Świeżynka 27

Rozdział dedykowany Mefisto, jednej z najwierniejszych czytelniczek, które towarzyszą mi prawie od początku przygody z pisaniem. Mam nadzieję, ze ten rozdział spełni twoje oczekiwania.

 

Kiedy przyszedłem rano na dyżur, atmosfera w pracy była już porządnie zagęszczona, wydawało mi się, że słyszę suche trzaski wyładowań elektrycznych. Nasi dwaj ulubieni lekarze siedzieli po przeciwnych stronach lady, na sali nadzoru i mierzyli się w milczeniu wzrokiem. Wypisywali recepty w takim tempie, że gwizdnąłem z podziwu. Wyglądało mi to na jakieś dziwne zawody. Dziewczyny chodziły na palcach między łóżkami, nawet chorzy leżeli cichutko, rzadko kiedy zgłaszając jakieś dolegliwości.

– A tym co się znowu stało? – zapytałem szeptem koleżanek.

– Biorą przykład z matek – Kozłowscy contra Skowronkowie. – Przewróciła oczami Renia. – Kobieciny się spotkały i podjęły rywalizację, wciągnęły w nią niestety swoich synów.  – Jak się tak lepiej przyjrzeć, to panowie rzeczywiście wyglądali dzisiaj jakby inaczej. Spokojnie mogli grać w reklamie naszego szpitala. Obaj ubrani w idealnie dopasowane i odprasowane zielone mundurki, świeżo ostrzyżeni oraz wygoleni. Normalnie błysk i połysk. Hrabia zawsze nadmiernie dbał o swój wygląd, ale pięknie ułożona brązowa grzywa Jasia, spadająca mu na ramiona zakrawała już na jakiś dizajnerski cud. I te nowe okularki ze złotymi oprawkami, podkreślającymi piwny kolor oczu.

– Ogłoszono konkurs na mister szpitala czy coś?

– Raczej ,,czy coś”- zachichotała Gosia. – Matki pojedynkują się, która lepiej wychowała syna i jest lepszą panią domu. Wczoraj… – Nie dokończyła jednak, bo z poczekalni dobiegły nas odgłosy ostrej kłótni. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem jak nasza zazwyczaj bardzo cierpliwa recepcjonistka Asia, szarpie się ze wzburzoną kobietą w średnim wieku, trzymającą za rękę bladą nastolatkę, która wykazywała iście filozoficznym spokojem. Podczas gdy jej, prawdopodobnie matka, dawała z siebie wszystko, odgrażając się personelowi SOR’u i miotała przekleństwa, dziewczyna tylko ciężko wzdychała i nie drgnęły jej nawet powieia. Pewnie już nieraz brała udział w takim cyrku.

– To tak się traktuje ciężko chorych pacjentów, w tym pieprzonym kraju?! Żadna wypindrzona niunia nie będzie mi mówić co mam robić! – wrzeszczała w amoku rozsierdzona baba, trzymając biedną ratowniczkę za przód mundurka. Potrząsała nią niczym kukiełką. – Ile muszę dać łapówki, by zobaczyć gębę jakiegoś konowała? Pielęgniary pewnie znowu kawę piją, ale do podwyżek to pierwsze! – A potem, widząc jedynie niewielkie poruszenie ze strony zgromadzonych w holu ludzi, zupełnie innym tonem zawyła. – Olaboga, córeczkę mi zmarnują. Ona tu umiera i znikąd pomocy. – Potoczyła załzawionym wzrokiem po siedzących spokojnie pacjentach, z niejakim zainteresowaniem oglądających darmowe przedstawienie. Niektórzy próbowali nawet kibicować jednej lub drugiej stronie.

Z doświadczenia wiedziałem, że najbardziej awanturują się chorzy, którym zazwyczaj nic prawie nie dolegało, a chcieli jedynie dostać recepty, omijając lekarza rodzinnego i wcisnąć się poza kolejnością. Z tego powodu największą uwagę zwracałem zawsze na tych niepozornych, skulonych gdzieś w kąciku, nie mających siły walczyć i cierpiących w milczeniu. Najczęściej właśnie oni wymagali szybkiej interwencji. Tymczasem zrobiło mi się żal biednej Aśki, która wyglądała jakby się miała za chwilę rozbeczeć.

– Skoro to taka pilna sprawa, proszę wejść. – Rzadko pozwalałem się szantażować rozhisteryzowanym matkom, ale sytuacja robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Oderwałem ręce kobiety od dziewczyny i poprowadziłem ją do sali nadzoru razem z milczącą córką. Jasiu na nasz widok wstał i zmierzył, czerwoną niczym pomidor kobietę, chłodnym wzrokiem. Baba, jak większość tego rodzaju osób, chamskich jedynie wobec słabszych, kiedy tylko wyczuła władzę, natychmiast spokorniała.

– Panie doktorze, nareszcie mam do czynienia z kimś na poziomie – zagruchała słodko, ale szybko się zorientowała, że nie zrobiła należytego wrażenia, spróbowała więc z innej beczki. – Ta niedouczona pannica nie chciała mnie wpuścić. – Zaczęła lamentującym głosem. Nie spotkała się jednak ze zrozumieniem.

– Widziała pani karteczkę na drzwiach – ,, o kolejności przyjmowania decyduje lekarz”? I proszę przestać obrażać mój personel, bo każę wezwać ochronę. – Nasz doktor nie znosił takich histeryczek.

– Ona mnie szarpała – poskarżyła się już bardziej ugodowym tonem.

– Zauważyłem, że było zupełnie odwrotnie. W holu mamy monitoring, więc jeśli pani chce złożyć skargę, można to łatwo sprawdzić. – Brązowe oczy Jasia trzymały jędzę na muszce.

– Ale córcia taka chora. – Zmieniła natychmiast temat cwaniara. Szarpnęła bladolice dziewczę za rękę.

– Ale mamo… – zaprotestowała nieśmiało ofiara. Na widok sali zabiegowej, pełnej groźnie wyglądającej aparatury jakoś utraciła swój spokój.– Nic mi…

– Proszę usiąść. –  Lekarz wskazał wystraszonej otoczeniem nastolatce miejsce za parawanem. – Co ci dolega?

– Jak to co? Śmiertelna choroba! Czytałam w Internetach… – Wypięła pierś matka, najwyraźniej dumna ze swojej wiedzy.

– Ale proszę pani…

– Doktor posłucha! – Przerwała mu baba i zalała potokiem słów. – Ona ma okropne sińce, wielkie jak spodki!  – Powinęła rękaw córki. Rzeczywiście na przedramieniu widniał jeden duży i kilka mniejszych sińców. Ręka była chudziuteńka, a żyły cienkie niczym niteczki. – To na pewno wątroba się rozpada, albo ta… no… białaczka. Może być też… – Nie dała nikomu dojść do słowa.

– Ciszaaa! – ryknął niespodziewanie Skowronek, swoim słynnym operowym głosem. – Ani słowa!

– Yyy… – Babinę jakby zapowietrzyło. Pewnie pierwszy raz została w ten sposób potraktowana. Takie tupeciary miały zazwyczaj niesamowitą siłę przebicia i rzadko kto podejmował z nimi walkę.

– Uderzyłaś się, a może miałaś zastrzyk? – Doktor całkowicie ją zignorował i zwrócił się łagodnie do pacjentki. Delikatnie dotknął skóry, a dziewczyna oblała się rumieńcem. Takich eleganckich lekarzy widywała pewnie jedynie w telewizyjnych serialach.

– Trzy dni temu pobierali mi krew. Pielęgniarka powiedziała, że mam marne żyły i niskie ciśnienie. Tłumaczyłam mamie, ale ona nikogo nie słucha. – Wpatrywała się w mężczyznę niczym w bóstwo objawione. Biedaczka najwyraźniej padła ofiarą uroku naszego internisty. Zaczęła nawet trzepotać swoimi długimi rzęsami.

– Wystarczy, że posmarujesz te miejsca Atacetem w żelu. Kupisz w najbliższej aptece bez recepty.

– Może powinnam przyjść do kontroli? – Odważyła się w końcu pisnąć.

– Nie ma takiej potrzeby! – Stwierdził autorytatywnie Kozłowski z poziomu swojego dobrze umięśnionego metra dziewięćdziesięciu kilku. Wszyscy oczywiście natychmiast odwrócili się w jego stronę. – Proszę zadbać by panna się lepiej odżywiała. – W tym momencie położył rękę na ramieniu Jasia, jednoznacznym gestem posiadacza. Nawinął sobie jeden z jego kasztanowych  kosmyków na palec. Małolata omal nie spadla z kozetki, a jej oczy zrobiły się zupełnie okrągłe. – A tak na przyszłość. Na SOR nie przychodzi się z takimi bzdurami.  – Spojrzał na matkę wyniośle, a ona natychmiast zmieszała się pod jego wzrokiem.

– To my już pójdziemy. Chodź Krysiu. – Podała córce kurtkę i zerknęła na plakietkę. – Przepraszamy pana ordynatora. – Ulotniły się obie cichuteńko, tylnymi drzwiami. Jedynie smarkula, odwróciła się jeszcze kilka razy i posłała Jasiowi spojrzenie umierającej antylopy, które w jej mniemaniu pewnie miało zalotnie wyglądać.

***

Musiałem jakoś inteligentnie podejść Nikolasa, żeby go nie spłoszyć. Miałem zamiar zostać naprawdę złym chłopcem. Całą drogę do domu zastanawiałem się jak zwabić Diabła Ho w pułapkę. No może hm… Niezupełnie w pułapkę. Chciałem najbliższy weekend spędzić na super eleganckiej rozrywce w słynnej Złotej Pradze. Przecież trzeba się ukulturalniać prawda? Będziemy zwiedzać muzea, oglądać cudowne zabytki trzymając się za ręce. Patrzyć sobie w oczy, jeść w najlepszych restauracjach, podziwiać… wspaniałe widoki… Właśnie te widoki dręczyły mnie każdej nocy. Przełknąłem ślinę na myśl o tym, jak może wyglądać Nikolas – na przykład ociekający wodą w zaparowanym jacuzzi. No co? W końcu ciało to także dzieło sztuki. Byłem tak rozentuzjazmowany czekającą mnie wycieczką, że zupełnie nie zwracałem uwagi na otoczenie. Pędziłem najkrótszą drogą do domu, zakutany po uszy szalikiem. Nagle poczułem szarpniecie i zakręciłem się wokół własnej osi. Stanąłem nos w smakowitą szyję z przedmiotem swoich rozważań.

– Lutek, co z tobą? Masz coś oczami? – Wziął mnie znienacka pod brodę. – Czerwony pyszczek, błyszczce podejrzanie oczka, nieobecne spojrzenie? O czym myślałeś Kwiatuszku?

– Ja o… Naszej wycieczce do Pragi… E.. tego…- wybełkotałem ogłupiały. Zawsze miałem ciężkie powroty do rzeczywistości. W dodatku czarne oczyska wzięły mnie od razu w niewolę i uwięziły na dobre.

– Nie wiedziałem, że gdzieś się wybieramy. – Miział mnie nosem po policzku, czym kompletnie rozpraszał moje i tak niezbyt mądre myśli. Za nic nie chciały mnie słuchać, rozpierzchły się niczym stado wróbli. Czułem jego pachnący cygarem oddech, łaskotał moja skórę i powodował, że serce zaczęło bić coraz szybciej.

– Mam rezerwację na trzy dni… Tylko ja, ty i bąbelki… – Błysnąłem inteligentnym podejściem, cały czas mając nadal przed oczami niecenzuralny obrazek. A miałem zacząć powoli. Ech… Zobaczyłem jak jego usta rozchylają się w kpiącym uśmieszku. Chciałem zapaść się pod chodnikowe płytki, najlepiej prosto do Piekła. Oj Lutek, ty cholerny desperacie.

– Czyli w ten weekend chcesz mnie porwać za granicę, uwieść i skonsumować w bąbelkach? – zamruczał cwany drań prosto w moje ucho, które natychmiast poczerwieniało i zaczęło piec. Kiedy te wielkie łapska znalazły się na moim tyłku? Rzuciłem niespokojne spojrzenie dookoła. Co prawda było już ciemno, ale wolałem nie dawać sąsiadom powodów do plotek.

– No wiesz ty co! – oburzyłem się widowiskowo i zrobiłem krok do tyłu, odzyskując tym samym wolność oraz odrobinę rozsądku. – Ja tutaj o cywilizowanej rozrywce w Złotej Pradze i ewentualnej lampce szampana. – Uwierzy nie uwierzy? A może uda się go skołować i odzyskać choć trochę dumy? – A ty zaraz proponujesz zboczeństwa! Dostałem od doktora Skowronka rezerwację i zniżkę.

– Nic z tego, mój ty spragniony  kultury i bąbelków Kwiatuszku. – Pochylił się i cmoknął mnie w czubek nosa. Drań kpił sobie ze mnie w żywe oczy. – Rodzice zapowiedzieli się z wizytą, więc nie chcę oddalać się zbytnio od domu.

– Och… – Nie umiałem ukryć rozczarowania. Oklapłem jak przekłuty balonik. – Mówi się trudno… – Postanowiłem jednak nie poddawać się tak łatwo. Sięgnąłem po tajną broń numer trzy, która zawsze rzucała na kolana wszystkie moje ciotki i co wrażliwszych kuzynów. Zamrugałem, pozwoliłem zaszklić się oczom i wyszeptałem drżącymi ustami. – Przepraszam, nie chciałem się narzucać. – Spuściłem głowę, jakby nagle ogarnęła mnie nieśmiałość. Miałem nadzieję, że nie przesadziłem.

– To ja przepraszam, byłem niedelikatny. Może zrobimy tak? – Nikolas się autentycznie przejął. W jego głosie zadźwięczał niepokój, wyraźnie miał wyrzuty sumienia. Był taaaki słodki. I jak tu go nie kochać? – Wynajmę coś bliżej, może w Zakopanym. Pojeździmy saniami, napijemy się porządnego grzańca. Jeśli to konieczne, to parę muzeów też odwiedzimy. Tylko już nie patrz na mnie takim wzrokiem.

– Aaa…! – wrzasnąłem z radości i rzuciłem się mu na szyję, kompletnie wypadając z roli biednego cielaczka, gnębionego przez złego wilka. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! – Podskoczyłem i objąłem go udami w pasie. Zaskoczony zatoczył się do tyłu, na szczęście za plecami miał ścianę budynku. Ale wstyd!

– Będę miał z tobą ciężkie życie co? – zapytał, po czym skubnął ustami moją dolną wargę. No cóż, chyba mnie przejrzał. Nie było sensu zgrywać dalej niewiniątka. Poddałem się z wielkim entuzjazmem gorącemu pocałunkowi. Kiedy zaczęło robić się naprawdę ciekawie, a jego dłonie wędrujące po tyłku zrobiły mi z nóg galaretę, zostałem jak zwykle odsunięty i postawiony na ziemi.

– Powinieneś już wracać. – Pogładził czule mój policzek. – Spakuj się, w piątek wyjeżdżamy.

– Ale bąbelki będą? – Upewniłem się jeszcze zanim zamknąłem furtkę, prowadząca do mojego ogrodu. Prawie czułem jak rosną mi rogi.

– Jesteś niemożliwy! – Pogroził mi Diabeł Ho. Czyżby odkrył mój niecny plan zostania niegrzecznym chłopcem? Kto go tam wie. Może taki mieszkaniec Piekła potrafił czytać w myślach?

***

Następnego dnia był czwartek, czyli dzień przed Wielkim Bąbelkowym Szaleństwem ( powachlowałem się dłonią na samą myśl) czyli wyjazdem w celach turystyczno krajoznawczych do Zakopca (ma się tę klasę, a co!). Miałem zamiar wstać o świcie, żeby się spakować. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi zwłaszcza Wiśki i Przemka, z którymi sobie ostatnio zadarłem. Nie wiadomo, co tym mściwym bestiom przyszłoby do głowy. Moja wycieczka miała pozostać dla domowników tajemnicą, jedynie mamie powiedziałem, gdzie będę przez najbliższe trzy dni. Chcąc pożyć na tym świecie nieco dłużej we względnym spokoju, musiałem się zastosować do starej domowej zasady, nie znikania bez wieści. Takie zachowanie groziło niewyobrażalnymi sankcjami. Na wypadek nieprzewidzianych okoliczności ułożyłem też plan B, w który wprowadziłem Gosię i Renię. Jednym słowem zabezpieczyłem się ze wszystkich stron i byłem z siebie dumny. Wstałem jednak zbyt późno, łyknąłem jedynie szklankę soku i popędziłem do pobliskiego sklepu z bielizną, gdzie rumieniąc się jak idiota, dokonałem kilku zakupów. Sprzedawczyni miała chyba świetną zabawę, rozkładając przede mną na ladzie wszystkie, co fikuśniejsze slipy, jakie miała w sklepie. Mimo swoich lat czułem się strasznie głupio nawet na nie patrząc, nie miałem pojęcia czy znajdę odwagę żeby je założyć. Kazałem sobie jednak dzielnie zapakować kilka par, choć moje uszy niemal spaliły się na popiół. Zadowolony ze swojej odwagi w obliczu bawełnianego wroga, z firmową reklamówką pełną majtasów, wróciłem do domu. Stanąłem w drzwiach kuchni i moja mina natychmiast zrzedła. Pomieszczenie było wypełnione po brzegi złośliwe uśmiechniętymi paskudami maści wszelakiej okupującymi zastawiony obiadem stół. Skąd oni się tutaj wzięli? Przecież był środek tygodnia. Czarny zażerał się bezwstydnie pierogami mamy, a Rycho co chwilę zapuszczał żurawia w dekolt rozanielonej Wiśki. Przemo nie spuszczał ze mnie oczu bazyliszka, śledził każdy krok. Przycisnąłem reklamówke ze znanym logo do piersi i już miałem dać nura w siną dal…

– Co tam tak dusisz młody? – Wstrętny brachol wyrwał mój łup.

– Mamoo… – zawyłem dramatycznie, licząc na pomoc ze strony rodzicielki dla swojego najmłodszego maleństwa. Ta jednak zajęta wyciąganiem za gara kolejnych kluch, nawet nie zerknęła w moją stronę.

– To gacie! – Wiśka pierwsza dopadła siatki. – Nasza kruszyna dorasta! – Otarła łzę, która nie istniała, rechocząc złośliwie. – W końcu jakiś seksowny fatałaszek! – Machała mi przed nosem mocno wyciętymi na tyłku majtasami. Chciałem czy nie zrobiłem się buraczkowy, co oczywiście wzmogło powszechną wesołość.

– Odwal się ruda małpo!

– Masz zamiar dać się przelecieć na tym wyjeździe do Zakopca? Najwyższy czas , bo wiesz.. – dodała ciszej. – Narząd nieużywany zanika…

– Mamooo…! – wydarłem się na rodzicielkę, która omal nie puściła miseczki ze skwarkami. – Miałaś im nic nie mówić!

– Ależ kochanie, mają przewagę liczebną. – Zdrajczyni wzruszyła ramionami i zaczęła krasić szczodrze ruskie pierogi na półmisku.

– Nigdzie nie pojedzie! – Uniósł się Przemo. – Jest za młody! Nie będzie mi się gówniarz ze wschodnią mafią włóczył! – Uderzył pięścią w stół. Noż kurde co on sobie wyobrażał? Moje majty, moja dupa i moja sprawa. Oddychaj Lutek, oddychaj! Nie daj się sprowokować, bo na tym dobrze nie wyjdziesz.

– Nikt cię nie pyta o zdanie, jestem dorosły. Poza tym to wyjazd służbowy. – Zapalałem świętym oburzeniem. – Muszę się dokształcać.

– Akurat. Aż przebierasz nogami na widok ruskiego draba! Dokształcać? Dobre sobie! – Oczywiście zupełnie zlekceważył moje zapewnienia. Niby taki porządnicki, a sam nie przestawał pod obrusem macać Czarnego po udzie. Te rumieńce na twarzy kardiologa nie brały się z niczego. Co za obłuda! Dlatego wcześniej opracowałem plan B.

– Możesz zapytać koleżanek ze zmiany. Mamy kurs wypisywania recept, zorganizowany przez Izby Pielęgniarskie. – Pokazałem mu tryumfalnie język.

– A to niby pomoce naukowe? – Wskazał na nieszczęsne slipy.

– Nie bądź durny, tam będą obcy ludzie i mamy zapewnione noclegi. Nie będę paradował przed nimi w ponaciąganych gaciach. Sam ostatnio powiedziałeś, że są obrzydliwe.

– Dawaj telefon mały cwaniaku! – Przemo jak to Przemo, urodzony niedowiarek. Ale ja też byłem Stokrotkiem nie tylko z nazwy. Zarówno Gosia jak i Renia oczywiście potwierdziły to, co powiedziałem. Zauważyłem z satysfakcją, że brachol miał bardzo głupią minę.

– Następnym razem więcej wiary w swojego super słodkiego braciszka. – Uśmiechnąłem się szeroko. Jedno nie dawało mi spokoju. Rycho jakby oprzytomniał i patrzył na mnie podejrzliwie. Czerwony macho men mógł mi popsuć szyki. Wiśka jednak nieświadomie poratowała sytuację. Nachyliła się by dołożyć mu kolejną porcję kluch. Oczywiście znowu zatonął w jej staniku, kompletnie tracąc kontakt z otoczeniem. Skorzystałem z okazji, porwałem majty i pełny talerz sprzed nosa siostry, po czym uciekłem ścigany jej okrzykami, zwiastującymi zagładę.

***

Wreszcie nastał dzień zero. Śnieg sypał przez całą noc, przykrywając wszystko bielutką kołderką. Drzewa w sadzie skrzyły się w porannym słońcu. Idealna pogoda na wyjazd, było tylko kilka stopni mrozu, a na niebie ani jednej chmurki. Nicolas jak zwykle punktualny do przesady zajechał pod dom fajnistym dżipem, którego jeszcze nie widziałem, uzbrojonym w porządne, zimowe opony. Ubrany na sportowo podobał mi się jeszcze bardziej niż zwykle. Rzuciłem do bagażnika porządnie wypchany plecak i wskoczyłem na siedzenie. Oczywiście zamiast zapiąć pas gapiłem się na niego z głupim uśmiechem. Czarne oczy prześlizgnęły się z aprobatą po mojej sylwetce, nie opuszczając żadnego szczegółu. Nikt tak wcześniej na mnie nie patrzył.

– Moj Cwjetok, jeszcze cię zgubię. – Nachylił się w moją stronę. Otoczył mnie zapach wschodnich perfum. Ciepłe powietrze na policzku, uchu , szyi, niemal dotykał mnie ustami. Ale tylko niemal. Suchy trzask klamry. Zadrżałem.

– Chcesz żebym oszalał i rzucił się na ciebie? – zapytałem cicho na jednym wdechu. Uśmiechnął się niewinnie, jakby zupełnie nie zrozumiał, o co mi chodziło. Zdradzały go jednak szelmowskie iskierki, migocące na dnie oczu.

– Gdzieżbym śmiał? Twój brat jeszcze niedawno chciał mnie zatłuc, a matka groziła puszczeniem z torbami całej familii.

– No proszę, jakiś ty się nagle bojaźliwy zrobił – powiedziałem zgryźliwie, po czym złapałem go za przód bluzy. Nie potrafiłem się oprzeć. Wpiłem się gwałtownie w usta, które były dosłownie centymetry ode mnie. Takie cudownie miękkie, nabrzmiałe czerwienią, pełne ukrytych obietnic. Smakowałem je i smakowałem pragnąc gorąco, by ta chwila trwała wiecznie. Odsunął się po chwili, całując moje dłonie. Oddychał szybko, a nozdrza falowały mu niczym u rasowego ogiera.

– Lutek, rób tak dalej, a nigdzie nie pojedziemy. – Stwierdził lekko ochrypłym głosem i wyprostował się na fotelu. – Złapię cię, zedrę spodnie i wbije się w twoje ciało tak głęboko jak to tylko możliwe. Posmakuje każdej jego cząstki. Zrobimy to w każdej możliwej pozycji i tyle razy, na ile pozwolą nam sprężyny foteli.

– Jeśli to miała być groźba, to ci się nie udała. – Wszeptałem zarumieniony, obciągając jak najniżej bluzę z kapturem. Pewnej części mojego ciała, takie świntuszenie bardzo się spodobało. – Leżeć! Waruj! W śniegu cię wyturlam zboku! – Przemawiałem w myślach do opartego ciała, które za nic nie chciało ochłonąć. Nikolas zerkał na mnie z chytrym uśmieszkiem. Miałem nadzieję, że nie zauważył moich problemów. Za to chyba dostrzegł bezsens dyskutowania z desperatem na głodzie. Przez resztę, trwającej trzy godziny podróży, nie odezwał się już ani słowem. Samochód huśtał i mruczał. Przez jakiś czas podziwiałem pejzaże za oknem, aż w końcu znużony zasnąłem. Obudziłem się dopiero, kiedy dotarliśmy na miejsce. Zdrętwiałem tak bardzo, że ledwo mogłem rozprostować kości. Zerknąłem przez okno. Piękna drewniana willa prezentowała się całkiem imponująco. Z komina leciał dym. Pewnie ktoś napalił w kominku.

– Lutek, chodź, zaniosłem już bagaże. Muszę ci coś powie..- zaczął z wahaniem Nikolas.

– Nie zapomniałeś o bąbelkach prawda? – Upewniłem się, przerywając mu bezczelnie. Zapiąłem kurtkę pod sam nos, tutaj było zdecydowanie zimniej.

– Może najpierw pójdziemy na spacer i obiad? – zaproponował. Szedł za mną z ociąganiem, jakby nagle się rozmyślił co do wycieczki.

– Yy…? Jeśli nie chcesz tu ze mną być powiedz wprost! – Zatrzymałem się przed samymi drzwiami i zrobiłem tył zwrot. Miał niewyraźną minę, widać było, że coś kręci.

– Jak możesz tak mówić? – Cmoknął mnie delikatnie w usta. – Ale…

– W takim razie bąbeellkiii…- Wrzasnąłem z entuzjazmem i nacisnąłem klamkę. Drzwi otworzyły się bez oporu. Z leżącego w korytarzu plecaka wyciągnąłem szlafrok. Pobiegłem z nim do wskazanej przez mojego mężczyznę łazienki. Zrzuciłem ciuchy w rekordowym tempie, super eleganckie slipy miałem na sobie. Otuliłem się miękką materią, zawiązałem pasek i już byłem gotowy na bąbelkowe szaleństwo. Moje senne marzenie było tuż tuż…

– Zaczekaj. – Nikolas złapał mnie za ramię.

– A ty jeszcze w kurtce? Dołącz do mnie, zamów coś na ząb! – Jakuzzi znajdowało się na parterze, nasze sypialnie miałem zamiar zwiedzić później. Jak mówiła tabliczka na drzwiach po lewej, zasilane było naturalnymi, gorącymi źródłami.

– Lutek, ty niecierpliwy bałwanie…- dobiegł mnie jeszcze głos najseksowniejszego z prezesów. Nie miałem jednak już zamiaru słuchać jego marudzenia i wymówek. Przed sobą widziałem wrota do raju. Otworzyłem je z impetem, wbiegłem radośnie do środka, wymachując rękami. Zostawiłem szlafrok na wieszaku przy drzwiach, wisiały tam jeszcze cztery inne. Dwa z nich nawet wydawały się jakby znajome. Gospodarz najwyraźniej bardzo dbał o gości i zapewniał wszystko co potrzebne. Wnętrze pomieszczenia było mocno zaparowane, ściany i sufit dyskretnie podświetlone, wyłożone solnymi płytami o lekko różowym zabarwieniu. Wciągnąłem przesiąknięte zapachem jodu powietrze i…

– Nikolas kurna! Powiedz mi, że to tylko sen!

Znamię ciemności 50

Ola była ogromnie podekscytowana feriami w Amalendzie. Pojechały tam z siostrą kilka razy, ale z bardzo krótkimi wizytami. Świat, który zobaczyła wydał jej się niemal baśniowy, została nim zupełnie oczarowana. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu, w przeciwieństwie do siostry, która zwyczajnie bała się wampirów i prawie nie opuszczała komnat Nirmala, kiedy przebywały w zamku. Chłopak, a właściwie wielki książę, miał na głowie tyle obowiązków, że dla rodziny nie pozostawało mu zbyt wiele czasu. Ola musiała się dobrze nakombinować, żeby mama zgodziła się puścić na całe dwa tygodnie ,,dwie głupiutkie przekąski w świat pełen seksownych drapieżców” jak to określiła, wprawiając tatę w osłupienie. Po takim wstępie dziewczyna bardzo długo błagała go o wyjazd prawie na kolanach.

– Nigdzie nie pojedziecie, Daniel będzie zajęty. Niepotrzebne mu jeszcze dwie durne gęsi do pilnowania!

– No nie przesadzaj, jesteśmy studentkami nie dziećmi! – Obraziła się w końcu Ola i potrząsnęła krótką fryzurką. Szturchnęła przy tym w bok  jasnowłose ciele Aśkę, która zamiast ją wspierać w walce o przygodę życia, jak zwykle w chwilach stresu, obgryzała koniec swojego warkocza.

– Akurat. W takim razie dlaczego żadna z was nie dostała stypendium naukowego? – Ojciec doskonale wiedział jak rozegrać domową potyczkę.

– Ale tatusiuuu.. – zajęczała młodsza córka – przecież wiesz… matematyka…

– To królowa nauk moja droga. W twoim wieku wypadałoby chociaż umieć dzielić ułamki! – Popatrzył z góry na dziewczynę, która spuściła niebieskie, załzawione oczęta na swoje buciki i zarumieniła się z zażenowania.

– W takim razie zawrzyjmy umowę – zaczęła ostrożnie Ola. – Ja nauczę małą ciamajdę matmy i obie dostaniemy te cholerne stypendia, które śnią ci się po nocach. Wtedy pojedziemy na całe zimowe wakacje do Amalendu.

– Oszalałaś? – chlipnęła przerażona nie na żarty Asia. Ułamkowy Armagedon zbliżał się z szybkością błyskawicy. – Chcesz mojej śmierci?

– Milcz kobieto zajęczego serca i małej wiary!

– Zgoda! – Mężczyzna nie wahał się ani przez chwilę. Nie miał najmniejszych obaw co do wyniku zakładu. Dobrze znał swoje córki i wiedział, że starsza się nieco zagalopowała.

– Tylko się potem nie wycofaj! – Ola podniosła dumnie głowę. – No młoda, zabieraj dupę i do roboty! Weź ze sobą colę, żeby ci ten tyciutki mózg nie skapcaniał z braku cukru.

– Mamooo…

– Dajcie mi spokój, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. – Pani Jezierska podniosła do góry ręce na znak, że je umywa od wszelkiej odpowiedzialności.

Przez kolejne tygodnie z pokoiku na poddaszu rozlegały się często jęki i szlochy dręczonej Asi. Zapijała paskudny stres colą, dorabiając się w ten sposób większych cycków i mniej smukłej talii. Kiedy jasnowłosa niewolnica harowała i wprost tyła w oczach, a schludny zwykle warkocz zaczął przypominać starą linę okrętową, uśmiech Oli stawał się coraz szerszy. W końcu nadeszła chwila prawdy.

– Patrz i podziwiaj! – Położyła przed zaskoczonym ojcem dwa nienaganne indeksy. Nigdy w życiu się tak nie napracowała. Nie mówiąc już o dźwiganiu skrzynek z colą dla tej beksy. Poświeciła rodzicom w oczy wzorowymi ocenami ze studiów pedagogicznych i jeszcze bardziej wzorowym kujonki Aśki. Nie mieli wyjścia, słowo się rzekło, musieli skapitulować.

***

Sara nie była bynajmniej zachwycona nowym zadaniem, które jej zdaniem uwłaczało godności kapitana straży królewskiej. Książę Nirmal nie dał się jednak przekonać do zmiany zamiarów. Ostatnio w Amalendzie zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, ciągle wybuchały jakieś zamieszki, dlatego dostała stanowczy rozkaz poparty tupnięciem nogą, dostarczyć cenne siostry królewskiego małżonka do pałacu. Wiedziała kiedy należy się poddać, zawzięta mina chłopaka szybko ją o tym przekonała. Zdążyła go już trochę poznać w czasie służby w pałacu.

Pani kapitan, pół godziny później, musiała jednak przyznać, że ludzkie ubranie było całkiem wygodne. Założyła czarny podkoszulek z wydzierganą głową demona, na to skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami, niebieskie dżinsy włożyła w wysokie, sznurowane buty. Do tego przyozdobiła uszy kolczykami z czaszkami i  wyeksponowała tatuaż skorpiona pod lewym okiem. Krakowianie przezornie schodzili jej z drogi, zwłaszcza kiedy zobaczyli prostą jak struna, umięśnioną sylwetkę i napotkali chmurne spojrzenie zielonych oczu. Ciemne, długie włosy spięła w wysoki kucyk, związany mocno szerokim rzemieniem.

Sara, burcząc pod nosem żołnierskie przekleństwa, zastukała do drzwi małego domku na przedmieściach Krakowa. Otworzyła jej Aśka, wiążąca właśnie kokardę w różowe groszki na końcu warkocza.

– Aa… – pisnęła cieniutko i schowała się za plecami stojącej u jej boku siostry. Spodziewały się pani oficer, ale nie sądziła, że będzie wyglądać tak groźnie. Znała już dobrze wieszcza Chandiego i Rajita, ale mężczyźni ani w jednej dziesiątek, taaak nauczyła się ułamków przez tę sadystkę Olę, nie zrobili na niej takiego piorunującego wrażenia.

– Dzień dobry państwu, mam zabrać panienki do pałacu. – Kobieta po wojskowemu skinęła głową państwu Jezierskim, którzy właśnie pojawili się przedpokoju, aby powitać gościa. Teraz zrozumiała, dlaczego książę nalegał na eskortę. Dziewczyny wyglądały na strasznie naiwne i bezbronne, zwłaszcza młodsza. Taka jasnowłosa, wielkooka owieczka z obrzydliwą szmatką we włosach. Nawet nie wiedziała jak określić ten straszliwy kolor, który dosłownie kuł w oczy. Do tego ubrana w zwiewną, białą sukienkę. Brakowało jeszcze koszyka i wianka, a byłaby istna pasterka ze starych rycin.

– Suuperr…- Ola była zachwycona. Zarzuciła na ramiona wypakowany po brzegi plecak, stojący przygotowany w kącie od dwóch dni. – To do zobaczyska. – Machnęła na pożegnanie rodzicom. Nareszcie obejrzy sobie wszystkie cuda Amalendu. Radość dosłownie rozpierała jej piersi. Kobieta, która przybyła jako straż, wydała się jej całkiem w porządku. Mroczna i gotycka, taka jakie lubiła i chętnie się z nimi przyjaźniła. Nie żadna lalka, tylko tzw. baba z jajem.

– Papa…- wyszeptała niepewnym głosikiem Asia. Może powinna jednak zostać. Ta wyprawa coraz mniej jej się podobała, nie miała niestety nic do gadania, siostra dosłownie ją sterroryzowała. Pani kapitan miała bardzo niezadowoloną minę, jakby musiała eskortować coś naprawdę paskudnego. Dziewczyna wygładziła nerwowo spódniczkę i poprawiła ulubioną kokardę. Chwyciła rączkę eleganckiej walizki z kółkami, którą dostała pod choinkę od brata. Ruszyła za Olą, która dochodziła już do ogrodowej furtki prowadzącej na ulicę. Stęknęła, kiedy przeciągała bagaż przez próg, nie miała pojęcia, że był aż tak ciężki. Na szczęście Winda do Nieba znajdowała się niedaleko. Z zaciętą miną targała swoje rzeczy, wysuwając koniuszek języka. Wpatrywała się ponuro w plecy kobiety, idącej szybkim krokiem w kierunku parku. Ależ miała wyrzeźbione nogi. Dziewczyna aż westchnęła z podziwu. Nie miała zamiaru dać jej satysfakcji i poprosić o pomoc.

– Auć! – miauknęła, kiedy walicha podskoczyła na krawężniku. Spojrzała na rękę i usta same ułożyły się jej w podkówkę niczym u dziecka.

– Co ty wyprawiasz? – Sara wzniosła oczy do ciemniejącego nieba. W życiu nie widziała takiej ciamajdy. Do porządnej roboty ją zagonić, dupsko złoić, na trening posłać.

– Kizia zrobiła mi śliczne pazurki, miały takie małe kropeczki. Już po nich… – pociągnęła nosem. – Boli…

– Dawaj to! Inaczej nigdy nie dotrzemy na miejsce! – Wyszarpnęła z ręki dziewczyny bagaż i ruszyła przodem, nie oglądając się za siebie. Skąd się na świecie brały takie wielkookie niedorajdy? To była z pewnością genetyczna pomyłka natury. – Ruszaj się!

– Tak jest proszę pani! – Przytuliła do siebie rękę, złamała sobie aż trzy paznokcie. Uznała, że z pewnością będą to najgorsze ferie w jej życiu. A ten babochłop z piekła rodem, specjalnie się nad nią znęcał. Co będzie jak wpadnie w szał i złapie ją zębiskami za szyję? Podniosła kołnierzyk sukienki do góry. Może powinna założyć szalik? Zerknęła trwożliwie na swoją strażniczkę, która sądząc z dużych kroków jakie sadziła, była na nią naprawdę zła. Dreptając nieśmiało z tyłu, nie mogła dojrzeć wyrazu twarzy, za to coś innego zwróciło jej uwagę. Takiego okrągłego, jędrnego tyłka nie dostawało się za darmo. Wredna jędza musiała spędzać sporo czasu na siłowni. Westchnęła z zazdrością.

***

Twierdza lorda Rajita, a właściwie cały klan Corragion, żył zapowiedzianą wizytą młodego panicza i jego pięknego taty. Zamek został odpucowany od piwnic po dach, a zapobiegliwa gospodyni wyciągnęła z tajnej skrzyni wszystkie pamiątki z krótkiego okresu małżeństwa pana, po czym umieściła je w widocznym miejscu. Rajit zerknął na nie raz i drugi, ale nie odezwał się ani jednym słowem, co kobieta wzięła za dobry znak. Na miejsce spotkania wybrano przytulny salonik znajdujący się obok małżeńskiej sypialni. Wydawał się odpowiedniejszy od wielkiej, oficjalnej sali na parterze.

Chandi wraz z synkiem, jak zwykle nienagannie ubrany, przybył o umówionej porze. Poukrywani po kątach zachwyceni domownicy, nie mogli oderwać od tej uroczej pary, oczu. Nareszcie rodzina ich przywódcy znowu była w komplecie. Hiral trzymał za rękę tatę i maszerował raźno, dzielnie przebierając nóżkami z nieodłącznym Kiki na ramieniu. Kocurek zamykał pochód, jego ogon powiewał niczym zwycięska chorągiew. Gospodyni, cała w uśmiechach i szeleszczącym, paradnym czepeczku na siwych włosach, zaprowadziła ich na piętro, gdzie czekał pan domu.

– Witajcie. – Rajit z trudem zapanował nad głosem na widok wieszcza i chłopczyka. Obawiał się, że ta chwila nigdy nie nadejdzie. Na szczęście elf nieco się uspokoił i wykazał się zdrowym rozsądkiem, najwyraźniej bardzo zależało mu na maleństwie.

– To twój ojciec, przywitaj się. – Chandi zatrzymał się metr przed mężem, kucnął i pchnął leciutko w jego kierunku synka. – Chce cię poznać.

– Tata – popatrzył ufnie na wieszcza. – I tata?- Nieśmiało zerknął w kierunku Rajita, który uklęknął na posadzce, by nie przestraszyć dziecka swoją rosłą sylwetką. Niespodziewanie wzruszony przyglądał się uważnie miniaturowej wersji samego siebie.

– Tak kochanie, bardzo dobrze – pochwalił elf synka. Bał się tego spotkania, nie ufał wampirowi i jego reakcjom. Hiral powoli, jakby z wahaniem, podszedł do nieznajomego. Duże, niebieskie oczy bez źrenic spowodowały, że zadrżał. Czuł jakby dotarły na samo dno duszy, w ciągu ułamka sekundy zwiedziły wszystkie ciche i ciemnie miejsca, które bezskutecznie próbował przed nimi ukryć. Maluch wpatrywał się w niego przez chwilę bez słowa. Kiki pisnął wysoko, a mała rączka delikatnie dotknęła czoła mężczyzny.

– Tutaj tata – stwierdził z przekonałem. – A tutaj? – Paluszki zatrzymały się w miejscu, gdzie biło serce. Chandi zacisnął usta w wąską kreskę, z trudem powstrzymywał łzy. Miał ochotę zabić wampira tu i teraz. Synek był mądrzejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

– Kocham twojego tatusia bardzo, bardzo mocno. Tutaj i tutaj. – Powtórzył gest malucha, przelewając w niego wszystkie swoje uczucia do męża. Czuł, że to dziecko było inne niż jego rówieśnicy i jeśli nie zdobędzie się na szczerość, straci je na zawsze. Kochał wieszcza, dla niego gotów był na wszystko. Rozum zaakceptował syna, mężczyzna wiedział, że czynił słusznie i wszyscy wokół to potwierdzali. Serce jednak nadal nie było przekonane do syna, wyczuwało jego inność, nie pojmowało jej i dlatego nie potrafiło rozwinąć oczekiwanych w takim przypadku uczuć. Ku jego zaskoczeniu mały potruchtał z powrotem do elfa. Zwinne paluszki obmacały także jego głowę i serce.

– Ciemno, ciemno… – wykrzywił buzię z wysiłku, a potem nagle się rozjaśnił, jakby znalazł coś ważnego. – Tatuś też lubi dużego tatusia.

– Czy możemy zostać przyjaciółmi? – zaproponował Rajit, którego zalała fala szczęścia, jakiego dawno nie zaznał. Zwłaszcza, że bardzo niemądra mina zaskoczonego wieszcza, potwierdzała teorię malca.

– Przyjaciółmi? – To słowo nie było znane chłopcu, brzmiało jednak jakoś tak ciepło i miło, a duży pan wydawał się już o wiele mniej groźny niż na początku.

– Hm… Jak ty i Kiki,  albo ty i Kocurek. Lubisz ich prawda? Spędzacie razem czas, bawicie się, jecie. Musisz mnie dużo nauczyć. – Z ulgą zobaczył jak synek kiwa energicznie główką, a elf oddycha o wiele swobodniej, jakby spory ciężar spadł mu z piersi.

– Uczyć? – Klasnął w rączki, wiedział co to znaczy. Poczuł się bardzo ważny. Duży tata poprosił go o pomoc. Prawie spuchnął z dumy. – Pokazać przyjaciel! – Ujął zdumionego Rajita za rękę, położył ją na Kocurku i przykrył swoją małą rączką. – Zamknij! – Dotknął delikatnie jego powiek paluszkiem. Mężczyźnie niespodziewanie zakręciło się w głowie. Miał wrażenie, że skurczył się do niewielkich rozmiarów. Pod łapkami poczuł miękki dywan. Przed oczami zaczęły pojawiać się obrazy. Ogrzewał futerkiem chłopca, który drżał z zimna. Przynosił chłopcu najtłustszą, upolowaną myszkę, kiedy był głodny. Czuwał nad snem chłopca, odganiał łapką ćmy i muchy. Gonił wraz z chłopcem po łące motyla. Mrr… Jak dobrze… Prężył się z zachwytu, kiedy chłopiec go głaskał i mruczał mu do ucha kołysanki. Jeżył sierść i wystawiał pazury, broniąc chłopca przed wielkim szczurem. Zobaczył też Chandiego, który kucał nieopodal, ze zmartwionym wyrazem twarzy. Wydawał się o wiele większy niż zazwyczaj. Wyraźnie mu nadal nie ufał. Kiedy mężczyzna nagle otworzył oczy wszystko zniknęło.

– O tak, masz wspaniałego przyjaciela. – Niewątpliwie znowu stał się wampirem. Popatrzył z uznaniem na przeciągającego się kota. Nadal był w lekkim szoku. Hiral najwyraźniej potrafił nie tylko odczytywać bezbłędnie uczucia ludzi i zwierząt, ale poznawał też ich zmysłami oraz oczyma otaczający go świat.

– Chyba powinniśmy zejść na dół. Pora rozpocząć Ceremonię Pierwszego Karmienia – odezwał się wieszcz, który tak naprawdę był bardzo wzruszony rozgrywającą się na jego oczach scenką, nie dał jednak tego po sobie poznać. Wampir nie zasłużył sobie na dobre traktowanie. Czuł jednak do niego wdzięczność, za szczerość wobec synka. Udawanie ojcowskich uczuć z pewnością uznałby za wyjątkowo obrzydliwe.  – Chcę też zobaczyć Drzewo Życia. – Wziął na ręce Hirala, który z chichotem położył mu główkę na ramieniu i zaczął wąchać szyję. Trącił ją noskiem.

– Wampirzy instynkt – stwierdził Rajit z zadowoleniem.

– Zaraz tam wampirzy – prychnął na uśmiechniętego mężczyznę. – Zwyczajnie jest już głodny, to pora kolacji.

Karmienie odbyło się w Sali Paradnej na parterze w obecności całego klanu Corragion. Lord Rajit usiadł na swoim tronie, wziął na kolana synka i naciął swój prawy nadgarstek ceremonialnym sztyletem, podanym mu przez najstarszego członka społeczności. Podsunął rękę pod mały nosek, który natychmiast zaczął węszyć. Chłopczyk instynktownie, bez najmniejszego wahania, zaczął zlizywać płynącą cieniutkim strumykiem krew. Wszyscy zebrani obserwowali ten uroczysty moment z radością w sercach. Oto na ich oczach rosła nowa nadzieja na lepsze jutro, maleńki Hiral został przyjęty do klanu i uznany za spadkobiercę ich przywódcy. Sporo wampirów zaczęło wycierać oczy, a ci którzy nie byli zadowoleni rozsądnie milczeli i zachowali swoje wątpliwości dla siebie.

***

 

Balraj czuł się dosłownie pijany szczęściem, które rozsadzało mu piersi. Pierwszy raz w czasie swojej haniebnej niewoli doznał prawdziwej bliskości, radości płynącej z obecności u boku kochanej osoby. Musiał przyznać, że kuzyni wiedzieli doskonale co robią. Nirmal był wprost stworzony dla niego, idealny. Demon zamknął się prawie siłą w swojej tajnej skrytce, bo oszalałe serce wyrywało się do chłopaka. Chciało powtarzać chwile rozkoszy raz po raz, bez końca. Miał jednak na tyle rozsądku, by powstrzymać swoje zapędy. Musiał być bardzo sprytny i ostrożny, nie zrazić do siebie kochanka. Sądził, że jeszcze kilkakrotnie będzie mógł odwiedzić go we śnie zanim mały się zorientuje o co chodziło. Musiał mieć pewność, że spłodzi z nim potomka i utrze nosa swojemu wrogowi. Król z pewnością odrzuci zdradliwego małżonka, tak jak to zrobił ze swoim narzeczonym Selimem. Wtedy on wykaże się wielkodusznością, będzie go pocieszał i chronił. Zjedna powoli do siebie, chłopak wybaczy mu podstęp i na wieki zostaną już razem. Przygotował nawet kilka miejsc, gdzie schronią się przed gniewem wampira. Nie miał wątpliwości, że związek się rozpadnie.

Miał jeszcze inną opcję, o wiele lepszą od pierwszej. Dziecko w brzuchu Nirmala będzie działało na Lakshmana niczym płachta na byka. Zazdrosny, spragniony krwi, zhańbiony, może nawet spróbować zabić niewiernego męża i bękarta. Od początku nie doceniał niestabilnej, ogromnej mocy chłopca, który w obronie maleństwa z pewnością rzuci się mu do gardła. Najlepiej dla demona byłoby, gdyby Nirmal własnoręcznie zabił króla. Mógłby wtedy zasiąść na tronie Amalendu, a on trwałby u jego boku jako jedyny, prawdziwy małżonek. Żeby wszystko się udało, ten niezgrabiasz Tanish, musiał trzymać Lakshmana jeszcze choć przez tydzień z dala od pałacu. Balraj opracował szczegółowy plan i podał wszystko wampirowi na tacy. Nic nie mogło pójść nie tak, miał tego pewność. W obronie swojego szczęścia był gotów do popełnienia każdego szaleństwa. Fortuna jednak kołem się toczy i nawet skrupulatny, tysiącletni demon nie mógł zaplanować wszystkiego. Nie ma sensu jednak wymagać rozsądku, od będącego w szponach pierwszej miłości, kompletnie otumanionego osobnika. Nigdy wcześniej nie kochał, więc nie miał pojęcia, że serca, zwłaszcza te zakochane, były zawsze najbardziej nieprzewidywalnymi elementami świata i rządziły się swoimi, niezrozumiałymi prawami.

 

Znamię ciemności 49

Nirmal zaciągnął opierającego się nieco Rajita do teleportu znajdującego się w pałacowym parku. Całą drogę liczył po cichu kostki brukowe, którymi wyłożona była alejka bojąc się, że w końcu mężczyźnie uda się go całkowicie wyprowadzić z równowagi, a ponieważ słabo panował nad swoją magią, przerobi go na kupkę dymiącego popiołu. Wątpił czy mały Hiral podziękowałby mu za zamienienie co prawda wybrakowanego, ale jednak ojca, w śmierdzący kopczyk. Cholerny wampir nie pomagał ani trochę, szedł zamyślony coraz wolniej i wolniej, każdy nawet najstarszy żółw byłby od niego szybszy.

– Przestań się ociągać! – warknął w końcu, będąc już na skraju wytrzymałości.

– On mnie nie wpuści do domu… – zaprotestował cicho Rajit. – Nienawidzi mnie.

– I czyjaż to wina drogi panie? Trudno mieć jakieś pozytywne uczucia do osoby nazywającej syna pustookim potworem! – Stanęli obaj na pokrytej runami , metalowej płycie. Krótkie szarpnięcie, paskudne uczucie wirowania i byli już na mazurskiej wyspie.

– Chciałem dobrze. – Mężczyzna stanął pod furtką do ogrodu i przyglądał się z niedowierzaniem zaopuszczonemu domowi w kształcie statku. Jak jego pedantyczny mąż mógł wolec tą ruderę od wygodnego, przestronnego zamku? – Sądziłem, że mały jest całkowicie upośledzony. Oddałbym go do Przytuliska, tam miałby opiekę. On i tak nie poczułby różnicy, a Chandi nie musiałby cierpieć, patrząc codziennie na chore dziecko bez przyszłości.

– Rzecz w tym, że ty tak naprawdę myślałeś tylko o sobie i swojej wygodzie! Taki spadkobierca to dla ciebie powód do wstydu! Nawet nie wziąłeś na ręce i nie przytuliłeś maleństwa! Nie zainteresowałeś się jego stanem zdrowia, nie wezwałeś specjalisty, który sprawdziłby jak można mu pomóc! Zostawiłeś swojego cierpiącego męża, by sam borykał się z problemem! – Chłopak nie zdawał sobie sprawy jak bardzo podniósł głos. Swoim krzykiem wypłoszył prawie wszystkie ptaki w okolicy, spanikowane wzbiły się w powietrze z furkotem skrzydeł.   A tak bardzo obiecywał sobie zachować spokój.

– Masz rację. – Zagryzł wargi. – Przestraszyłem się. Po raz pierwszy w życiu przestraszyłem się tak bardzo, że kompletnie straciłem rozsądek i zachowałem jak tchórz. Chciałem, aby problem zniknął, zamiast stawić mu czoło. – Niespodziewanie oczy zaszły mu łzami. Upadł na kolana w wysokiej trawie, rosnącej tuż za płotem.  – Ja… Ja nie potrafię bez niego żyć…

– Zaczynasz mówić z sensem. – Nirmalowi zrobiło się go żal. Kucnął obok idioty, który własnoręcznie doprowadził do ruiny swoje i nie tylko swoje życie. – Zachowaj się w końcu jak mężczyzna! Chandiego możesz zdobyć na powrót jedynie szczerością i czynami. Wykaż empatię wobec synka. Poznaj go, jest strasznie słodki.

– Naprawdę powinienem tam iść? – Rajit podniósł głowę , a w jego oczach zabłysła nadzieja. Nirmal znał jego męża jak nikt inny, skoro twierdził, że ma szansę, być może coś w tym było. – Chyba ktoś inny byłby dla elfa lepszym mężem? Pokochałby też Hirala. – Nadal miał wątpliwości.

– Z pewnością jest wielu lepszych od ciebie. Nawet Lakshman ma do niego słabość. – Nirmial był bezlitosny. Temu facetowi należało rąbać brutalną prawdę między oczy bez żadnych upiększeń, a trochę strachu dobrze mu zrobi. – Niestety wieszcz, zupełnie nie pojmuję dlaczego, wybrał właśnie tępego barbarzyńcę z klanu Corragion! Wstawaj! – Szarpnął go za ramię. Nieco chwiejnym krokiem, niczym dwaj pijacy powracający z libacji, opierając się o siebie ramionami, ruszyli w stronę domu.

– Nie wiem co mam powiedzieć. Nie jestem przygotowany na taką poważną rozmowę. – Czym bliżej drzwi tym mężczyzna był mnie pewny siebie.

– Przede wszystkim nie wychylaj się, jak masz powiedzieć coś durnego lepiej milcz. Chandi dobrze cię zna i będzie wiedział kiedy kręcisz. – Zatrzymali się pod samymi drzwiami. – I jeszcze jedno. Hirala nawet nie próbuj oczarować i traktować jak przeciętne dziecko. Wyczuje każdy fałsz. Ma szereg niezwykłych darów, o których nie masz bladego pojęcia.

– Tak jest generale… – westchnął Rajit. Wyglądało na to, że czekała go droga przez mękę. Mimo wszystko, cieszył się, że zobaczy znowu męża. Chciał też dokładniej przyjrzeć się maluchowi, bo podczas święta nie miał do tego zbytnio okazji. Zauważył jedynie, że był do niego nieco podobny.

***

 

Lakshman mając u boku kilkunastu gwardzistów przeszukiwał Strażnicę, będącą średniowiecznym zamkiem otoczonym fosą ze zwodzonym mostem. Oczywiście unosiła się na latającej wyspie dziesięć kilometrów za Katowicami dobrze ukryta przed ludzkimi oczyma. Wcześniej był tutaj zaledwie kilka razy. Zacisnął szczęki. Wszędzie walały się zakrwawione trupy stacjonującego tutaj garnizonu, atak bandy Thanisa przetrwała jedynie garstka. Z tego większość ciężko ranna została natychmiast przewieziona do Domu Zdrowia znajdującego się w stolicy. Ci którzy mogli mówić twierdzili, że napastikom chodziło o spoczywający w krypcie artefakt, pozwalający nurkować głęboko w wodach oceanu. Teraz w dobie łodzi podwodnych został zupełnie zapomniany. Król wampirów zachodził w głowę, po jakie licho zbuntowanym wampirom maska do nurkowania. Dlaczego ryzykowali z jej powodu życie?

– Czy ktoś słyszał o czym rozmawiali? – zapytał kulejącego kwatermistrza, idącego właśnie przez plac zamkowy w kierunku kuchni.

– Coś tam gadali o Trójkącie Bermudzkim i nowej bazie. Mieli gdzieś w pobliżu ukryty statek. – Staruszek rozmasował sobie potłuczone udo, z trudem ukrywając drżenie rąk. Klan Orgolinon sporo mu zapłacił za wprowadzenie władcy w błąd. Mieli też w brudnych łapach jego żonę jako zakładniczkę.

– Dziwne, że się z tym nie kryli.

– Po pierwsze oni mnie nie widzieli, ukryłem się w beczce. Poza tym chyba mieli zamiar nas wszystkich pozabijać. Przeszkodziła im kapitan Sara, która przyjechała tutaj jak co tydzień, spotkać się z bratem. Wezwała posiłki i musieli uciekać.

– Masz rację.  – Gdyby nie znał tego mężczyzny od jakiś dwustu lat, sądziłby, że coś kręci. Jego oczy patrzyły w jeden punkt, co chwilę rozcierał niespokojnie ręce. – Zostawię tutaj swoich ludzi, by pomogli w pochówku.

– Postaramy się, by był godny ich poświęcenia. – Kwatermistrz odetchnął z ulgą. Bał się zazwyczaj bardzo podejrzliwego Lakshmana, ale wszystko przebiegło nadspodziewanie gładko. Pewnie dlatego, że jego myśli zajęte były czymś, albo raczej kimś zupełnie innym. Bandyci idealnie wybrali czas.

– Powinieneś przejść już na emeryturę. – Machnął na pożegnanie ręką mężczyźnie. Nawet jeśli nie powiedział do końca prawdy, to i tak warto było sprawdzić każdy ślad. Nie miał zbytnio ochoty płynąć tak daleko, zwłaszcza, że jego młody mąż miał okres płodny i nie wiadomo jakie pomysły przyjdą mu do głowy. W dodatku to był jego pierwszy raz, pewnie nie bardzo wiedział jak sobie radzić z buzującymi hormonami.  Poza tym Nirmal lubił wtrącać się do wszystkiego i wszystkich, z tego powodu często popadał w poważne kłopoty. Niestety był nie tylko mężem, ale i królem Amalendu. Należało zaprowadzić ład i skończyć z buntownikami.

– Lobes z Zorbe do mnie! Reszta zostaje w Strażnicy! – Zawołał dwóch najbardziej zaufanych ludzi. – Musimy dorwać Tanisha za wszelką cenę!

Nie miał pojęcia, że tym razem cena pokoju będzie naprawdę wysoka i to on będzie musiał ją zapłacić. Nad Amalendem zebrały się ciemne chmury.

Już tylko we trójkę weszli na płytę teleportacyjną. Wylądowali na jednej z niewielkich wysp koralowych, gdzie czekała na nich szybka łódź podwodna. Lakshman wysłał jeszcze wiadomość do kapitan Sary, że jego wyjazd się przedłuży, ponieważ ścigają na oceanie Thanisa. Z powodu zakłóceń łączności, charakterystycznych dla tego rejonu, będą się raczej rzadko komunikować.

***

Chandi w rozpiętej do pasa niebieskiej koszuli siedział w pokoju synka na bujanym fotelu i kołysał go do snu. Obaj otuleni miękką, wełnianą chustą, drzemali w promieniach zachodzącego słońca. Hiral co chwilę ssał leniwie różowy sutek, który był najlepszym środkiem usypiającym, z jakim spotkał się do tej pory elf. Chłopczyk nie był bynajmniej głodny, po prostu jak każdy maluch lubił być tulony oraz uwielbiał słuchać spokojnego rytmu serca taty. Czerwonawy blask rozświetlał jasne, długie po pośladki włosy, tworząc wokół głowy i sylwetki mężczyzny niezwykłą poświatę. Pachniały żywicą tlące się w kominku polana drewna. Taki właśnie swojski, chwytający za serce obrazek zobaczył wchodzący do pokoju Rajit. Zatrzymał się cicho na progu, chłonąc go całym sobą.

– Nie blokuj wejścia! – warknął za jego plecami Nirmal. Ten facet nie zasłużył na żadne przyjemności. Może dobrze się stało, że zobaczył tych dwoje razem, niech wie co stracił.

– Sądziłem, że przyjdziecie później. – Chandi ostrożnie wstał z synkiem w ramionach, delikatnie wyciągnął z jego buzi sutek, którego maluch nie chciał za bardzo wypuścić. Podał przyjacielowi śpiącego łobuziaka.

– Wie co dobre – zachichotał cicho Nirmal. – Kiedy podrośnie cały dwór padnie mu do stóp. I zawróci w głowach.. mm… hyy..- Zarumieniony elf zatkał mu usta porwaną ze stołu kiścią winogron i szybko pozapinał guziki koszuli. Rajit rozsądnie milczał, pożerając wzrokiem smukłe ciało męża.

– Zostań z Hiralem, my przejdziemy do kuchni. – Zmierzył zimnym spojrzeniem stojącego na korytarzu wampira. – Przestań się ślinić, to obrzydliwe!

– Witaj – głos Rajita lekko zadrżał. Przepełniające go emocje były zbyt silne. – Wspaniale wyglądasz.

– Ach te komplementy, są strasznie nudne kiedy się ich tak często słucha – ziewnął wieszcz i skinął na męża, niczym król na swojego poddanego. Potulnie poszedł za nim, trzymając się dwa kroki z tyłu.

– Nie gap się mi na tyłek! – Zatrzymał się tak gwałtownie, że mężczyzna omal nie rozbił sobie nosa o jego potylicę. – Czyżbyś nadal był na diecie? Zabrakło chętnych do pocieszenia porzuconego przez złego elfa biedactwa?

– Dobrze wiesz, że pragnę jedynie ciebie. – Trzymając się za poturbowaną twarz wyminął prychającego wieszcza. Nie było sensu się z nim sprzeczać, kiedy był w takim nastroju.– Gdzie jest herbata? – Rozejrzał się po przestronnej, tradycyjnie umeblowanej kuchni.

– Siadaj, nie rządź się w moim domu! – Włączył elektryczny czajnik. Postawił na stole dwie filiżanki w różyczki i słoiczek z miodem. Pokroił cytrynę w plasterki.

– Co robisz? – Rajit nigdy nie widział, by ktoś w ten sposób przyrządzał herbatę. Zapachniało ziołami i korzennymi ciasteczkami. Chandi w falbaniastym fartuszku krzątał się po pomieszczeniu. Westchnął głośno. Chciał tu zostać, chciał tu zostać na zawsze. Nie ważne ile mysz i pająków będzie musiał stąd wypędzić. Gotów był nawet własnoręcznie wykosić zaopuszczony ogród.

– Nie waż się kręcić nosem, najpierw spróbuj. – Nasypał do filiżanek odrobinę aromatycznych wiórków. Zalał je wrzątkiem. Kiedy napój nabrał ciemnej barwy wrzucił cytrynę i po łyżce miodu. – Zamieszaj.

– Mhm… Dobre…

– Więc możesz już się wynosić! – Chandi siedział naprzeciwko z dumnie zadartą głową i mierzył go pogardliwym spojrzeniem.

– Wiem, że jesteś zły i żadne przeprosiny nie pomogą. Zachowałem się jak idiota. Niestety nie mogę cofnąć czasu. – Spróbował ująć go za rękę, ale ostre, idealnie wypiłowane paznokcie ozdobione fantazyjne diamentowym szlaczkiem, natychmiast pokazały do czego są zdolne. Zostawiły na jego dłoni głębokie, krwawe ślady. – Aaah…

– Trzymaj parszywe łapska przy sobie bo nie ręczę za siebie! – Syknął elf, po kociemu mrużąc oczy. – Sprawa jest prosta. Przychodzisz raz w tygodniu, karmisz Hirala i won! Kwadrans powinien ci zupełnie wystarczyć.

– To za krótko. Mam prawo częściej widywać małego. – Rajit starał się zachować spokój. Drażnienie rozzłoszczonego elfa było naprawdę niebezpieczne.

– Instynkt ojcowski spadł ci na łeb? – zapytał z przesadną słodyczą. – Nie… Najpewniej Lakshman wygłosił ognistą pogadankę na temat twoich obowiązków.

– Proszę, posłuchaj mnie spokojnie choć przez chwilę. Bądźże rozsądny.

– Dlaczego ja mam być rozsądny? Ty jakoś nie musiałeś! – Chandi wyraźnie chciał się kłócić i całkiem nieźle mu wychodziło.

– Myślę, że karmienie powinno odbywać się w zamku Corragion. Nie przerywaj. – Ich spojrzenia starły się gwałtownie, mógłby przysiąc , że granatowe oczy męża ciskały iskry. – Chcę oficjalnie uznać Hirala, a ponieważ jestem przywódcą muszę to zrobić w obecności całego klanu.

– Za to ja niczego nie muszę. – Wieszcz podniósł drwiąco brwi. – Może nie chcę by miał takiego ojca jak ty! Lepiej jak pozostaniecie w stosunkach dawca – biorca. Nie pozwolę, abyś pomiatał moim synkiem, ze względu na jego kalectwo. To samo dotyczy twoich podwładnych.

– Ale kochanie zrozum…- wyrwało się Rajitowi.

– Wrrr…- doszedł go uroczy komentarz elfa.

– Skoro chcę uznać chłopca to znaczy, że akceptuję go ze wszystkimi wadami i zaletami. Moi ludzie byli w tym wypadku o wiele mądrzejsi ode mnie, od początku ciosali mi kołki na głowie, abym przywiózł was z powrotem do zamku.

– Nie ma mowy. Nasz związek już nie istnieje, nie zamieszkam z tobą pod jednym dachem. Wystąpię o rozwód i tym razem poszukam sobie partnera głową nie sercem. – Nawinął na palec długie pasmo, spoglądając na mężczyznę wojowniczo. –Może poproszę Lakshmana o pomoc.

– Ani się waż! – ryknął Rajit, wstając gwałtownie krzesła. Łyżeczka z brzękiem spadła ze stołu. – Tylko nie ten cholerny krwiopijca! Niech się zajmie swoim mężem! Jesteś mój!

– A to dobre! – Na twarzy elfa wykwitł szeroki, słodziuteńki uśmiech. Rozpiął nawet dwa guziki pod szyją. – Nie ufasz swojemu przyjacielowi? Ciekawe dlaczego?

– Robisz to specjalnie prawda? – Mężczyzna usiadł na powrót na krześle i pociągnął łyk herbaty. Musiał nad sobą zapanować. Jak ten cholerny piękniś dobrze go znał. Wbijał mu szpilę za szpilą z okrutna precyzją.

– Lubię patrzyć jak się wijesz i czołgasz! To właściwa pozycja dla robala.

– No dobra, poużywałeś sobie skarbie.

– Phhhy…- Słysząc to wyniosłe prychnięcie teraz to on się uśmiechnął. Musiał wykazać się sprytem, inaczej ten łobuz zje go na kolację i wypluje guziki. Miał w zanadrzu kilka poważnych argumentów, które dobrze sobie przemyślał.

– A zastanowiłeś się nad waszym bezpieczeństwem? – Zaczął od nowa negocjacje. – Tanish i paru innych łajdaków są na wolności. Mnie nienawidzą z racji poglądów i piastowanego stanowiska. Mogą również skrzywdzić ciebie, bądź Hirala.

– O tym nie pomyślałem. – Elfowi zrzedła mina. Wyspa znajdowała się na odludziu. Nie mógł tutaj w razie ataku liczyć na żadną pomoc. Zatrudnienie jakiś ochroniarzy na tak małej przestrzeni nie miało sensu. Potykali by się tylko o siebie. – Zastanowię się na tym, syn jest dla mnie najważniejszy. Dostałeś jakieś ostrzeżenie? – zapytał zaniepokojony.

– Nie – nie miał zamiaru okłamywać wieszcza – ale to bardzo prawdopodobne. Napadnięto na Strażnicę, nie widomo kto lub co będzie następnym celem. Nie znamy ich planów.

– Przyjdę jutro do Zamku Corragion. Nakarmisz Hirala i porozmawiamy jeszcze raz. Idź już, jestem zmęczony. – Wstał i ruszył do drzwi.

– Chandi…

– Czego znowu?

– Wiesz, że cię kocham prawda? – Włożył w to jedno proste zdanie całą swoją miłość.

– Każ z takiego kochania psu buty uszyć! – Parsknął mężczyzna, obrócił się na pięcie i już go nie było. W głowie mu się nie mieściło, że ten dureń śmiał wyskoczyć z takim wyznaniem po tym wszystkim co zrobił.

***

Nirmal bardzo późno wrócił do pałacu. Długo jeszcze po wyjściu Rajita pocieszał i uspokajał rozdygotanego przyjaciela, będącego w nader bojowym nastroju. Uważał jednak, że mężczyzna miał rację. Hiral powinien wychowywać się w pełnej rodzinie razem ze swoim klanem. Obaj mężczyźni ze względu na synka powinni dążyć do porozumienia. W tej chwili w Amalendzie rzeczywiście było niebezpiecznie, sam spałby o wiele spokojniej, gdyby uparty wieszcz zamieszkał, przynajmniej na jakiś czas, z mężem. Skoro ten twierdził, że chce uznać syna, to warto było dać mu szansę. Wyglądało na to, że przemyślał sobie sporo spraw i nareszcie dojrzał do ojcostwa. Decyzja jednak należała do Chandiego, a on z pewnością tak łatwo mu nie wybaczy.

Sypialnia bez Lakshmana wydała mu się strasznie pusta, a łóżko zbyt duże i strasznie zimne. Wziął szybki prysznic, ubrał najcieplejszą piżamę  i rzucił się z rozpędu na materac. Wtulił twarz w poduszkę. Pachniała mężczyzną, jego mężczyzną. Poczuł gwałtowny przypływ pożądania, spodnie zrobiły się zbyt ciasne. Dawno tego nie robili. Cholerny czas płodny. Głupie hormony mieszały mu w głowie. Od kilku dni miał ochotę kochać się po kilkanaście razy dziennie. Teraz z kolei zrobiło mu się gorąco. Wkrótce obie części nocnego stroju leżały na dywanie. Alisa z cichym szelestem skrzydeł zleciała z szafy i usiadła na ramie łóżka.

– Iiich…? – Zaskrzeczała pytająco.

– Nic mi nie jest! Nie bądź taka ciekawska moja panno. Jestem sam i mogę sobie spać na golasa. – Nirmal nie wiadomo dlaczego poczuł potrzebę wytłumaczenia się ze swojego stanu nietoperzowi. – I wcale nie wąchałem poduszki! – Poczerwieniał na twarzy.

– Yhiihi! – Kudłata wredota wyraźnie się z niego natrząsała.

– Nie tęsknię za nim! Nie jestem dzieckiem, potrafię się sobą zająć! – Nadął się, ale w głębi duszy wiedział, że to nieprawda. Chciał się wtulić w pierś męża i kochać z nim do utraty tchu. Pokazał język Alisie, po czym zanurkował pod kołdrę. Kręcił się i wiercił jeszcze bardzo długo, zanim zmorzył go sen.

 

,, …Słyszał jak zegar na wieży wybija północ. Otworzył oczy, nadal leżał w małżeńskim łożu. Było zupełnie ciemno, świecący przez okno księżyc w pełni dawał bardzo skąpe światło. Usłyszał stłumiony pisk Alisy, a potem ciche kroki na dywanie.

– Kto tutaj jest? – Zaniepokojony podniósł głowę. Potężna, dobrze znana sylwetka zarysowała się na tle ściany. – Już wróciłeś? To wspaniale. – Wyciągnął do męża ramiona zapominając, że nie miał nic na sobie. Ten piżmowy zapach był taki upajający. Zapragnął go mocno, mocniej niż kiedykolwiek przedtem. Wszystkie wcześniejsze postanowienia odleciały gdzieś daleko.

– Mój głuptasek…- głos mężczyzny zabrzmiał nieco wyżej niż zazwyczaj, prawdopodobnie z emocji. Często tak go czule nazywał, kiedy zostawali sami.

– Tak się cieszę, chodź do mnie. – Widział jak Lakshman specjalnie się ociągając zrzucał powoli kolejne części garderoby. Uwielbiał jego mocne, wspaniale wyrzeźbione ciało. Pochylił się, chwycił za brzeg kołdry i jednym szarpnięciem zrzucił ją na podłogę, odkrywając go całego. Leżał na plecach z szeroko rozrzuconymi nogami.

– Nie powinniśmy…- Jakieś resztki rozsądku błąkały się jeszcze po przyćmionym pożądaniem umyśle chłopaka. Nagle wydał się sobie strasznie rozpustny, zawstydzony, zakrył swojego wzwiedzionego członka rękami. Duże, szorstkie dłonie szybko odwiodły go od tego pomysłu. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale chciwe, łakome wargi zakryły jego rozchylone usta. Lakshman był równie spragniony co on, a może nawet bardziej. Ani na moment nie pozwalał mu odetchnąć. Długie palce drżały, wędrując po jego ciele. Rozpalał go umiejętnie, nie szczędząc pieszczot i czułości. Zazwyczaj lubił szeptać w łóżku sprośności i patrzeć jak młody mąż rumienił się z zażenowania. Tym razem było zupełnie inaczej, nie odezwał się ani słowem, czynami dowodząc swojej miłości. Kochał się z nim zapamiętale, zupełnie jakby to był ich pierwszy raz. Kiedy w końcu wszedł w niego silnym, prawie brutalnym pchnięciem, Nirmal był już tylko bezwolną, uległą kukiełką w jego sprawnych rękach, zupełnie obezwładnioną pożądaniem. Krzyczał za każdym celnym uderzeniem. Kiedy ostre zęby zagłębiły się w jego gardle, szczytował tak mocno i długo, że pociemniało mu w oczach. Opadli obaj na prześcieradła rozgrzane ich przepełnionymi namiętnością ciałami.

– Myślisz, że zrobiliśmy małego wampirka? – Udało się jeszcze sennie wymruczeć Nirmalowi. Na swoje pytanie nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi…”

 

Dawno nie spał tak dobrze. Pełen szczęścia uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie miał najmniejszej ochoty otwierać oczu, choć słyszał krzątającego się po sypialni lokaja. Głupi Bansi znowu budził go o świcie i na pewno zaraz zacznie ględzić o obowiązkach. Pomacał ręką miejsce obok, niestety było puste i zimne.

– Czas wstawać Wasza Wysokość! – Marudnemu tonowi mężczyzny towarzyszyło otwarcie okna i rozsunięcie zasłon. Słońce zaświeciło chłopakowi prosto w twarz.

– Król jest w łazience? – zapytał z nadzieją w głosie. Wspólny prysznic osłodziłby mu poranne wstawanie i na pewno pomógłby na oblały tyłek. Chandi jak nic będzie się niego nabijał, że tak szybko się poddał. Ta noc była jednak tego warta.

– Znowu pan siedział do rana na Internecie? Potem ciska się gromy na biednego lokaja. Król ściga nadal Tanisha. Zapomniał pan? – Położył na łóżku szlafrok i dyskretnie się odwrócił. – Alisa nie przyleciała na śniadanie.

– To faktycznie dziwne, może łakomczucha znalazła sobie coś smacznego w pałacowej kuchni. Znowu kucharki będą narzekać. – Zaczął się ślamazarnie ubierać. – A miałem taki piękny sen. Mogłeś jeszcze trochę poczekać niezdaro! Za grosz wyczucia!

– Już południe! Za chwilę przyjdzie kapitan Sara. Mieliście omówić przyjazd pana sióstr na ferie zimowe.

– Dobrze już dobrze. Przygotuj mi kąpiel. – Nirmal usiadł na łóżku i poczuł pieczenie w wiadomym miejscu. Skoro śnił, to dlaczego odczuwał fizyczne skutki? Czyżby ogłupiony hormonami sam sobie cos zrobił? A może to jednak coś innego? W jego serce wkradł się niepokój.

Mrok w mojej duszy 23

Amitai mimo, że przebywał na strychu, czyli w najbardziej oddalonej części zamku, także usłyszał dzikie wrzaski z parteru. Zaniepokojony wbiegł na schody prowadzące do holu, za nim podążył nieodłączny Zamir, odbezpieczając ukradkiem ukrytą w rękawie broń. Obaj spodziewaliby się prędzej napadu gwiezdnych piratów, ataku Odrzuconych, niż tego co zobaczyli. Pokonywali właśnie ostatnie schody, kiedy w ich kierunku podryfował zawieszony w powietrzu Sevi. Płynął jakiś metr nad ziemią, niczym podtrzymywany niewidzialną ręką ducha. Wyglądał jakby spał. Na jego widok Amitai prawie zapomniał z wrażenia oddychać. Dopiero potężny cios w plecy zawsze czujnego dowódcy spowodował, że ze świstem wciągnął powietrze. Chłopak prawie wcale nie zwrócił uwagi na kotłujących się w dole mężczyzn. Tego na którym siedział Yuriko z pewnością skądś znał, nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd. W tej chwili dla niego najważniejszy był Lisek. Jego mały, zawsze taki radosny i pełen życia Lisek, o którym nie udało mu się zapomnieć nawet na chwilę, nareszcie wrócił do domu. Parszywym demonom nie udało się go całkowicie odizolować od rodziny. Szczupła twarz o delikatnych kościach policzkowych nosiła ślady przeżytych katuszy. Pasmo włosów biegnące od czoła było teraz najwyraźniej siwe, zamiast blond jak to pamiętał. Na wysokim czole zarysowała się pionowa bruzda. Jak bardzo musiał cierpieć zdany na łaskę Odrzuconych z dala od najbliższych mu osób.

– Mój ty biedaku… – wyszeptał i omal nie spadł ze schodów, robiąc nieostrożny krok do przodu. Na szczęście został powstrzymany przez silne ramię, które owinęło się wokół jego talii niczym ratunkowa lina.

– Opamiętaj się! Nie widzisz wokół niego pola siłowego? – Zamir stanowczo przycisnął do siebie szarpiącego się chłopaka, który był tak zaszokowany widokiem brata, że nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego co robił.

– Musze z nim porozmawiać… Wyjaśnić… – Amitai nie miał zamiaru dać za wygraną. Tyle czasu czekał na podobna okazję. Pokaże Liskowi, jak bardzo go kocha, wytłumaczy nieporozumienia, znowu będą razem na dobre i złe.

– Nie bądź idiotą, Sevi jest teraz zbyt niebezpieczny. Twierdza cię do niego nie dopuści. Wykaż choć odrobinę rozsądku! – Musiał wytężyć wszystkie, niemałe przecież siły, bu powstrzymać uparciucha, który niespodziewanie pochylił się do przodu. Poczuł ostre zęby na swoim przedramieniu. – Ty żmiju jeden, nie gryź!

– Odwal się! – warknął Amitai, ale już o wiele spokojniej. Zrozumiał, że mężczyzna miał rację. Należało skonsultować się z rodziną, pochopnym postępowaniem mógł jedynie zaszkodzić bratu. Jego egoistyczne pragnienia musiały zaczekać. Poznał już nieco możliwości Odrzuconych, nie warto było ryzykować.

– Odprowadzę cię do sypialni. – Zacisnął szorstką od używania broni dłoń na sztywnym z emocji ramieniu. Chętnie by go pocieszył, nie miał jednak pojęcia jak się do tego zabrać, jako prosty żołnierz nie bardzo umiał zachować sytuacjach wymagających delikatności. Doskonale wiedział, że za zbytnie spoufalanie się mógł jedynie zarobić w gębę. Jego narzeczony nie był bynajmniej żadnym chucherkiem.

– Trzeba najpierw sprawdzić …- Chłopak spojrzał w dół, ale na parterze nie było już nikogo, wszyscy zniknęli jak zaczarowani.

– Oni już sobie sami poradzą. Ty mi lepiej powiedz, kim był ten wielki facet na którym siedział książę.

– Właściwie, to sam nie bardzo wiem. Ale jak się tak zastanowić, bardzo przypomina zmarłego towarzysza cesarskiej pary – Kayla. Może to jakiś krewny?

– Kayl? – Zamir był autentycznie zaciekawiony. Poza tym chciał odwrócić uwagę zdenerwowanego chłopaka od brata.

– To był najstarszy syn cesarza Infernatu, który przybył do Sheridanu z jakąś misją. Tam poznał Yuriko i Ashlana, stali się nierozłączni. Tacy przyjaciele na śmierć i życie, jeśli u was istnieje podobne pojęcie. Ponoć byli też kochankami. – Cierpliwe wyjaśniał wszystko Amitai, starając się skupić na tu i teraz. Jeszcze jeden rozhisteryzowany syn nie był nikomu potrzebny. – Znam jedynie opowieści, widziałem też kilka portretów całej trójki. Raz nawet byłem w krypcie, gdzie spoczywał w szklanej trumnie, razem z bratem.

– Dawno nie żyje? – Trzymając rękę na ramieniu pokierował nim wprost do jego pokoju. Dobrze byłoby gdyby się uspokoił zanim zobaczy się z rodzicami.

– Został pchnięty zatrutym sztyletem przed moim narodzeniem. Uratował życie Yuriko. Nie wydano go rodzinie, choć bardzo o to zabiegała. Zbudowano dla niego specjalny grobowiec w pałacowym parku. Ashlan i Yuriko nie potrafili rozstać się z nim nawet po śmierci.

– Piękna historia. – Usiedli na dywanie w sypialni Amitaia przed płonącym kominkiem. Zbliżała się pora kolacji.

***

Dwa korytarze i jedną parę schodów dalej, w jednej z najbardziej okazałych komnat w Twierdzy, na wielkim łożu z baldachimem trójka mężczyzn siedziała, spoglądając sobie niepewnie. Żaden z nich nie odważył się przerwać ciszy. Słychać było jedynie przyspieszone z emocji oddechy i trzaskające w kamiennym kominku polana drewna. Zarówno Ashlan jak i Yuriko nie mogli oderwać oczu od ukochanej, tak długo opłakiwanej twarzy. Książę robił to otwarcie, jego oczy przepełniała miłość do tak cudownie odzyskanego kochanka. Czule dotknął jego dłoni, ich palce natychmiast splotły się w uścisku. Na szerokich ustach natychmiast zagościł uśmiech. Tymczasem cesarz siedział sztywno, z dumnie uniesioną głową. Jego serce szarpało się gwałtownie w piersiach, ale nie uczynił żadnego gestu by pokazać, że był równie szczęśliwy co jego towarzysz. Patrzył spod długich rzęs, starając się nie dopuścić, aby zdradziły go piekące łzy, które same cisnęły się do oczu. Nie zasłużył na serdeczne powitanie. Kayl na pewno doskonale pamiętał wszystkie jego grzeszki. To jak nimi wzgardził, opuścił w trudnej chwili, przyczynił się do cierpienia i próby samobójczej Yuriko, którego nazwał potworem i nie potrafił od razu zaakceptować jego odmienności. Nie sądził, by mu kiedykolwiek wybaczył. Zagryzł zbyt mocno usta, aż popłynęła krew. W odpowiedzi mąż jego również ujął pieszczotliwie za rękę. Zapomniał, że przed nim niczego nie potrafił ukryć.

– To radosny dzień, a wy macie takie smętne miny. – Yuriko doskonale czuł narastające napięcie między towarzyszami – wrogie milczenie Kayla oraz chłód Ashlana nie były mu przecież obce. Powietrze stało się ciężkie od niewypowiedzianych słów. Najwyraźniej hamowali się ze względu na niego. Na początek liczą się nawet najmniejsze zwycięstwa. Kochał obydwu i z żadnego nie miał zamiaru zrezygnować. Westchnął. – Sevi wrócił, możemy w końcu pozbyć się Odrzuconych i uwolnić naszego syna . Nasza trójka znowu jest razem. Co z wami?! Minęło tyle lat, a wy nadal macie zamiar drzeć koty? Nie możecie wreszcie zapomnieć i podać sobie rąk?

– To nie takie proste. – Kayl włożył za ucho zbłąkane pasmo czarnych włosów mężczyzny. Ashlan poruszył się niespokojnie i zmielił w ustach przekleństwo. Nigdy nie umiał zbytnio panować nad zazdrością, a ten przerośnięty drań doskonale o tym wiedział.  Przez długi czas Yuriko należał tylko do niego. – Dla was minęło już ponad dwadzieścia lat, dla mnie to było niczym długi sen po męczącym dniu. Ostatnie co pamiętam, to sztylet w rękach szalonego starucha, ojca tego tutaj. – Posłał cesarzowi krzywe spojrzenie

– Loren dawno nie żyje. – Miał ochotę palnąć obydwu w durne łby. Byli najbardziej dumnymi i upartymi osobami jakie znał. O sobie jakoś zapomniał. – Natomiast Ten Tutaj, jak go nazwałeś, przez te wszystkie lata był wspaniałym, oddanym mężem i ojcem. Ludzie z wiekiem dojrzewają, mam nadzieję, że potrafisz to zrozumieć. – Nachylił się i pocałował delikatnie zaciśnięte w wąską kreskę usta. Ci dwaj z pewnością doprowadzą go szybko do szaleństwa. Dlaczego u licha nie poprzestał na jednym facecie?

– Próbujesz mnie zmiękczyć? – Kayl chętnie kontynuowałby to co zaczęli, ale mężczyzna już się odsunął i patrzył na niego wyczekująco. Prychnął, ale posłusznie odwrócił głowę. Zmierzył sztywnego rywala niechętnym wzrokiem. – Wygląda tak samo – koszula bez jednego zagięcia, nieskazitelnie białe portki, wypiłowane na wysoki połysk pazury, modnie ulizane platynowe kłaki i nadęta mina. No chyba , że mówisz o tych zmarszczkach w kącikach oczu?

– Chcesz mnie zdenerwować? – Odezwał się wyniośle Ashlan. – Za to w przeciwieństwie do ciebie mam kilka zwojów więcej. – Potrząsnął głową, jasne włosy wymknęły się spod zapinki i rozsypały po ramionach.

– Ilość niekoniecznie przekłada się na jakość. – Posłał mu słodziuteńki uśmieszek Kayl i przeciągnął potężne ciało. Może cesarz był niezmiernie opanowanym człowiekiem, ale on doskonale wiedział jak wyprowadzić go z równowagi. Poza tym nie powinien wyglądać aż tak dobrze, to nienormalne. Oczy same uciekały coraz niżej, czyli tam gdzie absolutnie nie powinny. Ten staruch miał dwie dziesiątki lat więcej od niego, stanowczo powinien być brzydszy!

– Czy ja właśnie oglądam zawody pod tytułem – ,,Kto potrafi być złośliwszy”? A może jeszcze jestem w szkole? – Yuriko miał ich szczerze dość. Chyba był jednak zbyt naiwny w swoich oczekiwaniach. Liczył na wielkie pojednanie w stylu – zostawiamy przeszłość za sobą, razem na wieczność, miłość do utraty tchu. Spotkał go srogi zawód. Dojrzali mężczyźni, też coś – parsknął w duchu. Miał u swojego boku dwa cholerne koguty, które stroszyły pióra i kłapały dziobami. Chcieli ze sobą walczyć? Śmiechu warte! – Monologował w myślach. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że bezwiednie się do siebie wdzięczyli, pokazując swoje największe atuty.

– Wybacz kochanie, ciężko się rozmawia z kimś na tym poziomie. Biedakowi wszystko poszło w mięśnie, na nic innego już nie starczyło, więc chyba rzeczywiście nie powinienem od niego zbyt wiele wymagać. – Oświadczył z pozornie  ugodową miną Ashlan, jednocześnie wtulając się w bok męża, co nie było dobrym pomysłem, zważywszy na jego zły humor.

– Dawno nie mieliśmy cichych dni co? – Uszczypnął w ramię nieznośnego mężczyznę, który nie wykazał ani odrobiny zrozumienia dla jego pokojowych negocjacji. W pewnym sensie go rozumiał, ale tylko w pewnym. Najwyraźniej nadal kochał Kayla i pragnął pojednania. Cierpiał dotkliwie z powodu odrzucenia, ale nie potrafił przełamać dumy i poprosić ponownie o wybaczenie. Odpowiadał atakiem na atak, zamiast zdobyć się na szczerość.

– Czyżbyś właśnie zamknął sobie drogę do raju? – Kayl przysunął się z drugiej strony do Yuriko. Również został uszczypnięty i z sykiem odskoczył. – Za co? Sam powiedziałeś, że zarobił minusa!

– Chyba powinienem wam coś uświadomić – Yuriko wzniósł oczy do góry, modląc się o świętą cierpliwość. Będzie jej prawdopodobnie potrzebował naprawdę dużo. – Jestem okropnie zachłannym facetem, chcę was obydwu, zarówno w łóżku jak i w życiu. Ta sprawa nie podlega żadnym negocjacjom. Wszystko albo nic. Więc macie się dogadać, nie obchodzi mnie jak to zrobicie. – Wstał z łóżka. – Idę pod prysznic, spotkamy się na kolacji. – Poszedł do łazienki, nie oglądając się za siebie. Wiedział, że mężczyźni tak łatwo nie dojdą do porozumienia, zadali sobie zbyt wiele ran. Sam nie miał z tym żadnego problemu, taki miał charakter. Dla niego szczęście partnera, miłość, lojalność, wspólnie przeżyte chwile były najważniejsze. Ashlan swoim zachowaniem po ślubie z nadwyżką zrekompensował mu wszystkie przykrości jakich od niego wcześniej doznał. Rozebrał się i puścił wodę, szklana kabina natychmiast zaparowała. Mimo szumu, ani na chwilę nie przestał nasłuchiwać. Obawiał się, czy bez niego jako negocjatora, dojdzie w końcu rękoczynów. Całe szczęście, że Lirael zajęła się Sevim oraz pozostałymi domownikami. W pokoju było jednak cicho, wręcz podejrzanie cicho.

***

Mężczyźni siedzieli bez ruchu, dopóki nie usłyszeli szumu wody. Dopiero wtedy odważyli się na siebie spojrzeć. Ciemne oczy patrzyły z niechęcią w błękitne, które nie zdradzały o dziwo żadnych wrogich zamiarów. Kayl był zaskoczony rozwagą i spokojem Ashlana. Spodziewał się chłodnej uszczypliwości, zagrań w rodzaju – on należy do mnie, a ty tu jesteś zbędnym dodatkiem. Doskonale radziliśmy sobie bez ciebie, więc zniknij z naszego obrazka.

– Nie chcę się kłócić, to nie ma sensu. Musimy wypracować jakiś rozejm. – Zaczął wypranym z emocji głosem cesarz. On się rzeczywiście zmienił, zmienił bardziej niż Kayl skłonny był przyznać. Miał przed sobą mężczyznę, nie łatwego do zmanipulowania młodzika.

– Jak ty sobie to wyobrażasz? Nie dotknę cię nawet przez rękawiczkę! – wyrwało mu się z głębi serca. Jakiś błysk prawdziwych uczuć przemknął przez bladą twarz, ale zgasł zbyt szybko, by mężczyzna mógł zdecydować czym był naprawdę.

– Wiem, naprawdę wiem. Nie oczekiwałem niczego innego. – Blask w niebieskich oczach całkiem przygasł. Doskonale wiedział jak będzie, więc dlaczego tak bolało?

– Możemy chyba przynajmniej poudawać zaprzyjaźnionych? – zaproponował niepewnie. – Największy problem będzie w sypialni. Jeśli jednak skupimy się na Yuriko, powinniśmy dać radę. – Pomysł sam w sobie nie wydawał mu się taki najgorszy, właściwe to był z niego całkiem zadowolony. Spojrzał na Ashlana, który przez chwilę siedział w milczeniu ze spuszczoną głową. Cała duma i wyniosłość gdzieś zniknęły, pozostawiając jedynie smutnego, załamanego mężczyznę, któremu właśnie odebrano wszystko co cenił w swoim życiu najbardziej.

– Nie potrafię tego zrobić. Przykro mi Kayl – wyszeptał. Dla byłego partnera był tak wstrętny, że nie potrafił go nawet dotknąć. Chciał zamienić ich związek w farsę, teatrzyk zimnych cieni. Nie widział dla nich ratunku, stracił jakąkolwiek nadzieję. Zsunął się z łóżka i szybkim krokiem ruszył do drzwi. Jeszcze moment i zupełnie by się rozkleił.