Mrok w mojej duszy 17

Sevi postanowił oderwać myśli od gnębiących go problemów i zająć się przywróceniem do życia ojca, którego znał jedynie z opowiadań Ashlana i Yuriko. Ich wersje różniły się pomiędzy sobą tak bardzo, jakby każdy z mężczyzn znał kogoś zupełnie innego. Z tego powodu skołowany chłopak nie wiedział tak naprawdę, co myśleć o Kaylu.

Czy był dumnym wojownikiem, z oddaniem broniącym swoich najbliższych,  jednocześnie skłonnym do żartów i najdzikszych wyczynów? Namiętnym kochankiem i opiekuńczym, czułym partnerem, na którym można było polegać w każdej sytuacji. Kompanem do przedniej zabawy, oddającym się jej całym sercem, umiejącym przywrócić uśmiech i radość życia nawet w najtrudniejszej sytuacji. Tak przynajmniej przedstawiał go Yuriko.

A może barbarzyńcą z krańca świata pozbawionym manier, upartym niczym osioł i honorowym aż do bólu, któremu potężne mięśnie często zastępowały rozsądek, bezmyślnie wplątującym całą trójkę w najdziwniejsze awantury. Tu jak nic przemawiała zazdrość cesarza o bliskość pomiędzy partnerami. Jak podsłuchał pewnego dnia Sevi, Kayl był też jedyną osobą, która potrafiła zmusić Ashlana do uległości i całkowitej kapitulacji w łóżku i poza nim, co z pewnością drażniło dumnego mężczyznę.

Jaki jednak byłby z niego ojciec? Tego Sevi nie potrafił przewidzieć. A z całej swojej obolałej duszy bardzo potrzebował kogoś, kto podałby mu rękę i pozwolił na odrobinę wytchnienia. Kogoś, kto obdarzyłby go bezwarunkowym uczuciem i otoczył opieką. Całe życie kochany i rozpieszczany, nie potrafił żyć bez miłości. Czuł się jak kwiat pogrążony w ciemnościach, pozbawiony najmniejszego promienia życiodajnego słońca. Umierał i więdnął każdego dnia. Miał wrażenie, że jego coraz bardziej wysuszone płatki zaczynają złowrogo szeleścić.

Musiał przyznać, że Dave stanął na wysokości zadania. Ostatnio jakoś lepiej się dogadywali, pomimo że nadal żywił do niego urazę, nieraz łapał się na zerkaniu na mężczyznę. Scena z dildem, ku jemu zdumieniu, głęboko zapadła mu w pamięć. To, co miało być upokarzającą karą dla podłego niewolnika, okazało się w pewnym sensie fascynującym przeżyciem. Pełna ekspresji i ekstatycznej przyjemności w chwili wyzwolenia twarz Dave’a głęboko zapadła mu w pamięć i pojawiała się w najmniej oczekiwanych momentach, wywołując rumieńce na policzkach. Zgrzytał wtedy zębami ze złości na samego siebie, ale i tak nic nie mógł poradzić na reakcję rozbudzonego niespodziewanie ciała.

Po zaledwie tygodniu poszukiwań mężczyźnie udało się sprowadzić odtrutkę na truciznę, trzymającą Kayla w letargu od dziesiątek lat. Nazywała się Pocałunkiem Życia, stąd pewnie niemądra bajka, którą od lat raczono dzieci. Po zmierzchu Sevi razem z byłym narzeczonym przenieśli szklaną trumnę ze śpiącym mężczyzną do ukrytej komnaty obok jego sypialni. Nie posiadała okien ani drzwi, jedyne wyjście na zewnątrz prowadziło przez tajne przejście dobrze schowane za kominkiem. Do tej pory chłopak trzymał tam swoje skarby, które niekoniecznie spodobałyby się rodzicom, zwłaszcza pedantycznemu Ashlanowi. Mimo że uważał ich za zdrajców… ogromnie za nimi tęsknił.

Późnym wieczorem, kiedy w zamku wszyscy już kładli się spać i zrobiło się bardzo cicho, dwaj spiskowcy udali się do sekretnego pomieszczenia. Pokój był duży, słabo oświetlony porozstawianymi po kątach lichtarzami z tradycyjnymi, woskowymi świecami. Pod ścianą, pokrytą wzorzystą, ciemnozieloną tapetą, stało dwuosobowe łóżko nakryte prostym, wełnianym kocem. Znajdowały się tutaj jeszcze wysokie regały z książkami, niektórymi wprost bezcennymi oraz malownicze drewniane skrzynie, których zawartości nie znał nawet buszujący tu często Sevi. Wystroju dopełniał kamienny kominek, dający miłe ciepło w zimne noce. Szklaną trumnę ostrożnie postawili na marmurowej podłodze pośrodku komnaty, przykrytej grubym, tak mocno zakurzonym dywanem, że trudno było odgadnąć jego kolor.

– Jesteś pewny, że to mazidło zadziała? – Sevi z powątpiewaniem powąchał zawartość sporego, porcelanowego pojemniczka pokrytego dzikimi, szkarłatnymi bohomazami, który podał mu Dave.

– Nie martw się, gorzej już nie będzie. Jeśli się nam nie uda, zostanie po staremu. – Mężczyzna próbował dodać mu otuchy. Nawet jeśli był źle traktowany i poniżany,  nadal nie potrafił wyzbyć się uczuć do tego krnąbrnego chłopaka. W dodatku chore zabawy dildem i innymi akcesoriami zaczynały go coraz bardziej kręcić. Czyżby był bardziej zboczony, niż myślał? Rola niewolnika miała w sobie coś podniecającego i mrocznego. Prawdopodobnie wariował.

Wspólnymi siłami otworzyli ciężkie, pokryte runami przeźroczyste wieko, pochylili się nad pogrążonym w letargu Kaylem i popatrzyli po sobie niepewnie.

– Może nie powinniśmy? Co będzie, jeśli jego ciało się rozpadnie? – Teraz, kiedy zwycięstwo było blisko, ogarnął go strach.

– Zróbmy to wreszcie, od tygodnia o niczym innym nie mówisz. Trzeba go rozebrać i natrzeć, przez trzy kolejne dni o tej samej porze robić to samo. Tak twierdził ten warzyciel, który sprzedał mi to świństwo.

– No dobra, ale musisz mi pomóc. Jest cholernie ciężki. – Sevi zasapał się, próbując sam posadzić Kayla, aby ściągnąć z niego koszulę.

– Za bardzo się patyczkujesz! – Dave pomachał mu przed nosem nożyczkami, drugą parę włożył do trzęsących się rąk. – Tutaj jest ciepło, a to pudło utrzyma odpowiedni klimat. Zostawimy go nagiego, balsam musi dobrze wsiąknąć.

– Delikatniej, nie rzucaj nim tak! – Manewrował śpiącym ostrożnie, niczym drogocenną lalką. Miał w końcu do czynienia z jedyną osobą z rodziny, która go nie odrzuciła. Inna sprawa, czy tak nadal zostanie i czy będzie mógł liczyć na wyrozumiałość z jej strony.

– Przystojny z niego skurczybyk! – Dawny narzeczony z podziwem patrzył na potężne ciało wojownika, na którym nie było ani grama zbędnego tłuszczyku. Kłęby mięśni przesuwały się gładko pod lśniącą skórą, a duże, śmiało zarysowane usta wprost kusiły do wypróbowania ich mocy. – Nie ma co się dziwić, że rozgrzał krew nawet takiego oziębłego mężczyzny jak cesarz.

– Wynoś się, zboczeńcu, i zaczekaj na mnie w sypialni! Dalej sam sobie dam radę! – Sevi poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu na widok byłego narzeczonego, śliniącego się nad pogrążonym w letargu ojcem. Kiedy ten wyszedł, nabrał w dłonie maści i zaczął rozprowadzać ją po sztywnym, zimnym ciele. Zanim skończył swoją pracę, był już cały mokry, zziajany i czerwony. Dotykanie nagiego mężczyzny krępowało go, zwłaszcza że nie mógł pominąć też okolic intymnych. Poradził sobie jednak bez żadnej pomocy i teraz był z siebie dumny. Nie chciał używać mocy, by nie zbudzić Odrzuconych i nie zwrócić na siebie niepotrzebnie ich uwagi. Ostatnio niewiele się odzywali, widocznie jego przeklęty brat robił coś, co ich zafascynowało. Miał nadzieję, że zajmie ich jak najdłużej. Po dobrej godzinie Kayl został cały natarty i zaczął lekko fosforyzować w mdłym świetle świec. Pachniał miętą i jakimiś gorzkimi ziołami. Wydawał się też jakby cieplejszy oraz bardziej elastyczny. Chłopak zamknął wieko i wrócił do swojej sypialni, gdzie w fotelu drzemał zmęczony Dave. W rozchełstanej na piersi białej koszuli i obcisłych spodniach całkiem nieźle się prezentował. Niespodziewanie dla samego siebie Sevi poczuł narastające pragnienie i oblizał spierzchnięte wargi.

– W końcu każdy ma swoje potrzeby. Wędrowcę na pustyni zafascynuje nawet błotnista kałuża – mruknął ze złością, niezadowolony z kierunku swoich myśli. Powinien się natychmiast położyć, na dworze zaczynało już świtać, zamiast gapić się na tego nic niewartego łajdaka. Położył się do łóżka jak stał w ubraniu, zrzucił jedynie na podłogę wysokie buty. Niestety, sen nie nadszedł zbyt szybko, zamknął oczy dopiero wtedy, gdy na niebie już całkiem zbladły gwiazdy. Poprzysiągł sobie wyrzucić cholerne dildo do jeziora.

***

Amitai omal nie podskoczył z radości, kiedy dowiedział się, że wylądują na niezamieszkanej, pustynnej planecie, aby, jak stwierdził znudzony długim lotem Zamir, rozprostować nogi. To była idealna okazja do ucieczki. Uśmiechnięty szeroko złośliwiec zapomniał go jednak poinformować, że co prawda nie napotkają inteligentnych istot, za to obrzydliwe, pełzające i wijące się robactwo w wielkiej obfitości. Co innego być dzielnym wojownikiem broniącym granic galaktyki, a co innego stawić czoła paskudztwom wprost z sennych koszmarów.

Zatrzymali się w pobliżu bujnej oazy z ładnym jeziorkiem z krystalicznie czystą wodą pośrodku. Chłopak był pierwszą osobą, która, ubrana jedynie w kąpielówki, radośnie wskoczyła w jego toń i pierwszą, która z wrzaskiem z niej wyskoczyła. Coś włochatego z mnóstwem nóg owinęło się wokół jego pasa i właśnie lizało jego pępek szorstkim, lepkim jęzorem z ogromnym entuzjazmem.

– Aa…! Zabierzcie ode mnie to paskudztwo! – Biegał po plaży w kółko i darł się niemiłosiernie, machając nogami w dzikim tańcu. Zamir stał spokojnie z rękami założonymi na nagim torsie i obserwował jego wyczyny z rozbawieniem.

– Zabiorę Uślińca, jak się zatrzymasz. Nie mam zamiaru za tobą biegać – odparł flegmatycznie mężczyzna, z diabelskim błyskiem w oku obserwując zgrabne ciało podwładnego w ruchu. Ten chłopak musiał należeć do niego, choćby miał wywrócić do góry nogami całą Galaktykę. Zazwyczaj dumny, odważny i zbyt poważny na swój wiek, teraz piszczał jak gwałcona dziewica z powodu byle włochacza, którego jedynym przestępstwem była słabość do potu na ludzkiej skórze.

– Kiedy nie mogę. Nie dość, że śmierdzi jak sfermentowana kapusta, to jeszcze strasznie łaskocze – wystękał z trudem, drepcząc w miejscu i wyginając się niczym wąż podczas linienia.

– Na wszystko są sposoby – stwierdził z uśmieszkiem mężczyzna, po czym jednym susem dopadł chłopaka, przyparł go plecami do pobliskiej palmy i włożył mu kolano między uda, zupełnie go unieruchamiając. Kiedy zaskoczony Ami wytrzeszczył na niego oczy i poczerwieniał aż na szyi, Zamir złapał za puszysty ogon prychającego z niezadowoleniem Uślińca i wrzucił go z powrotem do wody. Stworzonko, przypominające nieco przerośniętą, kudłatą stonogę, wystawiło do góry długie czułki niczym peryskopy. Przebierając szybko błoniastymi łapkami, odpłynął w stronę kąpiącego się beztrosko Liama. Ślina zaczęła kapać mu z pyszczka, kiedy poczuł jego zapach.

– M-możesz zabrać nogę?

– Mogę, ale nie bardzo chcę. – Spojrzał bezczelnie w oczy zmieszanemu coraz bardziej podwładnemu. Podniósł kolano do góry i zgrabny tyłek zsunął się po jego udzie w dół. W ten sposób miał już w swoich ramionach naburmuszonego Amitaia, którego uważał za swojego narzeczonego. Jakoś zapomniał jednak poinformować o tym drobnym fakcie rozeźlonego jego zachowaniem chłopaka. Skoro brat każdego dnia prawił mu kazanie na temat konieczności szybkiego ożenku, obowiązków wobec rodziny i sprawienia sobie potomka, a najlepiej całej gromady, to kim on był, żeby sprzeciwiać się swojemu władcy. Dawno już żadnego polecenia przeraźliwie nudnego cesarza nie wypełniał z taką ochotą. Zwłaszcza ten kawałek o ,,intensywnym zapylaniu płodnego kwiatu w zaciszu pałacowej sypialni” bardzo mu się spodobał. Oczywiście słowo na ,,S” nie przeszłoby przez arystokratyczne usta. Osobiście wolał się ostro seksić niż bawić w pszczółkę.

– Zabieraj te kończyny, bo ci je poodgryzam – warknął Płodny Kwiat Cesarstwa Infernatu, nie mający pojęcia o swoim niespodziewanym awansie. – Jestem cały obśliniony. Ohyda. – Skrzywił kształtne usta.

– Rzeczywiście, różami nie pachniesz. W mojej kajucie jest kabina z ciepłą wodą – zaproponował elegancko Zamir, z niechęcią puszczając rozgrzane na słońcu ponętne ciało.

– A ty, panie, pewnie umyjesz mi plecy? – zapytał złośliwie chłopak i odskoczył w bok, byle jak najdalej od natrętnych łap dowódcy. Miał teraz co innego w głowie niż głupie flirty z napalonym troglodytą. Musiał się wieczorem jakoś sprytnie wymknąć, skontaktować z Yuriko i przemknąć portalem do Twierdzy Szkarłatnego Mroku. Trudno jednak będzie pozbyć się tego bystrookiego barbarzyńcy. Nie chciał wprowadzać go w swoje osobiste problemy, a bez tego Zamir na pewno nie zgodziłby się na jego odejście ze statku.

***

Minęły trzy ciągnące się w nieskończoność dni. Sevi nie mógł się doczekać, aż trzeci z ojców się obudzi. Wieczorem dosłownie pofrunął do ukrytej komnaty, naturalnie z nieodłącznym Davem u swojego boku. Starał się trzymać niewolnika na dystans. Nie potrafił się jednak powstrzymać od rzucania mu ukradkowych spojrzeń spod długich rzęs. Mężczyzna jednak wydawał się ich nie zauważać. Po dotarciu na miejsce chłopak od razu podniósł wieko szklanej trumny. Dotknął niecierpliwymi palcami torsu śpiącego.

– Jaki ciepły, niczym nie różni się teraz od żywej osoby! – Podskoczył z ekscytacji. – Ale dlaczego się nie budzi? – Wnet zmarkotniał. Zaczynał się martwić, że coś poszło nie tak. Może instrukcja nie była zbyt dokładna albo balsam nie wniknął wystarczająco głęboko. Pociągnął nosem.

– Nie płacz, daj mu trochę czasu. – Zauważył rozsądnie Dave i wyciągnął rękę, by pogładzić wilgotny policzek.

– Nie zbliżaj się do mnie! Nie zapominaj, kto tu jest panem! – Zdenerwowany chłopak odruchowo użył obroży. Zorientował się, że przesadził i próbował cofnąć dłoń, ale było już za późno. Skrzywiony z bólu mężczyzna padł u jego stóp na kolana.

– Wybacz, Wasza Wysokość… – Porażone mięśnie drżały, nie mógł się nawet poruszyć. Już dawno nie został ukarany tak brutalnie. Cały świat zapłonął. Zdawał sobie jednak sprawę, że Sevi nie zrobił tego umyślnie.

– Nie przesadzaj, aż tak cię nie boli. – Sevi pochylił się nad nim, odwracając tyłem do trumny. Pierwszy raz miał wyrzuty sumienia w stosunku do swojego niewolnika. Nie zamierzał go skrzywdzić. Zrobiło mu się wstyd za swoje zachowanie. Teraz, kiedy Odrzuceni nie mącili mu w głowie, zaczynał rozumieć niestosowność tego, co robił. Sam mocno zraniony, krzywdził bezbronną osobę, aby się odegrać i zagłuszyć swoje cierpienie. – To było tylko lekkie… – zaczął niepewnie. Przerwał, kiedy ktoś złapał go mocno za ucho i pociągnął bezceremonialnie do góry.

– W życiu nie widziałem takiego rozpuszczonego gówniarza! – Odziany jedynie w koc Kayl potrząsał chłopakiem niczym kukiełką. – Jak miałeś pięć lat, to mamusia uczyła cię obrywać muchom skrzydełka?

……………………………………………………………………………………..

betowała Kiyami

Świeżynka 18

Mijał już trzeci dzień od sławetnej awantury, a mnie złość nie opuszczała ani na chwilę. Niczym burzowa chmura, grożąca w każdej chwili porażeniem piorunem nieostrożnemu przechodniowi, snułem się po domu i szpitalu. Większość ludzi posiadała instynkt samozachowawczy i schodziła mi z drogi. Nawet Czerwoni coś zajarzyli i przestali się mnie czepiać przy każdej okazji. Niestety, nasz chirurg najwyraźniej go utracił, bo po którymś moim warknięciu, kiedy to w spokoju relaksowałem się, popijając w aneksie kuchennym przydziałową wodę mineralną, wszedł i wcisnął mi do ręki kubek ze świeżo zaparzoną melissą. Powąchałem podejrzliwie piekielną miksturę.

– Lutek, weź się ogarnij. Zachowujesz się jak terier z wrzodem w tyłku. – Usiadł obok mnie na kanapie i poklepał po przyjacielsku po plecach. – Wokoło jest mnóstwo wolnych facetów, o wiele lepszych niż te dwie zakały, które ci się trafiły.

– Znalazł się znawca, co dostał pierścionkiem zaręczynowym w łepetynę – burknąłem nieprzyjaźnie, pijąc do ostatniej kłótni między Kozłowskim a Jasiem.

– Ja do ciebie z sercem, a ty do mnie z armaty. – Najeżył się od razu i zabrał mi garnuszek, jednym haustem wypijając połowę ziółek. Ostatnio miał szlaban na seksowny tyłek narzeczonego, który zastał go w bliskiej komitywie z nową lekarką, Kaśką Głodek. Napalone babsko od razu zagięło na niego parol.

– Trza było nie obmacywać tej lisicy. – Pokazałem mu język. Wszyscy faceci byli jednakowi, zostawić takiego w szemranym towarzystwie i zaraz mu łapy latały.

– Pomagałem jej tylko zapiąć łańcuszek. – Ta łajza obdarzyła mnie wilgotnym spojrzeniem niewinnie skrzywdzonego spaniela. Siedział odpicowany jak nowa dwuzłotówka, ani jeden włosek nie odstawał w złą stronę i szczerzył do mnie zęby. Hrabia, psiamać. Na miejscu internisty zabiłbym dziada od razu albo zamknął w głębokiej i ciemnej piwnicy z wielkim stadem szczurów. Druga opcja podobała mi się o wiele bardziej.

– I dlatego trzymał ją pan za cycka? – zapytałem złośliwie.

– To był przypadek, ręka mi się zsunęła. Śliskie cholerstwo z tego łańcuszka. – Nawet mu powieka nie drgnęła. Nosz kurde, ani cienia skruchy. Nie zasługiwał na Jasia. W głowie zaczął mi się lęgnąć pewien pomysł.

– Ja tam skorzystam z pana życiowego doświadczenia i rozejrzę się za tymi wolnymi facetami. – Uśmiechnąłem się szeroko na widok wchodzącego do socjalnego internisty, który na widok swojego byłego miał zamiar natychmiast się wycofać. Słodko rozczochrany (jak zwykle znowu zgubił gdzieś swoją spinkę do włosów), w przekrzywionych okularach i rozpiętej pod szyją koszulce prezentował się bardzo ponętnie. Ryknęło we mnie wrażliwe na wdzięki serce Stokrotków. Poderwałem się szybko z kanapy i zastąpiłem mu drogę.

– W sobotę wieczorem grają Park Jurajski, pójdzie pan ze mną? – Kątem oka widziałem, jak Kozłowski zalicza opad szczęki. Ażeby ci tak wypadła z zawiasów, zboczona ośmiornico!

– Miałeś podrywać WOLNYCH facetów! – warknął.

– Ale ja jestem wolny i z wielką przyjemnością z tobą pójdę Kwiatuszku. Poprzytulamy się w ciemnościach, skoczymy na drinka – odezwał się flegmatycznie Jasiu. Podszedł do mnie kołyszącym się krokiem i cmoknął miękko w policzek. Owionął mnie rozkoszny zapach drogich perfum z dodatkiem piżma. Zmrużyłem oczy.

– Doktor Czarny powiedział mi, że mam kiepską technikę całowania. Czy to stanowi jakąś przeszkodę? – Podjąłem niebezpieczny temat, widząc szelmowskie błyski w jego oczach.

– Nie martw się, Luciu, ćwiczenie czyni mistrza. – Obwiódł opuszkiem palca moje usta i muszę przyznać, że zrobiło mi się bardzo przyjemnie, choć doskonale wiedziałem, że to żarty.

– Wy chyba nie macie zamiaru…? – Chirurgiem normalnie rzuciło na kanapie.

– Owszem, mamy, a tobie nic do tego, Panie Lepkie Łapy. – Internista zadarł nos, złapał mnie za ramię i wyprowadził z pokoju, zanim Kozłowski zdążył nas rozdzielić. Ze złośliwym chichotem zatrzasnął mu drzwi przed nosem.

***

Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na kontynuowanie tej pouczającej komedii, ponieważ do holu wpadli ratownicy, wlokąc na noszach jakiegoś nieszczęśnika chyba prosto z budowy, bo spodnie miał całe zachlapane wapnem. Od pasa w górę był nagi, nieźle zbudowany i apetycznie opalony. Plotkująca z recepcjonistką Kaśka natychmiast ruszyła z kopyta niby dźgnięta ostrogą rasowa klacz. Babsko było najwyraźniej w wiecznej rui. Natomiast nam obu nogi dosłownie wrosły w ziemię na widok jej fartuszka. Olśniewająco biały, obcisły, że cycki omal nie rozsadziły zamka, ledwo zakrywający tyłek, obramowany sztucznym futerkiem wokół głębokiego dekoltu i spodu. Brakowało jeszcze tylko puszystego ogonka i uszek.

– Masz pojęcie, jak zboczone i wytrwałe są takie zwierzątka? – Przewrócił oczami na jej widok Jasiu.

– Zaczynam się domyślać. – Ruszyłem do sali nadzoru za ratownikami. – Chyba powinniśmy tam iść. Głodek właśnie poczuła GŁÓD.

Przybyliśmy z odsieczą, acz chory wcale nie wyglądał jakby jej potrzebował. Można było powiedzieć, że wręcz przeciwnie, o czym świadczył jego rozanielony, mimo dolegliwości, wzrok.

– Upadł, a potem stracił przytomność. Miał bardzo niskie ciśnienie, tętno oraz ból w klatce. – Jeden z Czerwonych relacjonował lekarce sytuację, a leżący na łóżku pacjent patrzył się na nią z otwartymi z niedowierzania ustami. Bidulek, aż zesztywniał z wrażenia. Pewnie myślał, że trafił do nieba z piersiastymi aniołami.

– Zaraz sprawdzimy. – Ruda lisica podeszła najpierw do chorego, któremu z wielką pieczołowitością zaczęła przyklejać przyssawki od EKG. Bezwstydnie przy tym obmacywała jego klatę, oblizując się co chwilę koniuszkiem języka niczym strudzony wędrowiec nad kawałkiem soczystej pieczeni. Blady i ledwo dychający kandydat do rozrusznika stawał się stopniowo coraz bardziej rumiany i ożywiony.

– Gotowe! – Zakręciła się na paluszkach jak baletnica i odwróciła w stronę kardiomonitora. A że dziewczę było dość niskie, zamiast poprosić mnie o pomoc co było najrozsądniejszym wyjściem, wyciągnęło wysoko rączęta, by nastawić aparaturę. Futrzasty fartuszek podjechał do góry. Dzięki temu całą gromadą mogliśmy podziwiać jej zgrabną dupencję w skąpych stringach.

– Patrzcie, wyzdrowiał! – kwiknął jeden z ratowników na widok zapisu czynności serca na monitorze. Pikawa biła solidnie niczym dzwon, a ciśnienie z każdą sekundą szło w górę.

– Normalnie cud! – Pokiwałem głową, ledwo zachowując powagę.

– Jaki tam cud, młody? – odezwał się Jasiu mentorskim tonem. – Oto przewaga gołej dupy nad medycyną. – Kaśka miała na tyle przyzwoitości, by się odrobinę zaczerwienić. – Pan żonaty? – Zwrócił się do pacjenta.

– Nie… kawaler… – wyszeptał skołowany budowlaniec.

– No to się pan ożeń, czym prędzej, tym lepiej. Dobrze zbudowana baba zastąpi panu tabletki, a może nawet uratuje przed zabiegiem.

Wszyscy zgodnie ryknęli śmiechem. Nawet pacjent zdobył się na cichy chichot, nie spuszczając oczu z cycków, które omal nie wypadły z koronkowego stanika, kiedy Kaśka zaczęła poprawiać mu przewody. Nawet taka Głodek miała swoje miejsce na świecie, jako żywy stymulator i digoxin w jednym, a jaka oszczędność dla państwa.

***

W sumie ten dzień, mimo mojego złego humoru, zakończył się całkiem sympatycznie. Umówiłem się na randkę z Jasiem (no, może niezupełnie, ale miło było tak myśleć) i nauczyłem się kilku nowych rzeczy o medycynie naturalnej. Rozmyślając nad tym wszystkim w szpitalnej szatni, przypomniałem sobie o Przemku i jego tajemnicy, która spędzała mi sen z powiek. Koniecznie chciałem się też czegoś dowiedzieć o Nataszy. Te dwie sprawy w mojej wyobraźni nie wiadomo z jakiego powodu jakoś się łączyły.  Nazwijmy to męską intuicją. W drodze powrotnej Skowronek był tak miły, że odwiózł mnie do domu, omijając slalomem Czarnego i Nikolasa, którzy czaili się przed bramą. Zatrzymaliśmy się na tyłach ogrodu przed starą furtką. Zamiast wysiąść, wbiłem w niego błagalne oczy.

– Mam sprawę… – zacząłem niepewnie, nie wiedząc, jak zareaguje na moje pytanie. – Czy istnieje jakiś środek, po którym człowiek staje się bardziej rozmowny?

– Chodzi ci o serum prawdy? W co ty się znowu wplątałeś? – Mężczyzna popatrzył na mnie zaniepokojony i poprawił rozluźnioną kitkę, z której wymykały się włosy, opadając mu na twarz. Stanowczym gestem poprawiłem mu spinkę, wywołując na jego policzkach rumieniec. Nie był taki twardy, za jakiego chciał uchodzić. W duszy żałowałem, że to nie w nim się zakochałem.

– Muszę się czegoś dowiedzieć, to bardzo ważne, ale nikt nie chce mi udzielić informacji. Nie chcę jednak wyrządzić komuś krzywdy. – Miąłem w rękach rąbek koszuli.

– Jest taka roślina, nazywa się bieluń. Trudno ją jednak dawkować, w większych ilościach jest niebezpieczna i trująca. Powoduje halucynacje, upośledza zdolność myślenia, ale wywołuje chęć mówienia. Nie polecam. Łatwiej zażyć skopolaminę.

– Ile dla faceta ważącego siedemdziesiąt sześć kilogramów? Można dodać do wódki? – Czułem, że to będzie strzał w dziesiątkę. Miałem ten lek w domu, bieluń też, ale nie odważyłbym się go użyć. Matka miała sklep ze zdrową żywnością i doskonale znałem piekielną moc ziółek.

– Tylko nie przesadź, trzymaj się ściśle dawki, Sherlocku. – Poczochrał mnie po głowie przyjacielskim gestem.

***

Dwie godziny później siedziałem w pokoju Przemka na jego łóżku z dwoma butelkami żubrówki i limonkowym soczkiem w kartonie. Grzecznie ściągnąłem kapciuszki. Wokół mnie panował idealny porządek, nigdzie ani pyłka. Brachol był pedantem i biedna baba lub chłop, który go sobie weźmie. Będzie pucować chałupę w pocie czoła. W sumie ciekawe, czy inne rzeczy też lubi z takim zapałem polerować, jak te błyszczące szybki w barku? Zastanawiałem się, jaki kit mu pocisnąć, aby się ze mną napił. Zawsze lubił mnie pouczać i grać wujka dobrą radę, zastępując nieboszczyka ojca. Nie znosiłem, kiedy się wymądrzał i przeważnie uciekałem, gdzie pieprz rośnie. Teraz jednak gotów byłem się poświęcić, by dowiedzieć się czegoś o pięknej Nataszy. Miałem przeczucie, że to ona była kluczem do Nikolasa. Z rozmyślań wyrwało mnie szarpnięcie za drzwi.

– Co ty tutaj robisz, smarku?! – Przemek nie znosił, kiedy przychodziłem bez zaproszenia do jego bezpyłkowego królestwa.

– Nie zajmę ci dużo czasu. – Spojrzałem na niego markotnie wzrokiem odepchniętego szczeniaka.

– Akurat – warknął, ale mnie nie wyrzucił. Może i byłem czarną owcą Stokrotków, ale rodzina to jednak rodzina. Nawet jeśli lekko upośledzona i mocno kłopotliwa. – Z taką amunicją to my tu do północy będziemy kwitnąć. – Spojrzał oskarżycielsko na butelki. – Czego? – zapytał całkiem jak na niego grzecznie .

– Dziadunio mnie zdradził, więc nie mogę oczekiwać, że mi doradzi. Ty masz sporo doświadczenia z facetami, przynajmniej ostatnio, prawie codziennie się z kimś prowadzasz. Na pewno wiesz, jak się pozbyć bezboleśnie tych dwóch durni, czyli potencjalnych narzeczonych. – Umościłem się wygodnie na łóżku i otworzyłem butelki. Jedną oznakowaną dyskretną gwiazdką, tę ze skopolaminą, wręczyłem Przemkowi, z drugiej sam pociągnąłem sporego łyka.

– A po jakie licho, młody, zgodziłeś się na ten cyrk? Mózgu nie masz? – Brachol walnął obok mnie na kołdrze.  Złapał przynętę i oby się z niej nie urwał. Tak przyjaźnie konwersując, popijaliśmy żubrówkę, która posiadała niezłą moc. Po godzinie Przemkowi zaczął plątać się język, spojrzenie miał niezbyt przytomne, a gadał niczym nakręcony. Buzia nie zamykała mu się nawet na chwilę. Postanowiłem zaryzykować.

– A pamiętasz Nataszę? Tę czarnulkę z USA? – zagaiłem podstępnie, prosząc wszystkie stokrotkowe bóstwa o pomoc.

– Nie lubię gadać o tej wywłoce. Skończyłem z podstępną dziwką raz na zawsze! – zawarczał. Najwyraźniej laska zalazła mu porządnie za skórę.

– A Wiesiek mówił, że taka słodka i niewinna dziewuszka. – Zwaliłem wszystko na kuzyna, który przecież i tak się nie dowie.

– Jaka tam niewinna?! Dawała dupy po pijaku komu popadnie, a potem chciała wszystko zwalić na mnie! Była straszna chryja! – wybełkotał z trudem, przecierając oczy i usiłując zachować prostą postawę, jakby próbował doprowadzić się do porządku.

– O czym ty gadasz? Co zwalić? – Potrząsnąłem nim, ale padł jak długi na materac i zaczął chrapać. Nie było szans go dobudzić, chyba przesadziłem z dawką. Niewiele się dowiedziałem, ale dobre i to. Miałem dobre przeczucia. Może w starych gazetach znajdę coś o jakimś skandalu z udziałem Nataszy, w końcu należała do znanej, prominentnej rodziny. Butelka wypadła mi z rąk i zaplątała się w koc. Szkoda było dobrego trunku, odnalazłem ją i wyszedłem do ogrodu. Chciałem nieco posiedzieć na świeżym powietrzu. Przemek miał rację, było już dobrze po północy. Zamiast rozkminiać zagadkę pięknej Nataszy, moje myśli powędrowały oczywiście do dwóch niewydarzonych podrywaczy. Humor natychmiast mi się zważył. Powinienem im odpłacić pięknym za nadobne, jakem Stokrotek! Pociągnąłem dla kurażu dwa małe łyczki. Po chwili zrobiło mi się gorąco, a cały świat zawirował. W świetle lampy udało mi się jeszcze dostrzec na etykiecie małą gwiazdkę. Zdrętwiałem ze strachu.

***

Głowa była ciężka niczym beczka naładowana węglem. Próbowałem ją podnieść, ale nie dałem rady. Chciałem pomóc sobie rękami, ale też nie miały zamiaru mnie słuchać. Trzęsły się jak menelowi z wieloletnim stażem. Leżałem na podobieństwo bezwolnej kukły. Zacząłem nawet cichutko jęczeć. Ostrożnie uchyliłem powieki i to był mój błąd.

– Mamy cię, mały skurczybyku! – wrzasnął mi nad uchem Dziadunio, a ja o mało nie zszedłem na zawał.

– Dajcie mi w spokoju umrzeć! – wychrypiałem z głębi obolałego ciała.

– Na taki luksus trzeba sobie zasłużyć, narkomanie jeden! – ryknął ponownie staruszek i chlusnął mi w twarz wiaderkiem lodowatej wody.

– Litości – zabulgotałem. – Chcesz mnie utopić?

– Czego się naćpaliście? Przemek od świtu rzyga i blokuje kibelek, a ciebie nad ranem przywiozła policja. – Matka była równie wściekła, co senior rodu. Przywaliła mi w klekoczący łeb brudną ścierką.

– Zniszczyłeś reputację rodziny, bachorze! – Oberwałem z drugiej strony od zacietrzewionego Frania. – Pohańbiłeś honor Stokrotków!

– Jaki znowu honor? – Kompletnie zbaraniałem. Wytrzeszczyłem zamglone oczy na Dziadunia, który wpatrywał się we mnie z prawdziwą zgrozą na pomarszczonej twarzy. Kompletnie nie rozumiałem, o co to całe halo. Pamiętałem, że siedziałem w ogrodzie na ławeczce, a potem obudziłem się we własnym łóżku. Żadnych facetów w niebieskich mundurach. Usiadłem z niejakim zamętem w głowie, a niewdzięczny żołądek zaczął tańczyć salsę. Spojrzałem na swoje dłonie uwalone niebieską farbą. Skąd się wzięła, nie miałem bladego pojęcia.

– Masz iść przeprosić za wyrządzone szkody. Będzie nas to pewnie sporo kosztowało – westchnął Franio, patrząc na mnie jak na wyjątkowo paskudnego karalucha.

– Niby kogo i za co? – Nadąłem się niczym purchawka. – Nie wiem, o co wam chodzi.

– Synku, ty rzeczywiście nic nie pamiętasz? – Matka załamała ręce. – Policjanci, którzy cię przywieźli, opowiadali okropne rzeczy. Wprost nie mogłam w nie uwierzyć. Zawsze byłeś takim dobrym dzieckiem. – Pociągnęła nosem.

– Pewnie mieli sporo interwencji i aresztowani im się poplątali – stwierdziłem buńczucznie, nie śmiejąc jednak spojrzeć jej w oczy. Prawdę mówiąc, to było jedyne wyjaśnienie, jakie przyszło mi do nadal kiepsko działającego mózgu. Postanowiłem iść w zaparte, chociaż gdzieś na obrzeżach świadomości migały nieśmiało jakieś bezkształtne wspomnienia. Skoro w głowie miałem prawie zupełną pustkę, to znaczy, że nic się nie wydarzyło. Koniec kropka!

– W takim razie chodź, coś ci pokażę. – Franio popatrzył na mnie z politowaniem i ujął za upapraną dłoń. Ku mojemu niebotycznemu zdumieniu wyszliśmy z domu na tętniącą już życiem ulicę. Była siódma i wszyscy sąsiedzi spieszyli do swoich zajęć. Zaciągnął mnie nieszczęsnego, niczym baranka na rzeź, prosto pod elegancką willę Czarnego, która znajdowała się na sąsiedniej ulicy. Na miedzianej bramie, ozdobionej fikuśnymi esami floresami, zawieszona była tabliczka, przed którą zebrał się niewielki tłumek. Chichocząc, rzucał coraz bardziej fantastyczne i kompletnie bezużyteczne rady, wkurzonemu mężczyźnie ze śrubokrętem w dłoniach, bezskutecznie jak dotąd próbującego odkręcić pomaziane straszydło.

– Co niby ciekawego jest w tej tabliczce z nazwiskiem? – Ponownie się najeżyłem. – Mogłeś przynajmniej dać mi się napić herbaty, w ustach mam piaski pustyni.

– Najpierw obejrzyj, mistrzu, swoje dzieło. – Popchnął mnie do przodu. Na marmurowej, czarnej płytce jakiś chuligan napisał:

,,Pan Gadzi Język, specjalizacja z macania tyłków i profesura z plotkarstwa, wybitny znawca wpychania jęzora w cudze usta!!!”

A wszystko to ku mojemu przerażeniu w dziwnie znajomym, niebieskim kolorze, zakończone kilkoma ozdobnymi wykrzyknikami. Zerknąłem zażenowany na swoje dłonie, widniejące na nich plamy miały identyczny odcień, co koślawe litery na tabliczce. Nogi zaczęły się pode mną uginać i chwiać.

– Jakoś mi słabo – wystękałem drżącym głosem. Czyżbym pod wpływem skopolaminy pomieszanej z żubrówką zamienił się w łajzę, smarującego obsceniczne napisy na murach? A może to jakiś dziwny sen? Uszczypnąłem się w ramię i zasyczałem.

– Nic ci to nie pomoże! – Franio nie znał litości. – Rzeczywistość paskudnie skrzeczy, prawda?

– Miej serce i daj choć łyka kawy – zajęczałem głosem konającego łabędzia. Nic jednak nie wskórałem. – Jestem tylko maleńkim okruszkiem miotanym przez okrutny los.

– Wyraźnie siebie nie doceniasz, mój ty okruszkowy artysto! – Złośliwie wykrzywiony Dziadunio pociągnął mnie dalej. Wlokłem się za nim ze smętną miną, zastanawiając się, co jeszcze mogłem zmalować i ile potrwa ta udręka. Największym moim marzeniem na tę chwilę było wzięcie długiego, gorącego prysznica, wypicie wiaderka jakiegoś zimnego płynu i zaśnięcie na wieki wieków w moim łóżeczku, jak najdalej od prawdopodobnie pieniącego się z wściekłości kardiologa.

– Jesteśmy na miejscu.

Rozejrzałem się dookoła, teraz z kolei staliśmy przed domem Horodyńskiego. Spojrzałem wystraszony na wiszącą na bramie tabliczkę, ale ku mojej ogromnej uldze nie znalazłem na niej niczego niepokojącego.

– Jesteś oryginalnym twórcą, nie lubisz się powtarzać. A szkoda, ponieważ twój drugi wyczyn będzie nas kosztować majątek, mały dewastatorze! – Wskazał na zaparkowane przy ulicy sportowe Maserati Nikolasa. Na połyskującym srebrnym lakierze jakiś żałosny palant wydrapał gwoździem:

,,Pan Narwana Łapa, specjalizacja z prania po pysku oraz profesura z bezmyślności, wybitny znawca ludzkich zachowań – jedno spojrzenie i wie o tobie wszystko”

– Co ta wódka robi z ludźmi? – Osunąłem się na chodnik z miną zbitego psa. Schowałem kawałek pieprzniętego arbuza, będącego moją głową (tam z pewnością była tylko czerwona miazga i pesteczki), w drżących dłoniach. – Z moimi zarobkami będę musiał chyba sprzedać się na części, żeby go spłacić.

– Zanim zaczniesz szukać kupców na swoje organy, idź ich przeprosić. – Franio walnął mnie w plecy, aż zadudniło.

– Chyba żartujesz? Miałbym się czołgać przed tymi draniami?!

– Postąpiłeś jak element spod budki z piwem, więc teraz miej odwagę zachować się jak przystało na Stokrotka .

– Nigdy w życiu! – Wysunąłem buntowniczo brodę, co u mnie oznaczało napad oślego uporu. Zerwałem się z miejsca i oczywiście zachwiałem niczym trzcina na wietrze.

– A ty dokąd? – Zostałem od razu złapany kościstymi palcami za rękaw.

– Idę pisać ogłoszenie. Oddam szlachetną krew, bujne włosy, tyłek w nienaruszonym stanie oraz wszystkie inne organy w zamian za szmal! Prędzej zdechnę, niż pochylę przed nimi głowę! – Stanąłem naprzeciwko Dziadunia z roziskrzonym wzrokiem.

– A założysz się, że jeszcze dzisiaj będziesz się kajał? – Staruszek też wysunął do przodu dolną szczękę.

…………………………………………………………………………………….

betowała Kiyami

Znamię ciemności 45

Balraj zgrzytał zębami, przyglądając się przez okno, jak władca wampirów obmacuje swojego młodego małżonka na ławce w pałacowym parku. Nie miał pojęcia, po jakie licho się tak torturował, ale nie mógł oderwać wzroku od tej pary. W chwilach bezsilnej złości uderzył nawet kilka razy rogami o ścianę, robiąc w niej głębokie dziury.

– Masz chyba siedem żyć, przeklęty krwiopijco! – warczał w stronę Lakshmana, wpijającego się właśnie we wrażliwe miejsce na szyi Nirmala. – Gdzie z tymi kłami, pożądliwy draniu?!

Nikt jednak nie słyszał jego mamrotania. Było już dość późno i większość mieszkańców zamku spała. Na zewnątrz panowała ciepła, letnia noc, wypełniona upojnym zapachem kwiatów i cichym świergotem ptaków. Gdzieś niedaleko na wysokim dębie pohukiwał puszczyk. Zakochana para nie zwracała jednak na to wszystko ani krzty uwagi; wpatrzeni w swoje oczy trzymali w swoich ramionach cały świat. Ich świat.

Demon z dnia na dzień robił się coraz bardziej ponury i zły. Wszystkie jego niecne plany nie wypaliły. Nirmal okazał się o wiele mniej naiwny, a za to bardziej rozsądny, niż mu się wydawało. Za to Lakshman nie był aż tak porywczy i okrutny, jak to opowiadały mity, którymi zaczytywał się w bibliotece. Jednym słowem Balraj kiepsko ocenił charaktery obu mężczyzn. Dzisiejszy dzień dał mu jednak małą nadzieję, że nie wszystko stracone i miał jeszcze szansę na odzyskanie swojego towarzysza. Jakiś czas temu podsłuchał krążące plotki o ponownej debacie w sprawie Prawa o Mieszańcach. Temat nadal był gorący i wzbudzał w Amalendzie wiele sporów, zapalał zwłaszcza niezadowolone z rządów władcy gorące głowy. Przede wszystkim konserwatywnej starszyzny, która była mu przeciwna, zaś wraz z jego wstąpieniem na tron straciła wiele ze swoich przywilejów. Każdy niezadowolony z ich decyzji  wampir mógł teraz udać się do króla, który był ostateczną wyrocznią. W wyniku tego władza, którą tak kochali, wymykała im się z rąk. Właśnie to Balraj postanowił wykorzystać, kiedy zrozumiał, że jeśli władca zapłodni księcia, nie będzie już odwrotu. A chwila ta zbliżała się szybkimi krokami, Lakshman ostatnio dosłownie nie odrywał od męża wszędobylskich łap.

Demon, kiedy był naprawdę w kiepskim humorze, włóczył się w przebraniu turysty po tatrzańskich szlakach. Niewielkie góry znajdowały się wystarczająco blisko stolicy Amalendu, aby mógł tam przebywać bez uszczerbku na zdrowiu. Im dalej znajdował się od zamku, tym był słabszy. Nawet po setkach lat klątwa działała bez zarzutu. W pobliżu Morskiego Oka nie było żadnych wampirów, a to dlatego że nie lubiły zatłoczonych tras spacerowych – nie przepadały za ludźmi, chyba że w charakterze przekąski. Choć nawet to zostało ostatnio zabronione przez prawo i musiały korzystać jedynie z banków krwi.

Idący wąską, stromą ścieżką Balraj, pogrążony we własnych niewesołych myślach, trafił nosem prosto w plecy doskonale mu znanego przywódcy klanu Orgolion. Na jego widok dumny wampir zbladł niczym chusta. Wszak odkąd to gamoniowaci synowie na ich rozkaz porwali księcia Nirmala, on wraz ze swoimi przyjaciółmi był poszukiwanym zbiegiem.

– Witaj, o szlachetny. – Tanish skłonił się nisko demonowi, którego bez trudu rozpoznał po zapachu. Doskonale wiedział, że ta obca w ich świecie istota kierowała się jedynie swoimi zachciankami. Za nic miała wszelką władzę. Jako sprzymierzeniec byłaby nieoceniona.

– O… Nasz władca… ucieszy się. Bardzo tęsknił. Przygotował nawet trzy urny na wasze prochy. – Demon uśmiechnął się ironicznie na widok strachu w oczach wampira. W Amalendzie przestępców palono, a ich prochy zamykano w glinianych pojemnikach, by już nigdy nie mogli się odrodzić.

– Czyżbyś nie przepadał za naszym wspaniałym królem? – zapytał ostrożnie. Był doświadczonym strategiem, natychmiast wyczuł kpinę w słowie władca.

– Wygląda na to, że podzielasz moje poglądy. – Usiadł i poklepał miejsce obok siebie. Wampir z wahaniem umościł kościsty tyłek obok. – Możemy sobie nawzajem pomóc, ale potrzeba jeszcze sprzyjających okoliczności. Jeśli nadejdą, zostawię w tym drzewie wiadomość. – Wskazał na dziuplę wiekowej limby, zgiętej pod dziwnym kątem przez wiejący tu prawie cały rok halny.
– Będziemy czekać. – Kiedy Tanish wypowiedział te słowa, Balraj rozpłynął się na jego oczach niczym dym. Zrobił to tak szybko, że wiążący nieopodal buty turysta z ciężkim plecakiem niczego nie zauważył. – Nareszcie! – westchnął z zadowoleniem i zatarł ręce. Miał już dość ukrywania się w wilgotnej jaskini. Lubił wygody, więc spanie na karimacie uważał za niezasłużoną karę od losu. Przyśpieszył kroku, by zawiadomić przyjaciół, polujących właśnie na pogrążone w południowej drzemce nietoperze. Ich menu było ostatnio strasznie monotonne. Oni też mieli swój plan przywrócenia starego porządku, potrzebowali jednak sojusznika w zamku, aby wprowadzić go w życie.

Demon zmrużył oczy i warknął, kiedy Lakshman podniósł męża i posadził na swoich kolanach. Spotkanie z Tanishem miało miejsce kilka miesięcy wcześniej, kiedy jeszcze myślał, że sam sobie poradzi z problemami. Przywódca klanu Orgolion i jego towarzysze mieli być taką furtką awaryjną. Najwyraźniej nadszedł czas, by z niej skorzystać.

***

Nirmal ubił bezczelne łapska męża, próbujące ściągnąć z niego spodnie. Nie miał zamiaru kochać się z nim w parku, gdzie licho mogło zawsze przynieść jakiegoś spóźnionego dworzanina. Czerwony na twarzy, z narastającym twardym problemem ugryzł go w dolną wargę. Mieli porozmawiać, tymczasem ten łobuz od razu przystąpił do ataku, nie zważając na jego protesty. Być może dlatego, że nie były one zbyt przekonywujące. Od gorących liźnięć w szyję kręciło mu się w głowie.

– Siad! – warknął w końcu, łapiąc niepoprawnego krwiopijcę za uszy. Ten znieruchomiał z niewinnym uśmieszkiem na ustach. Oblizał nabrzmiałe wargi ze smakiem, a Nirmal znowu poczuł napływ rozkosznych dreszczy. –  Nosz kurde! – Otrząsnął się z trudem. – Związek naszych przyjaciół legł w gruzach, a ty myślisz tylko o miętoleniu się w krzakach!

– Nie tylko. – Posłał mu przeciągłe spojrzenie. – Chcę się wbić w ten ciasny tyłek, który kusił mnie cały dzień. Trzeba było nie wkładać takich obcisłych spodni. Teraz weź za to odpowiedzialność!

– Lakshman, zlituj się! Jesteś władcą wampirów czy napalonym nastolatkiem z wiadrem buzujących hormonów zamiast mózgu? – Uszczypnął go w umięśniony brzuch.

– Moje ty rozsądne kochanie, zbyt wiele ode mnie wymagasz. Niby co mielibyśmy zrobić z tym faktem, że Rajit jest idiotą wprost ze średniowiecza, a Chandi narwany jak mało kto? – Popatrzył zdumiony na słodko zarumienionego łobuza, który chciał go wykończyć, co chwilę zsuwając się z jego ud.

– Trzeba przemówić mu do rozumu! Musi przeprosić, błagać o wybaczenie czy coś! Hiral powinien mieć normalną rodzinę. – Usta chłopaka ułożyły się w podkówkę. Sam posiadał kochających rodziców i wiedział, jakie to ważne dla dziecka, zwłaszcza kalekiego.

– Pewne rzeczy trzeba przetrawić w sobie. Nic nie pomogą moje tłumaczenia, bo Rajit ich nie przyjmie ani do serca, ani do umysłu. Sam musi zrozumieć, jak okrutne i bezmyślne było jego zachowanie. Na razie nic do niego nie dociera. – Pogładził łagodnie ciemne loki. Nie wiedział, jak to się stało, ale reagował na zmienne nastroje męża niczym lustrzane odbicie. Kiedy ukochany się uśmiechał, jego serce drżało z radości, ale kiedy był smutny, on też natychmiast tracił humor.

– Ale nie możemy tego tak zostawić… – NIrmal nie potrafił odpuścić. Cały czas miał przed oczami bladą, pełną bólu twarz elfa.

– Dajmy im trochę czasu na ochłonięcie. –  Mocno objął chłopaka ramionami i przytulił. Z ulgą usłyszał, jak jego puls się uspokaja. – Posłuchaj. Wyobraź sobie małe dziecko, dajmy na to sześcioletnie. Wie, co to miłość matki, babci, taty, ale nie zrozumie uczuć między kochankami, bo nie jest na to gotowe. Brakuje mu odpowiedniej dojrzałości. Musi dorosnąć. Podobnie jest z Rajitem.

– Więc nie ma nadziei? – Nirmal chlipnął w koszulę męża. – Miną lata świetlne, aż ten głupek się ocknie. Pewnie ze sto lat będą się unikać, a Hiral wyrośnie bez ojca.

– Głuptasie, zastanów się, co mówisz. – Pocałował zadarty nos. – Chandi ma swoje obowiązki jak święto Ayati, a ja nie pozwolę mu się od nich wymigać. Poza tym, żeby malec mógł się dobrze rozwijać, potrzebuje krwi ojca. Masz problemy z mocą, bo nie otrzymałeś jej na czas. Na twoim miejscu uświadomiłbym to delikatnie wieszczowi. Ja za to zajmę się tym głąbem Rajitem.

– Czyli chcą czy nie, będą musieli się spotykać? – Chłopak od razu się ożywił i nabrał otuchy. Zmarszczył brwi i zagryzł górną wargę jak zawsze, kiedy intensywnie myślał. Wtedy w jego głowie powstawały najdziksze pomysły, przed którymi wszyscy drżeli.

– Nie rób tego! – Zaniepokojony Lakshman próbował palcem wygładzić zmarszczkę na jego jasnym czole. Znał tę minę, jego mąż wpadł w twórczy trans, który z pewnością zaowocuje czymś straszliwie nieprzewidywalnym. Skorzystał z chwili jego niepoczytalności i przyssał się ustami do aksamitnej skóry na szyi w miejscu, gdzie bił niespokojny puls. Wbił się znienacka kłami w oszałamiająco pachnącą tętnicę. Zaskoczony Nirmal, wyrwany z alternatywnego świata, szarpnął się kilka razy, by po chwili wyprężyć się w jego ramionach z przeciągłym pomrukiem aprobaty. Wampirzy jad, rozchodzący się błyskawicznie w żyłach, wprawił całe ciało w rozkoszne drżenie, a pożądliwa dłoń między udami, pieszcząca wprawnie nabrzmiewającego penisa, zupełnie odebrała mu wolę.

– Jesteś paskudnym draniem! – wyjęczał, kiedy osuwali się na świeżo skoszoną trawę. Sturlali się z niewielkiego zbocza prosto w gęste krzewy kwitnącego jaśminu.

***

Pierwsze tygodnie w nowym domu były dla Chandiego bardzo trudne. Osłabiony porodem, przytłoczony rozpaczą i chaosem panującym w głowie, popadł w depresję. Jedynie od czasu do czasu brał prysznic, jadł byle co, po czym karmił synka, by zaraz potem zapaść w kolejną drzemkę. Słynne na cały Amalend księżycowe włosy, o które zawsze tak dbał, przypominały teraz splątaną pajęczą sieć, a on sam pokutującego ducha – wychudłego, bladego, z podkrążonymi oczami i spieczonymi ustami. Maleństwo płakało po całych nocach, nie dając mu wypocząć i zebrać myśli. W krótkim czasie przytulna, drewniana chata zaczęła przypominać chlew. Wszędzie walały się ubrania, brudne pieluszki zalegały po kątach, spod stosu naczyń nie widać było zlewu. Łóżko bardziej przypominało barłóg lub legowisko jakiegoś menela. Elf snuł się po pokojach niczym zjawa, reagując jedynie na głos maleństwa i przeraźliwe miauczenie paskudnego Kocurka. Jedynie ci dwaj awanturnicy zgodnym chórem domagający się regularnych posiłków, trzymali go przy życiu, które wydawało mu się jednym wielkim bezsensem. Kiedy tylko Hiral zaczynał się krzywić do płaczu, kot wskakiwał elfowi na pierś, miauczał i drapał pazurkami, dopóki wieszcz nie usiadł na łóżku, a jego spojrzenie nie nabrało ostrości. Działali w naprawdę zgodnym duecie. Mężczyzna wiele razy miał ochotę wrzucić kudłatego potwora do jeziora, ale pilnował jego synka lepiej niż on i to go za każdym razem powstrzymywało, kiedy futrzak zaczynał drzeć pyszczek wprost do jego wrażliwego ucha.

Nirmal początkowo obserwował to wszystko ze współczującą miną, schodząc cierpiącemu przyjacielowi z drogi, dbając jedynie o zawartość lodówki. Starał się zastosować do rad Lakshmana i nie ingerować zbytnio w życie pogrążonego w rozpaczy wieszcza. Któregoś jednak dnia, dysząc niczym miech kowalski w paskudnym upale, jakie zaserwowało rozpoczynające się lato, taszczył dwie ogromne torby zakupów. Przeklęte komary, jako że zbliżał się wieczór, cięły niemiłosiernie, a do pięty wbił mu się cierń. Nie był zatem za bardzo pokojowo nastawiony do świata. Gdy wszedł na taras, ponieważ tędy bliżej było do kuchni, potknął się o coś leżącego na podłodze i padł jak długi. Rozejrzał się dookoła, wszędzie leżały porozrzucane poduszki, chyba wszystkie, jakie były w domu. Dotknął jednej ręką, była mocno wilgotna. Tak dłużej nie mogło być.

– Ty cholerny idioto! – warknął do elfa, który właśnie pojawił się w przeszklonych drzwiach. – Jak długo masz zamiar być takim ryczącym po kątach dupkiem?! – Podniósł się na nogi.

– Przecież nie płaczę. Panuję nad wszystkim. – stwierdził spokojnie mężczyzna, wysuwając dolną wargę, co świadczyło o napadzie oślego uporu i przeklętej elfiej dumy.

– Jasne! A te poduszki po prostu zaśliniłeś albo nasikał do nich Kocurek? – Wskazał na walające się wszędzie dowody.

– Ee…- Wieszczowi bardzo rzadko brakowało argumentów. Tym razem jakby się zapowietrzył i zarumienił. Były to pierwsze kolory, jakie młody książę widział na jego twarzy od porodu. – Są mokre, więc je suszę – wyszeptał zmieszany.

– Głupi głupku! – Chłopak stanowczo ujął dłonią jego brodę i nie pozwolił mu odwrócić głowy. – To ja, twój wkurzony przyjaciel! Myślisz, że nie widziałem, jak wyjesz w te jaśki?

– Ale mniej… – Próbował ocalić resztki godności. Cholerny śmieć Rajit zrobił z niego lejącą łzy dziewkę i doprowadził do tego godnego pogardy stanu.

– Powiedz, kim jesteś i co zrobiłeś z moim przyjacielem? – Nirmal wziął go za rękę, wciągnął do środka i postawił przed dużym lustrem w salonie. – Co to za brudna, smętna istota?! – Brutalnie odwrócił opierającego się słabo elfa przodem do szklanej tafli.

– On ciągle płacze, nie mam na nic siły… – Jego tłumaczenie zabrzmiało naprawdę żałośnie. Czy ten niechlujny, rozczochrany mężczyzna w skarpetkach nie do pary, w potarganym podkoszulku i wiszących na tyłku spodniach to rzeczywiście on? Wytrzeszczył ciemnoniebieskie oczy, jakby po raz pierwszy od długiego czasu siebie zobaczył.

– A jak myślisz, dlaczego Hiral tak zawodzi? Dzieci wyczuwają nastroje rodziców! Natychmiast doprowadź się do porządku! Chcesz zniszczyć swoje i jego życie, bo twój mąż jest popierdolonym bałwanem?! – Popchnął mężczyznę w stronę łazienki. – Masz godzinę, aby znowu stać się pięknym i pachnącym. Obym w tym syfie znalazł jakieś czyste rzeczy.

Nirmal zerknął do sypialni, gdzie spał jego chrześniak przytulony do futerka posapującego Kocurka. Zawrócił do kuchni i zaczął energicznie sprzątać pobojowisko, które jeszcze niedawno było wytworną chatą na wsi. Dziękował w duszy matce, która nie zrobiła z niego rozpieszczonego gamonia. Szło mu całkiem sprawnie, dom powoli zaczął przypominać… dom. Z łazienki dochodził go szum wody, świadczący o szorującym się posłusznie elfie. Nastawił jeszcze pralkę i zmywarkę, kiedy usłyszał kwilenie maluszka. Wszedł do pokoju i zobaczył, jak chłopczyk energicznie wymachuje rączkami i nóżkami. Siedzący obok niego kot właśnie otworzył pyszczek i wydał z siebie okropny jazgot .

– Miauuuu, łuuuu, mrrrr…! – Nie żałował kudłatej mordki i dawał z siebie wszystko. Koszmarne dźwięki, jakie produkował, postawiłyby na nogi nawet nieboszczyka.

– Rany, już dobrze, przestań! – Chłopak złapał się za uszy. Wieszcz miał jednak świętą cierpliwość do tego zwierzaka. Zwyczajne niańki nie były aż tak głośne. – Twojego kumpla powinni zatrudnić w straży pożarnej na etacie syreny. – Połaskotał chłopczyka po brzuszku. Zaczął myć gaworzącego do niego chrześniaka, by móc go przebrać w czyste ubranko. Nabrał już w tym pewnej wprawy. Jak zwykle, kiedy tylko wziął go na ręce, z małego terrorysty zamienił się w słodko gruchającego aniołka.

– Jak ty to robisz? – Chandi, wreszcie doprowadzony do porządku, z włosami zaplecionymi w schludny warkocz, stanął za jego plecami.

– Bo jestem najbardziej czarującym wujkiem na świecie? – Zachichotał, kiedy malec chwycił go usteczkami za koszulę w poszukiwaniu jedzonka. – Ale bar mleczny to u tatusia. – Podał głodomorka elfowi.

– Jesteś przede wszystkim wspaniałym przyjacielem. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. – Mężczyzna pocałował go czule w policzek i usiadł w fotelu. Hiral od razu zorientował się, że kolacyjka właśnie przybyła. Ciepła łapka wymacała pod szlafrokiem nabrzmiały sutek, łakome wargi złapały mocno i zaczęły rytmicznie ssać. Nirmal obserwował tę scenkę z prawdziwym zachwytem na twarzy. Czy było na świecie coś piękniejszego od tych dwóch przytulonych do siebie istot? Jak Rajit mógł zrezygnować z czegoś takiego z tak niemądrych powodów? Jak mógł nazwać takiego maleńkiego aniołka pustookim potworem? Stracił tyle pięknych chwil, tyle miłości… Wszystkie pierwsze razy jego maleńkiego synka należały do niego zamiast do jego ojca – pierwsze karmienie, pierwsza kąpiel, pierwsze dźwięki, jakie z siebie wydał… Nic nie mogło tego zastąpić. To były skarby warte każdej ceny.

……………………………………………………………………..

betowała Kiyami