz! – Kłapnęła paszczą blondi.
– Nic mi nie jest. – Brajanek szybko schował dłoń do kieszeni spodni. – Przepraszam – rzucił nagle do Jurki. – Jesteś bardzo odważny. Przyjdziesz tutaj jutro?
– Nie wiem, poprosę tatę. – Uśmiech mojego aniołka był tak jasny, że mógłby zawstydzić słońce. Przytulił się do mnie ufnie, a moje serducho zabiło tak głośno, że mogłoby robić za dzwon w kościele.
– Mam braciszka w dechę. – Pochwaliła go równie dumna jak ja Emilka, co do tego faktu byliśmy w pełni zgodni. Przybiłem z nią piątkę. – Jesteś zajebisty! – Dodała ku mojej konsternacji. Wyciągnęła przed siebie rękę z kciukiem do góry i  pogłaskała go po ciemnej główce. Boże, ty widzisz i nie grzmisz. Prędzej posiwieję, niż ich wychowam.
– Siajebisty?
– A może po prostu świetny. Znowu użyłaś zakazanego słowa. – Skarciłem ją z westchnieniem.
– Szkoda. Podwórkowa łacina jest zaje… to znaczy fajna. – Pochwaliła się dobra pamięcią dziewczynka i wyszczerzyła do mnie ząbki. Coś jednak do niej docierało, ale długa droga przed nami, oj długa i wyboista, a nasz język wyjątkowo kwiecisty i malowniczy. Jeszcze się nasłucham na wywiadówkach. W tym momencie przypomniałem sobie, że był jeszcze ktoś, komu niewątpliwie należało się szybkie spotkanie z chłopcem. Jego ciotka znaczy się wujek Carmelo z pewnością szalał z niepokoju. Lutek, nie masz sumienia, jesteś nie stokrotką, tylko zwyczajnym chwastem.

Patrz tylko na mnie 9

Aktorzy wyjechali w plener i miało ich nie być aż do wieczora. Zoja uznała, że nadszedł idealny dzień, w którym powinna wypróbować swoje siły. Nikt nie będzie jej przeszkadzał w realizacji makiawelicznych planów, bo gosposia się przecież nie liczyła. Postanowiła zacząć powoli, małymi krokami. Musiała być ostrożna, nikt nie mógł jej zdemaskować. Willa Luogo di Silencio należała do pisarza, który został niejako zmuszony przez wytwórnię do przyjęcia bandy lokatorów. Na pewno byłby zadowolony, gdyby mógł się ich jakoś pozbyć. Taki miała plan na później. Za najważniejszą sprawę uznała skłócenie Andrieia z Adamem, co wydało się dziewczynie łatwym zadaniem, obaj byli z natury namiętni, zapalczywi i bardzo uparci, oczywiście każdy na swój sposób. Dwie tykające bomby, gotowe w każdej chwili wybuchnąć, wystarczyło podpalić lont. Od kilku dni uważnie ich obserwowała. Mieli od rana zająć się wspólnym projektem w małym studiu, przygotowanym przez producenta dla piosenkarza, oczywiście za zgodą gospodarza. Zoja wpadła na kilka pomysłów, które postanowiła zrealizować, zaczynając od tych najmniej ryzykownych. Wczesnym rankiem, cichutko, rozglądając się na boki niczym przestępca, pobiegała do apartamentu brata. Dokonała kilku niezbędnych zmian. Dumna z siebie wróciła do jadalni i ze spokojem zajęła się śniadaniem. Już widziała jak idzie u boku Adama po czerwonym dywanie na premierę nowego filmu do którego jej ukochany mąż napisał scenariusz, a wszystkie kobiety wokoło zgrzytają zębami z zazdrości. Wiązała z nim swoją przyszłość, ani na moment nie wątpiąc, że była jego najlepszą opcją na szczęśliwe życie. Nareszcie przestałaby być cieniem Andrieia i zaczęłaby lśnić własnym blaskiem. Nawet rodzice musieliby w końcu dostrzec jak wspaniałą mają córkę.

 

Adam żywił nadzieję, że poranek zwyczajnie przeleniuchuje z książką w ręku. Niby miał poprawiać wspólnie z Demkowiczem teksty piosenek do jego nowego albumu, który miał się wkrótce ukazać, ale mężczyzna zważając na odniesione rany, z pewnością nie był w stanie wstać z łóżka, a co dopiero śpiewać i komponować. Aby jednak nie wyglądało, że się migał od pracy, z kubkiem kawy w ręce, poszedł do domku w ogrodzie. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy lokator przywitał go co prawda z krzywym uśmiechem, ale w pełni ubrany i odświeżony. Przystojna twarz Demkowicza wyglądała nader malowniczo. Można było na niej dostrzec wszystkie odcienie fioletu i zieleni. Pił przez słomkę herbatę, bo popękane usta piekły w zetknięciu z napojem. Jak przystało na bohatera cierpiał w milczeniu.

– Ohajo rycerzu. Chyba jednak powinieneś wrócić do łóżka. – Adam przywitał się zwodniczo współczującym tonem, któremu przeczyło pełne satysfakcji spojrzenie, taksujące z niejaką przyjemnością zmaltretowaną sylwetkę piosenkarza. Pisarz był dość pamiętliwym człowiekiem i niełatwo zapominał wyrządzone mu krzywdy. Brygada remontowa tłukła się właśnie niemiłosiernie w holu, naprawiając wyrządzone szkody. Musieli wymienić część podłogi, zniszczonej przez szalejących poprzedniego dnia awanturników, a ponieważ mieli do czynienia ze skomplikowaną mozaiką, prace miały potrwać przez trzy dni. A biednej kukułki nadal nie udało mu się reanimować.

– Jak miło, że się o mnie tak troszczysz. – Rzucił z przekąsem Andriei. Postanowił nie reagować na zaczepki grafomana. Stał przed nim w swobodnej pozie, z tymi przeklętymi dołeczkami w policzkach, włosy spiął nad karkiem niedbale, o zgrozo, długopisem za pięć centów i wyglądał na niezmiernie zadowolonego. Świetnie skrojona, acz krzywo pozapinana koszula, podkreślała zgrabną sylwetkę. Smukła talia spowodowała, że zapragnął objąć ją dłońmi. Chyba drań miał nadzieję na małe wakacje. Oho! Nie z nim takie numery. – Jestem mężczyzną, kilka drobnych ran nie kładzie mnie na tydzień do łóżka.

– Czy ty masz jakąś obsesję na tym punkcie? – Zapytał zaciekawiony pisarz. Demkowicz jak nic miał jakieś kompleksy, będzie musiał powęszyć. Czy jak go wystarczająco zdenerwuje, trzaśnie drzwiami, a on będzie miał upragniony, wolny dzień? – Mama ubierała cię w sukienki w dzieciństwie? Bawiłeś się lalkami siostry?

Chciałem tylko powiedzieć, że prawdziwy mężczyzna nie poddaje się z byle powodu. – Zmierzył kpiącym spojrzeniem, przeciągającego się niczym kot, nadal lekko zaspanego pisarza, który wyglądał jakby miał wielką ochotę czmychnąć i zaszyć się w jakimś kącie. Czy on naprawdę myślał, że tak łatwo go sprowokuje?

– Chyba za długo ćwiczyłeś taekwondo i zbytnio przejąłeś naukami mistrza Yody. – Adam po dziecinnemu wydął wargi. Jego zamiar dezercji niestety spalił na panewce. – W takim razie wolę zostać kobietą i czasami ulec presji. – Chciał czy nie, musiał pogodzić się z faktem, że miał do czynienia z cholernym pracoholikiem, który prędzej padnie trupem, niż odpuści. – Dawaj co nagryzmoliłeś.

– Ależ proszę droga pani. – Położył na stole plik kartek pokrytych gęsto eleganckim pismem. – Podoba mi się ta skłonność do ulegania. – Zawiesił wzrok na kształtnych wargach, które sfrustrowany mężczyzna maltretował właśnie niemiłosiernie zębami. Czy dostałby po buzi gdyby ugryzł dolną? Wystarczyłyby dwa kroki. Gwałtownie drgnął i poczerwieniał, kiedy się zorientował, dokąd powędrowały jego myśli.

– Odwal się głąbie! – Nie wytrzymał Adam. Czego on się tak gapił? Pewnie uznał, że skoro czasami ulega, to padnie w ramiona każdemu idiocie byle był przystojny. Zaschło mu w gardle pod wpływem intensywnego spojrzenia Demkowicza. Sięgnął po dzbanek z sokiem, który o dziwo, okazał się śliski niczym kostka masła. Niespodziewanie wymknął mu się z rąk i upadł wprost na stół. Kartki niczym gąbka natychmiast wchłonęły czerwony płyn. Pociekł również na podłogę. Atrament zaczął się rozpuszczać tworząc nieregularne plamy. Zanim mężczyźni zdążyli zareagować, nie mieli już co ratować.

– Ty niezdaro! Tutaj miałem zapisane wstępne teksty do wszystkich piosenek. – Teraz z kolei zdenerwował się Andriei. – Wiesz ile czasu zajęło ich przygotowanie?

– Tylko mi nie mów, że nie masz kopii! – Krzyknął przestraszony nie na żarty Adam. Nie miał pojęcia jak to się stało, w jednej chwili trzymał dzbanek, w drugiej już go nie było, a przecież mógłby przysiąc, że miał czyste ręce.

– Coś mam na komputerze, ale nie wszystko. – Nigdy nie wyłączał laptopa, w razie gdyby nagle potrzebował coś sprawdzić lub zanotować. Podszedł do biurka i kliknął myszką, jak to robił setki razy wcześniej, by go obudzić z uśpienia. Kiedy zabłysnął ekran czarne oczy mężczyzny zrobiły się niemal okrągłe. – To niemożliwe! Jakaś klątwa?!

– Co u licha? – Przepchnął się do przodu i ku swojemu przerażeniu zobaczył napis – trwa formatowanie dysków. – No teraz to pojechałeś! Urodziłeś się kretynem i sprytnie to ukrywałeś?!

– Jak to zatrzymać? – Spanikowany Andriei zaczął klikać na chybił trafił. Jakimś cudem wyłączył formatowanie. Nerwowo zaczął sprawdzać pamięć. – Wszystko znikło! Trzy miesiące pracy poszły w las!

– Brawo geniuszu! – Zapowiadało się, że przez najbliższe tygodnie nie opuszczą studia. Nie tylko teksty, ale i nuty odleciały w niebyt.

– Zaraz cię zamorduję, to wszystko wina twoich niezgrabnych łap! – Zrobił zamach i rzucił w durnego grafomana poduszką mimo, że nadwyrężone ramię paskudnie zazgrzytało w stawie.

– Moja? To niby ja wymazałem swoją pracę jednym ruchem?! – Nie pozostał dłużny. Jaśków w pobliżu nie brakowało, lubił się na nich wylegiwać i w każdym pokoju było ich co najmniej kilkanaście. – Ty kretynie! – Udało mu się trafić za pierwszym razem prosto w zielono – fioletową gębę.

– Kobieto, nie w twarz! – Rzucił ponownie, ale ku swojej konsternacji nie trafił. Złośliwe diabelstwo było całkiem zwinne. – Może i wymazałem, ale ty ją utopiłeś, popaprańcu.

– Ja ci dam popaprańca! – Adam niepomny na stan mężczyzny rzucił się na niego z rozpędu. Nikt nie będzie go wyzywał od bab, a już na pewno nie ten laluś! Może i nie był osiłkiem, ale swoją wagę miał. Padli jak dłudzy i przeturlali się po dywanie. Demkowicz, będący w naprawdę kiepskiej formie, jedynie zasłaniał się rękami przed atakującym go rozwścieczonym pisarzem, który usiadł okrakiem na jego biodrach i usiłował udusić poduszką. Szło mu raczej średnio, bo poszewka się rozerwała i wszędzie fruwało pierze.

– Złaź ze mnie głupku! – Jęknął zażenowany Andriei. Mężczyzna w swoim zaślepieniu nie zauważył, że od nowa rozerwał mu wargę, na domiar złego kręcił zgrabnym tyłkiem po najbardziej wrażliwym miejscu. – Apsik…! – Zaczął kichać raz po raz. Niech Allach błogosławi pióra! Przynajmniej głupoty wywietrzały mu z głowy jak ręką odjął.

– Osmarkałeś mnie! – Odsunął się z obrzydzeniem. Nie miał pojęcia co mamrotał jego więzień, sflaczała poduszka całkiem dobrze tłumiła głos.

– Trzeba było posłuchać! – Udało mu się uwolnić głowę. – Aaa..! – Nabrał powietrza do płuc i wykorzystał swoją tajną broń. Wrzasnął ogłuszajaco na najwyższej nucie jaką się mu udało wydobyć w takiej pozycji. Złość mu już całkiem przeszła, za to całe ciało bolało jak diabli.

– Ty cholero! – Oszołomiony Adam spadł na podłogę i złapał się za uszy. Z jednej strony stracił na moment słuch, z drugiej zyskał chwilę na zastanowienie. Zdrowy rozsądek natychmiast wrócił na swoje miejsce i puknął go w czoło. Usiadł. – To krew, czy sok? – Popatrzył przestraszony na leżącego mężczyznę.

– Jesteś okropnie brutalny jak na uległą kobietę. – Wyszczerzył się Andriei. – Jeśli chciałeś się ze mną poobściskiwać na dywanie trzeba było powiedzieć. Nie musiałeś od razu rzucać się niczym pies na szynkę. – Z niemałą satysfakcją patrzył jak twarz pisarzyny zaczyna płonąć.

– Przepraszam. – Naprawdę zawstydzony swoim zachowaniem Adam podał rękę mężczyźnie, który postękując podniósł się z podłogi swoje poobijane szczątki.

– Do wesela przejdzie. – Uśmiechnął się połową ust, bo druga przedstawiała raczej żałosny wygląd. Zakłopotany grafoman przestępujący z nogi na nogę, stanowił całkiem słodki obrazek. – Pokój?

– Rozejm. – Nie miał zamiaru wyjść na łatwego, ale odwzajemnił uśmiech. – Przez najbliższy tydzień musimy trzymać z daleka swoich menadżerów, inaczej zrobią nam z życia piekło.

– Myślisz, że te siniaki znikną do poniedziałku.- Podszedł do lustra. Plamy na twarzy zaczynały powoli zyskiwać nowy kolor – żółty. –  Mam wywiad z Ofrą.

– Najwyżej pożyczysz pudru od Jenni. – Rozpuścił niesforny język Adam. – Makijaż czyni cuda.

– Po moim trupie. – Nie znosił wizażystek i tych ich ohydnych pędzelków. Udało mu się chyba wykurzyć z Ukrainy wszystkie w miarę kompetentne.

– To się da zrobić. Jak cię ktoś z szefostwa zobaczy zabije, cokolwiek będzie miał pod ręką. A wybacz, nie mam zamiaru ginąć razem z tobą. – Poklepał po ramieniu załamanego piosenkarza. – Nie martw się dzieciaku, pomogę ci wyleczyć ten anielski pyszczek i znowu będziesz śliczny jak kwiatuszek, który wabi setki muszek.

– Nie sądzisz, że milczące kobiety są bardziej atrakcyjne? – Nie miał zamiaru pozostać w tyle, jeszcze trochę poprzebywa w towarzystwie pisarza i dogoni w elokwencji Mitię.

***

Zoja kucała pod otwartym oknem z mocno bijącym sercem, jedynie od czasu do czasu odważała się wstać, wysuwała wtedy ostrożnie głowę nad parapet i zerkała do pracowni. Obawiała się czy aby nie przesadziła. Obaj mężczyźni traktowali pracę bardzo poważnie. Z początku wszystko szło jak to zaplanowała. Miała nawet małe wyrzuty sumienia, kiedy Adam zaczął okładać rannego brata, odezwała się w niej rodzinna solidarność. Szybko jednak przeszła, gdy zauważyła, że Andriei jedynie się zasłaniał, a z twarzy szybko zniknęła mu złość. Z jego posturą i umiejętnościami bez problemu poradziłby sobie z dużo drobniejszym z pisarzem, ale najwyraźniej nie miał takiego zamiaru, a ich pozycja na dywanie zaczęła wyglądać coraz bardziej dwuznacznie. A na koniec, ku rozpaczy dziewczyny, nawet zaczęli się uśmiechać i podali sobie ręce. Złapała się za głowę. Tyle pracy na darmo! Musi zacząć wszystko od nowa. Co ci wybuchowi pracoholicy zrobili się nagle tacy rozsądni i ugodowi? Chyba się nie zorientowali, że padli ofiarą dywersji?
   Szła powoli ogrodową ścieżką, kopiąc czubkiem bucika napotkane kamyki i szyszki. Najważniejsze, że nikt nie  widział co zrobiła. Od początku nie liczyła na szybkie załatwienie sprawy. Brat bywał okropnie uparty jak coś sobie wbił do łba. Z drugiej strony może jednak niepotrzebnie się martwiła. Niby miał za sobą niejedno zauroczenie, nigdy jednak nie angażował się zbyt głęboko, a jego uczucia ślizgały się po powierzchni. Próbę czasu przetrwała jedynie pitoląca na skrzypcach Katia pewnie dlatego, że widywali się kilka razy do roku i miała poparcie rodziców. Wróciła do jadalni dojeść kanapkę. Napotkała uważny wzrok Celiny, obierającej ziemniaki na obiad. Szare oczy patrzyły na nią twardo.

– Nie powinnaś się wodzić za nim wzrokiem, to twój pracodawca. – Kobieta od początku była przeciwna zatrudnieniu rozpuszczonej pannicy. Co z tego, że posiadała niezbędne kwalifikacje. Przypominała jej pustogłowe fanki, które zasypywały facebooka Adama setkami miłosnych wyznań i okropnych wierszydeł. Czym były lepiej sytuowane i ładniejsze, tym bezczelniejsze. Na szczęście z drugiej strony ekranu nie mogły zbyt wiele zdziałać, ale ta tutaj jak najbardziej.

– Co ty tam wiesz – westchnęła i podparła twarz rękami.  Popatrzyła z niesmakiem na odsłonięte ramiona gospodyni ubranej w sportową koszulkę na ramiączkach i dżinsy. Z tym umięśnionym ciałem i tatuażami wyglądała jak członkini gangu albo wykidajło z knajpy. Po co Adam ją zatrudnił? Wokół było mnóstwo profesjonalistek. Czyżby coś wyniuchała? Niemożliwe.

Uważaj mała, jak cię na czymś przyłapię, wylecisz z roboty. –  W tej dziewczynie coś się jej nie podobało, to jak nieustannie śledziła pisarza wzrokiem, krzywiła się na widok każdego kto się do niego zbliżył jakby miała do tego jakieś prawo, cały czas kręciła się w pobliżu. Rozumiała, że jej szef podobał się takim głuptulom, sława i pieniądze były silnymi afrodyzjakami, ale ta wydała się jej wyjątkowo zawzięta. Jakby była pewna zwycięstwa i nie przyjmowała do wiadomości możliwości odmowy.

– Niby na czym, na czytaniu? – Zoja wskazała na stertę książek na blacie stołu którymi wspomagała się podczas tłumaczenia tekstów.

– On już dawno skończył z kobietami, a już na pewno nie zainteresowałby się taką gówniarą.  Czym szybciej to do ciebie dotrze, tym mniej narobisz sobie problemów.- Dziewczyna udawała niewinną, ale ona swoje wiedziała. Obserwowała ją od chwili przyjazdu. Nigdy nie pozwoliłaby córce na podróż w nieznane, w dodatku do obcego mężczyzny, którym była zauroczona.  Jacy rodzice pozwalają swojemu dziecku lecieć samemu na drugą stronę globu? Adam czasami bywał strasznie naiwny, taka zakochana nastolatka, oznaczała poważne kłopoty. Już po tygodniu powinien odesłać ją do domu. Z drugiej strony sławny brat mógł się okazać jeszcze większym utrapieniem. Najlepiej byłoby gdyby Zoja zabrała go ze sobą.

……………………………………………………………………………………………

makiaweliczne plany – podstępne, dopuszczające przemoc, dwuznaczne moralnie

Patrz tylko na mnie 8

Obaj aktorzy rzucili się najpierw na nieznajomego, który na ich widok jakby nabrał rozsądku i nic sobie nie robiąc z jego tłumaczeń, zwyczajne wypchnęli go za drzwi. Wylądował ciężko na tyłku u podstawy schodów prowadzących do willi. Otrzepali ręce z minami zwycięzców. Kiedy wrócili na plac boju właściwie nie mieli już nic do roboty.

Adam nie musiał używać aż tyle siły co jego lokatorzy, wystarczyło jedno, groźne spojrzenie, a rozjuszony Andriei natychmiast spotulniał, jakby ktoś spuścił z niego parę. Stanął spokojnie, z rękami podniesionymi do góry, ale nadal łypał czarnymi oczami spode łba. Najwyraźniej emocje nie do końca go opuściły. Oparł się o ścianę, bo najwyraźniej zakręciło mu się w głowie. Pisarz, po chwilowym wahaniu, wziął za rękę zmaltretowanego awanturnika i zaprowadził do jadalni, gdzie znajdowała się apteczka. Wskazał mu fotel, a sam usiadł na oparciu. Ujął opierającego się mężczyznę za podbródek i uważnie przyjrzał twarzy. Nikt w tym pokiereszowanym obdartusie, w rozchełstanej koszuli i uwalanych ziemią z rozbitej doniczki spodniach, nie poznałby przystojniaka z popularnych rozkładówek. Z rozciętej wargi i nosa płynęła krew, a pod okiem puchło w zastraszającym tempie wielkie limo. Powstawał malowniczy siniec wielkości dłoni. Demkowicz siedział w milczeniu, unikając wzroku pisarza. Jako mężczyzna zrobił co należało i teraz powinien, jak prawdziwy bohater, z godnością ponieść konsekwencje. Ah te stare westerny. Uwielbiał je i miał w domu całą kolekcję. Kirk Douglas z rozkosznym dołkiem na podbródku i marsowym spojrzeniem był odkąd pamiętał jego idolem. Zacisnął usta, nie uniknął jednak cichego syku. Adam popatrzył na niego z politowaniem. Postanowił zaoszczędzić sobie nerwów, właściwie nie musiał prawić mu kazania, menadżer zrobi to jutro za niego. Może nawet drania dobije. Pisarz był wściekły. Nazwał dom Luogo di Silencio nie bez powodu. Pragnął świętego spokoju. Tymczasem dawaj narwani kretyni zrobili sobie z holu ring bokserski, uszkodzili nawet jego ulubiony, zabytkowy zegar. Polał obficie krwawiące miejsca środkiem odkażającym. Andriei najpierw zbladł, potem pozieleniał. To za jego biedną, zamordowaną kukułkę, która leżała teraz na podłodze z przetrąconym skrzydełkiem, a z boku wystawały sprężyny.

– Aaa….- Piosenkarzowi nie udało mu się powstrzymać okrzyku. Uratowana księżniczka, a raczej książę, wyglądał na mało zadowolonego z interwencji i nie grzeszył delikatnością podczas opatrywania wojennych ran. Niewdzięczny grafoman. Ale jeszcze przed kwadransem był naprawdę wystraszony, na granicy łez. Kiedy zobaczył go przypartego w kącie przez obcego, zawalistego faceta nie zawahał się ani sekundy.

– Jeszcze raz się szarpniesz, a własnoręcznie podbiję ci drugie oko. – Adamowi trochę żal było idioty, który nadal zgrywał rycerza na białym koniu. Było nie było rzucił się w jego obronie na dwa razy większego od niego mężczyznę, zbudowanego niczym buldożer. Pochylił się, podmuchał rozciętą dłoń, o pięknych, długich palcach i zakleił plastrem. Andriei poczerwieniał. Mimo, że bolało jak cholera zrobiło mu się gorąco.

– Możesz mi wyjaśnić jakie licho w ciebie wstąpiło? – Pisarz pokręcił jedynie głową, widząc jego rumieńce. Nie miał zamiaru sprawiać mu aż takiej przyjemności, musiał jednak przyznać, że łobuz wyglądał w tym momencie strasznie słodko. Pewnie by się obraził, gdyby mu to powiedział, w końcu chciał uchodzić za super bohatera, który nieodmiennie kojarzył mu się z facetem w śmiesznej pelerynce i żenujących, obcisłych rajtuzach.

– Zaatakował cię. – Oczy mężczyzny, na przypomnienie  sceny którą zastał, znowu zaczęły rzucać iskry. Pierwszy raz w życiu do tego stopnia stracił nad sobą panowanie. Ojciec go uczył, że inteligentni ludzie nie rozwiązywali problemów za pomocą pięści. Spojrzał ponuro na nachylającego się nad nim mężczyznę. Prawdziwa księżniczka przynajmniej dałaby mu w nagrodę buziaka, a ten drań  jedynie zacisnął usta w wąską kreskę i groźnie na niego zezował. Ależ on miał długie rzęsy.

– Potrzebowałeś pomocy. – Przydrożny kamień był z pewnością bardziej romantyczny od tego faceta. Nie mógł zrozumieć jakim cudem został pisarzem.

– Wcale nie, dałbym sobie doskonale radę. – Nawet przed samym sobą nie chciał przyznać, że kiedy weszli zaginieni lokatorzy zaczynał właśnie panikować. Oczy Andrieia, nawet teraz takie podpuchnięte i rozjarzone gniewem, wyglądały naprawdę pięknie, jakby na dnie czarnych diamentów, ktoś rozpalił ogniska. Pisarz postanowił mieć się na baczności, coś go przyciągało do tego mężczyzny coraz bardziej i bardziej. Postanowił nie kusić losu. Zrobił krok do tyłu.

– Jakoś na to nie wyglądało. – Nachmurzył się piosenkarz. On naprawdę był taki głupi czy tylko udawał? Tamten drań zrobiłby z nim co chciał. Może zostawienie ochroniarzy w LA nie było dobrym pomysłem? Powinien ich tutaj ściągnąć?

– Procenty w głowie podkręciły ci wyobraźnię. – Warknął. Świat się kończył! Ten zarozumiały dzieciak właśnie próbował prawić mu morały. Nikt nie będzie mu mówił jak miał żyć. A Richard na pewno nie dopuściłby się wobec niego żadnych rękoczynów. Chociaż… Kilka nieprzyjemnych scen stanęło mu przed oczyma. – Śmierdzisz whisky, papierosami i damskimi perfumami. – Spróbował zmienić temat.

– Jesteś w tym niezły. – Jak można być naiwnym do tego stopnia? Ten nieproszony gość wyglądał na bardzo nakręconego i zdolnego do gwałtu. Chyba nie chciał o tym rozmawiać. – To była brunetka czy blondynka Sherlocku? – Postanowił na razie odpuścić.

– Nieźle się bawiliście. –  Adam zauważył, że na wzmiankę o kobietach piosenkarzowi od razu poprawił sie humor. Wstrętny babiarz! A on naiwnie sądził, że jednak się różnił od aktorów, wiecznie goniących za nowymi wrażeniami. Przycisnął mu mocno do opuchniętego policzka woreczek z lodem. Jedną kostkę wsunął do zakrwawionych ust. Niech się udławi! – Obie. Lubisz jak w łóżku panuje tłok?

– Ała….! – Andrieiowi, mimo bólu, szeroki uśmiech rozciągnął porozcinane w kilku miejscach wargi. Czy pisarzyna był trochę zazdrosny czy mu się wydawało? Nie musiał go jednak aż tak maltretować.

– Czego się tak szczerzysz głupolu?! – Warknął Zauber, jednocześnie delikatnie odgarniając ze spoconego czoła mężczyzny niesforne loki. Nie miał pojęcia dlaczego tak niemądrze zareagował na wzmiankę o podrywie. Co właściwie go obchodziło jak ten palant spędzał czas? Niech się szlaja gdzie chce!

– Wiesz, że jak się złościsz zabawnie marszczysz nos? – Demkowicz był zachwycony i nic nie mogło popsuć mu nastroju. Właśnie odkrył, że Adam wcale nie był tak obojętny wobec niego jak udawał. Ach te niebieskie oczy z zielonymi drobinkami. – Możesz podmuchać jeszcze tutaj? – Nastawił drugi policzek i przybliżył do niego twarz.

– Spieprzaj do swojego pokoju! – Kompletnie nie rozumiał z czego ten idiota, wyglądający jak siedem nieszczęść, był taki zadowolony i wolał nad tym nie rozmyślać. Miał nadzieję, że rano menadżer zetrze mu z ust ten głupi uśmieszek. – Opatrzyłem cię, bo rzuciłeś się mi na pomoc, ale to nie znaczy, że zacznę cię rozpieszczać. – Zadarł do góry głowę i z obrażoną miną wyszedł z jadalni, by nie zauważył wypełzającego, zdradliwego rumieńca.

Żaden z mężczyzn nie spostrzegł stojącej za rozłożysta palmą Zoji, która przyglądała się im z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie mogła uwierzyć w to co widziała na własne oczy. Do tej pory sądziła, że brat zwyczajnie robił jej na złość, a nawet jeśli prowokował Adama, to jedynie w celu, wyprowadzenia jej z równowagi i udowodnienia swoich racji. Teraz jednak zmieniła zdanie. Andriei powoli, dzień po dniu, przeistaczał się w jej rywala. Może na razie nie do końca uświadamiał sobie fascynację pisarzem, ale nie sądziła, znając jego temperament, by długo to trwało. Wyszła po cichu na taras i zapaliła. Wcześniej zbiegła na dół przestraszona krzykami i odgłosami walki, z kijem do bejsbola w rękach, gotowa rzucić się na pomoc. Trochę zamarudziła, szukając czegoś, co mogłoby jej posłużyć do obrony. Czuła scenka jaką zobaczyła, której się nie spodziewała, bardzo ją zaskoczyła. Andriei od dziecka nie znosił jak ktoś obcy go dotykał, jedynie drętwa Katia dostąpiła tego zaszczytu, ale chyba nie do końca. Relacje między tym dwojgiem układały się wyjątkowo poprawnie, zbyt poprawnie jak na jej gust. Z daleka wiało od nich chłodem i jedynie rodzice w swojej naiwności byli zachwyceni parą. Tymczasem brat, właśnie dawał się opatrywać Adamowi bez zmrużenia oka, a nawet wyglądał na wyjątkowo zadowolonego, kiedy ten się nad nim nachylił. Sam z własnej woli zbliżył się do niego jeszcze bardziej. Oczy mu błyszczały, a na wargach pojawił się prowokujący uśmiech. Szlag by to trafił! Do jej serca zakradło się nieznane, palące uczucie i pozostawiło w ustach gorzki smak. Pieprzony Naj Naj zawsze miał wszystko czego zapragnął! Odbierał siostrze jedna po drugiej rzeczy, na których jej najbardziej zależało – najukochańsze dziecko zawsze stawiane na pierwszym miejscu, pieszczone i hołubione przez całą rodzinę, jego potrzeby były najważniejsze, a już na pewno lekcje śpiewu od nowej sukienki na pierwszy w życiu dziewczyny bal. Najpiękniejszy, najmądrzejszy, najbardziej utalentowany, najpilniejszy uczeń i najlepszy syn. Zdobywał bez wysiłku to, o czym ona ledwo śmiała marzyć. A przynajmniej tak się wydawało rozżalonej Zoji. Jakoś zapomniała o ogromie pracy jaką musiał włożyć w każde zwycięstwo, o dzieciństwie, którego nie miał, o zabawach, których nigdy nie poznał.

Młodziutka tłumaczka wypaliła z pół paczki papierosów za nim uspokoiła rozdygotane nerwy i zdała sobie sprawę, że miała nad Andrieiem pewną przewagę. O wiele lepiej od niego znała Zaubera, w końcu od lat śledziła jego karierę, czytała każdą najmniejszą wzmiankę oraz plotkę. Nie był mężczyzną łatwo wchodzącym w bliskie relacje. Miał w życiu tylko dwa poważne związki. Z żoną, rozwiódł się po tragicznym w skutkach wypadku, a z Richardem rozstał po zdradzie. Na pewno teraz nie był skłonny do romansu, który nie miał szans na przerodzenie się w nic trwalszego. Rodzice byli bardzo tradycyjni i z pewnością obdarliby Andrieia ze skóry, gdyby związał się z mężczyzną. On z kolei  bardzo ich kochał i nigdy nie zrobiłby nic wbrew woli ojca czy matki. Do tego dochodziły fanatyczne fankluby, szpiegujący każdy krok paparazzi, menadżer i wytwórnie płytowe, chętnie kreujące go na nieskalanego ziemską miłością Anioła, którego można było podziwiać jedynie z daleka. Zoja postanowiła tym razem nie odpuścić, coś jej się w końcu od życia należało, a Adam stał na pierwszym miejscu jej listy życzeń. Na pewno wszyscy prędzej zaakceptują dziewczynę z którą mógłby założyć rodzinę, niż nawet najsławniejszego mężczyznę. Związki homoseksualne, niby były dopuszczalne także w ich kraju, ale to nie znaczyło, że mile widziane, zwłaszcza przez zamożne, konserwatywne rody. W miłości wszystkie chwyty były dozwolone i ona postanowiła każdy z nich wykorzystać. Kiedy jej serce zabiło pierwszy raz, przywiązanie między nią a bratem przestało się liczyć, a na pierwszy plan wypełzła zazdrość, która potrafi zmienić nawet najlepszego człowieka i zatruć mu duszę.

***

Andriei przez całą noc miotał się między piekłem a niebem. Kiedy nieco przetrzeźwiał, a adrenalina opadła, rany dały o sobie znać ze zdwojoną siłą. Bolało, rwało i paliło w miejscach, o których nawet nie wiedział, że istnieją. Dawno nie dostał takiego solidnego lania. Dotarł też do niego smród, który wydzielał przetrawiony, parujący przez skórę alkohol pomieszany z potem i krwią. Uznał, że prędzej padnie trupem, niż będzie dłużej to dłużej wdychał. Pojękując wziął prysznic i przebrał się w piżamę. Na domiar złego suszyło go jak diabli, ale nie miał już siły dowlec się do kuchni po jakieś napoje. Ostrożnie, jakby był zrobiony z najcieńszej porcelany i płatków śniegu, ułożył się na łóżku. Podparł plecy stosem poduszek. Zapadła już noc. Przez uchylone okno docierał do niego szum oceanu. Drzemał niespokojnie, niemal na siedząco. W którymś momencie poczuł, jak ktoś kładzie mu na rozpalonym czole zimny okład, ulga była ogromna.

– I po co było tak chlać dzieciaku? – Zmartwiony Adam szczerze się zastanawiał czy nie wezwać lekarza. Usiadł na brzegu materaca. Dobrze, że tutaj zajrzał. Chłopak najwyraźniej miał gorączkę. Podał mu tabletkę aspiryny oraz kubek herbaty z miodem i cytryną. – Musisz dużo pić. – Podtrzymał głowę nieszczęśnika, który patrzył na niego niezbyt przytomnie.

– Jestem mężczyzną! Pokazać ci dowód? – Zaprotestował słabo, bo pod dymiącą czaszką głośno przytupując, całe stado słoni tańczyło sambę. Próbował usiąść, ale natychmiast opadł na łóżko z cichym jękiem.

– Dobrze już, dobrze mój ty mężczyzno. – Adam łagodnym ruchem poprawił mu kołdrę. – Lepiej się nie ruszaj, bo wyglądasz jakbyś miał zwrócić kolację, a wolałbym nie wyrzucać tej ręcznie haftowanej pościeli. – Uznał, że z Demkowiczem nie było tak źle, skoro próbował pyskować i stroszyć pióra. – Zostawię ci na szafce dzbanek z wodą.  – Jeszcze raz rzucił okiem na spotulniałego łobuza, który bał się nawet głębiej oddychać. Czekało go kilka ciężkich dni, zanim przyjdzie do siebie.

– Zostań. – Złapał pisarza za rękę i pociągnął z powrotem na łóżko. Zapłacił za to takim bólem, że pociemniało mu w oczach. – Proszę. – Zapach i głos mężczyzny działał na niego bardziej kojąco niż głupie tabletki.

– Dobrze głuptasie. Zaczekam aż zaśniesz. – Nie miał serca zostawiać cierpiącego drania samego. Czarne oczy patrzyły strasznie żałośnie i wyglądał na bardzo samotnego. Kiedy tak naprawdę ktoś go ostatnio przytulił i pocieszył? Kiedy ktoś pomyślał, że był nie tylko sprawną maszynką do zarabiania pieniędzy, ale też żyjącym i czującym człowiekiem? Usiadł na wolnym miejscu, oparł się o zagłówek i pogładził delikatnie ocalały z awantury policzek. – Śpij bohaterze.

– Jestem twoim rycerzem, prawda? – Wymamrotał sennie Andriei zadowolony z niespodziewanej pochwały. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak spokojny i bezpieczny. Miał wrażenie, że po długiej, pełnej niebezpieczeństw podróży dotarł wreszcie do upragnionego domu.

– Jesteś. Jesteś. – Przytaknął mu pisarz, bo co niby miał odpowiedzieć, sam niesamowicie śpiący i zmęczony, na niemądre pytanie tego dużego dzieciaka. Swoją drogą był ciekawy, czy mężczyzna na drugi dzień, będzie cokolwiek pamiętał z żenujących szczegółów obecnej nocy. Nawet nie wiedział, kiedy zmorzył go sen.

Andriei nad ranem na moment się przebudził i doszedł do wniosku, że chorowanie pod opieką Adama było całkiem przyjemne i nie miałby nic przeciwko kilku dniom takiego lenistwa u jego boku. Nawet w tej dziwnej, porozciąganej piżamie z zezowatą, szczerbatą księżniczką na przedzie, wyglądał wyjątkowo uroczo. Krzywiąc się podniósł kołdrę i nakrył ich obu. Przysunął się bliżej, ponieważ nie chciał tracić nawet na moment kontaktu z tym ciepłym, pociągającym ciałem. Wtulony w jego bok przestał czuć jakikolwiek ból.