Znamię ciemności 51

Lakshman wraz z dwoma najlepszymi oficerami Zorbe i Lobesem zszedł z płyty teleportacyjnej, znajdującej się  na jednej z wysp w pobliżu Trójkąta Bermudzkiego. Ruszyli asfaltową alejką w kierunku widocznego w oddali małego portu dla jachtów. Było już późne popołudnie i słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Panował iście piekielny upał, po bardzo bogatej na pierwszy rzut oka wsi, plątali się jedynie zagraniczni turyści. O nich dbano niczym o żyłę złota, którą byli w istocie. Życie zaczynało się tutaj dopiero po zmroku.

– Potrzebujemy statku, latanie w tej ,,strefie mroku” nie jest najlepszym pomysłem? – Wytatuowany Lobes wzbudzał trwogę i zaciekawienie w przechodniach.

– Boisz się zamoczyć skrzydła? – zapytał z uśmieszkiem Zorbe. Dobrze wiedział, że latanie nie było mocną stroną wielkoluda. – Podobno rybki są wyjątkowo wygłodniałe w tym roku.

– Sądzę, że wolałyby delikatniejsze mięsko kanapowego pieszczoszka – Wyszczerzył swoje duże zęby w uśmiechu, który mniej więcej plasował się pomiędzy ziewnięciem rekina ludojada, a szczerzeniem kłów lwa pozostającego od dłuższego czasu na przymusowej diecie. Przebiegające obok dziecko z głośnym bekiem pobiegło do mamy.

– Zwyczajnie mają dobry gust – odszczeknął się mniejszy z mężczyzn. Wiedział do czego pił przerośnięty drań. Ale czy to jego wina, że po skończeniu Akademii dostał przydział do pałacu? Zwyczajnie zazdrościł mu wygód, ponieważ sam musiał strzec jakiejś rudery na zadupiu zwanej Strażnicą. Lubił go zaczepiać. Może dlatego, że jego ciało w świetle słońca nie miało sobie równych. Podczas studiów w stolicy spędził sporo czasu podziwiając je ukradkiem z dachu zamku. Teraz też widok był naprawdę niezły, dobrze dopasowane białe spodnie i cieniutki podkoszulek na ramiączkach nie ukrywały zbyt wiele. Zatkał demonstracyjnie nos bo właśnie przechodzili obok Targowiska, gdzie miejscowi zaczęli rozkładać swoje towary. Miał nadzieję, że nikt nie zauważył jego fascynacji.

– Kupić maleństwu perfumy? A może wachlarz? – Pochylony nad wyrobami z kości wielorybów, odwrócił się nagle, by ze zdumieniem zauważyć rozanielony wyraz twarzy Zorbe, który śmiało błądził wzrokiem po jego ciele. Zaczerwienił się, cofnął i omal nie przewrócił stojącego tuż za nim władcy, a potem zaczął chrapliwie chrząkać, jakby mucha wpadła mu do gardła.

– Zamknijcie się wreszcie, bo was obu potopię! – Lakshman nie był w najlepszym humorze. Nie znosił upału, smrodu rozkładających się ryb, a jeszcze bardziej słonej wody. Wskazał ręką na niewielki jacht dalekomorski o dziwnej nazwie Lewoskrętna.

– Co z tą łajbą nie tak? – Lobe usiłował odwrócić uwagę obu mężczyzn od swojego dziwnego zachowania. Czyżby jednak podobał się temu pałacowemu przystojniakowi? Niemożliwe.

– Głupi statek ciągle skręca na lewo. Nikomu nie udało się odkryć dlaczego, może po prostu lubi ten kierunek. – Czerwona, zmieszana twarz osiłka poprawiła mu samopoczucie. Władca wzruszył ramionami. – Ma jednak solidną konstrukcję, oparł się już niejednej burzy. Musimy popłynąć dla własnego bezpieczeństwa. Trójkąt Bermudzki nie bez powodu cieszy się złą sławą.

– Myślałem zawsze, że to bajki wymyślone przez pismaków. – Przestępujący z nogi na nogę, atletycznie zbudowany strażnik graniczny był strasznie słodki.

– Pogoda bywa tutaj bardzo zmienna, wieją niesamowicie silne wiatry, a gwałtowne burze pojawiają się nagle dosłownie znikąd. Na te wody wypływają jedynie desperaci, pełno tu dryfujących i zatopionych wraków pechowców, a z płytkiej wody wystają ostre skały.  Z tego powodu to miejsce idealnie nadaje się na kryjówkę. Nikt rozsądny się tutaj nie plącze i nie naraża niepotrzebnie na niebezpieczeństwo. – Lakshman wkroczył na pokład i rozejrzał się po jachcie. Dozorca utrzymywał go w idealnym stanie, będzie musiał wręczyć mu jakąś premię.

– Zadzwonię jeszcze do mamy. – Lobe wyciągnął z kieszeni telefon, ale ku swojemu rozczarowaniu pokazywał brak sygnału.

– Nie martw się drągalu, jak będzie trzeba utrę ci nosek – zachichotał Zorbe.

– Te dwa chyba szukają czegoś na kolacje. – Lakshman wychylił się przez burtę, chwilę obserwował krążące wokół jachtu rekiny, po czym spojrzał wymownie na mężczyzn. Zniknęli pod pokładem w ciągu minuty, głośno tupiąc i przepychając się na schodach niczym dzieci. – Kwiat rycerstwa, a nich mnie! – Chciałby już być w domu, wziąć w ramiona męża i nigdy go nie wypuszczać. Tęsknił za Nirmalem do czego by się oczywiście nigdy otwarcie nie przyznał. Mały łobuz głęboko zapadł mu w dumne serce. W dodatku po głowie cały czas plątała mu się myśl, że przegapił coś naprawdę ważnego. Życie władcy Amalendu było naprawdę ciężkie.

***

 

Nirmal ogromnie się ucieszył z przyjazdu sióstr. W końcu miał je znowu obok, znały go lepiej niż ktokolwiek inny. Ufał im bezgranicznie. Nareszcie miał z kim porozmawiać o swoich rozterkach. Plecak i ogromna walicha zostały porzucone na progu komnaty. Dziewczęta rzuciły mu się z przeraźliwym piskiem na szyję. Upadli wszyscy troje na dywan, zaśmiewając się niczym dzieci i ściskając z całego serca.

– O, masz nawet jakieś mięśnie. – Ola dokładnie obmacała brata, wijącego się bezradnie pod ciężarem dwóch ciał.

– I jesteś taki elegancki – westchnęła z podziwem Asia, składając ręce jak do modlitwy.

– To może ja już pójdę? – Kapitan Sara czuła się bardzo skrępowana tą scenką. Sama pochodziła ze starej, wojskowej rodziny z tradycjami i kompletnie nie rozumiała takich zachowań. Uświadomiła sobie, że teraz miała do pilnowania nie jak do tej pory jednego, ale trzech głuptasów. Beztroska młodego księcia była już w Amalendzie legendarna. Czuła jak zaczyna dostawać migreny.

– Chwileczkę. – Nirmalowi udało się zrzucić z siebie obydwie dziewczyny. Asia oczywiście pod groźnym wzrokiem Sary, natychmiast skuliła ramiona i obciągnęła spódniczkę. – Muszę porozmawiać z wieszczem. Niech je pani oprowadzi dzisiaj po zamku. Jutro się nimi zajmę osobiście.

– Ale ja chcę najpierw do Akademii Wojskowej. Musze zobaczyć wszystkie te wampirze ciasteczka w akcji. Masz pojęcie jak ciężko na to zapracowałam? – zaprotestowała od razu Ola. – Niech młoda sobie ogląda serwisy do kawy. Teraz potrafi je nawet policzyć. – Sztuka i zabytki zupełnie jej nie interesowały, za to przystojni oficerowie jak najbardziej. Na uniwerku spotkała jak dotąd jedynie same patykowate wymoczki.

– No dobrze. – Książę doskonale znał upór starszej z sióstr, nie było sensu się z nią spierać w takich sprawach. Nawet ojciec nie dawał sobie rady z tą pyskatą jędzą, a co dopiero on. – W takim razie ty do koszar, Asia na pokoje.
– Kocham cię! – Mała psotnica natychmiast zawisła mu na szyi. – I nie bój się, antykoncepcję mam w małym palcu. – Dodała dumnie.

– Jakoś słabo mnie to pociesza – jęknął Nirmal, truchlejąc na samą myśl o ewentualnym siostrzeńcu i minie ojca, kiedy uraczyłby go taką nowiną. Popatrzył z nadzieją na stojąco sztywno Sarę.

– Proszę się nie bać, dam sobie radę. – Kiwnęła służbiście głową z pewnością, jakiej wcale nie czuła. Starszej miała zamiar przydzielić najprzystojniejszego oficera. Dziewczyna najwyraźniej nie posiadała zbyt dużego doświadczenia. Chyba nie różniła się zbytnio od wampirzych nastolatek. Chłopakowi palnie najpierw porządne kazanie, zagrozi wyrwaniem jaj i zawieszeniem ich ku przestrodze na zamkowych blankach. Na pewno nie odważy się na nic ryzykownego. Tymczasem prawdziwą zagadkę stanowiła dla niej wielkooka ciamajda, wyglądała na o wiele trudniejszą do upilnowania. Właśnie poprawiała okropną kokardę i przygryzała koniec warkocza. Jakie myśli obracały się w tej pustej główce nie potrafiła odgadnąć. Nie miała pojęcia dlaczego ją tak niepokoiła.

– Czy ktoś może mi najpierw naprawić pazurki? – Asia pomachała dłonią przed nosem Nirmala. Skoro przebywała w pałacu i była siostrą księcia, musiała odpowiednio wyglądać. Czy ta kobieta miała zamiar wyrwać jej serce i usmażyć na chrupko z cebulką? Dlaczego tak się w nią wpatrywała? Trwożliwa duszyczka dziewczyny uciekła w okolice kolan. Nie przestawała jednak ostrożnie zerkać spod długiej grzywki na to wcielenie Xeny Pogromczyni. Chętnie zobaczyłaby ją w sukience. Ciekawe jak wygląda jej mundur. Na samą myśl o przylegającej do ciała skórze i złotych ozdobach zrobiło jej się gorąco. Na pewno nosi duży, ostry miecz.

***

 

Chandi miał ogromny dylemat, starał się obiektywnie rozważyć, to co przy pierwszym spotkaniu powiedział mu Rajit. Dom na wyspie przestał się mu wydawać bezpieczny. Siedział na bujanym fotelu ze śpiącym synkiem na kolanach. W kominie gwizdał wiatr. Ciche skrzypienie drewnianej podłogi działało na niego kojąco. Musiał przyznać, że Ceremonia Karmienia i przyjęcie Hirala do klanu przebiegło lepiej niż był skłonny przypuszczać. Drobne oznaki przywiązania ze strony mieszkańców zamku sprawiły mu ogromną przyjemność. Rozczuliła go zwłaszcza gospodyni, pieczołowicie przechowująca bliskie jego sercu pamiątki. Nawet ten zimnokrwisty łajdak Rajit naprawdę przyzwoicie się zachował. Udało mu się nie zrazić do siebie tak wrażliwego dziecka jak Hiral, a to był naprawdę wyczyn nie lada. Poczuł pod powiekami łzy.

Co jednak będzie z nimi dalej? Czy powinien przeprowadzić się do zamku ze względu na bezpieczeństwo malucha? Uważnie śledził wydarzenia w Amalendzie i uznał, że w słowach wampira było sporo racji. Buntownicy robili się coraz śmielsi, odważyli się nawet zaatakować Strażnicę. Spojrzał na maleńkie rączki synka zaciśnięte na jego koszuli.

– Tatuś? – Niebieskie oczka otwarły się na chwilę, patrząc na niego z ogromną miłością i ufnością. Usteczka odnalazły sutek i zaczęły rytmicznie ssać.

– Śpij skarbie, śpij…- zamruczał melodyjnie elf. Powieki chłopczyka po chwili opadły i zapadł w drzemkę. Z tą jasną czuprynką wyglądał zupełnie jak słodki, mały aniołek . Jego mały aniołek. Jeśli będzie musiał, podzieli się nim z wampirem. Bezpieczeństwo i przyszłość synka były dla niego najważniejsze. Jakoś zniesie Jego Lordowską Wysokość. W razie czego może go ukatrupić w afekcie, nikt by się pewnie temu nie zdziwił. Wtedy zostanie bogatym wdowcem. Na samą myśl uśmiechnął się mściwie.

***

 

Nirmalowi nie udało się porozmawiać z wieszczem. Od upojnej nocy nieustannie dręczył go niepokój i nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nie zastał Chandiego w domu na wyspie. Na drzwiach wisiała jedynie karteczką ,, jestem w zamku Corragion”. Nie chciał mu tam przeszkadzać, gorąco pragnął by obaj jego przyjaciele doszli do porozumienia. Mieli wystarczająco dużo problemów, by jeszcze dokładał im swoje. Wrócił do pałacu zamyślony. Ktoś inny pewnie machnąłby ręka nad tą sprawą, ale jemu nie dawała spokoju. Z początku wpadł nawet na pomysł by porozmawiać na temat dziwnego snu z demonem, ale nie dowierzał mu za bardzo, poza tym dotyczył zbyt intymnych spraw. Takich rzeczy nie opowiadało się byle komu. Wiedział jednak, że Balraj doskonale się znał na sennych zaklęciach. Miał już kiedyś z nim z tego powodu starcie. Próbował go wtedy uwieść. Co dziwne, od jakiegoś czasu trzymał się na dystans i niełatwo było go odnaleźć. Przedtem nachodził go prawie kilka razy dziennie, teraz nie raczył się nawet odezwać. Chłopak nie miał pojęcia, co sądzić o jego zachowaniu. Postanowił nie zawracać sobie nim głowy. Zwyczajnie zaczeka aż Chandi ułoży sprawy rodzinne, albo wróci Lakshman. Mąż pewnie wyśmieje się z jego sennych mar i obróci wszystko na swoją korzyść. To była kara za znęcanie się nad nim. Skoro nie wpuścił go do łóżka, odstawił na boczny tor to teraz słusznie cierpiał.

Zapadał zmierzch, a wraz z przybyciem ciemności nasiliły się lęki i obawy. Miał nieodparte wrażenie, że był zupełnie sam w ogromnym, starym zamku pełnym czających się po kątach potworów, które tylko czekały by go pożreć. Nawet jako dziecko nie bał się tak bardzo. Co się z nim u licha działo? Hormony, tęsknota, wariował? Pałac, który do tej pory tak lubił wydał mu się wrogi. Czerwone żyły na ścianach pulsowały hipnotyzująco. Narastało w nim napięcie. Na siostry nie miał co liczyć, z jego punktu widzenia, choć starsze od niego, były jeszcze dziećmi. Nie znały i nie rozumiały świata, w którym przyszło mu żyć.

– Gdzie jesteś, potrzebuję cię – wyszeptał, wyglądając przez okno. Król był skałą na której od niepamiętnych czasów mógł się oprzeć. Dla niego nigdy nie był dumnym władcą Amalendu, tylko ukochanym Panem Nietoperzem. Już jako dziecko biegł do mężczyzny z najdrobniejszymi sprawami. Wampir burczał, warczał, ale nigdy nie odmówił mu pomocy.

Spojrzał z niechęcią na puste łoże. Jakoś nie miał odwagi się do niego położyć, choć oczy już go piekły. Czy to co przeżył dwa dni wcześniej było snem czy jawą? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Skoro jednak to były jedynie jego upostaciowane pragnienia, sprowokowane okresem płodnym, dlaczego czuł fizyczne skutki upojnej nocy? Coś mu się tutaj nie zgadzało. Aż bał się pomyśleć, co mogło się naprawdę wydarzyć. Jeśli to nie byłby sen, a Lakshman przebywał tysiące mil stąd… Przerażony tokiem swoich rozważań zacisnął dłonie na kołdrze. Przeszył go dreszcz. Czy ktoś byłby na tyle zdesperowany, że śmiałby go w ten sposób wykorzystać?

– Muszę być odważny, w końcu jestem księciem. Lakshman nie lubi tchórzy. – Ruszył w głąb komnaty. Powoli położył się na miękkim materacu. Postanowił zachować ostrożność i mieć się na baczności. Pałac Harash – Andrum, a zwłaszcza jego apartament był bardzo dobrze strzeżony. Nikt obcy nie mógł tutaj wejść bez wiedzy straży. Zawsze jednak pozostawali mieszkańcy. Czyż najwspanialsze twierdze nie zostawały zdobywane właśnie dzięki zdradzie? Instynktownie przywołał swoją magię, otoczyła go splotem niewidzialnych, nucących witek.

 

***

Balraj miotał się po pałacu jak szalony. Usiłował z całych sił zachować resztki rozsądku. Wiedział jak krucha granica dzieliła go od klęski. Musiał wypełnić plan punkt po punkcie, inaczej straci wszystko. Czuł ruję Nirmala całym sobą, fale gorąca uderzały w niego niczym pociski. On był zamkiem, a zamek był nim. Wyczuwał chłopaka każdym kamieniem użytym do jego budowy, podłogą, sufitem, najmniejszą żyłką na ścianie. Pragnął się w nim zatracić. Przecież należał do niego, tylko do niego, nie do tego zarozumiałego Lakshmana. Jeszcze trochę, odrobinę, a na zawsze się go pozbędzie. Cierpliwości. Tak, cierpliwości.

Ta cecha była jednak demonom zupełnie obca. Natura skłaniała ich do bezwzględnego zaspokajania własnych pragnień. Ani przez moment nie pomyślał, że Nirmal może się od niego różnić, wszak płynęła w nim ta sama krew. Zew to zew, należało go zaspokoić, o konsekwencjach pomyślą później.

Balraj mimo całego swojego sprytu oraz wielowiekowego doświadczenia, nie umiał się oprzeć instynktowi. Znalazł partnera i tylko śmierć mogła zniweczyć jego plany. Tak pięknie się ze sobą zgrali tamtej nocy. Chłopak krzyczał miłosne zaklęcia raz po raz, wielokrotnie przeżywając orgazm. Wspaniały obraz psuło jedynie to, że musiał przybrać postać znienawidzonego władcy wampirów. Ale przecież w środku był on i brał jego pięknego męża raz po raz, wlewając w niego swoje nasienie. Poczucie zaspokojenia trwało jednak bardzo krótko. Chciałby znowu wszystko powtórzyć, wolałby jednak to zrobić we własnej skórze. Na to trzeba było niestety jeszcze poczekać. Tym razem musiał użyć innej sztuczki, by znowu wziąć w ramiona uległe ciało Nirmala. Pałac był jego najlepszym sprzymierzeńcem, pomógł mu wprawić chłopaka w trans. Szkarłatne żyły wibrowały, oszałamiając ofiarę. Powoli zbliżył się do łoża, ściągnął kołdrę na podłogę. Wziął w ramiona śniącego. Nie zareagował na jego bliskość, tak jak tego pragnął. Zagryzł wargi i zmiął w nich kilka przekleństw. Wziął głęboki oddech, wciągnął w nozdrza upajający zmysły zapach piżma i zaczął delikatnie gładzić smukłe plecy oraz wrażliwą szyję. Nadal nic. Zniecierpliwiony, lekko potrząsnął chłopakiem, który ku jego przerażeniu otworzył oczy. Na jego szczęście nie całkiem przytomne.

– Kim jesteś?! – Padło nieoczekiwane pytanie, a drobna dłoń zacisnęła się na włosach demona z niezwykłą siłą. Balraj po raz chyba pierwszy w życiu spanikował. Szarpnął się tak mocno, że długie pasmo pozostało szczupłych palcach. Napięcie, które towarzyszyło mu cały dzień opadło, uciekł jak niepyszny i schronił się w swojej kryjówce. Miał nadzieję, że Nirmal uzna to wszystko za wyjątkowo dziwaczny sen. Nie miał się czego obawiać. Poczuł niejaką ulgę. Wątpliwe by książę oprzytomniał z transu, to musiał być przypadek.  Odetchnął i usiadł. Nadal był niezaspokojony, ale myślał już jaśniej. Kiedy przyszło otrzeźwienie, przypomniał sobie o czymś niezmiernie ważnym. Pożądanie okazało się silniejsze niż misterne plany. Był głupcem nad głupcami.

– Zupełnie straciłem rozum! – zawył z wściekłości, wbijając szpony mocno w ścianę. Jego straszliwy ryk słychać było w całym pałacu. Zbudził ze snu wielu dworzan, którzy nie wiedząc co się dzieje, przerażeni rozglądali się dookoła.

Świeżynka 28

 

Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pewnie nawdychałem się za dużo spalin podczas podróży i miałem naprawdę koszmarny sen. W jacuzzi wielkości małego basenu, siedziało z błogimi uśmiechami na twarzach cztery, a może nawet pięć osób. Pośrodku wyłożonej błękitnymi kafelkami niecki, na powierzchni parującej i bulgocącej wody unosiła się jasna czupryna. Spomiędzy długich kosmyków łypały znajome, niebieskie oczęta i wystawał zadarty nos. Ki diabeł?

– Co wy tu łajzy robicie?! Nawet we śnie nie mogę się od was uwolnić?! – wrzasnąłem piskliwie, kompletnie tracąc nad sobą panowanie.

– A na co ci to wygląda? – Przemo przeciągnął się leniwie, prezentując imponującą klatę i przyciągając do siebie gapiącego się na mnie bezwstydnie Czarnego. Zasłoniłem rękami skąpe majtasy. – Przestań się ślinić do mojego brata erotomanie! – warknął brachol do mężczyzny i chlapnął mu wodą w wytrzeszczone ślepia, co skutecznie ostudziło jego zapędy.

– Jesteśmy na wakacjach. – Uśmiechnęła się słodziuteńko ruda małpa Wiśka, siedząca na kolanach wielce zadowolonego z siebie Ryśka, który wyraźnie unikał mojego wzroku, co wymownie świadczyło o jego winie. Jedynie on mógł sprawdzić dane na temat kursu wypisywania recept. Gorze Czerwonemu sprzedawczykowi! Zginie marnie jakem Stokrotek! Cała banda moich dręczycieli najwyraźniej była zachwycona swoim pomysłem. Wszyscy zrelaksowani, złośliwie uśmiechnięci i odprężeni, mieli ze mnie niezłą polewkę. Domyślałem się wcześniej, że szykują jakąś zemstę, niewątpliwie miałem sporo na sumieniu. Nie doceniłem jednak ich sprytu oraz zawziętości.

I tyle pozostało z moich pięknych, bąbelkowych marzeń. Przygryzłem usta. Cała radość z wycieczki nagle gdzieś wyparowała. Coś nareszcie styknęło mi na łączach, trybiki poszły w ruch. Wrócił rozsądek, z którym nigdy nie miałem dobrych stosunków. Nie lubiłem drania. Cieniutki, wredny głosik w mojej głowie mówił wyraźnie, że winowajców było o wiele więcej, niż to wyglądało na pierwszy rzut oka. Przypomniałem sobie podejrzane zachowanie Nikolasa. Jego zdrada zabolała najmocniej. Czyżby chciał uniknąć bara bara z przeciętniakiem i ściągnął tu całą rodzinę? Niespodziewanie dla samego siebie poczułem wzbierające się pod powiekami łzy. Prezes na pewno zdawał sobie sprawę jak bardzo zależało mi na tym wyjeździe, to miały być nasze pierwsze, wspólne wakacje. Pochyliłem się tak, aby włosy zakryły mi twarz. Zacząłem się wycofywać rakiem, aby nie dać złośliwcom powodów do dalszych kpin. Nagle uderzyłem plecami w żywy mur, złożony z twardych, napiętych mięśni. Silne ramiona objęły mnie mocno w pasie.

– Nie gniewaj się, próbowałem ci powiedzieć – powiedział miękko w moją szyję, a ja jak zwykle zadrżałem.

– Spierdalaj! – Szarpnąłem się gwałtownie. Nie chciałem mieć z nim nic do czynienia. Zamienił mój bąbelkowy raj w paskudne zoo, pełne chichoczących małp.

– Cwjetok, mamy przed sobą cztery wolne dni, wszystko jeszcze może się wydarzyć. Zaufaj mi – szepnął wprost w moje ucho. Doskonale wiedział jak bardzo było wrażliwe na dotyk. Nie ze mną te numery! Wywołał zupełnie odwrotną reakcję niż zamierzał. W środku wszystko mi się zagotowało. Szemrany zdrajca śmiał się teraz podlizywać. Walnąłem go łokciem w brzuch i nadepnąłem klapkiem na gołą stopę. Niestety z powodu unieruchomienia nie mogłem wziąć zbyt dużego rozmachu, a szkoda.

– Ehy… Ehm… – Z przyjemnością słuchałem jak się zapowietrzył. Miało się ten cios. Nie odzyskałem jednak wolności, co było moim zamiarem. Trzymał mnie nadal mocno w ramionach.

– Puszczaj ruska zarazo! Z Cwjetoka zostały tylko twarde łodyżki i kolce! – Usiłowałem się wyślizgnąć dołem. Może i on pochodził z samego Piekła, ale ja urodziłem się Stokrotkiem. Zobaczymy czyje będzie na wierzchu.

– Chyba mała kapiel pozwoli ci ochłonąć? – Nie zdążyłem nawet kwiknąć, a już znalazłem się wodzie. Zakrztusiłem się ze złości. Niestety moja siła w porównaniu z siłą Nikolasa okazała się dość mizerna. Mimo, że walczyłem z całej mocy, miotając przekleństwa i tak zrobił co zamierzał. Po chwili gwałtownej szarpaniny oklapłem, dysząc niczym mały parowóz. Usiedliśmy pomiędzy Przemkiem a Wiśką, przyglądającym się naszym zmaganiom z pewną obawą. Humorki wyraźnie im się popsuły. Chyba dotarło do ich durnych łbów, że tym razem przesadzili. Czyżby mieli jednak w swoich czarnych duszach teleptające się jakieś resztki sumienia? Chciałem czy nie, zostałem posadzony na udach Jego Diabelskiej Wysokości i przyciśnięty plecami do torsu.

– Nienawidzę cię, już nigdy się do ciebie nie odezwę! Wracaj do Piekła, gdzie twoje miejsce! – Może moje ciało osłabło i straciło wigor, ale język miał się całkiem dobrze.

– Nie składaj obietnic, których nie potrafisz dotrzymać. – Mruknął bezczelnie najwstrętniejszy z prezesów. Ja tu cierpię, a on sobie ze mnie pokpiwa? Duża dłoń łagodnie gładziła moje plecy, masowała spięte mięśnie i oczywiście mieszała mi w głowie. Miał w tym niewątpliwie wielką wprawę. Ciekawe gdzie ją zdobył? Zazgrzytałem zębami, na samą myśl o tych wszystkich kochankach, których pieściły jego ręce.

– Lutek, przestań się tak napinać, bo za chwilę coś ci trzaśnie w krzyżu. Zrelaksuj się. – Cholerne, zwinne paluchy zjechały niebezpiecznie blisko pośladków. Biodra jak zaczarowane, zupełnie bez udziału mojej woli, wygięły się do tyłu. Lutek, trzymaj się chłopie. Nie możesz być aż tak łatwy.

– Czego pragniesz Skarbie? Wystarczy tylko poprosić. – Czy mi się wydawało, czy ten cwaniak usiłował mnie zahipnotyzować, tym swoim głębokim, seksownym głosem? Niedoczekanie! Opuściłem się niżej tak, że moje usta znalazły się w wodzie, a czarodziejskie dłonie powędrowały tym samym znacznie wyżej, w mniej wrażliwe rejony. I od razu w czerepie zrobiło się jakby jaśniej. Wstrętny podrywacz myślał, że mnie zbajeruje byle czym.

– Bulp… Bulp…- zabulgotałem wściekle w odpowiedzi. Nikt nie mógłby mi jednak zarzucić, że się do niego odezwałem. W końcu mowa składa się ze słów prawda?

– Wynagrodzę ci to, przestań już szaleć. Zaszantażowali mnie, nie mogłem im odmówić. Chciałem cię ostrzec, wyjaśnić wszystko, ale mi nie pozwoliłeś. Ważniejsze okazały się bąbelki. – Pocałował mnie znienacka w kark. Miałem wrażenie, że przeszył mnie prąd. Nadal byłem zły i rozżalony, ale moje ciało miało to w dupie i ekscytowało się nawet najdrobniejszym gestem tego ruskiego zdrajcy.

– Phy.. Plum… – Wypuściłem z ust fontannę wody. Smakowała i pachniała obrzydliwie, jakimś metalem i siarką. Nie wierzyłem w dobre intencje Nikolasa, już nie zwiedzie mnie tak łatwo na manowce. Odwróciłem głowę i popatrzyłem mu prosto w czarne oczy. Szerokie usta rozciągnęły się w szelmowskim uśmiechu.

– Nie masz pojęcia jak słodko wyglądasz, udając delfina. Do twarzy ci z tym gniewnym grymasem. – Obrysował czubkami palców moją szczękę. Kłapnąłem dziko zębami niczym rasowy bulterier. Chętnie odgryzłbym mu te grabie, które diabeł jeden wie po kim wcześniej pełzały, aż po łokcie. – Mam nadzieję, że w łóżku ten temperament cię nie opuści – zamruczał cicho tak, aby widownia nas nie usłyszała.

– Blump… Gluu..- wymamrotałem, wywracając wściekle oczami. Żeby wzrok mógł zabijać już byłby martwy. Zdradliwa czerwień wpełzła mi na policzki, zawsze mogłem jednak udawać, że to od panującego w jacuzzi gorąca.

– Masz rację, braciszek jest taki uroczy, kiedy nic nie mówi – zachichotała Wiśka, gromiąc wzrokiem klejącego się do niej Ryśka. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co on tam wyprawiał pod powierzchnią wody. Na szczęście była zupełnie mętna, w brudno żółtym kolorze.  – Sam lukier.

– Taa… – Przytaknął jej Przemo. – Jakby mu tak zakleić usteczka, to całkiem fajny z niego gość. Niestety cała jego natura wychodzi na wierzch, jak tylko je otworzy.

– Phy… Bulp…- Słowo się rzekło. Nie mogłem odpyskować, skoro podjąłem wcześniej decyzję o nierozmawianiu z mieszkańcami zoo. Aż skręciłem się w środku, tak mnie świerzbił język.

Nagle przede mną coś zaszumiało, zabulgotało i na świat wyjrzała uśmiechnięta od ucha do ucha gęba Wielkiego De. Ogromnie z siebie zadowolony pokazywał wszystkim wodoodporny zegarek.

– Pobiłem swój rekord, pobiłem swój rekord! – piał z zachwytu, machając chudymi kończynami wprost przed moim nosem.

– Oż kurna! A gówniarz co tu robi?! – Wyrwało mi się z czeluści udręczonej duszy i oszukanego ciała. Zupełnie zapomniałem o swojej obietnicy, na widok tego wybryku natury. Nawet małe, ruchliwe małpiatki nie potrafiły być tak złośliwe i wredne jak ten dzieciak. Tylko jego tu jeszcze brakowało.

– Hej Lutek! – Przyglądał mi się mrużąc oczy. – Dawno się nie było na siłowni mizeroto? – Z uśmieszkiem taksował moją klatkę. – Mogę pomacać? – Wycofał się jednak szybko pod ciężkim spojrzeniem Nikolasa.

– Zamknijcie go w osobnej klatce bo nie ręczę za siebie! – Wyciągnąłem do przodu ręce z zamiarem uduszenia pasożyta. Odskoczył zwinnie na bezpieczną odległość.

– Zabraliście toto, więc teraz niańczcie. – Zwrócił się do Wiśki zniesmaczony prezes.

– Nieprawda, młody jest gapowiczem. Ukrył się w bagażniku, znaleźliśmy go dopiero wypakowując walizki. Nie miał przy sobie pieniędzy ani dokumentów. Co niby mieliśmy z nim zrobić? Wygnać na mróz? – westchnęła ciężko sister, grożąc pięścią skulonemu w najdalszym kącie jacuzzi Wielkiemu De.

– A choćby. Można by go potem spakować do torby termoizolacyjnej i wysłać rodzicom. Na pewno woleliby go w takiej zamrożonej, bezkonfliktowej postaci. – Nikolas nie znał litości. I dobrze.

– Nie kłóćcie się już, my się nim zajmiemy. – Brachol i Czarny złapali młodego pod ramiona i wzięli między siebie. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego i wił się niczym węgorz.

– Ratunku! Zboczeńcy! – piszczal cienko podskubywany z dwóch stron. – Ja jedynie podsłuchałem Skowronka, kiedy mówił o wycieczce. Było głośno, więc coś widocznie pokręciłem. Skąd mogłem wiedzieć, że Rysiek pożyczy od niego samochód!

– Tu są tylko trzy sypialnie, z kim on będzie spał? – dopytywał się praktyczny jak zwykle ratownik. Najwyraźniej zaplanował sobie coś ekstra na noc i nie miał ochoty dzielić pokoju z ze smarkaczem.

– Chcemy się zrelaksować, a nie bawić w przedszkolanki. – Poparła go Wiśka.

– Oczywiście, że z nami – oświadczył wesoło Przemo. – Młodzież trzeba wcześnie edukować. – Mrugnął do Czarnego równie rozbawionego tą perspektywą.

– No tak, obowiązki wobec przyszłości narodu. – Tu zmierzył, usiłującego stać się niewidzialnym głuptasa, taksującym wzrokiem. – Jeszcze będą z niego ludzie. Chyba.

– Puszczajcie. To pedofilia! – rzucił oskarżycielsko Wielki De. Nagle stracił całą swoją bezczelność i stał się zwykłym, przestraszonym chłopakiem. Chyba ci dwaj obwiesie zrobili na nim piorunujące wrażenie. Jakoś nie miałem dla niego litości.

– Zmyślasz słodziaku – niepoprawny Przemo wziął go pod brodę i zacmokał. – Widziałem twój dowód. Nie martw się, nie zjemy cię.

– W każdym razie nie w całości. – Dorzucił swoje trzy grosze Czarny. – Wolisz na prawo czy na lewo? A może na wznak?

– Aaa…! – zapiszczał torturowany jeniec. – Gwałcą! Będziecie mnie mieć na sumieniu! – Poślizgnął się i poszedł pod wodę.

– Ależ te dzieci teraz są zboczone. Czegoś ty się mały naoglądał? – Pokręcił głową Przemo i poklepał krztuszącego się chłopaka po plecach. – Doktor pytał jedynie w jakiej pozycji sypiasz.

– No dobra, wychodzimy, bo się tutaj porozpuszczamy. Kolacja i do łóżek – zakomenderowałem. Noc nie zapowiadała się bynajmniej spokojnie. Znając swoje rodzeństwo wątpiłem szczerze w ich pokojowe intencje. Umrę ze wstydu przed Nikolasem, jeśli zaczną swoje zwykłe harce. Nieraz leżałem z głową pod poduszką przez długie godziny, zatykając palcami płonące uszy. W naszym domu ściany były bardzo cienkie. Załamując ręce nad zwyczajami temperamentnej rodziny, zupełnie zapomniałem, że ja też będę miał w łóżku towarzystwo.

***

Kolacja została zamówiona przez prezesa, więc się nad nią specjalnie nie napracowaliśmy. Jedynym naszym zadaniem było nakrycie stołu bieluteńkim, lnianymobrusem i otwarcie wina. Miejscowa karczma przysłała swoje popisowe dania – oscypka na gorąco z sosem żurawinowo – borówkowym, jagnięcinę z grilla z warzywami i polędwiczki z dipem czosnkowym, do tego pyszny deser bezowo pomarańczowy. Podlaliśmy to wszystko obficie winkiem i atmosfera się rozluźniła. Nawet Wielki De zaczął się uśmiechać i przestał rzucać spłoszone spojrzenia na swoich oprawców, którzy karmili go niczym pisklę najlepszymi kąskami, a jego kieliszek nigdy nie pozostawał długo pusty. Na miejscu smarkacza miałbym się na baczności i nie chlałbym tyle, troskliwość tych dwóch zboków była bardzo podejrzana. Może nie powinienem go zostawiać z nimi samego? Oczywiście po godzinie takiej uczty, smarkacz został zaniesiony przez nich do sypialni i rzucony na małą kanapę, niczym worek kartofli. Mieli go z głowy do rana, przynajmniej tak mi się wydawało. Tymczasem Wiśka została wypchana na piętro przez Ryśka, pieczołowicie trzymającego ją za tyłek, żeby biedula czasem nie spadła ze schodów. Ledwo przekroczyli próg pokoju zaczęli zrzucać z siebie ubrania. Noż kurde, nawet nie zamknęli drzwi. Mogłem nawet przeczytać napis na bokserkach Czerwonego – ,, Jestem twoim bohaterem’’. Zakryłem oczy chichoczącemu Nikolasowi i pociągnąłem go za rękę do naszej sypialni.

– Znalazł się cholerny Supermen! – warczałem pod nosem. Choć muszę przyznać, trzeba sporo odwagi by dobierać się do majtek Wiśki. Była jedyną oprócz mamy kobieta w rodzinie Stokrotków. Każdy kto by ją skrzywdził miał przeciw sobie całą naszą pomysłową rodzinę. Być może Rycho jeszcze o tym nie wiedział, ale tkwił w bagnie po samą szyję. W pozbywaniu się nieogarniętych adoratorów sister mieliśmy spore doświadczenie.

– Ja bym tam wolał na Spaidermena – odezwał się niespodziewanie mój własny Diabeł, rozwalając się na fotelu. Co mu znowu przyszło do łba? Wolałem nie pytać. – Takie spinanie się, pełzanie w dół i w górę, a potem z doskoku. I lepkie, bardzo lepkie ręce nie pozwalające umknąć zdobyczy. Co o tym myślisz?

– Że wino ci zaszkodziło? – zapytałem lekko, ale zdradziły mnie czerwieniejące policzki. Poszukałem oczami mojego bagażu, nie śmiejąc mu spojrzeć w twarz. Teraz, gdy zostaliśmy sami czułem się jakoś niezręcznie. Nerwowo zacząłem wyrzucać z plecaka rzeczy. Kątem oka zauważyłem, że Nikolas podchodzi do drzwi i przekręca klucz. W gardle nagle poczułem piaski pustyni, głośno przełknąłem ślinę. Nareszcie znalazłem cholerną piżamę, tak naprawdę będącą cienkim dresem. Chwyciłem go jakby był jakąś liną ratunkową. Przeklęta nieśmiałość.

– To ja może pierwszy skorzystam z łazienki? – Mój głos zabrzmiał strasznie obco nawet dla mnie. Rozejrzałem się dookoła spłoszonym wzrokiem.

Sypialnia była naprawdę przestronna, urządzona na ludowo, cała w pięknie pachnącym drewnie, z rzeźbionym sufitem. Zamiast szaf w kącie stały dwie malowane w roślinne wzory skrzynie na ubrania, niewielki kominek z miedzianą kratą ozdabiał główną ścianę, kołki z rogów, służące za wieszaki, zostały wbite w belki. Duże, podwójne łóżko zasłano baranimi skórami. Fuj! Kto by chciał się przykrywać martwymi zwierzakami. Natychmiast zrzuciłem paskudztwo na podłogę.

– Lutek, spokojnie… – Nikolas stanął za moimi plecami, powoli odwrócił mnie przodem do siebie. Ujął za podbródek i poniósł mi głowę do góry. Zaczął delikatnie muskać ustami najpierw czoło, potem powieki i policzki. – Kocham cię, nawet nie wiesz jak bardzo…- Te słowa spłynęły wprost do mojego serca, otuliły je szczelnie słodkim kokonem. Spowodowały, że zapomniałem o wszystkich obawach i lękach. Gorące wargi błądziły po mojej twarzy w pełnej czułości i westchnień podniecającej wędrówce. Szybko mną zawładnęły, opętały zmysły. Rozpływałem się w jego ramionach, oddychając coraz szybciej. Zetknięcie naszych ust było niczym wybuch pożaru, całe ciało się wygięło w stronę pieszczącego mnie mężczyzny, aby spłonąć w jego płomieniach. Dłonie ugniatały mięśnie niczym ciasto. Wzniecały kolejne ogniska. Kiedy jednak wkradły się pod bieliznę, zaciskając się na tyłku, oprzytomniałem. Usłyszałem śmiech Wiśki zza jednej ściany i tubalny głos Przemka zza drugiej. Zesztywniałem. Nikolas także natychmiast znieruchomiał, popatrzył na mnie zaniepokojony moją reakcją.

– Przepraszam, ale nie chcę w ten sposób. – Było mi naprawdę głupio. Najpierw go prowokowałem na każdym kroku, rzucałem się na niego przy każdej okazji, a teraz zgrywałem nieśmiałą dziewicę.

– Rozumiem głuptasie. Masz prawo do odrobiny romantyzmu i wszystkiego co najlepsze. Mam pomysł…– Pocałował mnie delikatnie. – Idź już lepiej ubrać tą piżamę, bo nie ręczę za siebie. Dzisiaj śpię tutaj. – Zaczął sobie mościć gniazdo na dywanie z ohydnych skór.

– Jaki pomysł, jaki… No powiedz… – dopominałem się jak dziecko wyjaśnienia.

– Nic z tego, to tajemnica. – Uśmiechnął się do mnie najpiękniejszym z uśmiechów, bo pochodzącym z głębi serca, a ja znowu zacząłem się rozpływać. – Przez ciebie nie będę mógł zasnąć.

– Nawet beze mnie to i tak nie będzie łatwe zadanie… – Obaj usłyszeliśmy najpierw piski bezwstydnej Wiśki, a potem zawadiackie pokrzykiwania Ryśka. Natomiast na wysokości kominka po drugiej stronie pokoju, coś zaczęło łomotać rytmicznie w ścianę. – Mój boże, czy oni tak zawsze?

– Niestety… – zaczerwieniłem się po same uszy. Cholerna rodzina! Wstyd i skaranie boskie jak mawiał Dziadunio.