Znamię ciemności 52

Postanowiłam dodawać tak jak na początku pisania tego opowiadania po jednej scenie. W ten sposób, będziecie je otrzymywać o wiele częściej. Mam niewiele wolnego czasu, więc na powstanie długiego rozdziału musielibyście jeszcze trochę poczekać.

 

Chandi miał naprawdę wiele wątpliwości, czy dobrze zrobił, godząc się na ponowne zamieszkanie w zamku Corragion. Bezpieczeństwo synka było bardzo ważne, obawiał się jednak, że jego cena będzie zbyt wysoka. Niełatwo przyjdzie mu zawrzeć rozejm z Rajitem. Zbyt wiele się między nimi wydarzyło. Krzywdzące słowa wampira nadal paliły go w piersi za każdym razem, kiedy na niego spojrzał. Najbardziej bał się reakcji Hirala na nowego członka rodziny. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie. Chłopczyk właśnie szedł przed nim długim korytarzem, jego drobna rączka zupełnie ginęła w dużej dłoni ojca. Cały czas nie przestawał szczebiotać, zaciekawiony nowym otoczeniem. Kiki cicho popiskiwał na jego ramieniu. Dzieci Amalendu rozwijały się o wiele szybciej niż ludzkie. Maluch mający kilka miesięcy dorównywał sprawnością ludzkiemu sześcio czy siedmio latkowi.

– Czy tu mieszkają jakieś dzieci? – Ta sprawa dręczyła Hirala od kilku dni. Do tej pory widywał rówieśników tylko z daleka. Nie śmiały podejść do syna lorda, tym bardziej, że tak bardzo się od nich różnił.

– Pewnie, że tak. Daj im trochę czasu, muszą się do ciebie przyzwyczaić. – Tłumaczył mu cierpliwie mężczyzna.

– Jestem brzydki? – Usta ułożyły mu się w podkówkę. Ostatnio zaczął zauważać, że mieszkańcy twierdzy jakoś dziwnie mu się przyglądają. Zawstydzony chował się wtedy za tatusia. Parę razy zebrał się na odwagę i zawołał biegające po zamku maluchy, ale uciekły przed nim z chichotem.

– Ależ kochanie… – podjął elf.

– Nie brzydki, tylko inny – wszedł mu w słowo Rajit. – Jak poznajesz nowe zwierzątko, to też nie wiesz czy ucieknie, czym go karmić, czy możesz go pogłaskać.

– No tak… – Chłopczyk przytaknął energicznie jasną główką. To co mówił duży tata miało sens. Z początku trzeba było postępować ostrożnie, dowiedzieć się o nowym wszystkiego co konieczne.

– Tak samo z małymi wampirami.  Przyglądają się z daleka, bo cię nie znają. Wkrótce na pewno poznasz jakiś kolegów. –Wziął na ręce synka, który słuchał go z wielką uwagą. Zrobiło mu się ciepło koło serca. Może i mały był kaleką, ale straszna z niego mądrala, z czego był niezmiernie dumny. Jak jeszcze trochę podrośnie może uda mu się nawet przegadać pyskatego wieszcza, który właśnie szedł za nimi naburmuszony, z wysoko zadartym nosem. Obserwował go niczym jastrząb, gotów rozerwać na strzępy, gdyby tylko uraził czymś synka. Nadal zupełnie mu nie ufał. Nacisnął klamkę i przepuścił go w drzwiach. Nie raczył nawet spojrzeć w jego kierunku. Minął wampira szerokim łukiem, jakby się bał, że od zwykłego dotknięcia może się czymś paskudnym zarazić. To bolało. Bardzo bolało. Rajit zacisnął zęby. Musiał uzbroić się w cierpliwość, nie miał innego wyjścia.

– Gdzie idziemy…? No gdzie…? – Hiral nie mógł usiedzieć ani chwili w spokoju. W obecności malucha  nie sposób było się smucić. Teraz, kiedy już wampir  trochę oswoił się z jego odmiennością, coraz chętniej przebywał w towarzystwie chłopczyka. Z uśmiechem postawił wiercipiętę na podłodze.

– Do parku, chcę wam coś pokazać. Wiesz co to Drzewo Życia?- Ujął ponownie rączkę, którą synek podał mu bez wahania. Coraz lepiej się dogadywali. Elf jednak wydawał się tego nie zauważać. Rajit również próbował nie zwracać na niego uwagi, ale było to bardzo trudne. Przewrotny drań doskonale wiedział czym przyciągnąć jego wagę. Wyglądał niczym jasnowłosy, seksowny anioł, wodzący na pokuszenie głupców, kompletnie nieodpornych na rozkołysane wdzięki. Posiadanie takiego tyłka powinno być zakazane.

– Duże? Ma kwiatki, owocki? Jak wygląda? – Chłopiec jak zwykle w takich wypadkach zasypał go setką pytań, a buzia zarumieniła mu się z przejęcia.

– Pokaże ci, jeśli tatuś się zgodzi. Nie wygląda na zbyt zadowolonego z wycieczki. – Rajit rzucił łobuzerskie spojrzenie mężowi. Wiedział, że nie potrafi odmówić synowi.

– Nie martw się – Hiral zwinnie podbiegł do Chandiego i złapał go za udo, zanim tamten zdążył się odsunąć. Posiadanie dziecka umiejącego czytać w myślach było często dość kłopotliwe dla skrytego elfa. – Tatuś jest bardzo ciekawy co z tym drzewem, ale nie chce ci tego powiedzieć. Myśli, że ci ładnie w tym kolorze. – W tym momencie wieszcz przyłapany na tak zwanym gorącym uczynku lekko się zarumienił. Koniecznie będzie musiał nauczyć syna odpowiedniego zachowania. Grzebanie w czyjejś głowie było bardzo niekulturalne. – Chyba o coś się na ciebie gniewa. Byłeś niegrzeczny?

– Powiedziałem coś bardzo brzydkiego – wytłumaczył poważnie wampir.

– Coś jak kul… kurwa? – Zapytał cieniutkim głosikiem chłopczyk, po czym pod groźnym spojrzeniem elfa złapał się za buzię.

– Lepiej już chodźmy zanim dostaniemy lanie.  – Rajit uśmiechnął się pod nosem, niezmiernie zadowolony, że jednak nie był mężowi taki zupełnie obojętny. Sam sprytnie uniknął kontaktu z dzieckiem przepuszczając je w progu. W tej chwili nie umiałby mu wytłumaczyć swojego zachowania, ani gorzkich słów jakie wypowiedział, kiedy je po raz pierwszy zobaczył. Nie chciał niepotrzebnie ranić wrażliwego chłopca. Zaadoptowanie się do nowego miejsca było dla niewidomego malca wystarczająco wielkim wyzwaniem. Nie widział sensu jeszcze bardziej mieszać mu w główce.

Znaleźli się w rozległym parku otaczającym zamek Corragion. Weszli całą trójką na wąską ścieżkę prowadzącą pod lewe skrzydło budynku, gdzie mieściła się dawna sypialnia małżonków, teraz na głucho zamknięta. Kiedy wyszli zza rogu zobaczyli leżące na polanie ogromne drzewo, grubo już porośnięte mchem i wysoką trawą. Martwe, suche kikuty gałęzi sterczały w górę. Łaskawa natura próbowała okryć je zielenią, niczym bezcennym, puszystym kobiercem. Utulić do wiecznego snu. Na ten smutny widok w Chandim zamarło na chwilę serce. Stał pobladły, przypominając sobie bezcenne, szczęśliwe dni, kiedy to wraz z mężem śpiewali nienarodzonemu.  Podszedł bliżej i zaczął gładzić z czułością gruby pień. Gorycz zebrana na dnie duszy zaczęła kipieć i dusić go w gardle. Zapomniał na chwilkę o obecności chłopca, który przyglądał się wszystkiemu z otwartą buzią. Kiki latał tam i z powrotem niczym mały samolocik, dostarczając mu wrażeń.

– Miało trwać razem z naszym synem, pomóc mu rosnąć! A ty je zabiłeś! – wyrwało się wieszczowi z głębi pokaleczonej duszy. Dla elfów rytuał Pieśni i Drzewa był bardzo ważny. Łączył je od chwili urodzenia z naturą w trwający do końca życia związek. Zagryzł usta by nie wybuchnąć płaczem.

– Cii kochanie… Spokojnie… To nie do końca prawda… – Rajit próbował niezręcznie otrzeć z jego bladego policzka samotną łzę. Mężczyzna natychmiast zesztywniał i skrzywił się z odrazą. Hiral tymczasem zachowywał się dość dziwnie. Zwykle czuły niczym radar na emocje elfa, tym razem zupełnie nie zareagował. Stał nieruchomo, przekrzywiając główkę, jakby nasłuchiwał.

– Tatusiu, czy umarli nucą? – padło po chwili nieoczekiwane pytanie. Chłopczyk nie czekał na odpowiedź, tylko wdrapał się na pień. Posuwał się do przodu na czworakach, rozgarniając gęstą trawę.

– O czym ty…? – Rzadko się zdarzało, żeby Chandi kompletnie nie rozumiał o co chodzi synkowi. – Uważaj bo spadniesz.

– Ono śpiewa. Ładnie… – Hiral nieudolnie zaczął pomrukiwać pod nosem dobrze znaną obu mężczyznom melodię.

– Niemożliwe… – Wieszcz wytrzeszczył oczy, po czym ruszył za maluchem. Gorączkowo obmacywał pień. Na własne oczy widział jak Drzewo Życia umierało. Nigdy nie słyszał, żeby się odrodziło. Jedynie w starych legendach były na ten temat mętne wzmianki.

– Aaa…! – zapiszczał radośnie Hiral. – Mówiłeś, że jak drzewo ma listki i kwiatuszki to jest zdrowe. Popatrz.. popatrz… – Zaczął podskakiwać, nieodłączny nietoperz razem z nim i oczywiście spadł ze śliskiego pnia. Zwierzątko wzbiło się w powietrze. Na szczęście żadnemu z urwisów nic się nie stało.

– Na wszystkich bogów! – krzyknął wieszcz na widok dorodnego pędu pnącego się dziarsko w górę. Rzeczywiście miał już kilka dumnie wyprostowanych gałązek, obficie pokrytych liśćmi oraz parę drobnych kwiatków. Mężczyzna drżącym głosem zaczął nucić, a młode drzewko odpowiedziało. Cicho, jakby nieśmiało. Nie mógł uwierzyć, w to co się dzieje. Przycisnął ręce do piersi, aby bijące w niej serce nie wyskoczyło na zewnątrz. Hiral stanął obok niego, klaskał w rączki i wybijał rytm.

– To gilgoce – zachichotał. Miał wrażenie, że energia zaraz go rozsadzi. Czuł się taki lekki i radosny. W nóżkach oraz głowie pojawiło dziwne łaskotanie. Dźwięki stały się wyraźniejsze, a myśli jaśniejsze. Jakby cały wielki świat dookoła wcześniej zamglony, teraz nagle nabrał ostrości.

Rajit nie miał odwagi podejść bliżej, nie chciał zakłócić ich radości. Jako wampir nie do końca rozumiał elfie zwyczaje. Czuł jednak całym sobą, że zdarzył się cud i wstąpiła w niego nadzieja. On też, nawet nie zdając sobie sprawy podjął melodię.

Świeżynka 30

Dopadłem drzwi do domu zdyszany, zaryczany, trzęsąc się niczym galareta. Nawet moje zęby szczękały niczym kastaniety. Przepadłem przez próg i byłbym zarył nosem o podłogę, gdyby nie pomocna dłoń mamy. Bez słowa złapała mnie mocno za ramiona i skierowała prosto do łazienki. Bezwolny, podobny szmacianej kukiełce dałem wepchnąć się pod prysznic. Gorąca woda runęła na moją skołataną głowę, zaparowując wnętrze kabiny.

– Zostań tu synku, zaraz wracam. Postaraj się nie zemdleć. – Czuły głos działał kojąco na rozdygotane nerwy. Wstrząsane drgawkami, skostniałe z zimna, zesztywniałe ciało zaczęło się powoli rozgrzewać. W głowie pojawiły się pierwsze, przytomne myśli.

Jesteś znowu sam, sam, sam…- Serce wystukiwało w kółko refren dobrze znanej mi piosenki. Już to kiedyś przerabiałem z Andym. Nikolas, mój Nikolas przepadł na zawsze. Ja na jego miejscu z pewnością wybrałbym rodzinę. Zawsze była dla mnie wszystkim, portem do którego mogłem przypłynąć w każdej, najczarniejszej chwili swojego życia, pewny ciepłego przyjęcia. Przystanią pełną hałaśliwych, zwariowanych, kochających się ludzi, którzy zawsze stawali za mną murem. Nigdy, przenigdy mnie nie zawiedli.

– Kochanie, ściągnij mokre ubranie. – Mama otuliła mnie ręcznikiem i podała gruby, bawełniany dres. Odwróciła się dyskretnie, ale nie wyszła z łazienki. Widać musiałem bardzo kiepsko wyglądać. Być może bała się, że zrobię coś głupiego. Nie byłby to pierwszy raz. Cieniutkie blizny na nadgarstkach ciągle mi o tym przypominały. Cholerny Andy. Te burzliwe czasy były już jednak za mną. Nigdy więcej nie pozwolę mężczyźnie doprowadzić się do takiego stanu.

– Nie martw się, to minie. Daj mi chwilę… – wyszeptałem, zapinając bluzę. Przyczesałem skołtunione włosy, spiąłem je zapinką. Te proste, codzienne gesty w jakiś sposób mnie uspokajały. Jeszcze wełniane skarpetki ze śmiesznymi pomponami i mogłem wyjść na spotkanie z resztą rodziny czyli Dziaduniem. Reszta bawiła nadal w górach.

Okazało się jednak, że rodzina Stokrotków nadal potrafiła mnie jeszcze zaskoczyć. A niby nie powinna. Znałem ją w końcu bardzo długo, od samego pechowego urodzenia. Kiedy wszedłem do kuchni było w niej strasznie tłoczno. Franio siedział na bujanym fotelu pod oknem, z którego bystrymi oczyma lustrował całą okolicę, jako że nasz domek stał na wzgórzu i czyścił starą spluwę, pamiętającą chyba jeszcze czasy pierwszej wojny światowej. Kuzyn Bolek ściskał w wielkich dłoniach solidnego bejsbola. Myślałem, że jako świeżo upieczony tata będzie rozsądniejszy. Wiesiek, właściciel  Baru Pod Kogutem zadowolił się grubym kijem od miotły. Najwyraźniej Dziadunio nie próżnował. Zwołał Stokrotkowe ruszenie, zupełnie jak u staruszka Sienkiewicza.

– No gadaj młody, z kim idziemy na wojnę? – zagaił barman Marian, wymachując kuflem do piwa. Przez ramię przewieszoną miał kraciastą ścierkę. Widać Franio oderwał go od pracy.

– Dajcie dziecku wziąć oddech! – zrugała ich mama i usadziła mnie za stołem. Podała kubek jakiegoś dziwnie pachnącego świństwa. – Ani słowa. Pij! – Przytknęła mi go stanowczo do ust, na widok mojej skrzywionej miny pogroziła mi palcem.

– Jak to z kim? – Bolek był pewny swego. – Trzeba ruskim przypierdolić!

– Co ty masz do ruskich idioto? Nie uogólniaj! – Zgasił go natychmiast Marian. – Tłuste żarcie ci mózg skorodowało? – Przypił do zawodu kuzyna, który był najlepszym w okolicy masarzem. Po jego wyroby ustawiały się długie kolejki mięsożerców z całego powiatu.

– Podobno przyjechali starzy Horodyńscy. – Wtrącił swoje trzy grosze Wiesiek. – Pewnie nie chcą zięcia gołodupca. Zasrani milionerzy, psia ich mać!

– Matka Kalafiora była porządną suką z dobrego domu. Nie porównuj do niej tych Hamerykanskich dusigroszy! – zaprotestowała z kolei moja rodzicielka. Wzniosłem oczy do sufitu, wypatrując cudu. Boż, Bożenko gdzie jesteś? Na moją rodzinę zawsze mogłem liczyć, potrafiłaby zrobić komedię nawet z zatonięcia Titanica. I jak tu w takich warunkach przeżywać miłosny dramat?

– Przestańcie się nakręcać – zaprotestowałem cicho i natychmiast umilkli. – Przyjechali ratować syna. Pewnie nie mają nawet pojęcia, kto tak naprawdę skrzywdził Nataszę.

– I dlatego chcą wykończyć mojego, odsyłając go do domu w zimie prawie na golasa? – Mama okazała się nieugięta. Ze zmarszczonymi brwiami sięgnęła po chochelkę do zupy. – Mam zamiar zburzyć fryzurę tej zarozumiałej pindzie! Za mną Stokrotkowie! – Ja pieprzę, a ponoć kobiety to takie empatyczne zwolenniczki pokoju!  Chyba właśnie nieświadomie rozpętałem polsko- ruską wojnę. Zacząłem się zastanawiać czy aby nie zadzwonić po komendanta Maczugę, najlepiej ze wsparciem. Zanosiło się na co najmniej mały, sąsiedzki zajazd ( samowolna egzekucja w wykonaniu polskiej szlachty w XVII wieku). Wszelkie romanse wywietrzały mi z głowy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o tym, że dzisiaj cała moja rodzina skończy w karowskim więzieniu.

– Dziadku, powiedz coś proszę. – Zwróciłem się do seniora w nadziei na odrobinę rozsądku. Niestety się przeliczyłem.

– Robactwo należy tępić, zwłaszcza herbowe, żeby wstydu nie przynosiło za granicą. – Franio wstał i zawiesił na plecach strzelbę. – Wieś nam w tej Hameryce robią!

– Zaraz oszaleję! – zajęczałem, łapiąc się za głowę. Żałowałem, że nie mam głosu niczym dzwon i nie mogę powalić ich odpowiednią dawką decybeli. Zresztą i tak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Sercowe rozterki spadły na dalszy plan. Zawaliłem na całej linii. Skoro nie okazywałem odznak załamania i szoku to oznaczało, że nadszedł czas zemsty. Ale ze mnie frajer. Nigdy się nie nauczę. Stokrotkowie usłyszeli bojowy zew i już nic nie było w stanie ich zatrzymać.

– Równać szeregi! – Wydal rozkaz niepoprawny Dziadunio, wymachując laską niczym Wołodyjowski szablą. Zaczęli się głośno kłócić o przywództwo i sposób ataku. Jak odwrócić ich uwagę? Może zemdleć? Albo lepiej, wystrzelić z wiszącej na ścianie zabytkowej dwururki? Pomyślą, że z desperacji chciałem popełnić samobójstwo. Uważali mnie za wyjątkowo narwany, stuknięty egzemplarz Stokrotka, więc mogło się udać. Zacząłem podkradać się do ściany na której wisiała broń.

– Łup.. Łup…! – Rozległo się gwałtowne walenie do drzwi wejściowych. Było na tyle głośne, że wszyscy je usłyszeli pomimo panującego harmideru. Jak na komendę odwrócili głowy. Franio podszedł do wizjera, wyjrzał na zewnątrz, potem przekręcił zamek i cofnął się gwałtownie.

– Baaczność! Wróg u bram! – Rany, jak on lubił te wojskowe komendy. Boż, Bożenko, ja cię błagam, tylko nie TO! Chyba Nikolas nie był na tyle głupi? A jednak…

– Dzień dobry wszystkim. Czy w czymś przeszkodziłem? –  Zgadnijcie kto stanął na progu? Mój ulubiony prezes zatrzymał się tuż za drzwiami i niepewnie rozejrzał dookoła. Z pewnością nie spodziewał się takiego powitania. Pięć par buchających wściekłością oczu usiłowało go eksterminować, zamienić w kupkę popiołu i roznieść na szablach w cztery strony świata.  Nawet taki Horodyński musiał poczuć mores. Przyjął pozycję obronną, nozdrza rozdęły mu się jak u dzikiego ogiera, atakowanego przez stado wilków. Widać było, że tanio skóry nie odda. Omiótł wzrokiem rozjuszonych Stokrotków, stojących karnym szeregiem w przedpokoju i potrząsających narzędziami zagłady wszelakiej. Czy oni mieli zamiar się bić? W pięciu na jednego?! Oni nigdy nie byli całkiem zdrowi, ale to była już przesada. Zacząłem przepychać się do przodu. Nie pozwolę skrzywdzić mojego skarbu.

Czarne oczy dostrzegły z tyłu moją mizerną osobę i natychmiast złagodniały. Co on tutaj u licha robił? Powinien pocieszać swoich rodziców, bądź być w drodze na lotnisko.

– Cwjetok, wszystko w porządku? Przeraziłeś mnie na śmierć! – Zrobił krok w moim kierunku i napotkał zwarty mur, składający się z dyszących żądzą zemsty Stokrotków.

– Utłuc na miejscu? – zapytał uprzejmie Wiesiek

– Skręcę mu kark i po sprawie! – Bolek wyciągnął do przodu swoje łapska rzeźnika z Karowa.

– Powoli panowie. Najpierw do piwnicy na tortury. Mam tam kilka nowych ziółek, których nie miałam okazji wypróbować! – Propozycja mamy Basi spotkała się z największym aplauzem. Nigdy bym nie pomyślał, ze drzemią w niej takie krwiożercze instynkty.

– Ee…? – Nikolas zbladł i kompletnie stracił wątek rozdarty między mną a resztą rodziny. Moje słodkie biedactwo najwyraźniej nigdy nie widziało takiej bandy narwanych psycholi. Serce zabiło mi szybciej z radości. Był tutaj, przyszedł specjalnie dla mnie. Nie spodziewałem się, że jeszcze go kiedykolwiek zobaczę.

– Zostawicie MOJEGO faceta w spokoju! – ryknąłem aż zadrżały szyby. Sam się zdziwiłem skąd we mnie tyle pary. – Poszukajcie sobie jakiejś innej bitwy do wygrania! – Przedarłem się przez zaporę i zasłoniłem go własnym ciałem przed ogłupiałą nieco rodziną. Nie mieli pojęcia, co się dzieje. Właśnie stanąłem w obronie swojego oprawcy. Nie ufali mi w takich sprawach, ze względu na historię z Andym.

– Nic ci nie jest? Naprawdę nic ci nie jest? Kochany, jedyny.. – Dotykał z niedowierzaniem mojej twarzy. – Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci odejść?

– Spocznij! – Udało mi się rzucić jedyny stanowczy rozkaz w stronę zastygłych w niezdecydowaniu Stokrotków, bo gorące wargi wpiły się w moje, udowadniając siłę swojego uczucia.

– Wybacz im, daruj… Są załamani śmiercią Nataszki…- szeptał między jednym pocałunkiem a drugim, zupełnie się nie przejmując oddziałem Stokrotków, nie spuszczających z nas czujnych oczu. – Oni nadal żyją w innej epoce. Nie rozumieją… Nie potrafią. Jutro wrócą do Stanów…

– A ty? – Udało mi się wreszcie wtrącić. Nie żebym bardzo chciał, bo namiętne usta szturmujące moje,  były w tej chwili ważniejsze niż jakiekolwiek pytania egzystencjonalne.

– Cwjetok, jestem twój. Reszta się nie liczy… – Trzymał mnie w ramionach mocno, tak mocno jakby nigdy nie miał wypuścić. – Z Nataszką to inna sprawa. Was już nie dotyczy. Detektyw ją dla mnie bada.

– Nikolas, ale oni nigdy mnie nie zaakceptują… – Znowu opadły mnie wątpliwości. Spojrzałem na niego żałośnie. – Nie chcę być przysłowiową kością niezgody.

– Głuptasie, to ich problem nie twój. – Miał taki łagodny, czuły głos. – My od dawna razem nie mieszkamy. Spotykamy się kilka razy do roku, zazwyczaj jedynie w interesach. Majątek rodzinny należy do mnie. Nie mają nic do gadania. – Gładził uspokajająco moje plecy.

– Uhm… Uhm.. – Zaczął pochrząkiwać Dziadunio.

– Chodźcie… – Mama skinęła na kuzynów, z durnymi minami patrzących na nasze przytulanki. Zupełnie o nich zapomniałem oparty o ciepłe ciało Nikolasa. – Jakby coś, to my jesteśmy w kuchni. Zrobimy sobie kawkę. Bądźcie grzeczni.

– Żadnych rękoczynów poniżej pasa! – Wiesiek wbił groźne spojrzenie w moje kochanie, nieco zaskoczone bezpośredniością tego debila.

– Poszukamy śladów… – Bolek odłożył bejsbola z markotną miną. – Szkoda, miałem dzisiaj ochotę komuś przypierdolić.

– Dokładnie poszukamy… – Dołożył swoje Marian. Te dwie ostatnie uwagi bardzo się nie spodobały prezesowi. Zmarszczył czarne brwi. Będę miał ja z nim jeszcze kłopoty, był drań strasznie terytorialny.

– Nie róbcie mi tutaj wsi i stodoły! Mamo zaparz im jakiejś melisski czy coś! – Spojrzałem błagalnie na rodzicielkę, która głęboko nad czymś rozmyślała. Spojrzała na mnie niezbyt przytomnie i zamrugała.

– Niby wnuków z tego nie będzie, ale oni właściwie mają rację. Czym mniej rękoczynów tym lepiej, bo Lutek od nich zupełnie głupieje. – Nie mogłem uwierzyć, że to powiedziała. Nawet jej powieka nie drgnęła. – Nalegam na długie narzeczeństwo. Proszę nam udowodnić, że potrafi się zaopiekować moim synem. A to wcale nie jest łatwe zadanie.

– Zauważyłem  – odpowiedział poważnie, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie. A to podlizuch!

– Mamooo… – zasyczałem zażenowany. – Przypominam, że mam dwadzieścia trzy lata…

– No to co! Ale jak ci się w spodniach pali, to zupełnie tracisz ten niewielki rozsądek, który się gdzieś tam telepce. – Odpyskowała natychmiast  ku mojemu zgorszeniu. I po co ja się odzywałem? No po co? Kobiety nie przegadasz. Zerknąłem na Nikolasa, w którego oczach zaczęły zapalać się dobrze znane mi iskierki, a wzrok powędrował w dół. Myślał, że zobaczy tam małe ognisko? Świntuch, no!

***

Zaczerwieniłem się gwałtownie, złapałem mojego osobistego przedstawiciela Piekła za rękę i pociągnąłem w stronę schodów na piętro, zanim zupełnie się skompromitowałem. Nie miałem zamiaru robić dłużej przedstawienia. Pożegnały nas przeciągłe gwizdy kuzynów. I licz tu człowieku na rodzinę. Banda pawianów, a nie dom z tradycjami, jak zawsze chwalił się Dziadunio.

– Cwjetok…? Dokąd mnie porywasz? – Ruski drań pogrywał sobie ze mną.

– Idziemy do mojego pokoju. Wielkiego wyboru raczej nie mamy. – Szedłem przodem nie oglądając się za siebie. Chciałem udowodnić, że potrafię się zachować jak dorosły mężczyzna, potrafiący trzymać w karbach swoje instynkty. Kiedy zatrzymałem się pod drzwiami skorzystał z okazji, by wpić się mi w kark. Szybko się uczył cwaniak jeden, wiedział jak bardzo był wrażliwy na dotyk.

– I co będziemy tam robić? – Dlaczego to proste pytanie zabrzmiało tak strasznie dwuznacznie? Może to te przeciągłe, drapieżne nutki w jego aksamitnym głosie. A niech cholera weźmie rozsądek i nadopiekuńczych Stokrotków. Pieprzyć go.., pieprzyć ich… Hm… Pieprzyć mnie? Och… To tyle by było jeśli chodzi o trzymanie w karbach.

– A co byś chciał? – Podjąłem wyzwanie. Spojrzałem mu zaczepnie w oczy, chwyciłem za przód koszuli i przeciągnąłem przez próg. Kopnięciem zamknąłem drzwi. W spodniach niewątpliwe rozgorzało ognisko. No i co z tego?!

– Trochę tego. – Złapał mnie za tyłek lewą dłonią, wydobywając z mojego gardła cichy pisk. – I trochę tamtego. – Prawa ręka powędrowała dokładnie do centrum pożaru. Buchnął z wielką siłą siejąc spustoszenie, łakome płomienie rozeszły się do najdalszych zakątków, obejmując całe ciało. Może w innym życiu był podpalaczem poziom master? Kiedy te zwinne palce zdołały wpełznąć pod bieliznę?

– Weź.. Weź co chcesz… Aa…- Zaskomliłem, kiedy ruchy dłoni na moim penisie stały się rytmiczne. Opuszki, co jakiś czas muskały napięte jądra. Boż, Bożenko czy tak wygląda Niebo?

– Tylko małe mizianko Cwjetok, inaczej twoja rodzina mnie zlinczuje…- zamruczał w odpowiedzi Nikolas. Jeden z palców śmiało prześlizgnął się doliną wprost do wejścia. Zaczął je umiejętnie drażnić. Odpłynąłem. Zbyt długo na to czekałem by bawić się w nieśmiałość. Kiedy tylko zagłębił się w szparkę, wstrząsnął mną potężny orgazm. Wbiłem zęby w szyję Nikolasa by nie krzyczeć. Jęczałem w jego gorącą, podniecająco pachnącą skórę, a kolejne fale spazmów niemal pozbawiły mnie tchu.

– Mam wrażenie, że całkiem spłonąłem… – wyszeptałem po chwili milczenia. Nie miałem ochoty ruszać się z jego bezpiecznych ramion.

– Raczej w porę go ugasiłeś – zachichotał, wskazując na wielką, mokrą plamę zdobiącą przód moich spodni.

– Och…- zawstydzony schowałem twarz na jego ramieniu. Mógłbym tak stać godzinami. Z jednej strony było mi trochę głupio, zwłaszcza po tych deklaracjach o dorosłości. Z drugiej czułem się odprężony, nasycony i zwyczajnie szczęśliwy jak nigdy wcześniej. – Wiesz, że cię kocham?

– Uhm…- całował delikatnie moje włosy. Chwilo trwaj, trwaj jak najdłużej. Nigdy cię nie zapomnę. Zasłuchani w rytm naszych serc zapatrzeni w głębię swoich oczu, zupełnie zapomnieliśmy o reszcie świata. Niestety on nie zapomniał o nas. Nie dane nam było zbyt długo cieszyć się swoim towarzystwem.

– Otwierać! Policja! – Okno było otwarte i poznałem tubalny głos Kapitana Maczugi, naszego miejscowego stróża prawa. Jaki diabeł przyniósł tu tego marudę?

Świeżynka 29

Długo obaj nie mogliśmy zasnąć. Rodzinka Stokrotków plus inni zdesperowani zboczeńcy dawali z siebie wszystko. Czerwona zaraza porykiwała jak ranny bawół, a Czarny to już stanowczo powinien podkładać głos w pornosach. Tymi głębokimi, gardłowymi jękami na pewno zrobiłby światową karierę w branży. Miałem wrażenie, że moje biedne uszy spłoną z zażenowania. Przeżywałem męki słuchając tego zupełnie sam, a teraz w dodatku miałem towarzystwo. Jak każdy zakochany chciałem się pokazać swojemu mężczyźnie z najlepszej strony. W takich warunkach było to jednak niemożliwe. Z głową pod kołdrą przysiągłem sobie policzyć się w domu z rodzeństwem. Ani brat, ani nawet siostra nie mieli żadnych zahamowań w realizacji swoich erotycznych fantazji. Kiedy ktoś mi znowu kiedyś powie, że kobiety są z natury subtelniejsze to go zabiję śmiechem.

Tymczasem Nikolas  w przeciwieństwie do mnie miał znakomity humor, najwyraźniej moje zawstydzenie i spanikowana mina niezmiernie go bawiły. Ściany cholernej, góralskiej chaty okazały się cieńsze niż zakładałem. Nie spodziewałem się aż tak barwnych, wokalnych popisów. Pedant Przemo okazał się niesamowicie pomysłowy jak na sztywniaka od przepisów. Nic dziwnego, znajdował się w doborowym towarzystwie Doktora Rucham Wszystko .

– Boli proszę pana… O.. Ostrożnie…

– To się nie szarp mały śmieciu…

– Już nie mogę panie władzo. Łaaał…! Zrób to nareszcie!

– Nie tak szybko kochasiu… Do kogo należy twoja zgrabna dupa?

– Do mnie…

– Jesteś pewny?

– Nic złego nie zrobiłem… Złożę skargę na komisariacie! Mhm…

-Przyznaj, że lubisz być ostro ujeżdżany, oddawać się ulegle niczym luksusowa dziwka. Stoi ci na widok munduru i pały. Widziałem jak sobie obciągasz w oknie na mój widok. Pragniesz mieć nad sobą dowódcę. Będziesz od dzisiaj na każde moje wezwanie!

– Nigdy… Uaaa…

– Twój kutas mówi zupełnie co innego… Kłamczuszek…

– Chyba ci urósł od wczoraj!

– Mój Rębacz lubi takich skamlących żołnierzyków. Kto jest twoim kapitanem?!

– Och.. Ty, oczywiście że ty… Zrobię co tylko zechcesz, gdzie tylko zechcesz. Tylko go włóż!

– No widzisz, trzeba było tak od razu.

– Aa.. Za płytko… Chcesz mojej śmierci? Wypieprz mnie w końcu!

– Taki spragniony, taki gorący…
– Ooo…

– Jeśli mnie zdradzisz – złapię cię, zamknę w ciemnym pokoju i będę pieprzył tak długo, aż z twojej dupy nic nie zostanie. A podstępnego złodzieja mojej własności  zapuszkuję z największymi zboczeńcami jakich uda mi się znaleźć w więzieniu. Codziennie będę przysyłał ci nagrania z jego krzykami.

– Aa… Aa… Aa… Aaaaaaaa…..!! – Przysięgam, że od wycia doktora zatrząsł się żyrandol, a wszystkie włosy stanęły mi dęba. Właściwie absolutnie wszystko stanęło mi dęba. Miałem jedynie dość mizerną nadzieję, że Nikolas tego nie zauważył. Spokojnie Lutek, tylko spokojnie.

Boż, Bożenko, nareszcie nastała błoga cisza. Chyba nadszedł już koniec ich sypialnianych popisów. Mimo, że byłem im stanowczo przeciwny,  zrobiło mi się ciasno w spodniach. Ciało jak zwykle zupełnie mnie nie słuchało. Zacisnąłem uda. Durne, napalone dupki całkowicie zepsuły mój pracowicie budowany image idealnego Stokrotka – rycerza bez skazy i zmazy. No cóż, zmazy to ja pewnie będę miał do samego rana. Już nigdy nie spojrzę prezesowi w oczy.

– Łupp..- Spadli z łóżka? Ile można się miętosić? Mieli obaj szybkostrzelne działa z niekończącą się ilością naboi jak w grach komputerowych? Znowu cisza. Odetchnąłem.

Wychyliłem ostrożnie głowę spod kołdry i spojrzałem w dół. Ten ruski dupek turlał się po podłodze, nawet nie próbował udawać, że go to nie bawi. Ciekawe, co on już zdołał przerobić ze swoimi kochasiami? Wrrr… Niepotrzebnie się zbytnio wychyliłem.  Omal nie spadłem z łóżka. Jego czarne, wygłodniałe oczy pozostały nieruchome. Natychmiast schwytały mnie w pułapkę i zatonąłem w nich bez szans na ratunek. A kto by tam chciał łapać koło ratunkowe kiedy przed nim leżał taki bóg seksu? Widziałem jak przygryzł dolną wargę. Mocno, zbyt mocno. Mała, pulchna kropla krwi stoczyła się po kwadratowym podbródku. Powinienem ją zlizać? Co ja nieszczęsny wygadywałem? Zadrżałem. Podkuliłem palce w stopach.

– Śpij Lutek, śpij. – A przynajmniej powinienem udawać, że to robię.- Aaa… Kotki dwa…- zanuciłem w myślach.

– Bum… – Noż kurde, a jednak się przeliczyłem. Oni po prostu musieli, musieli mnie dobić. Chyba moim przeznaczeniem było młodo umrzeć. Ze wstydu ma się rozumieć.

– Doktorku, nie rzucaj się tak, zrobisz sobie krzywdę. Zbryzgałeś spermą nawet lustro na ścianie. Niezły strzał. – W głosie Przema brzmiał prawdziwy podziw. – Zaczekaj, rozwiążę ci ręce.

– Uwielbiam zabawę w złego gliniarza i słodziaka z sąsiedztwa. Jesteś dzikusem! Cały tyłek piecze mnie od klapsów. Mogłeś nie walić tak mocno.

– Przecież cię to podnieca mój mały żołnierzyku.

Nawet z głową nakrytą poduszką słyszałem każde słowo tych dwóch zboków nad zbokami. Ich chrapliwe jęki, kwiki, wycia i stękania doprowadzały mnie do szału. No dobra, może to niezupełnie do szału. Hm… Z jednej strony byłem zły na ich kompletny brak hamulców, z drugiej odgłosy sypialnianych zabaw mocno podkręciły mi wyobraźnię. Obawiałem się, że nie tylko mnie.  Mój osobisty diabeł krztusił się ze śmiechu.

– Lutek, żyjesz tam? Chyba się nie udusiłeś poduszką? A może żałujesz, że nie pozwoliłeś mi na małe co nieco? – Duża łapa wpełzła pod moją kołdrę i powędrowała w kierunku brzucha. Kiedy on zdążył przysunąć się ze swoim legowiskiem tak blisko?

– Zamknij się. To jest chore, oni powinni się leczyć.

– Nie bądź taki delikates. Co komu pasuje, nam nic do tego.

– I gdzie z tą ręką? – Bezczelnie mnie łaskotał, zataczając kółka wokół pępka. Mięśnie zaczęły drżeć i falować.

– Chciałem tylko sprawdzić poziom twojego oburzenia – zachichotał, trącając niby przypadkiem mojego wyprężonego penisa. Na szczęście miałem założonż moją piżamę obronną.– Ten biedak, jest całkiem sztywny z wrażenia. Jest na tak, czy na nie? Jak myślisz?

– Spadaj! – kwiknąłem cienko i uciekłem poza zasięg jego ciepłych dłoni.

***

Nareszcie zapadłem w sen, który o dziwo był naprawdę spokojny. Pływałem po basenie na miękkim pontonie, ciepła woda przyjemnie pachniała męskimi perfumami. Skądś je znałem. Skąd? Ilekroć próbowałem się na tym skupić, wspomnienie umykało poza zasięg mojej rozleniwionej świadomości. Mocno przygrzewało letnie słońce. A może to była jednak lampa? Zrobiło się całkiem miło, materac dziwnie falował, czasami nawet trząsł. Słyszałem warkot jakiejś maszyny. Byłem jednak zbyt zmęczony, aby sprawdzić co się dzieje. Kilka razy dotarł do mnie zimny powiew wiatru. Nie otwarłem oczu, pomrukując obróciłem się na drugi bok.

Musiało już być południe, bo głupie słońce próbowało wydłubać mi oczy. Zanurzyłem się pod kołdrę z zamiarem poleniuchowania jeszcze z jakąś godzinkę. Mój żołądek miał jednak inne plany. Zaburczał żałośnie. Nie było wyjścia, należało nakarmić upierdliwego paskuda. Uchyliłem ostrożnie powieki…

– Oż kurna! – Moim oczom ukazał się zupełnie nieznany mi pokój. Zupełnie zbaraniałem. Dopiero co byłem w góralskiej chacie z bandą Stokrotków i Nikolasem. Gdzie ja do cholery właściwie byłem? Skąd się tutaj wziąłem? Zerknąłem pod przykrycie. Miałem na sobie jedynie obszerne majtki. Okna w sypialni były pozamykane i zaopatrzone od zewnętrznej strony w ozdobną, miedzianą kratę. Chyba już gdzieś coś takiego widziałem?

Porwali mnie? Zażądają okupu? Chcą wykorzystać i sprzedać do burdelu? – Coraz bardziej spanikowane myśli zaczęły przelatywać mi przez łatwopalną głowę. Nigdy nie byłem zbyt odważny, a w stresowych sytuacjach mój szczątkowy rozsądek kurczył się do rozmiaru XS. Wyskoczyłem z łóżka i pognałem do drzwi. Szarpnąłem mocno za klamkę. Ku mojemu zaskoczeniu ustąpiła bez problemów.

Też mi bandyci, zapomnieli nawet przekręcić klucz! Dobra nasza, trzeba wiać! – Kompletnie zapomniałem, że na zewnątrz nadal była zima. – Tanio skóry, tudzież innych części ciała, nie oddam! Naprzód Stokrotkowie! Bij zabij! – Odpaliłem silnik i pobiegłem na parter. Dom okazał się dziwnie pusty. Skacząc po trzy stopnie wpadłem prosto w rozpostarte ramiona Nikolasa.

– Lutek, śniadanie gotowe. Może jednak się ubierz, bo dostaniesz kataru. Chyba, że chcesz przejść od razu do deseru. – Zmierzył mnie taksującym wzrokiem.

– Znaczy się, że jak…? O co tu chodzi? Gdzie gangsterzy? – Odzyskałem głos.

– Wczoraj byłeś na mnie wściekły, więc pomyślałem, że możemy zacząć nasz weekend od nowa. Sami, bez całej bandy podglądaczy. Próbowałem cię dobudzić, ale spałeś jak zabity. No może nie całkiem, bo od chrapania trzęsły się szyby. – Nachylił się i znienacka pocałował mnie prosto w uchylone z oburzenia usta.

– Ja nie chrapię, jedynie wytwornie posapuję.Wypraszam sobie. – Mój protest nie wypadł zbyt przekonująco. Szybko jednak odzyskałem werwę.  – Jesteś walnięty! Ty durny porywaczu ty! – Zabębniłem pięściami o jego pierś, odzianą w niebieską koszulę. Gdzieś musiałem się wyładować. Po dyskretnym rozglądnięciu się wokoło poznałem diabelską willę. Jestem upośledzony, to pewne! Nigdy wcześniej nie byłem na piętrze i to mnie zmyliło.

– Nie szalej, bo ci majtki spadną – spokojny głos rozbawionego Nikolasa i pęknięta gumka w połowie moich pośladków spowodowały, że zapiszczałem niczym dziewczyna. Chwyciłem w garść niewdzięczną garderobę i pognałem do sypialni. – Nie musiałeś się tak śpieszyć! Masz naprawdę seksowny tyłek. – Dobiegło mnie z daleka. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że byłem prawie nagi. Ma się ten refleks nie ma co. W sumie nie ma tego złego… Przynajmniej mój Diabeł obejrzał sobie towar i nie będzie mógł narzekać jakby cuś.

***

Wróciłem do sypialni, którą odnalazłem nie bez niejakiego trudu, bo w panice wszystkie drzwi wydały mi się jednakowe, a pokoje dla gości bardzo do siebie podobne. Gdybym wcześniej choć na chwilę się zastanowił, nie narobiłbym sobie znowu wstydu przed ulubionym prezesem. Widać było biedakowi przeznaczone poznać mnie od najgorszej strony. Zaczął od stóp czy jak ktoś woli od korzonków, więc zostało chyba samo najlepsze prawda? Cudowny kwiat mojej urody i bogate wnętrze wkrótce go oszołomią. Będzie mój jakem Stokrotek. Zatrzymałem się na moment, aby w milczeniu kontemplować piękną wizję szaleńczo zakochanego Nikolasa, podziwiającego z zapartym tchem moje wdzięki. Niestety wiszące w korytarzu duże lustro szybko ją rozwiało. Wielkie majtasy zwisające smętnie z chudego tyłka raczej nie czyniły ze mnie modela. Właściwie skąd ja je miałem? Musiałem wziąć przez pomyłkę któreś Dziadunia, miały podobny wzór.

Rozejrzałem się bacznie po pokoju, który jak mniemałem był moją sypialnią sprzed kilku minut. Nigdzie dostrzegłem ani śladu ubrania. Jedynie w jednej z komód natrafiłem na kolekcję zapakowanych fabrycznie majteczek z najdelikatniejszej bawełny. No cóż, lepsze to niż pęknięta guma. Wybrałem ogniście czerwone, na oko najmniejsze,  żeby znowu nie było obsuwu. W łazience wisiał damski, jedwabny szlafrok, sięgający mi zaledwie za pośladki. Czyżby ten zdradliwy przedstawiciel piekła zdradzał mnie z jakąś kurduplowatą lalą? Zazgrzytałem zębami. A taki ten ruski zdrajca był dzisiaj słodki! Gorze mu! Wydrapię te czarne ślepia! Nie będą mi po obcych babach wędrowały!

Zawiązałem stanowczo pasek i boso zbiegłem po schodach. Nic tak nie dodaje powera jak słuszny gniew. W dwie sekundy byłem na dole. Drogę do jadalni znałem doskonale z wcześniejszych wizyt. Otworzyłem z impetem drzwi. Nikolas w falbaniastym fartuszku, nakrywał właśnie do stołu. Na mój widok stracił swój wystudiowany spokój i upuścił koszyczek z owocami. Mój czar działał bez pudła.

– Lutek, wybierasz się na bal przebierańców? – zapytał słabym głosem. Jego oczy dziwnie zezowały w bok, jakby dawały mi jakieś znaki. We mnie jednak grała i bulgotała wzburzona krew Stokrotków. Niewielkie, dopiero kiełkujące zalążki zdrowego rozsądku umknęły gdzieś do pięt, staranowane przez kipiąca zazdrość.

– A co ci się nie podoba? – Rozchyliłem poły szlafroka i zakręciłem biodrami. – Twoja niunia ma całkiem niezły gust! Musi cię nieźle kosztować! – Rzuciłem na jednym wdechu, uśmiechając się wdzięcznie niczym pirania do kawałka soczystej wołowiny. – Zabiję cię skurczybyku! – Rzuciłem się na niego przez stół po drodze łapiąc za plastikową buteleczkę z musztardą. Doprawienie mu tego przystojnego pyska na ostro wydało mi się doskonałym pomysłem. Zwłaszcza, że paciaja miała gówniany kolor rzadkiej sraczki .

– Drogi synu, czy powinienem zadzwonić na policję? – Rozległ się z prawej chłodny, męski głos. W głowie zadyndały mi ostrzegawczo małe dzwoneczki.

– Dlaczego on ma na sobie moją bieliznę? – Siedząca obok niego elegancka, drobna kobieta była niewątpliwie w lekkim szoku. – Czy to jakiś szalony zboczeniec? Wczoraj w telewizji mówili, że ktoś uciekł z pobliskiego psychiatryka. – Dla pewności zasłoniła się srebrną tacą niczym tarczą. Jej czarne oczy były identyczne jak te, które wielokrotnie zdarzyło się mi podziwiać. Cała para ze mnie uszła, pozostawiając dygoczący flak. Moje życie było Piekłem. Może dlatego przyciągałem jedynie złych chłopców.

– Boż, Bożenko! Jeśli masz jakieś sumienie, strzel we mnie piorunem. Ale natychmiast! – wymamrotałem cichutko.

– Lutek, usiądź. – Nikolas stanął między nami. Nie drgnęła mu nawet powieka, widać niejednokrotnie był na miejscu rozjemcy. – To moja matka – Olga Horodyńska, a to ojciec – Stiepan Horodyński. – Wskazał na zbulwersowaną parę, oglądającą mnie krytycznie niczym jakiś wyjątkowo wybrakowany okaz fauny z cyrku dla dziwolągów.

– Czy on czasem nie jest bratem tego uwodziciela Przemysława Stokrotki?! – Mężczyzna aż uniósł się z krzesła. Jego mina wyraźnie mówiła, co myśli o moim bracie.

– Zadajesz się z krewnym mordercy? – Kobieta wachlowała się ręką jakby brakowało jej tchu. – Uwiódł moją dziecinę, a potem rzucił niczym sparszywiałego psa! – Zaczęła chusteczką ocierać nie istniejące łzy, które ku mojemu zaskoczeniu wcale nie popłynęły. Wyczułem jakiś fałsz. Nie zachowywała się jak matka cierpiąca po starcie dziecka, tylko jak aktorka grająca zbolałą matkę. Poczułem się dziwnie, jakbym brał udział w przedstawieniu amatorskiego teatru. Serce zaczęło mi bić w przyspieszonym tempie. Nie tak wyobrażałem sobie to spotkanie.

– Lutek jest moim narzeczonym. – Usłyszałem jak przez mgłę stanowcze słowa Nikolasa. Też sobie wybrał czas na szczerość. Zrobiło mi się jakoś słabo.  Wstałem na chwiejnych nogach i zacząłem się powoli cofać. – I musicie się z tym pogodzić.

– Nigdy! – warknął Horodyński senior, wypadając z roli wyniosłego arystokraty. Z tą wykrzywioną wściekłym grymasem twarzą i zakrzywionymi palcami, przypominającymi szpony drapieżnika, skojarzył mi się bardziej z ,,ojcem chrzestnym” niż z załamanym po stracie ukochanej córki rodzicem. – Zetrę na miazgę tę rodzinę chciwych chwastów własnymi rękami! Krew za krew!

– Zamilcz wreszcie! Dajesz się ponosić emocjom! Nie tego mnie uczyłeś! – Mój Diabełek próbował dzielnie zapanować nad chaosem.

– Nieprawda, to nieprawda… – Próbowałem się wtrącić, ale nawet na mnie nie spojrzeli. – Pozwólcie… – Czułem, że ziemia się chwieje. Znany mi świat znowu rozpadał się na kawałki. Nadzieje legły w gruzach. Mój związek z Nikolasem skończył się, zanim tak naprawdę zaczął. Horodyńscy nie wyglądali na osoby chcące z kimkolwiek dyskutować. Przyjechali tutaj zabrać syna z powrotem do Stanów. Odseparować jedynaka od zdeprawowanych Stokrotków, bo z pewnością uważali członków mojej rodziny za perwersyjne, nic nie warte potwory. Najwyraźniej przeprowadzili wcześniej dokładne śledztwo, ojciec prezesa natychmiast mnie rozpoznał. Wiedział kim jestem. Ci ludzie nigdy się nie zgodzą, żebyśmy byli razem. Mieli wszelkie środki, aby zniszczyć życie nie tylko moje, ale także wszystkich bliskich mi osób. Nie mogłem na to pozwolić.

– Precz! Wracaj do swojego rynsztoku! – W stalowych oczach mężczyzny zobaczyłem czystą nienawiść. On nie przybył tutaj dowiedzieć się prawdy o Nataszy. Pragnął zetrzeć na proch każdego Stokrotka, który stanie mu na drodze. Miał nas za wrogów, demony z dna Piekieł, które skrzywdziły jego córkę. Jednak na dnie tych bezwzględnych źrenic było coś jeszcze, coś czego na razie nie potrafiłem odczytać. Coś co sprawiało, że jakoś nie potrafiłem mu współczuć. Moje stokrotkowe radary wyczuwały fałsz w zachowaniu rodziców Nikolasa.

– Ojcze uspokój się! Jesteś w moim domu! Sprawy wyglądają zupełnie inaczej.– Nikolas nie pozwalał zbić się z tropu. On już nie wierzył  w winę Przemka. Wiedział, że winowajcy należy szukać gdzie indziej. Nikt go jednak nie słuchał.

– I jeszcze go bronisz? Stajesz po stronie mordercy? – krzyknęła Horodyńska omdlewającym głosem. Starała się przeciągnąć syna na swoją stronę, umiejętnie grając na jego emocjach. Zamiast bólu z powodu śmierci córki w jej głosie wyczułem nutki paniki i jakby strach. Czego ona tak bardzo się bała? – Nie obchodzi cię zdruzgotane serce matki? Stawiasz go nad własną rodzinę?! – Jej słowa przelały czarę goryczy. Jak oni śmieli rzucać tak poważne oskarżenia tak lekko?! Nie znali mnie, ani nikogo z rodziny. Jakim prawem?! Tak jak stałem, w szlafroku, boso wybiegłem z domu. Chciałem się znaleźć jak najdalej stąd.