Cały piątek upłynął mi w pracy na ćwiczeniu świętej cierpliwości. Czarny przechodził samego siebie, doprowadzając mnie do szału średnio trzy razy na godzinę. Niestety, poprzedniego dnia był świadkiem pojednania z Nikolasem i teraz kpił sobie ze mnie w żywe oczy. W życiu nie znałem kogoś o równie niewyparzonym języku, kompletnie pozbawionego zahamowań. Na szczęście zepsuł się aparat na oddziale i korzystaliśmy z tego na SOR-ze, znajdującym się w pracowni USG. Mogłem więc w przerwach uciekać i korzystać z krótkich chwil spokoju. Renia i Gosia miały ze mnie niezły ubaw, ale ulitowały się i poczęstowały na pocieszenie pysznym plackiem z truskawkami. Niestety ten drań Czarny miał dosłownie psi nos i dopadł mnie w pokoju socjalnym.
– A, tu jesteś, mój naiwny cukiereczku. – Rozsiadł się obok na kanapie zafundowanej przez Horodyńskiego. – Ten całus na parkingu był chociaż tego wart?
– Znowu się pan czepia! – Zarumieniłem się i zasłoniłem leżącą na stole gazetą. W sumie to powinienem nią go walnąć w ten uparty czerep. To już podpadało pod nękanie.
– Wcale nie, ja tylko cię uczę życia. – Przysunął się na tyle blisko, że nasze uda się stykały. Odskoczyłem powarkując na krzesło, a on zachichotał beztrosko. – Ty niby jesteś taki zasadniczy, a wystarczyło małe przytulanko i kilka miłych słówek, żebyś wybaczył temu palantowi, a nawet wziął go za rękę.
– To moja sprawa. – Podałem mu kawałek placka w nadziei, że zamknie dziób choć na moment. Miał drań niestety sporo racji. – Poza tym Nikolas jest mistrzem w całowaniu, więc trudno się oprzeć – rzuciłem z zamiarem pognębienia go i przydeptania nieco rozbuchanego ego, jednak chyba nie przemyślałem tego najlepiej.
– Twoje zdanie się nie liczy, nie masz żadnego doświadczenia. – Spojrzał z ukosa, po czym wyciągnął rękę i bezczelnie przejechał nieco szorstkim kciukiem po moich ustach. – Co powiesz na mały test? – Jego uśmiechnięta paszcza znalazła się nagle o kilka centymetrów ode mnie.
– Zabieraj tę zużytą facjatę, ale już! – burknąłem ze złością i zacisnąłem dłonie w pięści. Należała mu się porządna nauczka. Zerknąłem na wiszący naprzeciwko duży kalendarz, cały poznaczony tajemniczymi wykresami z imionami.
– Zużyta? – Nie zrozumiał aluzji.
– Obmacana i obśliniona przez setki łap. Prawdziwe obrzydlistwo. Kto dobrowolnie chciałby dotknąć czegoś tak przechodzonego. Zupełnie jak stary kapeć.
– Kapciuszki są milutkie. – Nadal nie jarzył nic a nic. Nie ma to jak dobre zdanie o sobie. Przez gruby mur samozachwytu nic do niego nie docierało.
– Tak…? Jeśli to moje, ukochane i hołubione to owszem, ale kiedy są przesiąknięte cudzym zapachem i noszą ślady wielu obcych paluchów, są po prostu ohydne.
– Och… – sapnął i zmarkotniał. Chyba po raz pierwszy udało mi się go zamknąć na dłuższy czas. Może byłem zbyt obcesowy, ale naprawdę mnie zdenerwował swoją nachalnością. Przez chwilę milczeliśmy zajęci jedzeniem. Udałem, że uważnie studiuję kalendarz, licząc na jego wrodzoną ciekawość. Nie wytrzymał zbyt długo.
– Co to właściwie jest? – Wskazał na tajemnicze znaczki.
– Nie wiem, czy powinienem panu mówić. – Spojrzałem na niego spod rzęs, jakbym się wahał, czy jest godny, by dopuścić go do sekretu.
– Ode mnie to chętnie wyciągasz, a sam nie chcesz nic powiedzieć – mruknął urażony.
– No dobra, właściwie i tak prawie wszyscy o tym wiedzą. – Wzruszyłem ramionami. Przygryzłem usta, by nad sobą zapanować, widząc, jak nadstawia uszy. Ta słabość do plotek kiedyś go zgubi. – Dziewczyny znaczą tutaj swoje okresy. Żeby wiedziały co, jak i kiedy – zacząłem szeptać. – Wszystkie są podpisane, by im się nie myliły.
– Czyli ten jest piersiastej Kasi, a tamten długonogiej Basi z recepcji? – Wiecznie napalony łajdak był wyraźnie zafascynowany. Cyknął nawet fotkę. Wreszcie mogłem odetchnąć, jego zboczona wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Zrobiłem sobie kubek kawy z ekspresu, nie ma to jak porządne cafe latte. Podczas gdy Czarny tak podziwiał nasz kalendarz, do pokoju socjalnego weszły Renia i Gosia. Chwilę ze zdziwieniem przyglądały się siedzącemu nieruchomo kardiologowi, który nawet nie spojrzał w ich stronę, ani nie skomentował nowych bluzeczek z dekoltami. To było niespotykane zjawisko, porównywalne do zielonego słonia.
– Chory czy coś? – zapytała Renia.
– Może w końcu przedawkował? – Gosia zrobiła wymowny gest oznaczający seks.
– Raczej czy COŚ… – Uśmiechnąłem się do nich szeroko.
– Co mu zrobiłeś? – Nie odpuszczały dziewczyny.
– Zadałem temat do przerobienia – odpowiedziałem z niewinną miną.
– Czyli ty jesteś do wzięcia od poniedziałku, a ty od czwartku? – Odezwał się nagle Czarny, lustrując je z góry na dół.
– O czym ten facet bredzi? – Zmarszczyła brwi Renia.
– Nie zwracaj na niego uwagi, kontempluje wasze cykle. – Wskazałem na kalendarz. – Powiedziałem mu, że znaczycie tutaj sobie miesiączki i rozważa, kiedy macie dni płodne. Chyba nie chce jeszcze być tatusiem, ale w spodniach mu się nadal pali. Pewnie sądzi, ze dobra organizacja uchroni go od wpadki.
– I on w to wszystko uwierzył? – Wytrzeszczyła na mnie oczy.
– Jak widać, tak…- Za wszelką cenę usiłowałem zachować powagę. – W tej chwili myśli tą mniejszą głową…
– Trochę pracy na przywrócenie rozsądku! – Rzuciła kardiologowi na kolana trzymane w ręce zapisy EKG. – Przez te cztery dni pomagałam sąsiadce załatwiać sprawy w urzędach. – Pacnęła palcem w kółeczka z godzinami. –Zanotowałam, by nie zapomnieć.
– A tamte krzyżyki to moje. Dzieciaki miały wycieczkę ze zwiedzaniem. – Gosia popatrzyła na niego z litością i popukała się po głowie. – Powinien się pan w końcu ożenić!
Po tych uwagach Czarny zrobił się czerwony niczym pomidor. Kto by pomyślał, że jednak drzemie w nim jakaś nutka przyzwoitości. Dziewczyny tymczasem padły na kanapę, kwicząc z radości. Rzadko miały możliwość odegrać się na tym zarozumiałym draniu. Z pewnością nie zachowają tego dla siebie i już niedługo zabawna plotka obiegnie szpital. Być może niektórzy zaczną specjalnie robić szlaczki na kalendarzach, podpisując je nie tylko imieniem, ale i nazwiskiem.
– Lutek, dopadnę cię… – Dobiegły mnie ciche słowa. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek jakoś tak dziwnie, że przeszedł mnie dreszcz niepokoju.
– I kto tu jest naiwny? – Pokazałem mu po dziecinnemu język. Obawiałem się nieco zemsty tego faceta, ale w najdzikszych snach nie pomyślałem, że wpadnie na taki głupi pomysł. Nie doceniłem jego osobistego wywiadu, policja mogłaby się od niego wiele nauczyć.
***
W końcu nadszedł weekend, pierwszy całkowicie wolny od kiedy zacząłem pracować. Zrobiłem mnóstwo planów i cieszyłem się niczym dziecko nową zabawką. Chciałem iść na zakupy, obejrzeć wystawę psów rasowych i zjeść dobre lody. Podobno Grycan otworzył niedaleko nową kawiarnię. Niestety rodzina nadal bacznie mnie obserwowała. Trzeba było coś wymyślić, by wyrwać się na małą sesję całowanka… E… Hm… Znaczy się, miałem w planie spędzenie trochę czasu z Nikolasem. Przez tego zboczeńca, Czarnego, nachodziły mnie cały czas kocie myśli, nie mówiąc już o snach, o których wstyd wspominać. Diabeł Ho obudził w moim wnętrzu coś od lat uśpionego, co być może czekało na odpowiednią osobę. Podziękowałem wszystkim pogańskim bóstwom matki za komórkę. Umówiliśmy się na miejscowym targu, umiejscowionym na rozległym placyku w centrum miasteczka w każdą sobotę. Zazwyczaj przybywały na niego tłumy ludzi, łatwo więc było zniknąć szpiegującym mnie oczom. Ubrałem seksowne dżinsy, skutecznie ukrywając je pod długą, bezkształtną bluzą, a włosy związałem byle jak rzemykiem. Bardziej eleganckie łaszki wrzuciłem do niewielkiego plecaka.
– A ty dokąd? Masz szlaban na randki! – Ruda jędza Wiśka zatrzymała mnie w drzwiach. Jej świeżo umyte kudły wyglądały nieziemsko w porannym słońcu, jakby miały zamiar zaraz spłonąć. Stanowczo powinna sobie kogoś znaleźć. Ostatnio jakoś ciągle siedziała w domu.
– Spływaj, marchewo! Wszyscy faceci już się na tobie poznali, że tak siejesz rutkę?
– Uważaj, bo się potkniesz o ten jęzor! Po co ci plecak? – Wyciągnęła rękę, by odpiąć klapę. Jeszcze tego brakowało, by mnie nakryła!
– Mam tam kolekcję stringów, każda para na kolejny kwadrans mojej upojnej randki z burakami! Idę na targ po jarzyny, upierdliwa babo! Mama mnie wczoraj prosiła. – Na szczęście moja rodzicielka miała krótką pamięć, wiele rzeczy można było jej po prostu wmówić. Pewnie to obejmowanie drzew i dzikie harce w świetle księżyca coś zrobiły z jej mózgiem. Potrafiła za to wymienić wszystkie zioła znajdujące się w atlasie, razem z łacińskimi nazwami i zastosowaniem.
– Wyglądasz jak fleja, więc tym razem ci uwierzę – odezwała się łaskawie, mierząc mnie pogardliwym wzrokiem. Prawdę mówiąc, miała trochę racji, na niej nawet domowy dres wyglądał zawsze jakoś seksownie. Urzekającym trzeba się jednak urodzić, ja potrafiłem jedynie być uroczy i to tylko w nagłych porywach od czasu do czasu. Minąłem ją i ruszyłem na spotkanie całuśnemu przeznaczeniu… Znaczy się, zobaczyć z moim ulubionym prezesem.
Stał pod budką z owocami, ukryty za straganem, mogłem więc go przez chwilę bezkarnie podziwiać. Ubrany, tak jak go prosiłem, na sportowo, nadal wyróżniał się z tłumu niczym rzadki dziki ptak. Podobnie jak na mojej nieznośnej sister, każda szmata leżała na tym facecie niczym na zawodowym modelu. Prawie każdy przechodzący obok wbijał w niego zaciekawione oczy. Nie pasował do tej bandy szaraczków, do której i ja się zaliczałem. Nadal nie miałem pojęcia, dlaczego właśnie na mnie zwrócił uwagę. Pewnie jeszcze długo bym się tak gapił, ale bystre, czarne oczy wnet mnie wypatrzyły.
– Lutek, co się tam tak czaisz?
– Ja tylko… – Jak zwykle natychmiast się speszyłem, przyłapany na gorącym uczynku. – Jabłka sobie oglądam… Dorodne… – Wziąłem jeden owoc z lady i podrzuciłem.
– O tak, nawet bardzo. – Nie spuszczał wzroku z moich ust. – Czerwone, soczyste, chciałoby się spróbować.
– Łakomczuch. – Zrobiło mi się gorąco. Tęskniłem za nim przez te dwa dni użerania się z kardiologiem. – Muszę się przebrać, chodź.
Toalety dla mas w naszym miasteczku były całkiem przyjemne. Zawsze wysprzątane, ze lśniącymi błękitnymi kafelkami i pachnące wrzosową bryzą. Jedynym minusem była obsługująca je wścibska babcia klozetowa, wielbicielka Harlequinów i mang yaoi. Miała ich całe stosy na półce z papierem toaletowym. Zawsze snuła dziwne domysły, ani razu nie udało mi się koło niej przejść, żeby nie przeprowadziła szczegółowej inspekcji, dlatego rzadko tu przychodziłem. Jednak na widok towarzyszącego mi mężczyzny powstrzymała się od komentarzy. Jedynie złożyła ręce niczym do modlitwy, a jej oczy zrobiły się niemal okrągłe z wrażenia.
– Nie musisz ze mną iść, to krępujące – rzuciłem do Nikolasa, który bez słowa zamknął za nami drzwi obszernej kabiny. Oprócz standardowego kibelka był tutaj bidet, umywalka, a nawet prysznic – całkiem nieźle jak na miejski przybytek. Machnąłem ręką i szybko wyciągnąłem z plecaka swoje skarby: koszulkę pod kolor oczu i krótką, skórzaną kurtkę. Jeszcze rozpuściłem włosy, przeczesałem palcami i poczułem za sobą gorące ciało, które dosłownie się do mnie przykleiło.
– Tylko raz… – zabrzmiał w moim uchu podniecający szept, a zęby zacisnęły się delikatnie na wrażliwym płatku.
– Nie wygłupiaj się, zaraz tu ktoś wejdzie – zaprotestowałem bez większego przekonania. Zostałem stanowczo odwrócony i od razu zaatakowany. Rozpoczął się szturm na moją twierdzę. – Mhm… – Byłem kiepskim obrońcą, ledwo mnie dotknął od razu wywiesiłem białą flagę i otwarłem szeroko bramę. Zachęcony tą uległością zwinny język wdarł się do środka, a pode mną zadrżały nogi. Przed upadkiem uratowała mnie wbijająca się w tyłek umywalka. Duże dłonie wędrowały po moim ciele, ucząc się na pamięć jego kształtu. W końcu dotarły do pośladków i mocno się na nich zacisnęły. Zakręciło mi się w głowie, słyszałem jak jęczę w jego usta.
– Tak słodki, uderzasz do głowy niczym wino… – Ciche, pełne chrapliwych nutek słowa jeszcze bardziej mnie podnieciły. – Mam cię ochotę wziąć na tej ścianie… Mocno… – Zaczął się o mnie ocierać biodrami, a ja poczułem, że tonę. Pogrążam się w nim jakby w bezdennym jeziorze bez widoku na ratunek. Zupełnie zapomniałem, gdzie jesteśmy. Otrzeźwił mnie dopiero nacisk jego penisa na mój, równie nabrzmiały organ.
– Nikolas, opanuj się… – wyjąkałem z wielkim trudem. Wcale nie miałem ochoty przestać, pragnąłem go równie mocno jak on mnie. Zaniedbywane latami ciało domagało się zaspokojenia. Nawet w najśmielszych snach nie posądzałem siebie o taki temperament. Ale gdzieś tam daleko, za plecami, przyczaił się lęk.
– Przepraszam… Daj mi chwilę… – Wtulił twarz w moją szyję. Może jego to uspokajało, ale mnie bynajmniej. Z każdym ciepłym oddechem owiewającym moją skórę, przechodziły mnie dreszcze. Nagle rozległo się pukanie, z początku nieśmiałe, potem coraz mocniejsze. Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, co wyprawialiśmy i to w publicznym miejscu. Wyrwałem się ze zniewalających objęć, odwróciłem i odkręciłem kran. Prychając, zanurzyłem twarz w zimnej wodzie.
– Panowie, zrobiła się kolejka – rozległ się przycichły głos babci klozetowej. Pogroziłem Nikolasowi, który posłał mi szeroki uśmiech, zapinając swoją kurtkę, by ukryć oczywisty dowód naszych wyczynów. Czułość widoczna w jego rozjarzonych oczach spowodowała, że miałem ochotę przytulić się do niego jeszcze raz. Opamiętałem się w ostatniej chwili.
– Już wychodzimy! – krzyknąłem w stronę drzwi. Kiedy wyszliśmy, ręce kobiety przy wydawaniu reszty tak się trzęsły, że monety potoczyły się po podłodze. Pod budynkiem faktycznie zebrało się kilka osób. Wszystkie jakieś dziwnie czerwone, mimo że na dworze nie było jakoś chłodno czy gorąco. Nikt nawet nie spojrzał w naszą stronę. Zrozumiałem, o co chodzi dopiero, jak zobaczyłem szeroko otwarte małe okno, przez które na pewno wszystko było doskonale słychać. Poczerwieniałem gwałtownie i prawie biegiem ruszyłem przez targowisko. Nikolas, zaśmiewając się, pośpieszył za mną.
***
Resztę dnia spędziliśmy według planu: kupiłem kilka wystrzałowych ciuchów, Nikolas okazał się świetnym doradcą. Miał niezawode oko i naprawdę niezłe wyczucie stylu. Potem zaciągnąłem go na moje ulubione lody. Mruczałem z zachwytu przy każdej łyżce czekoladowych cudowności, a on śmiał się z mojej, jak stwierdził, natchnionej miny.
– Muszę kupić trochę do domu. Już wiem, czym cię ułagodzić, jak czymś podpadnę.
– Wystarczy, że będziesz grzeczny – zaoponowałem, zagapiony ponownie w jego usta.
– Na pewno tego chcesz? – Trącił moje kolano pod stołem. Usłyszałem ciche terkotanie jego komórki. – Pójdę po kawę, zaraz wracam.
Kiedy odszedł od stolika, zdałem sobie z czegoś sprawę. On miał rację, ciągnęło mnie do przystojnych obwiesiów spod ciemnej gwiazdy. Zarówno o Horodyńskim jak i o Czarnym, Kozłowskim czy Andy’m, nie można było powiedzieć wiele dobrego. Składali się niemal z samych wad, złośliwej inteligencji i seksownego ciała. Najwidoczniej to połączenie jakoś dziwnie otumaniało mój mózg. Jednym słowem, sam sobie byłem winien, że do tej pory nie znalazłem miłego chłopaka, z którym mógłbym spędzić życie. Rozejrzałem się wokoło, Nikolasa coś długo nie było, a lody rozpuściły się zupełnie. Postanowiłem go poszukać. Wyjrzałem przez okno prowadzące na taras i usłyszałem jego głos. Podszedłem bliżej, nie mógł mnie zobaczyć, gruba, aksamitna zasłona skutecznie mnie ukrywała.
– Detektywie Coleman, jest pan pewien, że to Stokrotka jest tym chłopakiem z pamiętnika Nataszy?
-….
– To bardzo tradycyjna rodzina. Wątpię…
-….
– Dobrze, spróbuję się czegoś dowiedzieć.
– ….
– Ja też nie rozumiem, dlaczego rodzice nic w tej sprawie nie zrobili. Zazwyczaj mają bzika na punkcie honoru rodziny.
– ….
Nie słuchałem dłużej, bo głos zaczął się przybliżać. Wolałem nie ryzykować nakrycia. Nikolas najwyraźniej był zdenerwowany, miał nadzieję na inne wiadomości. Dziwna rozmowa dała mi wiele do myślenia. Koniecznie musiałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat siostry prezesa. W jaki sposób ta młoda kobieta właściwie umarła. W pierwszym odruchu chciałem zapytać go wprost o co chodzi, ale kiedy przypomniałem sobie ostatnią awanturę, zrezygnowałem. Kolejna kłótnia nie była nam do niczego potrzebna, w końcu po coś wymyślono internet. Na pewno nie gorszy ze mnie śledczy niż z tego Colemana.
***
Wróciłem do domu wczesnym wieczorem, licząc, że nikogo nie zastanę. Zazwyczaj rodzinka wracała w soboty dopiero nad ranem albo wcale. Wliczając w to również dziadunia, który ponoć grał w brydża. Byłem więc ogromnie zaskoczony, kiedy w salonie zobaczyłem wszystkich w komplecie. Wyglądali jakoś uroczyście i mieli nietypowe jak na nich miny. Dziadunio z mamą siedzieli przy małym, okrągłym stoliku nakrytym najlepszym, koronkowym obrusem. Rodzeństwo, chichocząc niczym gimnazjaliści, szturchało się na kanapie. Zarobili krzywe spojrzenie mamy, przeglądającej najnowszy miesięcznik o polskich ziołach. Franio pykał fajeczkę, miał na to pozwolenie jeszcze od nieboszczki babci.
– Coś mnie ominęło? – zapytałem nieśmiało.
– Na razie nic, czekamy na gości. – Wiśka ledwo mogła usiedzieć na miejscu. Co tak podnieciło tę smarkulę? Usiadłem obok, pełen złych przeczuć. Nikt jakoś nie kwapił się do wyjaśnień. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Przemek, jak nigdy, poderwał się, by otworzyć. Ku mojemu niebotycznemu zdumieniu zaraz wrócił, prowadząc Suchą we własnej osobie i burmistrza Kukiełkę. Każde z nich dźwigało dość ciężki koszyk przewiązany wstążeczką.
– My w sprawie Lutka – zaczęła moja dyrektorka, kiedy już przedstawiono im wszystkich członków rodziny i usadzono za stołem z seniorami.
– E…? – Zaliczyłem całkowity opad szczęki, która w dodatku zesztywniała i za nic nie chciała się zamknąć.
– To swatowie, idioto! Sam tego chciałeś! – szepnęła mi na ucho, zirytowana moim burackim zachowaniem, siostra.
– Nie ja, tylko dziadek! To sen, prawda? Kurde, wypiłem tylko trzy piwa. – Udało mi się wykrztusić.– I dlaczego dwóch?
– Facet od Horodyńskiego, a ta baba od Czarnego – wyjaśniła mi po cichu.
– Wiem, oszalałem i jestem w psychiatryku! Ale skąd takie koszmarne wizje? Nie mogę jak inni widzieć demonów lub węży? – zajęczałem, a Wiśka uszczypnęła mnie mocno w udo i zatkała buzię ręką.
– Milcz, idioto!
– Ale… – Zobaczyłem, jak goście stawiają na stoliku koszyki i wyjmują z nich jakieś butelki, prezentując z dumą ich zawartość. Bursztynowy koniak, stuletnia whisky, hiszpańska madera…
– Nie pożałowali na ciebie kasy.
– Co oni właściwie robią? – zapytałem słabym głosem. Skoro biorę udział w tym dziwnym filmie, to chciałbym go chociaż zrozumieć.
– Zaczynają handelek. – Bardzo zadowolona małpa posłała mi złośliwe spojrzenie. – No wiesz, będą się przechwalać, pokażą wydruki z kont, dyplomy z uczelni, może nawet nieruchomości… Nie martw się, dziadunio tanio cię nie odda. –Poklepała mnie po plecach, niczym wystawionego na sprzedaż konia.
– Ja pierdolę, nigdy nie miałem równie porąbanego snu.
……………………………………………………………
Poprawiała Aki