Mrok w mojej duszy 18

Kayl budził się bardzo powoli. Najpierw gdzieś na skraju horyzontu, rozbłysła mała iskierka świadomości, która godzina po godzinie zamieniała się w płomień. Był coraz większy i większy, zdobywał kolejne obszary mózgu. Każda następna komórka chwytała się kurczowo tej niewielkiej szansy na istnienie i dawała z siebie wszystko. Wkrótce całe ciało było gotowe do przebudzenia.

Oddech, najpierw niepewny, drżący, potem kolejny i kolejny, głębszy i pewniejszy…. Bicie serca… Czyjeś delikatne dłonie gładziły nagie ciało. Łagodny głos zachęcał do dania jakiegokolwiek znaku życia.

– ,,Jestem? Żyję?” – To były pierwsze myśli jakie pojawiły się w głowie leżącego w szklanej trumnie mężczyzny. Po chwili napłynęły następne i następne…- ,,Kim jestem, co się stało?”

Na dochodzeniu do siebie i odpowiedzi na te proste wydawało się pytania upłynął mu pierwszy dzień. Nie mógł się jeszcze poruszyć, a wspomnienia płynące początkowo maleńkim, ledwo wyczuwalnym strumyczkiem, szybko utworzyły potężną rzekę obrazów z przeszłości. Następnego dnia Kayl skupił się na próbach odzyskania kontroli nad nieposłusznym ciałem. Napinał powoli mięsień po mięśniu, aż udało mu się unieść na kilka centymetrów rękę. Zachęcony tym zwycięstwem rozchylił minimalnie kurczowo zaciśnięte powieki. Był szczelnie zamknięty w szklanym pudle, którego pokrywy nie potrafił unieść. Widoczny przez szybę pokój z pewnością oglądał po raz pierwszy. Musiał być ostrożny, bardzo ostrożny. Ostatnim co pamiętał były rozpaczliwe krzyki jego partnerów. Nie miał pojęcia, jak się potem potoczyły sprawy. Może pozostawał teraz w rękach wroga? Choć mocno wytężał wzrok, nie dostrzegł w nikłym świetle lichtarzy żadnej żywej istoty. Pozostawało mu jedynie czekać i mieć nadzieję, że ktoś się wkrótce pojawi. Z doświadczenia wiedział, że takie świece nie paliły się dłużej niż dobę.

Trzeciego dnia, od rana ćwiczył zastałe mięśnie i stawy, poczuł dotkliwe pragnienie, a potem nawet głód. Minuty ciągnęły się jak godziny.

Przyszli dopiero wieczorem, było ich dwóch. Mniejszy, jasnowłosy przystąpił do nacierania. Zdążył już poznać, a nawet polubić jego zwinne dłonie. Miał na imię Sevi i wydawał się strasznie młody, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. W jego rysach było coś znajomego. Nie wyglądał na przestępcę, ale Kayl jako doświadczony wojownik wiedział jak mylące bywa czasem pierwsze wrażenie. Chwilami po niewinnej twarzy chłopaka przesuwały się jakieś mroczne cienie, jakby ktoś obcy obserwował bacznie śpiącego mężczyznę  jego oczami. Kiedy chłopiec skończył, zaczął się sprzeczać ze swoim towarzyszem. Ten moment wykorzystał Kayl, aby cicho podnieść się z trumny jednym płynnym ruchem. O dziwo mimo tylu lat letargu ciało nie straciło nic ze swojej sprawności. Owinął się kocem ściągniętym z łóżka i z niesmakiem obserwował rozgrywającą się na jego oczach scenę. Smukły dzieciak, którego przez te trzy dni zdążył polubić za delikatność i szacunek z jakim obchodził się z jego ciałem, okazał się paskudnym bachorem lubiącym dręczyć innych. Poczuł się strasznie rozczarowany jego zachowaniem, zupełnie jakby dotyczyło członka rodziny, a przecież był dla niego zupełnie obcą osobą.

– W życiu nie widziałem takiego rozpuszczonego gówniarza! –  warknął zanim zdążył pomyśleć co robi. Szarpnął go za ucho jak to robił z młodszymi braćmi, kiedy coś spsocili. – Jak miałeś pięć lat, to mamusia uczyła cię obrywać muchom skrzydełka?

– Aa…! O Bogowie! – pisnął wysoko na jego widok przerażony chłopak i zbladł niczym płótno, trzymając się za serce. Jeszcze dziwniejsza była reakcja jego niewolnika.

– Nie waż się go skrzywdzić! – krzyknął ciemnowłosy mężczyzna, mimo widocznego na twarzy bólu poderwał się na nogi, usiłując odciągnąć od niego towarzysza. Zasłonił go własnym ciałem przed jego oczami. Niezwykła lojalność niewolnika spowodowała, że Kayl wytrzeszczył ze zdumienia oczy i wypuścił porządnie już czerwone, szpiczaste ucho ze swoich palców.

– Tatuś?! Dobrze się czujesz? – Na te wyszeptane drżącym głosem, tak podobnym do głosu Yuriko słowa, potężny wojownik klapnął na tyłek niczym niemowlak. Na szczęście miał łóżko za sobą, więc lądowanie było stosunkowo miękkie. Teraz już bardzo uważnie, niczym wytrawny portrecista oglądał twarz Seviego, który dosłownie skamieniał z wrażenia. Dostrzegał coraz więcej znajomych cech. W skołatanej głowie zalęgło się niezwykłe podejrzenie. Czyż te jasne włosy nie przypominały do złudzenia wytwornej grzywy Ashlana, z której był taki dumny? A te szerokie usta, były przecież identyczne z tymi, jakie codziennie widywał w lustrze! Srebrne oczy o bardzo rzadkim odcieniu okolone czarnymi rzęsami niczym się nie różniły od oczu Yuriko! Zrobiło mu się gorąco i jakoś dziwnie miękko w okolicy serca.

– Ile ja do cholery spałem?! Kim jesteś? – Zachrypiał. Wysuszone gardło nie chciało współpracować. – Pić.

– Proszę. – Pierwszy rozsądek odzyskał Dave i podał mu kubek z wodą. – Spokojnie, macie dużo czasu na wyjaśnienia. Jeśli przyrzekniecie, że zachowacie się jak cywilizowani ludzie, pójdę po jakiś bulion dla pana. Warzyciel mówił, że z początku trzeba uważać z jedzeniem i przyjmować wszystko płynne, najlepiej w małych porcjach. – Popatrzył na obu mężczyzn , którzy posłusznie skinęli głowami. – Mam nadzieję, ze kiedy wrócę nie zastanę tutaj popiołu i zgliszczy! – Pogroził im na odchodnym.

***

Zamir tymczasem nie spuszczał z oczu Amitaia. Nieznośny chłopak wyraźnie coś kombinował. Przeglądał gwiezdne mapy zupełnie nieznanych mu rejonów, ciągle dyskutował o czymś żywo z Liamem. Wspominali jakąś Twierdzę Szkarłatnego Mroku. W materiałach znalazł jedynie jakieś niejasne, za to bardzo niepokojące legendy na jej temat. Młody najwyraźniej szukał przygód i mógł wplątać się w nie lada tarapaty. Postanowił nad nim czuwać. Niezbyt też podobała mu się zażyłość między mężczyznami, zbyt dobrze się rozumieli. Miał zamiar wysłać z jakąś misją swojego oficera, im dalej tym lepiej. Licho nie spało, a takim dzieciakom wystarczyły ładne usta i ponętny tyłek by się zakochać.

Obserwował właśnie jak jego przyszły narzeczony wymyka się cichaczem ze statku. Było już dobrze po północy i ciemno, że oko wykol. Co niby smarkacz miał zamiar robić sam na pustyni? A  może czekał tam na niego Liam z koszykiem przekąsek i miękkim kocem? Sami, z butelką wina, pod rozgwieżdżonym, nocnym niebem. Wyobraźnia zaczęła mu podsuwać coraz bardziej gorące sceny z udziałem tych dwojga.

– O nie! On należy do mnie! – Zazgrzytał zębami i zaczął się za nim skradać. Ten dziki kwiatuszek miał zamiar zapylić własnoręcznie, na pewno nie dopuści do niego innych, napalonych pszczółków. Zamir należał do tych osób, którym im coś trudniej  było zdobyć, tym wydawało się cenniejsze. Obłędnie uparty i dumny z natury nigdy nie odpuszczał, kiedy już powziął jakiś zamiar.

Ami zupełnie nieświadomy, że ma towarzystwo, dotarł do znanego mu dobrze jeziorka. Położył swój skromny bagaż na piasku. Nie mógł zabrać zbyt wielu rzeczy by nie wzbudzać podejrzeń. Przeklęty dowódca cały dzień dyszał mu nad karkiem, tylko cudem udało mu wymknąć się niepostrzeżenie za statku. Na niskiej, gładkiej skałce zaczął pośpiesznie rysować kawałkiem kredy znaki, jakie we śnie pokazał mu Yuriko. Nie mógł się doczekać, kiedy znowu zobaczy swoich bliskich. Najwyższy czas, aby rozwiązali swoje problemy jak dorośli. Uklęknął pośrodku kręgu i wzniósł ręce do nieba.

– Ja Amitai, krew z krwi, kość z kości Czarnych Gwiazd, chcę wrócić do domu moich przodków. Poprzez przestrzeń i czas otwieram wrota do Twierdzy Szkarłatnego Mroku. – Przez chwilę nic się nie działo. Rozczarowany chłopak wstał i z niechęcią popatrzył na pogrążoną w mroku pustynię. Wiatr cicho szeleścił przesypując złociste ziarna. Od strony wody dobiegały piski i skrzeczenie nieznanych mu zwierząt. Wzdrygnął się z obrzydzeniem na wspomnienie włochatego Uślińca. Niewiele mógł dostrzec, choć wytężał wzrok w obawie przed nocnymi stworzeniami. Jedyne źródło światła stanowiły trzy błękitne księżyce.

– Chyba pokpiłem sprawę – westchnął i pokręcił głową. – Może Twierdza mnie nie chce, bo urodziłem się z innej matki?

W tym momencie kilka metrów dalej,  tuż nad powierzchnią piasku zamigotała maleńka iskierka. Znikąd pojawiło się ich coraz więcej. Wkrótce utworzyły zarys drzwi. Ich powierzchnia zdawała się migotać i falować.

– Och, udało się! – krzyknął w noc, dumny ze swoich dokonań. Podszedł bliżej i już miał nacisnąć klamkę, kiedy ktoś złapał go za ramię. – Demon? Potwór? A może robal?!!- Zimny pot wystąpił mu na czoło. Odruchowo sięgnął po ukryty za paskiem miecz.

– A ty nicponiu dokąd się wybierasz?! – Warknął nad jego uchem Zamir i obrócił do siebie przestraszonego nie na żarty chłopaka.

– Na wszystkich bogów…! O mało serce mi nie stanęło! Co się pan tak przyczepił? – Na widok cholernego dowódcy, patrzącego na niego z tryumfującą miną ogarnęła go furia.  – Jak on teraz się pozbędzie tego idioty?

– Muszę pilnować Płodnego Kwiatu Cesarstwa Infernatu – zarechotał. Uwielbiał ozdobne zwroty wschodnich nomadów. Brat miał je opanowane do perfekcji. Amitai popatrzył na niego z nieco ogłupiałą miną.

– Co ty pieprzysz? Puszczaj natychmiast! – Zaczął się wyrywać. Facet przeholował najwyraźniej z winkiem do kolacji. Nie miał czasu do stracenia, portal w każdej chwili mógł się zamknąć. Wyszarpnął gwałtownie ramię i skoczył przed siebie, prosto w pulsującą jasność, za nim bez wahania rzucił się Zamir, a potem jeszcze jeden pasażer na gapę potruchtał przez między wymiarowe drzwi na błoniastych łapkach. Wszyscy trzej wylądowali z głośnym hukiem i trzaskiem w holu Twierdzy Szkarłatnego Mroku. Zamek nie miał możliwości oddzielenia Amitaia od pozostałych, bez zrobienia mu krzywdy. Przyjął więc wszystkich z zamiarem weryfikacji gości dopiero po przybyciu.

Schodzący po schodach Yuriko i Ashlan obserwowali dziwne zjawisko z bezpiecznej odległości. Najpierw pojawiła się pulsująca, szara chmurka, która szybko urosła do rozmiarów człowieka. Potem wyleciał z niej Zamir i z plaśnięciem wylądował na tyłku.

– O kurwa! Moja dupa nie jest z żelaza! – Ledwo zdążył pomasować stłuczone pośladki, kiedy…

– Nienawidzę pooortaaaaliii! – Na niego z sykiem spadł oszołomiony Amitai. Pokręcił się i jęknął boleśnie. – Dlaczego masz takie kościste kolana?!

– No przepraszam waszą wysokość.  – Wykrzywił się do niego dowódca. – Z takimi przyszedłem na świat. Do następnej podróży postaram się przytyć.

– Łiiii…iii…- Coś kudłatego, długiego z mnóstwem machających w powietrzu błoniastych nóżek pacnęło na chłopaka, natychmiast owijając się wokół jego pasa. Długie czułki zbadały słodko pachnący teren. Znalazły szparę między guzikami koszuli i już po chwili Uśliniec, cmokając z zachwytu lizał brzuch Amitaia.

– Ratunku! Potwór! Czego tak stoicie?! – Darła się ofiara tych zalotów, blednąc na twarzy. Dzielny wojownik Amitai niczego tak się nie bał jak robaków. Ten był monstrualny, paskudny i wyraźnie miał na niego ochotę. Zaczął szczękać zębami z obrzydzenia.

– Nie martw się, twój narzeczony cię ocali! – Zamir starał się jak mógł nie okazać rozbawienia. Nawet nie zauważył, że z jego ust padło słowo na ,,N”. Złapał fukające zwierzątko za ogon i postawił niezbyt delikatnie na posadzce. Uśliniec nie miał zamiaru po raz drugi mu darować takiego traktowania. Nie dość, że zmierzwił mu długo wyczesywaną kitkę, to jeszcze zabrał go od słodko pachnącej istoty, która pokochał od pierwszego wejrzenia. To, że strasznie krzyczała i machał dziwnie rękami zupełnie mu nie przeszkadzało.

– Łiii…! – Podniósł wysoko ogon i wypuścił chmurę śmierdzącego sfermentowaną kapustą pyłu wprost na Zamira. Mężczyzna pozieleniał, chwycił się za gardło i zwymiotował wprost na wykwintną mozaikę przedstawiającą sceny mityczne, zdobiącą hol twierdzy. Zwierzątko wyprostowało dumnie czułki i potruchtało wprost do stojącej w przedsionku dużej fontanny. Zanurzyło ciałko w wodzie i z spoglądało wojowniczo na wroga, dławiącego się własną śliną.

– Może przejdziecie do salonu? – Odzyskał wreszcie głos Yuriko. Podszedł do syna i objął go mocno ramionami. – Tak się cieszę kochanie, tak bardzo się cieszę, że wszystko u ciebie w porządku. – Przytulił do siebie drżącego z emocji chłopaka, który szybko zamrugał oczami, by ukryć cisnące się do oczu łzy radości.

– Narzeczony?! Jaki znowu narzeczony?! – Ashlan popatrzył z pogardą na słaniającego się na nogach Zamira. Mężczyzna był rzeczywiście całkiem przystojny w barbarzyński sposób, ale to na pewno nie wystarczy, by zdobyć rękę księcia Sheridanu. Nie różnił się swoim sposobem myślenia od milionów innych ojców, dla których nie istnieje na świecie nikt, wart ich ukochanych pociech. Jego syn miał doprawdy dziwny gust, prędzej piekło zamarznie, niż pozwoli na małżeństwo z takim łamagą, w dodatku prawdopodobnie z Infernatu. Podszedł bliżej i delikatnie dotknął policzka chłopaka, chlipiącego właśnie w ramię jego męża.

– Już dobrze Ami, wszystko będzie dobrze. – Pogładził czule jego ciemne włosy. Niespodziewanie poczuł wilgoć pod powiekami. Nie lubił uzewnętrzniać swoich uczuć. Władca musiał być opanowany. Poczuł ogromną ulgę, jakby z jego barków, na widok całego i zdrowego syna, ktoś ściągnął tonę kamieni. Może jednak istniała szansa, żeby rodzina była znowu razem. Do kompletnego szczęścia brakowało jeszcze Seviego.

Znamię Ciemności 46

Mijały dni, tygodnie, miesiące…

Zmieniali się zarówno Chandi, jak i młody książę, nawet jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy. Jeden wracał powoli do sił, z niemałym trudem podnosząc się z depresji, w którą popadł po porodzie. Krok po kroku posuwał się do przodu, zaczynając zauważać jaśniejsze punkty w swoim życiu. Zrozumiał, że nie był na świecie sam. Miał u boku serce ze swojego serca – maleńkiego Hirala oraz bezcennego przyjaciela, który nie opuścił go w najtrudniejszych dla niego chwilach. Drugi obserwował uważnie trudy codziennego życia młodego ojca, nabierał doświadczenia i ujrzał rodzicielstwo w nowym, zupełnie innym niż do tej pory świetle. Gdyby nie Nirmal, wieszcz pewnie by sobie nie poradził – to przyjaciel dbał, żeby dom nie zamienił się w chlew, a lodówka była zawsze pełna.

Maleńki Hiral z pełnym brzuszkiem spał właśnie mocno w kołysce. Obok niego siedział zamyślony chłopak, gładząc swojego chrześniaka po zarumienionym policzku. Miał dość dziwną minę, elf jednak miał wystarczająco własnych problemów, by  w tej chwili zajmować się jego humorami. Nadszedł czas, aby stanąć na własnych nogach. Przestać się ukrywać i powrócić do ,,świata żywych”. Zbliżało się Święto Ayati, na którym Chandi musiał stawić się osobiście. Na widok swojej zmaltretowanej twarzy i zaniedbanego ciała w lustrze, doznał prawdziwego szoku. Z natury był dość próżną istotą i zawsze dbał o swój wizerunek. Ten wynędzniały elf, którego widział naprzeciwko, nie mógł być przecież nim. Najobrzydliwszy ze wszystkich konserwatywnych śmieci – Rajit – nie mógł wywierać na niego aż takiego wpływu. Nie pozwoli, aby zniszczył życie jego i synka. Koniecznie musiał wziąć się w garść. Pokaże temu skretyniałemu wampirowi, co stracił. Powąchał swój jasny warkocz i skrzywił się paskudnie.

– Chyba powinienem zacząć od kąpieli.

– Przydałoby się, cuchniesz niczym menel i wyglądasz jak niedoinwestowana kostucha – przytaknął mu Nirmal, wyrywając się z niewesołych myśli, jakie go ostatnio coraz częściej nawiedzały. W gazetach i telewizji rodziny z dziećmi nieustannie przedstawiano jako jeden ciąg pełnych szczęścia obrazków. Uśmiechnięte bobaski, zadowolone mamusie w pełnym makijażu i butach na niebotycznie wysokich koturnach oraz tatusiowie w garniturach, siedzący na ganku w fotelach i trzymający w objęciach wystrojoną żonkę przed dużym, zadbanym domem. Nic nie mówiono o zmęczeniu, nieprzespanych nocach, zwiotczałym brzuchu, ciągle lejącym się pokarmie, plamiącym koszule oraz ogromnej odpowiedzialności za maleństwo. O zmęczonych mężach nie mających czasu, aby pomóc zabieganej, padającej na twarz ze zmęczenia żonie z podkrążonymi oczami i w podartych kapciach. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić siebie w roli matki, bo w końcu właśnie taka przypadła mu w przydziale. A może zwyczajnie do niej nie dojrzał? Zdał sobie sprawę, że jego wyobrażenia o rodzinie były dość naiwne i dziecinne. Wiedział, że Lakshman pragnął potomka jak najszybciej, ale czy to było także jego marzenie? Obserwując codzienne zmagania Chandiego, zaczynał w to coraz bardziej wątpić.

– Nie ma to jak szczerość przyjaciela! Ty mały draniu, nie mogłeś przynajmniej powiedzieć, że jestem interesująco blady i wysmukły?! – prychnął wyniośle mężczyzna, który po raz pierwszy od wielu tygodni zabrzmiał jak stary, rozpieszczony Chandi o ostrym niczym brzytwa języku, przed którym nie umieli się bronić nawet przywódcy klanów.

– No dobra… Masz podniecająco chudy tyłek, malownicze cienie do połowy policzków, a te za duże o trzy rozmiary, dziurawe gacie i poplamiona koszulka z pewnością stanowią najnowszy trend w modzie. – Nirmal był całkiem dumny z dyplomatycznej odpowiedzi, dopóki nie dostał jabłkiem w łepetynę.

– Dzieciaku – elf zadarł do góry arystokratyczny nos i wziął się pod boki – ty się niczego w tym pałacu nie nauczyłeś. Biedni Amalendczycy są skazani na księcia, który jest kompletnym dzikusem. Obawiam się, że wszelkie próby wychowania cię na elitę wampirzego świata są skazane na porażkę.

– Niby dlaczego? – Chłopak nie do końca rozumiał oburzenie wieszcza. Może jego komplementy nie były zbyt subtelne, ale się przecież starał. Chciał, aby zabrzmiały szczerze i podniosły elfa na duchu. – Co złego jest w seksownie kościstych pośladkach?

– Rany, ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? – Mężczyzna załamał ręce i wywrócił oczami. – Osobiście wolałbym mieć jędrny, okrągły tyłek.

– Chcesz mieć koński zad jak Kardashianki? – Zaczął chichotać niepoprawny chłopak, turlając się po kanapie. Po chwili grzecznie usiadł, widząc, jak oczy mężczyzny mrużą się w niebezpieczne, wąskie szpareczki. – Ale przecież nie masz? – Popatrzył na niego niewinnie i wbił palec w pośladek, który faktycznie ginął w przepastnych spodniach.

– Ile lat dostanę za uduszenie królewskiego małżonka w afekcie? – Zaczął się posuwiście zbliżać do przezornie cofającego się Nirmala. Smarkacz robił się coraz bardziej nieznośny.

– Ee… To może ja naleję ci wody do wanny? – Zerwał się zwinnie na równe nogi i pobiegł do łazienki, szerokim łukiem omijając rozsierdzonego przyjaciela. Z uśmiechem włożył korek do wanny, nalał pachnącego płynu do kąpieli i odkręcił kran. Chandi nareszcie nabierał wigoru, zaczynał się w dodatku z nim kłócić, jeszcze tydzień temu na każde, ostrzejsze słowo poleciałby szlochać w poduszkę. Zarozumiałość elfa na punkcie swojej urody zawsze go niezmiernie bawiła.

***

Kocurkowi, nastawionemu początkowo sceptycznie do tej wsi na końcu świata, zaczęło się podobać życie w dziwnym domu-statku. Poznawał dogłębnie nowe otoczenie, oznaczając zapachem swoje włości. Wysepka była niewielka, pozbawiona całkowicie drapieżników. Zwierzak poczuł się tutaj panem i władcą. Ganiał po dzikich gąszczach za ptakami i gryzoniami, ot tak dla zabawy, bo przecież nie głodny nie chodził. Poczuł się jak w kocim raju. Niestety sielanka szybko się skończyła, kiedy wraz z Nirmalem przybyła do domu nietoperza eskadra. Osiągający już dojrzałość Kiki upodobał sobie małego Hirala i postanowił zostać tutaj na stałe, co bardzo nie spodobało się Kocurkowi. Latające cosie służyły jako przekąski, ewentualnie do zabawy. Tymczasem ta pierzasta, wrzaskliwa kulka już pierwszego dnia wpakowała mu się do miski z ulubioną śmietanką.

Hiral początkowo nie był zbyt absorbującym dzieckiem, dopóki miał pełny brzuszek spokojnie bawił się swoimi paluszkami albo włosami Chandiego, które wprost uwielbiał. To się jednak szybko zmieniło, dzieci wampirów i elfów dojrzewały fizycznie w imponującym tempie. Po tygodniu malec już raczkował, po dwóch stawiał pierwsze kroki, a trzeciego zaczął zwiedzać świat, czym przeraził na śmierć swojego tatę, nieprzygotowanego psychicznie na taką samodzielność chłopca.

Tego poranka von Mrau, jak nazwał leniwego kocura wieszcz, wpadł w prawdziwe tarapaty. Polne myszy były o wiele przebieglejsze od ich rozleniwionych, zamkowych kuzynek. Upatrzył sobie taką tłuściutką, o kasztanowym futerku na przekąskę. Zapędził się aż na małą polankę, obficie porośniętą krzaczkami borówek. I już,  już miał ją złapać… kiedy okazało się, że miękki mech ukrywa niebezpieczną jamę. Ziemia osunęła się mu spod łap i wpadł do dość szerokiego, głębokiego dołu o gładkich ścianach. Poobijany, ze zwichniętą tylną nóżką, nie miał szans wdrapać się na powierzchnię.

– Miau… miau… – rozlegało się raz po raz pośród traw coraz ciszej i żałośniej. Niestety odbiegł zbyt daleko od domu, by ktokolwiek go usłyszał. Dookoła szumiał gęsty, rozświergotany las. Po kilku godzinach nawoływań ranne zwierzątko umilkło.

Mały Hiral od rana szukał swojego kudłatego przyjaciela. Na niezbyt pewnych jeszcze nóżkach przemierzył cały dom wzdłuż i wszerz, ale Kocurka nigdzie nie było.

– Mlau… Mlau… – wołał chłopczyk. To nieco przekręcone po dziecinnemu imię było jednym z pierwszych słów, jakie wypowiedział, zaraz po tata i Nima. Miał pewne problemy  z wypowiadaniem ,,r”. Chandi kompletnie nie pojmował, jakim cudem niewidomy malec tak świetnie sobie radził. Jedyne, co zauważył ciekawego to to, że zawsze towarzyszył mu jakiś zwierzak, w tym wypadku popiskujący na ramieniu Kiki. Jego synek nie obijał się o ściany i sprzęty, czego się wcześniej tak obawiał, czasem upadał, ale nie częściej niż zdrowe dziecko. Niespodziewana sprawność synka była dla wieszcza prawdziwą zagadką aż do wypadku z von Mrau. Wtedy zrozumiał, jak bardzo Hiral różni się od swoich rówieśników i jak szczodrze natura wynagrodziła mu kalectwo.

***

Koło południa Kocurek nadal się nie odnalazł, a zrozpaczony utratą kudłatego przyjaciela chłopczyk szlochał na całego i ani Chandi, ani sprowadzony na pomoc wujek Nirmal nie mogli go uspokoić. Płakał tak bardzo, że cały drżał, a mokre włoski przylepiły się do spoconego czółka. Nie mógł przestać myśleć o kotku. Ciągle słyszał w główce jego rozpaczliwe piski, czuł ból i przerażenie. Tam było strasznie ciemno, a w łapce tak strasznie rwało. Nie miał pojęcia, jak powiedzieć o tym wszystkim dorosłym. Potrafił wyartykułować jedynie kilka słów. Tego było zbyt wiele dla jego małego ciałka. Odmówiło posłuszeństwa i zmęczony zasnął na tapczanie w ramionach tatusia. Został okryty czule kocykiem i ułożony na ulubionej poduszce. Obaj mężczyźni zajęli się poszukiwaniem von Mrau. Doskonale wiedzieli, że jak malec tylko otworzy oczy, krzyki zaczną się od nowa. Nieznośny zwierzak nie mógł odejść daleko, wyspa była maleńka. Zdenerwowani i zajęci zaglądaniem w każdą dziurę, spuścili chłopca z oka może na pięć minut. Według nich spał mocnym snem, jaki miewają jedynie dzieci.

– Zajrzę do niego, ty zobacz jeszcze na strychu. – Chandi ruszył do salonu, gdzie zostawili synka.

– Dopiero co wyszliśmy, co niby miałby robić. Był wykończony. – Nirmal wczołgał się pod szafę w korytarzu. Nie miał żadnego doświadczenia z małymi dziećmi, był najmłodszy w rodzinie.

– Lepiej sprawdzić, ostatnio zrobił się strasznie ciekawski i psotny. – Miał jakieś złe przeczucie od samego rana. Głupi kot stargał mu ledwo połatane nerwy. Już on mu przetrzepie futro, jak go dorwie. Pewnie łazi gdzieś za myszami, a oni się zamartwiają niepotrzebnie. Wszedł do pokoju i wrósł w dywan. – Ożeż…! – Hirala nigdzie nie było widać. Zniknął tak samo jak Kocurek. Włosy zjeżyły się mu na głowie.

– Czego tak wrzeszczysz? Obudzisz go! – Książę zajrzał mu przez ramię i również stanął jak wryty. Dziecko okazało się trudniejsze do upilnowania niż worek z pchłami.  A dookoła było jedynie trochę gęstego lasu i głębokie wody jeziora. Zrobiło mu się zimno ze strachu. Co z niego za wujek od siedmiu boleści. – To niemożliwe, musiałby przejść obok nas! – Wyjrzał na taras i zobaczył kroczącego już do bramki na tłuściutkich nóżkach malca. Dróżka była pełna dziur, kamienista i kręta, a niewidomy brzdąc ani się nie zachwiał. Na jego ramieniu popiskiwał Kiki, jakby dodając malcowi odwagi. Szedł pewnie z wrodzoną elfom gracją. Nirmal z niesamowitą ulgą chwycił się za serce. – Mamy zbiega, dobra nasza. – Wyskoczył przez okno do ogródka. – Niech mnie cholera, jeśli rozumiem, jak on to robi.

– Moje śliczności! – Chandi dosłownie wyleciał przez parapet, jakby miał dodatkowy napęd. W trzech susach dopadł do synka i zamknął w ramionach. Przytulił go mocno do nadal szybko bijącego serca. – Dlaczego nie słuchasz tatusia? Nie wolno ci wychodzić samemu!

– Mlau… Mlau… – Chłopczyk zaczął się gwałtownie wyrywać i pokazywać rączką na łąkę za płotem. Elf postawił go na ziemi, ale synek się nie ruszył z miejsca, jak tego oczekiwał. Zauważył dziwną prawidłowość. Natychmiast podleciał do niego Kiki i usiadł na drobnym ramionku. Wtedy dopiero Hiral ruszył przed siebie. Kiedy nietoperz podrywał się do lotu by zatoczyć kilka kółek nad okolicą, maluch natychmiast zatrzymywał się i wyjątkowo cierpliwie jak na dziecko czekał, aż wróci. Miał wtedy przejętą minkę, jakby nasłuchiwał czegoś, co tylko on słyszy.

– Mam wrażenie, że on używa echolokacji jak delfiny. – Nirmal nie spuszczał z maszerującego dziarsko malucha oka. Gdzieś blisko musiało być rozwiązanie tajemnicy.

– No coś ty, to ten wielbiciel śmietanki Kiki drze ryjek, nie on. – Mężczyźni szli po bokach chłopca jako eskorta, ciekawi, gdzie ich zaprowadzi. – Też masz wrażenie, że Hiral dobrze wie, dokąd poszedł ten durny kot?

– Faktycznie. Może ma wyczulony słuch czy coś? – Nadal łamał sobie głowę nad zagadką.

– Czytasz za dużo ,,Fokusa”. A może to te programy edukacyjne na Discovery? – Roześmiał się elf, któremu wróciły na twarz kolory.

– Strasznie jesteś tępy i twardogłowy jak na jasnowidza – odgryzł się Nirmal. – Wydaje mi się, że Kiki ma coś wspólnego z jego zachowaniem.

– No dobra, zróbmy test. – Wziął za rękę synka, zdjął z jego ramienia protestującego nietoperza i wsadził do swojej kieszeni. – Idziemy! – Pociągnął go delikatnie. Malec po dwóch chwiejnych krokach byłby przepadł przez kamień, gdyby nie jego pomocna dłoń. Chandi wyjął zwierzątko i podał Hiralowi, który od razu pisnął z radością, po czym ruszył pewnie przed siebie.

– To nie echolokacja, raczej jakby widział oczami tego nietoperza. Sam słuch nie dałby mu takiej pewności w ruchach. – Nie mógł uwierzyć w to wszystko do końca. W Amalendzie spotkał się z wieloma dziwnymi rzeczami, ale dzieciak był doprawdy wyjątkowy. – Czekaj! Mam pomysł! – Zabrał wkurzonego tymi głupimi zabawami dorosłych Kiki i ponownie zamknął w kieszeni bluzy. Tymczasem złapał w pobliskich krzakach oburzoną takim traktowaniem żabę i położył na ramieniu malucha. O dziwo nie uciekła, choć początkowo miała wyraźnie taki zamiar. Natomiast Hiral zaczął iść, ale o wiele mniej pewnie i wolniej.

– Teraz chyba gorzej widzi, dostroił się lepiej do nietoperza.

– Chcesz powiedzieć, że moje dziecko widzi oczami zwierząt? – Wieszcz z niedowierzaniem popatrzył to na synka, to na przyjaciela. Nie słyszał nigdy o takim przypadku. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Jemu wystarczyło, że chłopczyk tak dobrze sobie radzi i nie będzie skazany na życie w ciemnościach oraz uzależnienie od innych w najdrobniejszych sprawach. Głupi Rajit nie miał pojęcia, jak wspaniałego miał syna.

– Jeśli masz lepsze wytłumaczenie, to proszę bardzo. – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Książę był pewny, że rozwiązał przynajmniej część zagadki, bo jeszcze kilka rzeczy nie dawało mu spokoju. Należało jednak zająć się biednym Kocurkiem, który pewnie wpadł w tarapaty. Wyjął z powrotem nietoperza, który dziabnął go w palec. Natychmiast poleciał do swojego małego pana.

Łąka była rozległa, a bujna trawa pełna ziół i kwiatów sięgała im po pas. Doszli prawie na skraj lasu. Tutaj rośliny były niższe, mięta pachniała oszałamiająco, gęsto rosły dorodne borówki. Przeszli jeszcze kilka metrów, kiedy Hiral padł na kolana i ostrożnie podczołgał się jakiś metr po czym znieruchomiał. Po chwili zaczął rozgarniać mech i krzewinki rękami. Mężczyźni uklękli obok niego.

– Mlau… Mlau… – Zamyślił się na chwilę, a potem popatrzył poważnie na tatusia. – Ała… – Dotknął swojej nóżki. – Ała… – powtórzył.

– Coś tu jest! Chyba jama. – Nirmal namacał duży otwór i zbytnio się nachylił. O mało sam nie ześlizgnął się do ciemnej czeluści. – Niech to szlag!

– Miauuu… – rozległo się zawodzenie. Kocurek usłyszawszy swoich domowników, zwłaszcza Hirala, nabrał nowych sił. Ufał swojemu panu, wiedział, że w końcu nadeszła pomoc.

– I mamy drania. Jak go stamtąd wyciągnąć? Wąsko, ciemno, nikt tam się nie zmieści. – Chandi trzymał synka za pasek od spodenek, aby nie wpadł do jamy, tak strasznie się wiercił, niespokojnie patrząc w głąb czeluści.

– No dobra, poświęcę się – westchnął chłopak. – Pamiętaj o tym podczas Święta Ayati i powiedz wampirzym głąbom, że jestem spełnieniem ich marzeń o księciu z bajki. – Napiął się i w górę wystrzeliły dwa błoniaste skrzydła pokryte czarnym jak noc, lśniącym futerkiem, ze srebrnym wzorkiem na obrzeżach. Były o wiele dłuższe od jego ramion.

– Jesteś pewny? – Elf doskonale wiedział, że skrzydła były największą miłością Nirmala. Dbał o nie jak o największy skarb. Tylko w powietrzu ten utykający na co dzień mężczyzna czuł się naprawdę wolny.

– Taaa… Wiesz, chcę być bożyszczem tłumów… – zachichotał, po czym złożoną ostrożnie delikatną błonę wsunął do jamy. Chwilę później wyciągnął ją powoli, krzywiąc się niemiłosiernie. Na świat wyjrzał przyczepiony pazurkami do futerka Kocurek von Mrau.

– Mlau… Mlau… – Hiral zaklaskał w rączki, a jego uśmiech mógłby rozjaśnić największe ciemności. Widoczna na buzi dziecka radość zmniejszyła nieco ból, jaki odczuwał w podrapanym skrzydle Nirmal. Wystraszony kot, wbił się bardzo głęboko, omal nie przebijając go na wylot.

***

Dni i noce, noce i dni… Wszystkie szare, puste, jednakowe. Rajit czuł się zupełnie pozbawiony życia,  jakby jakieś okrutne bóstwo zamieniło go w kamienny posąg. Początkowo po wyjeździe męża szalał z gniewu i rozpaczy. Miotał się po zamku niczym ranny smok, a krewni i służba schodzili mu z oczu po tym, jak kilkoro z nich zostało ofiarami jego furii. Z plotek byli świadomi tego, co się wydarzyło, z jednej strony rozumieli dumę swojego przywódcy, z drugiej zdążyli polubić elfa i pokochać maleństwo w jego łonie. Uważali, że ich lord przesadził. Może dziecko nie było aż tak chore, jak myślał? Na pewno mogliby mu jakoś pomóc, teraz medycyna stała na wysokim poziomie. Z początku próbowali do niego zagadywać, delikatnie doradzać. Ale kiedy dwóch jego ulubionych kuzynów wylądowało w szpitalu z połamanymi kończynami, zaprzestali prób. Zrozumieli, że do ich pana nic nie docierało. Zaciął się w swoim bólu i baranim uporze. Zbudował wokół swojego serca gruby mur, przez który nic się nie przedostawało.

Palący ból jaki Rajit odczuwał, po paru tygodniach, zamienił się w nieustanną tęsknotę za mężem, trawiącą  go niczym kwas, dręczącą w każdej minucie i godzinie, nie pozwalającą pracować, jeść, spać. Wszędzie widział jego zaszokowaną, pobladłą niczym chusta twarz, kiedy nie uznał ich dziecka za członka rodziny, pełne cierpienia niebieskie oczy, które przecież tak bardzo kochał. Pewnego dnia, tuż po zachodzie słońca poczuł, że musi coś zrobić, w przeciwnym wypadku oszaleje. Nie wytrzyma tego ani sekundy dłużej. Zwołał całą służbę w holu.

– Wszystkie rzeczy mojego męża mają zostać zaniesione na dziedziniec i spalone. Do jutra nie chcę widzieć ani jednego drobiazgu, który do niego należał! Czy to jasne?

– Jesteś pewien, panie, że nie chcesz niczego zachować? – Odważyła się zapytać wiekowa gospodyni. Miała ochotę złapać tego mężczyznę, którego znała od dziecka za kołnierz i zlać mu tyłek jak za dawnych lat.

– Zajmij się lepiej domem, kurz zalega po kątach! – warknął Rajit. Miał nadzieję, że jak zniszczy wszelkie ślady po niewdzięcznym elfie, który wolał jakiegoś kalekę od niego, to wreszcie uda mu się trochę uspokoić i przespać choć kilka godzin bez dręczących koszmarów.

– A co z drzewem? – odezwał się jeden z wojowników. – Korzenie nadal tkwią głęboko w ziemi. Nie będzie łatwo go usunąć, poza tym jest magiczne.

– Sam sprawdzę! – Machnął ręką, aby się rozeszli i udał się do ogrodu. Już z daleka zobaczył zwaloną potężną kłodę. Niespiesznie podszedł bliżej i wyciągnął dłoń, jakoś nie mając odwagi jej dotknąć. Szorstki, porowaty pień zaczął porastać gruby mech. To tutaj spędzali z Chandim długie godziny śpiewając maleństwu jego Pieśń, marzyli, kochali się – szczęśliwi niczym aniołowie. Długie palce nieśmiało przesunęły się po powierzchni. Była nadspodziewanie ciepła, delikatna i miękka, pokryta szczelnie zieloną kołdrą jakby Drzewo Życia ułożyło się do snu. Zamyślony usiadł, poniekąd nie zdając sobie z tego sprawy. Po raz pierwszy zamiast krzyków i wymówek z ostatniego spotkania z elfem, zaczęły do niego wracać wspomnienia pełnych miłości dni: nieśmiały uśmiech i ciemne rumieńce na bladej twarzy Chandiego, kiedy po raz pierwszy się kochali, jego komiczne oburzenie, kiedy zamiast wziąć go na ręce, kazał nieść swoim wojownikom, moment, kiedy przeniósł elfa przez próg zamku w dniu ślubu, dzień, w którym dowiedział się o maleństwie rosnącym w jego łonie. To była cała rzeka wspaniałych chwil, płynąca potężnym strumieniem przez udręczoną duszę wampira. Po twarzy dumnego lorda zaczęły płynąć gorące łzy. W ponurym murze, jakim się otoczył po rozstaniu z ukochanym, pojawiły się niewielkie pęknięcia.

W powietrzu czuć było zapach spalenizny. Na dziedzińcu z rozkazu lorda płonął wysoki ogień. Służba uwijała się wokół niego, donosząc ciągle nowe rzeczy i rzucając je w łakome płomienie.

– Nie boisz się, że znowu dostanie wścieklizny? – zagadnął gospodynię jeden z ogrodników.

– Jeszcze mi ten głupek podziękuje! – Zadarła spódnicę kobieta i przeskoczyła przez kolejną paczkę starych szmat, którą przyniosły pokojowe. Wszystkie pamiątki należące do Chandiego, rzeczy, do których był przywiązany lub kupował dla dziecka, ułożyła pieczołowicie w skrzyniach na strychu. Gorliwie wierzyła, że jej pan w końcu odzyska rozum i do zamku znowu zawita radość, a może usłyszą nawet tupot dziecięcych stópek.

Od tego dnia Rajit spędzał wiele czasu w ogrodzie, siedząc na pniu Drzewa Życia. Coraz częściej żałował, że nie ugryzł się w język i zachował niczym szaleniec. Niepotrzebnie zareagował tak gwałtownie, mógł dać mężowi i sobie czas. Może gdyby mieli go więcej, nie doszłoby do rozstania? Jak wyglądało teraz dziecko? Czy było do niego podobne? Jednak słowo syn, nadal nie przechodziło przez jego zaciśnięte usta. Każdego dnia łzami tęsknoty podlewał pień, który w milczeniu wysłuchiwał jego skarg, tylko tutaj pozwalał sobie na taką słabość. Wszak był przywódcą klanu i nie mógł dawać ludziom złego przykładu.

Minęło kilka miesięcy… Dzień przed Świętem Ayati uznane za umarłe Drzewo Życia wypuściło maleńki, zielony listek z cieniutkiej, kruchej gałązki.

………………………………………………………………………………………….

betowała Kiyami

Świeżynka 21

Poczułem, jak Nikolas bierze mnie w ramiona i bez żadnego wysiłku podnosi do góry. Objąłem go za szyję, wtuliłem bok w ciepłą pierś, unoszoną niespokojnym oddechem. Z pomrukiem przyjemności wsłuchałem się w kojący odgłos bicia serca. Skoro należało do mnie, to chciałem poznać wszystkie jego tajemnice. Sprawić, by wraz z moim wystukiwało harmonijną melodię miłości, której będziemy słuchać do końca naszych dni.

Zdawałem sobie sprawę, że Nikolas niesie mnie do sypialni w wiadomym celu, ale nie miałem najmniejszego zamiaru protestować. Zarumieniony, ukryłem twarz w zagięciu między ramieniem a szyją. Chciałem być jak najbliżej tego mężczyzny, zespolić się z nim w jedność. Pragnąłem – zarówno jego hardej duszy, jak i silnego, upajającego moje zmysły ciała. Po raz pierwszy w życiu byłem gotowy oddać się komuś bez reszty, zaufać w pełni, nie myśląc o konsekwencjach. Czyżbym odnalazł opiewaną przez poetów drugą połowę swojej duszy? Dlaczego akurat ten z pozoru chłodny i wyzuty z uczuć biznesmen, tak nieodparcie mnie pociągał?

Poczułem, jak łóżko ugina się pod ciężarem naszych ciał. Leżałem na plecach, patrzyłem na niego nieśmiało spod rzęs, odwaga jak zwykle gdzieś przepadła. Nikolas ułożył się na boku i nie spuszczał ze mnie gorejących, czarnych oczu. Nie wiadomo jakim cudem, koszula na jego piersi była rozpięta i rozchylona na boki, ukazując zniewalający widok – gładkie, lśniące mięśnie pokryte ciemnymi loczkami, tworzącymi odwrócony trójkąt, którego najdłuższe ramię znikało w spodniach. Oblizałem się odruchowo, wędrując wzrokiem wzdłuż tej apetycznej ścieżki. Zagryzłem dolną wargę na widok nabrzmiałej męskości, doskonale widocznej w dopasowanych spodniach Nikolasa.

– Chcesz dotknąć? – zapytał ochrypłym z emocji głosem. Najwyraźniej musiałem wyglądać na strasznego desperata, co to od dawna nie widział z bliska męskich portek.

– Och… Ja… – Potwornie się zawstydziłem. Miałem ochotę dziecinnym zwyczajem schować się pod kołdrę. Kompletnie straciłem głowę i nie wiedziałem, co robić. Niczym dziewica w noc poślubną wytrzeszczałem tylko oczy, cicho posapując.

– Daj rękę. – Niespodziewanie ujął moją drżącą dłoń i położył zdecydowanym ruchem na sobie. Okrążył apetyczne mięśnie klatki piersiowej i potarł swoje sutki, które natychmiast stwardniały niczym dwa małe kamyczki.

– Och… – zdołałem jedynie wydusić, zaciskając uda. Odniosłem wrażenie, że jego skóra wysyła elektryczne wyładowania, od których zaraz spłonę.

– To nie jest takie trudne… – zamruczał i poprowadził moje palce wzdłuż fascynującej ścieżki aż do zapięcia spodni. Bez uprzedzenia uniósł rękę i zacisnął na swojej nabrzmiewającej męskości. Wydarł z naszych piersi przeciągły jęk. – Wszystko twoje, do wykorzystania w dowolny sposób. – Wyszczerzył do mnie drapieżnie zęby w szelmowskim uśmieszku. Włosy na karku dosłownie stanęły mi dęba i… nie tylko włosy. Penis boleśnie się wyprężył. Poruszyłem niespokojnie biodrami i rozsunąłem nogi, co bynajmniej nie uszło uwadze niezmiernie zadowolonego z siebie Diabła Ho. Niemal widziałem wyrastające na jego głowie rogi. Drań ledwie zaczął, a ja już byłem na skraju wybuchu. Zaciskał rytmicznie moją dłoń na swoich genitaliach. Ogarnęła mnie gorączka, spragnione dotyku ciało zaczęło się prężyć, choć przecież to nie ja byłem pieszczony. Oddychałem coraz szybciej i głośniej. Zacząłem się obawiać, że niczym nastolatek zwyczajnie spuszczę się w majtki, zanim dojdzie do czegokolwiek.

– P- przepraszam… chyba… – wyjąkałem, patrząc na niego bezradnie. Bawił się mną niczym wytrawny wirtuoz swoim instrumentem, wygrywając pełną pasji melodię na wygłodniałym, niedoświadczonym ciele. Dostrzegłem, jak niewielkie iskierki w jego oczach zamieniają się w prawdziwe płomienie. Biodra same uniosły się do góry, pożądając bliższego kontaktu. – Nikolas… – zaskomlałem.

– Już dobrze… Wszystkim się zajmę… – Pocałował mnie tak namiętnie, że z wrażenia zakręciło mi się w głowie. Rozpiął moje, a chwilę potem również swoje spodnie. Opuścił je nieco, więc mogłem wreszcie zobaczyć bordowego od napływającej gwałtownie krwi członka i napięte jądra. Sam byłem w identycznej sytuacji. Gdy jednak zauważyłem, z jakim głodem na mnie patrzy, speszony, zacząłem się odruchowo wycofywać. Gdzieś na skraju świadomości przyczaił się lęk.

– Może nie powinniśmy… – Bałem się tego, co miało nastąpić, a jednocześnie gorąco pragnąłem osiągnąć spełnienie właśnie z nim. Wymazać wszystkie złe wspomnienia.

– Nie bój się. – Złapał zębami za moje ucho i wkręcił do środka język. Zadrżałem z przyjemności. Omal nie doszedłem. Nie miałem pojęcia, że jego wnętrze było tak wrażliwe. – Pozwól się dotknąć, Kwiatuszku.

– Taak… Proszę… – wychrypiałem i smukłe, długie palce zaczęły swoją wędrówkę po moich jądrach, badając z uwagą ich fakturę i sprężystość. Drażniły, naciskały, prowokowały. Mogłem już tylko sapać coraz głośniej i głośniej, niejedna lokomotywa mogłaby mi pozazdrościć. Wprawne ręce Nikolasa przeniosły się na pulsującego członka, pieszcząc go posuwistymi ruchami. – Chcesz mnie wykończyć, draniu? – wystękałem. – Skończ te tortury!

– Zaraz tam tortury. – W odpowiedzi ukąsił mnie w szyję, doskonale wiedział, jak trafić w najczulszy punkt. Wyprężyłem palce u stóp.

– Aaa… – zapiszczałem, a moje lędźwie zapłonęły.

– Cokolwiek zechcesz… – Zadowolony diabeł widząc, co się dzieje, objął dłonią nasze penisy i zaczął je pieścić z zapamiętaniem. Spodnie zniknęły jak zaczarowane. Nie byłem świadomy, kiedy je ze mnie ściągnął razem z majtkami. Rozpalony do czerwoności rozsunąłem uda najszerzej jak umiałem. Pragnąłem już wyłącznie wyzwolenia. – Krzycz dla mnie… Pokaż, jak ci dobrze…

– Nigdy w życiu… – uniosłem się idiotyczną dumą. No cóż, Stokrotek zawsze pozostanie Stokrotkiem, choćby nie wiem co. ,,Nigdy nie mów nigdy” to całkiem fajne przysłowie. Chichocze i pokazuje ci język w najmniej odpowiedniej chwili.

– Hm… Och… Oooh… – jęczałem już po kilku sekundach, ulegle poruszając biodrami w rytm ruchów mężczyzny. Cały świat zniknął w jednym krótkim rozbłysku. – Nikooolaaass… – darłem się na całe gardło, spuszczając się na elegancką, haftowaną pościel.

***

Obudziłem się głodny niczym stado wilków, w niemożliwie skłębionej pościeli. Rozejrzałem się nieco oszołomiony.  Nie ma to jak miłosny zawrót głowy. Sypialnię, w której się znajdowałem, po raz pierwszy w życiu widziałem na oczy. Pokój był przepiękny, umeblowany w starym stylu, pełen antyków i chyba większy od całego piętra w moim rodzinnym domu. Przejrzałem się w pękatej szafie z lustrem. Siedziałem na łóżku z rzeźbionymi kolumienkami jak jakiś młody panicz, nieprzyzwoicie rozczochrany i ze śladami ukąszeń na szyi. Wyglądało na to, że spełniły się zboczone sny moich koleżanek z pracy. Jak ja teraz ukryję przed nimi te malownicze siniaki?

– Nosz cholera i tyle… – westchnąłem, przewracając oczami. Spuściłem nogi, zanurzając stopy w nieziemsko puszystym, beżowym dywanie. – Ja pier… – kwiknąłem, bo okazało się, że koszulkę, owszem, miałem na chudym grzbiecie, za to już tyłek zupełnie goły. Przypomniałem sobie wszystkie bezeceństwa, które wyprawiałem poprzedniego dnia przy entuzjastycznym udziale Nikolasa. Rzuciłem spłoszonym okiem dookoła. Po spodniach ani śladu.

– Łaaa… – wrzasnąłem, potykając się o kudłacza i lądując malowniczo na brzuchu z wypiętym kuprem. Koszulka podjechała mi pod pachy. Za moimi plecami trzasnęły drzwi. Może jednak nie powinienem wstawać dzisiaj z łóżka? Było całkiem przytulne i bezpieczne.

– Przyniosłem ci ubranie… Hm… Khe… Khe… – Nikolas nagle się rozkasłał. – Ćwiczysz coś dziwnego czy może czekasz na okazję? – W jego głosie zabrzmiały niepokojące, niskie nutki.

– Spadaj, zboczylu! – pisnąłem cieniej, niż miałem zamiar i dałem nura na łóżko, nakrywając się kołdrą. Ciemność widzę, ciemność. I niech tak jak najdłużej tak zostanie. Miałem ochotę umrzeć ze wstydu.

– Nie szalej, Kwiatuszku, już sobie idę. Zostawiam ci ubranie na zmianę. – Usłyszałem szelest. – Swoją drogą, ten wypięty tyłek pewnie będzie śnił mi się po nocach. Wyglądał niezmiernie zachęcająco, niczym szeroko otwarta brama do nieba – zachichotał, po czym wyszedł.

I jak tu lubić tego piekielnego drania? Zero romantyzmu, jedynie prostackie teksty o dupie Marynie. A ja przez moment wziąłem go za wyśnionego kochanka! Do końca mi odbiło. Seks był definitywnie niezdrowy na głowę, kiedy co innego rosło, szare komórki się kurczyły. Dobrze, że chociaż przyniósł spodnie. Wyjrzałem dyskretnie spod kołdry. Złapałem za leżące na stołku ubranie i pędem rzuciłem się do widocznej na lewo łazienki. Brzuch zaczął wydawać dziwne odgłosy, chyba przypomniał sobie, że poprzedniego wieczora nie dostał obiecanej kolacji.

***

Kiedy wszedłem do małej jadalni, prawdopodobnie przeznaczonej na posiłki w rodzinnym gronie, Nikolas siedział nienagannie ubrany w szykowny garnitur i czytał najnowszą prasę, popijając kawę. Na stole, zastawionym najprawdziwszą angielską porcelaną w różyczki, pyszniły się jagodzianki, złociste naleśniki polane syropem klonowym, jajka na miękko i parówki. Przełknąłem ślinę. W pobliskiej kuchni krzątała się gosposia.

– Dobry… – wydukałem i usiadłem naprzeciwko. Nie wiedziałem jak się zachować. Poczułem, że czerwienieję. Po tym co robiliśmy, trudno było jakoś wrócić do codzienności. Złożył gazetę i uśmiechnął się ciepło, a moje serducho zrobiło fikołka.

– Jedz, odwiozę cię potem do domu. Mam kilka spotkań biznesowych. – Podsunął mi michę z kiełbaskami. – Jestem marnym gospodarzem, pozwoliłem ci głodować.

– Widać coś innego było dla ciebie ważniejsze – rzuciłem z przekąsem, napychając sobie niekulturalnie policzki. Zmieszałem się, kiedy zawiesił wzrok na mojej szyi.

– Dla nas obu, Lutek, dla nas obu. – Puścił do mnie oczko. – Podobało mi się, jak krzyczałeś moje imię, mój namiętny Kwiatuszku. – Złośliwy diabeł miał z tego ewidentną radochę. Po jakie licho tak darłem paszczę? Wiedziałem, że będzie mi to wypominał.

– Tak się na mnie pchałeś, że uderzyłem się w palec, więc nie rób takiej zadowolonej miny Kocura-Zdobywcy. – Próbowałem zmanipulować drania, naiwnie mając nadzieję, że chociaż zachwieję jego pewnością siebie. Podparł rękami świeżo ogolony podbródek i spojrzał mi głęboko w oczy. Jego niski głos trafił na samo dno mojej duszy.

– Kocham cię. – Przełknąłem głośno ślinę, omal się nią nie dławiąc. – Bardzo… – Zaliczyłem zupełny opad szczęki. Przez chwilę trwałem w bezruchu, nie śmiejąc nawet drgnąć. On tak naprawdę myśli? Nie potrafiłem w to uwierzyć. On rzeczywiście darzy mnie uczuciem? Zwykłego pielęgniarka z niewyparzoną buzią i skłonnością do niemądrych wyskoków? Spędziłem z nim noc, pozwoliłem, żeby mnie dotykał w możliwie najintymniejszy sposób, ale to nie to samo, co deklaracja uczuć.

– Nikolas… My do siebie nie pasujemy… Wiesz o tym, prawda? – Zacząłem ostrożnie.

– Wiem co czuję, nie jestem dzieckiem. Pragnę cię, chcę, abyś ze mną zamieszkał… – Był bardzo poważny, nie spuszczał oczu z mojej twarzy. Notował każde jej drgnienie. Czytał we mnie jak w otwartej książce. – Czego się tak obawiasz? Odpowiem na każde rozsądne pytanie. – Wziął mnie za rękę i splótł nasze palce ze sobą, jakby się obawiał, że wstanę i bez słowa ucieknę.

– Dlaczego zmusiłeś Kozłowskiego i Jasia do przyprowadzenia mnie na biznesowe spotkanie? Dlaczego interesuje cię moja rodzina? – Rzuciłem bombą i czekałem, co z tego wyniknie. Skłamie czy nie? Tak bardzo chciałem, by okazał się godny zaufania. Zacisnąłem drugą dłoń na kolanie, aż zbielały mi kostki palców.

– To długa i nieprzyjemna historia – westchnął. – Jesteś niezłym obserwatorem i masz rację. Przyjeżdżając do Polski, miałem do tego powód, bynajmniej niezwiązany z moją pracą. Pamiętasz, jak wkurzyłem się, kiedy wszedłeś do mojego gabinetu?

– Tak, oglądałem wtedy zdjęcie twojej siostry. Nigdy o niej nie wspominałeś – odezwałem się łagodnie. Widziałem, że moje pytanie go zasmuciło i zdenerwowało. – Jeśli mamy stworzyć związek na poważnie, nie możemy mieć przed sobą tajemnic.

– Nie chciałem ci o tym mówić z wielu powodów. Historia Nataszy stawia w złym świetle zarówno moją , jak i twoją rodzinę. Ale masz rację, powinieneś o tym wiedzieć…

,,Natasza była ode mnie sporo młodsza. Kiedy się urodziła, ja miałem 10 lat. Moi rodzice zawsze byli konserwatywni, wymagający i surowi. Otrzymali arystokratyczne wychowanie i tak samo traktowali swoje dzieci. Żadnych sentymentów, jedynie zakazy, nakazy i dyscyplina. Wszystkie swoje uczucia przelałem więc na swoją malutką siostrzyczkę. Uwielbiałem ją i rozpieszczałem. Biegała za mną niczym psiak, towarzysząc mi wszędzie. Rodzicom niezbyt podobała się nasza zażyłość. Kiedy Natasza miała szesnaście lat, pokłóciłem się z ojcem i wyjechałem. Dzwoniliśmy do siebie z siostrą dość często, pisaliśmy maile. Zaangażowałem się mocno w biznes, chcąc się w zupełności uniezależnić, otrzymałem swoją część spadku. Miałem coraz mniej czasu dla siostrzyczki, która z dziewczynki z uroczymi warkoczykami zamieniła się w piękną kobietę. Prawie już się nie widywaliśmy, rzadko odbierałem od niej telefony. Chyba w końcu zrozumiała, że nie może już na mnie liczyć. Dzwoniła coraz rzadziej. I to był błąd, którego będę żałował do końca życia. Pieniądze, walka o pozycję przysłoniły mi to, co w życiu najważniejsze…”

Nikolas puścił moją rękę, ukrył twarz w dłoniach. Trwał tak przez moment, a ja miałem ochotę przerwać tę opowieść. Wspomnienia były dla niego nadal zbyt bolesne. Jednak tego nie zrobiłem. Musieliśmy wyjaśnić wszystkie nieporozumienia między nami, jeśli rzeczywiście chcieliśmy stworzyć trwały związek. Po chwili uspokoił się i podjął przerwany wątek.

,,…Natasza łaknęła uczucia, w domu nie mogła go otrzymać, zaczęła więc szukać gdzie indziej. Rodzice, o dziwo, pozwalali jej wychodzić z koleżankami, nieraz zostawała u nich na noc. Nie zdawali sobie sprawy, że ich oszukuje. Wcześniej była bardzo posłuszną i oddaną córką.

W jakimś klubie poznała chłopaka, był Polakiem, a nasza rodzina płynnie zna wasz język i ma w tutaj wielu przyjaciół. Przebywał w USA na jakiejś studenckiej wymianie. Zaprzyjaźniła się z nim, potem zakochała. On wykorzystał jej naiwność i łatwowierność. Zaszła w ciążę, kiedy się o tym dowiedział, wyjechał. Nie chciał nawet słyszeć o dziecku. Natasza załamała się, w dodatku rodzice się o wszystkim dowiedzieli i dom zamienili w piekło. Próbowała parę razy skontaktować się ze mną, ale nigdy nie miałem czasu na dłuższą rozmowę. Kiedy o tym pomyślę, mam ochotę umrzeć. Nie wiedziałem wtedy, o co chodzi, nie chciała nic powiedzieć przez telefon. Powinienem nalegać. Dopiero na pogrzebie rodzice opowiedzieli mi całą historię.

Moja mała siostrzyczka w końcu poroniła, prawdopodobnie przy zdrowych zmysłach trzymało ją rosnące w łonie dziecko. Ukochany zniknął, nie miała wsparcia w najbliższych, kiedy straciła maleństwo, całkiem się załamała i popełniła samobójstwo. Powiesiła się na pasku od szlafroka w swojej sypialni. Tak ją znalazła matka…’’

Podałem mu kubek z herbatą, którą wypił jednym haustem. Opowieść faktycznie była tragiczna. Wyobraziłem sobie, co musiała przeżywać pozostawiona sama sobie młoda dziewczyna, w dodatku porzucona i w ciąży. Ja przynajmniej w trudnych chwilach miałem wsparcie najbliższych, a i tak ledwo się pozbierałem. Gdyby nie nadopiekuńcza rodzina, nie wiadomo, jakby skończyła się moja historia. Zimny dreszcz zaczął mi pełznąć po plecach. Ogarnęło mnie jakieś niejasne przeczucie.

– Ale jak to się ma do mojej rodziny? – zadałem pytanie, którego wcale nie miałem ochoty zadawać.

– Pamiętasz tego Polaka, z którym się spotykała? –  Nikolas popatrzył na mnie udręczonymi oczami. Nie miałem pojęcia, jak go pocieszyć. To, co powiedział zaraz, uderzyło we mnie niczym grom z jasnego nieba. – Pochodził z małego miasta w pobliżu Krakowa i miał rzadkie nazwisko – Stokrotka. Postanowiłem spojrzeć mu prosto w podłe ślepia i sprawić, by cierpiał tak jak ona. Dość łatwo było was odnaleźć, ale na miejscu okazało się, że w grę wchodzi co najmniej kilku mężczyzn, dlatego zdecydowałem zaprzyjaźnić się z tobą. Chciałem wyciągnąć potrzebne mi informacje. Zamiast tego naprawdę cię polubiłem, a potem, ku swojemu zaskoczeniu – pokochałem. Jesteś jedyny w swoim rodzaju, Kwiatuszku.

Zerwałem się z krzesła, szklanka z sokiem wypadła mi z trzęsących się dłoni i rozbiła z hukiem na drobne kawałki. Przypomniałem sobie, co na temat pobytu w USA słyszałem od kuzynów i Przemka. Nie mogłem być bratem mordercy, to niemożliwe! Przemek lubił seks i skakał z kwiatka na kwiatek, ale ta historia nie podpadała pod zwykłe miłosne przygody, których rzeczywiście miał całkiem sporo. Znałem go tyle lat i według mojej oceny nie byłby zdolny do uwiedzenia niewinnej dziewczyny, a potem zostawienia jej na łasce rodziny z jego dzieckiem w brzuchu.

– Cos tu nie gra, coś tu okropnie nie gra! Jesteś pewny, że rodzice powiedzieli ci prawdę?

– A dlaczego mieliby kłamać w takiej ważnej sprawie?? – Jego źrenice były rozszerzone z szoku podobnie jak moje.

– To ty powinieneś to wiedzieć! Chodź! – Wziąłem go za lodowatą rękę, a on nawet się nie opierał. – Zaraz dowiemy się chociaż części prawdy.

…………………………………………………………

Betowała Kiyami