Mrok w mojej duszy 21

Harowali w pocie czoła przez cały dzień, z krótkimi przerwami na posiłki, przekopując się przez tony zakurzonych woluminów, dokumentów i książek. Wieczorem Ashlan, który zazwyczaj do takich żmudnych zajęć posiadał sztab służących, miał już tego dosyć. Jego platynowe włosy przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy, a koszula oraz kaftan kleiły się od potu. Tymczasem uparty mąż parł niczym taran przez regały wysokości co najmniej trzech pięter, a wokół niego wirowała szara mgła. Na twarzy miał grubą warstwę kilkusetletniego pyłu, widać było jedynie błyszczące, srebrne oczy.

Mężczyzna dyskretnie kichnął raz i drugi. Dłużej nie potrafił tego znosić, pedantyczna natura gwałtownie domagała się kąpieli, najlepiej bardzo długiej, w pachnącej, fiołkowej pianie. Jednego nauczył go szalony ojciec, był czas na pracę i czas na odpoczynek. Pod tą maksymą podpisywał się obiema rękami. Jego małżeństwo przetrwało tak długo bez szwanku, ponieważ obaj z Yuriko potrafili się do niej zastosować. Władza i bogactwo miały wysoką cenę. Oni jednak zawsze, mimo mnóstwa obowiązków i problemów, zawsze znajdowali dla siebie czas.

Tym razem jego mąż naprawdę popadł w przesadę. Choć słaniał się na nogach nadal pracował bez ustanku, gruby tom map świata zabrał nawet do łazienki i zamknął mu przed nosem drzwi. Ashlan rozumiał, że pośpiech był wskazany, przecież chodziło o dobro ich dzieci i być może całego cesarstwa Sheridanu. Jednak zmęczony, przerażony człowiek z zamętem w głowie niewiele miał do zaoferowania. Należało przywrócić równowagę.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i ścisnął w dłoniach niewielkie pudełeczko. Miał przy sobie tajną broń i na pewno nie zawaha się jej użyć. Wziął gorący prysznic, założył na nagie ciało jedynie szlafrok, z najobojętniejszą miną jaką potrafił przybrać, położył się do łóżka. Miękka, satynowa pościel była przyjemnie chłodna i kojąca. Umościł się wygodnie, podparł poduszkami i zaczął rozczesywać długie do łopatek, jasne włosy, przedmiot jego dumy oraz kpin ze strony Kayla. Sam jednak nie widział problemu w odrobinie próżności. Lubił jak na jego widok, co wrażliwsi dworzanie wzdychali z zachwytu, a mąż zgrzytał zębami. Miał wtedy taką słodko – zazdrosną minę.

Tymczasem Yuriko wykąpał się błyskawicznie, jednocześnie połykając kanapkę, przygotowaną przez zapobiegliwą Lirael. Założył gruby, szary podkoszulek i spodnie od piżamy. Na to jeszcze frotowy szlafrok w czarne chmurki, który związał szerokim paskiem. Taka jakby zbroja anty… No anty coś tam… Chciał jeszcze trochę popracować nad mapami, a podejrzane błyski w oczach Ashlana bynajmniej nie umknęły jego uwadze. Kiedy jednak wkroczył do sypialni mąż z wyniosłą miną siedział na poduszkowym tronie i przeglądał prasę z całego tygodnia, która właśnie nadeszła z cesarskiego pałacu.

– Rusz się, zająłeś prawe cały materac. – Szturchnął go w ramię. Podniósł na niego oczy i omiótł wzrokiem zakutaną po samą szyję sylwetkę oraz plik map w rękach. Jak on dobrze znał tego naiwnego głuptasa. Uśmieszek pojawił się na pełnych ustach mężczyzny.

– Po co ci cały ten kram? Zakładasz w łóżku bibliotekę?- Podniósł do góry wypielęgnowane brwi w geście niezmiernego zdziwienia. Nieufna rybka właśnie obwąchiwała wędkę. Musiał być ostrożny by jej nie spłoszyć.

– Właśnie tak. Zostanę kartografem. – Usiadł na kołdrze z dala od drania, który sobie z niego najwyraźniej pokpiwał. – Odwaliłem większość roboty, kiedy ty ukrywałeś się na zapleczu. Od kurzu jeszcze nikt nie umarł! – Nadął się jeszcze bardziej.

– Chcesz sporządzić mapę wyspy dla Seviego? – zapytał poważnie Ashlan. Wyglądało na to, że w końcu coś do niego dotarło. Przestał nawet rozczesywać swoje włosy i odłożył szczotkę. Tak naprawdę Yuriko je lubił, nawet bardzo lubił, ale nie miał zamiaru wbijać zarozumiałego mężczyzny w jeszcze większą pychę.

– Należałoby wyznaczyć trasę, bo trzeba będzie pozbyć się eskorty. Mały nie jest głupi, z pewnością zabierze ze sobą najlepszych ludzi. – Yuriko nieco się uspokoił, najwyraźniej mąż odzyskał rozsądek i miał zamiar wesprzeć go w poszukiwaniach. Sam był już taki zmęczony, że ledwo patrzył na oczy.

– Trochę się na tym znam, kiedyś uczyłem się kartografii. Trudno jednak nam będzie współpracować, jak siedzisz trzy metry ode mnie. Nie mam szyi niczym żuraw! – Zaprotestował. Yuriko zaczął się przysuwać i usiadł ramię w ramię. Przygryzł dolną wargę, by ukryć tryumfalny uśmiech cisnący się mu na usta.

– Nie zabrałem kartonu, nie mamy na czym rysować. – Popatrzył zmartwiony na męża. Miał ochotę się do niego mocno przytulić, ale jeśli to teraz zrobi z pewnośćią skończy się na seksie. Na  który nie ma co ukrywać, nabierał coraz większej ochoty, tym bardziej, że nieznośny mąż hojnie wystawiał na widok swoje wdzięki. Zerknał ukradkiem, potem tylko westchnął i nie ruszył się z miejsca. – I z chęcią przyjmę twoją pomoc.

– Trzymam cię kochanie za słowo. Ja wziąłem przynajmniej pisaki. – Wyciągnął z kieszeni kolorowe pudełeczko z napisem ,, Lukier w pięciu smakach”.

– Przecież służą do ozdabiania tortów. – Nie bardzo pojmował o co chodzi mężczyźnie, zbliżającego się do niego z zadowoloną miną. Nie spodziewał się takiego entuzjazmu z jego strony. Te przygotowania były conajmniej dziwne.

– Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma – odparł filozoficznie. – Nie bądź taki wybredny. Można nimi rysować, poza tym są smaczne i ładnie pachną.

– A papier? – W głowie Yuriko zaczęło lęgnąć się pewne podejrzenie.

– Wątpisz w moją pomysłowość? – Wyciągnął niebieski mazak pachnący fiołkami. Popatrzył znacząco na męża, który zaczął się wiercić pod jego szelmowskim spojrzeniem. Pstryknął za plecami palcami.

– Dlaczego tak tutaj zimno? – Otulił się mocniej połami szlafroka. Poprawił troczki od paska i nagle wrzasnął oburzony. – Gdzie się podziało moje ubranie?!

– Potrzebujemy miejsca na mapę prawda? – Ashlan złapał go za ramiona i zwinnie ściągną resztę, zupełnie niepotrzebnego jego skromnym zdaniem, ubrania. – I nie mów, że będziesz tęsknił za tym obrzydliwym podkoszulkiem! – Skrzywił usta.

– Ty podstępny robaku! – Naciągnął kołdrę aż do pasa. Nie mógł się nadziwić swojej głupocie. Jak mógł zaufać temu draniowi? –  Zawsze wieczorem myślisz tylko o jednym.

– Tylko nie robaku! Czuję się co najmniej motylem. – Poprawił swoje włosy wystudiowanym gestem i pochylił się do przodu. Lśniące pasma zaczęły muskać nagą klatkę piersiową mężczyzny w subtelnej pieszczocie. – Sam chciałeś pomocy, więc leż grzecznie i podziwiaj mistrza. – Pchnął go na plecy.

– Ale…

– Cicho! Patrz… Tutaj biegną dwa czasoprzestrzenne korytarze. – Zrobił najpierw jedną spiralę od ucha aż do obojczyka, a potem drugą. Oczywiście prowadził pisak przez najwrażliwsze punkty na delikatnej szyi. Polizał na próbę błękitną ścieżkę, lubił smak lukrecji. Z przyjemnością patrzył jak jego ofiara czerwienieje. – Przylecą jednym z nich.

– Trudno przewidzieć, gdzie wylądują. – Yuriko starał się nad sobą zapanować. Podwinął palce u stóp. W końcu był mężczyzną na poważnym stanowisku, w dodatku w stałym związku od wielu lat. Nie pozwoli namieszać sobie w głowie, niczym jakiejś nastoletniej dziewce. Przełknął ślinę.

– Nie masz racji, międzygwiezdny ścigacz nie posiada zbyt wielu opcji. Wyspa na której stoi twierdza jest bardzo skalista. Może to być wzgórze z płaskim wierzchołkiem. – Powiódł brązową kreskę od obojczyka aż do piersi i zatoczył szerokie koło wokół sutka. Powąchał – orzechowa czekolada. Zaczął kreślić coraz mniejsze kręgi, niebezpiecznie zbliżając się do nabrzmiewającej brodawki.

– Ee… – Yuriko miał niejaki problem z drżącym głosem. – Tam przecież jest zbyt stromo. – Doskonale znał teren, często zapuszczał się na długie, samotne wycieczki. Kołdra wydała mu się strasznie ciężka i gorąca, zsunął ją poniżej pępka.

– Tutaj? – Ashlan nonszalancko drapnął miękkim mazakiem ciemny wzgórek. Powtórzył to kilka razy, zerkając łakomie na drugi.

– Yyy… W… Właśnie. – Yuriko było wstyd za swoją uległość. Nie próbował nawet protestować.  Upłynęło tyle lat, a ten spryciarz nadal robił z nim co chciał. Może jednak miał w sobie coś z nadpobudliwości nastolatka?

– Zmażemy to… – zamruczał i ogromną przyjemnością zlizał czekoladę, przygryzając słodką rodzynkę na szczycie. – W takim  razie może bardziej na wschód?

– Ch… Chyba tak… – Zacisnął ręce na prześcieradle, kiedy mąż pracowicie malował zielony trakt prowadzący do drugiej piersi. Całe ciepło zaczęło spływać w dół. – Stamtąd droga biegnie przez ruchome piaski. To tereny lęgowe tkaczy, potrafię nimi sterować, pozbędziemy się dzięki nim  obstawy.

– Dalej przez jamę pieśni. – Tym razem pisak rysował szeroki gościniec biegnący wprost do pępka. Leżącemu mężczyźnie robiło się na przemian zimno i gorąco. Nie potrafił zapanować nad falowaniem drżących mięśni.

– To wąskie przejście, a nie autostrada! – Poruszył niespokojnie kolanami. Ku jego zawstydzeniu kołdra całkiem się zsunęła, ukazując niewątpliwy dowód jego podniecenia.

– Zaraz poprawię. – Oczywiście zrobił to językiem, a jakże. Dokładnie, powoli, aż została wąska kreseczka. Zastanawiał się jak długo jeszcze wytrzyma te tortury, które sam im zafundował. – Mniam… Agrestowy…

– Stamtąd nie możesz iść główną drogą. To będzie zbyt oczywiste. – Usiłował z mizernym skutkiem zatrzymać dłoń, która wytyczała trasę wprost do Twierdzy.

– Kiedy najkrótsza jest zwykle najlepsza. Ach jak ta północna wieża wysoko się wznosi. – Oblizał usta. Zaczął malować czerwone wzorki wprost na penisie męża, który głośno łapał powietrze. Delikatne muśnięcia najwyraźniej prowadzały Yuriko na skraj przepaści, z której nie ma już powrotu. – Podoba mi się – solidna, gruba i ten szklisty dach.- Zassał końcówkę i dmuchnął na jądra.

– Ashlan! – Prychnął zniecierpliwiony i rozsunął szeroko nogi. – Tam niżej jest wilgotna jaskinia. I jeśli natychmiast nie włożysz do niej głęboko czegoś twardego, zrobię to sam! – Wymownie spojrzał na palące się na szafce świece.

– Ach ci mężczyźni są tacy prymitywni, wszyscy myślą tylko o jednym. – Z rozbawieniem przewrócił oczami, wpatrując się zmrużonymi oczami między uda kochanka.

– Wrr…

– Dobrze już dobrze – zamruczał i położył sobie smukłe nogi na ramionach. Musnął czule ustami okolice kostek. – Tylko potem nie narzekaj, że mam serce poniżej pasa. – Pchnął mocno, wydobywając z ust Yuriko przeciągły skowyt rozkoszy. Zapamiętali się w sobie, zatracili. Świat skurczył się tylko do nich dwóch, a wszystko inne przestało istnieć.

***

Sevi też był niesamowicie zmęczony. Wpatrywał się w stare mapy tak długo, że bolały go już oczy. Od wielu dni planował wyprawę na małą planetę o niemożliwej do wypowiedzenia nazwie, znajdującej się na drugim końcu Drogi Mlecznej. Tam właśnie przed tysiącami lat wzniesiono Twierdzę Szkarłatnego Mroku. Zbudowano ją na latającej wyspie, która unosiła się nad wodami bezkresnego oceanu. Pytanie, która z  map była tą właściwą spędzało mu sen z powiek. Kayl również ofiarował mu kilka woluminów, ale w jego czyste intencje i chęć pomocy, jakoś nie potrafił uwierzyć. W zamku byli przecież jego starzy kochankowie. Wątpił, czy chciałby ich narazić na niebezpieczeństwo. W końcu wziął tę, która została wykradziona przez wynajętego złodzieja z prywatnej biblioteki jednego z arystokratów. Dowiedział się o niej, podsłuchując szepczących dworzan. Udało mu się też wybrać kilkunastu, najlepszych jego zdaniem, wojowników.  Planeta może i nie posiadała bujnej fauny, ale miejscowe zwierzęta były dość niebezpieczne i jadowite. Samotna wyprawa mogła się więc źle skończyć mimo, że mieli do przejścia najwyżej z dwadzieścia kilometrów do lądowiska, które odkrył. Po raz pierwszy zupełnie samodzielnie coś zaplanował i był z siebie dumny. Odrzucił wszystkie dobre rady ojca i Dave’a. Nie ufał ani im, ani dworakom. Każdy z nich mógł być zakamuflowanym szpiegiem cesarza. W dodatku jakiś stary traktat mówił o tym, że Twierdza może zmienić właściciela, jeśli uzna go za niegodnego swoich względów. Podawał nawet kilka przykładów. Sevi wbijany w pychę przez Odrzuconych był święcie przekonany,  że obecnie zachodzi właśnie taki przypadek. Nie było przecież nikogo lepszego i bardziej pokrzywdzonego niż on. Ta wiadomość ucieszyła go może jeszcze bardziej niż mapa. Miał realną szansę zostać władcą legendarnego zamku oraz sprawić by zdradziecka rodzina będzie czołgała się u jego stóp. Już wkrótce udowodni Amitaiowi jaki skarb ośmielił się odrzucić. Niestety będzie musiał zabrać ze sobą Kayla i Davea. Pozostawienie ich samych w stolicy Sheridanu wydawało mu się zbyt niebezpieczne. Demony utwierdzały go w tych myślach, niesamowicie podniecone możliwością przejęcia niezdobytej nigdy Twierdzy oraz kilkoma nowymi ciałami do opanowania.

Cztery dni później wysiedli ze ścigacza dokładnie na wzgórzu, które z takim samozaparciem wyrysował  Ashlan. Wojownicy w specjalnych, połyskliwych  kombinezonach, odpornych na wszelkie mechaniczne urazy, otoczyli trzech mężczyzn ścisłym kręgiem. Każdy z nich dźwigał niewielki plecak, do szerokiego pasa przytroczone miał dwa świetlne miecze oraz niewielkie działko. Nie mieli pojęcia z czym przyjdzie im się zmierzyć. Wszelkie pałacowe pogłoski włożyli między bajki. O tej planecie niewiele można było znaleźć materiałów. Ród Czarnych Gwiazd bardzo dbał o dyskrecję i niechętnie przyjmował do swojego domu gości. To była ich pierwsza misja od skończenia Akademii i wprost puchli z dumy.

– Czuję się jak skazaniec. – Dave wlókł się niechętnie u boku Seviego. Został zmuszony do tej wyprawy i nie miał najmniejszego zamiaru niczego chłopakowi ułatwiać. Wątpił też, aby w tym zapomnianym przez bogów, na wpół pustynnym miejscu, udało mu się znaleźć okazję do ucieczki. Trzy zielonkawosine słońca wyglądały obrzydliwe, jakby właśnie zaczęły gnić.

– Ruszaj się, za jakieś pięć godzin będziemy na miejscu. – Kayla denerwowało jego marudzenie. On chętnie pokonałby ten dystans biegiem. Yuriko był już tak blisko. Jedyne co go martwiło, to obecność smarkatych żołnierzy. Ich ignorancja i zarozumiałość były bardzo niebezpieczne. Wpadł nawet na kilka pomysłów, w jaki sposób posłać ich do krainy przodków. Nie miał zamiaru bawić się w jakieś sentymenty. Nie wątpił, że na najmniejsze poczucie zagrożenia z jego strony zabiliby go bez wahania.

– On ma kondycję jedynie do picia i dziwek. – Sevi nadal nie zapomniał mężczyźnie jego zachowania, choć minęło już tyle czasu. W dodatku Odrzuceni ciągle szeptali w jego głowie, powodując w niej niejaki chaos przez który nie mógł zbyt jasno myśleć. W innym wypadku na pewno wpadłby na to, że zbyt łatwo, w ciągu zaledwie kilku tygodni udało mu się coś, czego nie osiągnęły zastępy uczonych przez setki lat. Zdobył mapę do legendarnej Twierdzy – Klucza, dzięki której można było zapanować praktycznie nad każdą częścią Galaktyki.

Szli przez dłuższy czas w milczeniu. Ścieżka wiodła pod górę, więc wędrowali o wiele wolniej, niż to zaplanowali.  Porwisty wiatr sypał prosto w oczy śmierdzącym pyłem. Nie było też czego podziwiać, by czas płynął nieco szybciej, a droga się nie dłużyła. Na prawo skały na lewo skały, jednym słowem nic ciekawego. Upłynęły jakieś  trzy godziny, kiedy przed sobą, w dole zobaczyli zaciszną dolinkę wypełnioną bielutkim piaseczkiem. Zatrzymali się na jej skraju.

– Gówniane miejsce – wysapał Dave.

– Biedactwo, żadnej służby ani tatusia, coby podtarł nosek.  – Nie przepuścił żadnej okazji by podręczyć byłego narzeczonego.

– To była chwila zapomnienia, za którą cię chyba już setki razy przeprosiłem. – Żachnął się mężczyzna. Oparł dłoń o pień wyschniętego na wiór drzewa, by wytrzepać z buta kamyki. – A tutaj jest gorąco, paskudnie i cuchnie brudnym koniem.

– Koniem mówisz? – Kayl zastawił im drogę swoim potężnym ciałem. Przypomniał sobie, co o tym miejscu opowiadał Yuriko. – Może się na chwilę zatrzymamy. Całkiem tutaj przyjemnie.

– Masz rację, chce mi się pić i w końcu przestało wiać. – Sevi odwrócił się do żołnierzy, którzy byli już pośrodku doliny. – Rozpalcie ognisko, zjemy jakiś posiłek. Następny popas będzie już w Twierdzy.

– Rozkaz! – odkrzyknęli ochoczo i rzucili na piasek plecaki. Odpięli pasy z bronią. Doskonale ich wyszkolono, ale nigdy nie byli w prawdziwym boju. Nie mieli żadnego doświadczenia. Zaczęli się krzątać głośno tupiąc, aby wystraszyć ewentualnych mieszkańców. Wprawa jak dotąd przebiegała sprawnie, planeta była podobno niezamieszkała, więc nie liczyli się poważniejszym niebezpieczeństwem. Nie było zieleni, prawie żadnej roślinności poza porostami. Nic większego od robaka nie miało prawa tutaj przetrwać.

Tymczasem Kayl gorączkowo szukał w głowie pretekstu, by jak najdłużej zatrzymać obu mężczyzn. Los sam rozwiązywał gnębiące go problemy. Resztą nie miał zamiaru się przejmować. Skoro wojownicy byli takimi głupcami i odrzucili wszystkie sugestie, to niech sobie radzą. Błyszczące mundury cesarskiej gwardii całkiem poprzewracały im w głowach. Patrzyli na niego z góry całą drogę przez galaktykę. A przecież to on wraz z braćmi patrolował granice państwa odkąd osiągnął odpowiedni wiek, by nosić broń. Zobaczył na skale jakieś niewyraźne znaki. Złapał więc towarzyszy za ramiona odwrócił w ich stronę.

– Może to coś ważnego.

– Niby te prymitywne gryzmoły? – Dave nigdy nie przykładał się do nauki. Starożytne języki były dla niego zawsze niezrozumiałym szyfrem. Od tego na dworze był sztab zasuszonych uczonych i brzydkich okularnic.

– Hm… Chyba staroelficki. – Sevi oczyścił skałę rękawem kurtki. – Coś o tkaczach, jaskini z zapasami i …

Nie dokończył bo za ich plecami rozległy się dzikie wrzaski i rozpętało prawdziwe piekło. Wojownicy niczym stado spłoszonych gazeli rozbiegli się na wszystkie strony. Żadnemu nie udało się chwycić za broń. Całe szkolenie, z którego byli tacy dumni nie zdało się na nic. Byli wyjątkowo łatwym celem dla wytrawnych myśliwych. Pośrodku doliny stały spokojnie cztery monstrualne pająki i strzelały do nich swoją śliną. Miała prawdopodobnie paraliżujące właściwości, bo trafieni padali sztywni na piach. Kiedy już wszyscy leżeli bez ruchu, stworzenia bez pośpiechu łapały swoje ofiary w przednie odnóża i zanurzały się w piachu, niczym w wodach jeziora. Cała walka nie trwała dłużej niż kilka minut. Po chwili zaległa głucha cisza. Mężczyźni zniknęli jakby zapadli się pod ziemię i w sumie tak było rzeczywiście.

– Co to za cholerstwo? – udało się w końcu wykrztusić Dave. Oni nie byli uzbrojeni, mieli przy sobie jedynie niewielkie noże. Nawet gdyby chcieli, nie mogli pomóc spanikowanym wojownikom.

– Nie cholerstwo, tylko tkacze.  – Kayl spokojnie otrzepał spodnie z pyłu. – Ucz się młody języków obcych, często bardzo się przydają. – Poklepał wystraszonego mężczyznę po ramieniu.

– Może zawrócimy?

– Idziemy dalej tchórzu! – zakomenderował Sevi, któremu udało się właśnie zapanować nad drżeniem kolan. Jakieś przeklęte pająki na pewno nie przeszkodzą mu w wyprawie. Nie poczuł żadnych wyrzutów sumienia w stosunku do zaginionych, choć w pałacu ostrzegano go przed zabraniem w nieznane młodych żołnierzy, prosto z Akademii. Takimi łatwiej było rządzić i o to mu właśnie chodziło. Bardziej doświadczeni wojownicy mogliby się buntować, zadawać pytania. Dla niego i Odrzuconych sterujących nim niczym marionetką, w tym momencie najważniejsza była Twierdza.

 

 

Świeżynka 26

    Byłem mocno zniesmaczony sceną, która rozgrywała się na moich oczach. Dwóch bliskich mi mężczyzn okładało się pięściami, tarzając się po wypielęgnowanym trawniku mamy, wydając dzikie okrzyki na przemian z charczeniem i przekleństwami. Nikolasowi jakimś cudem udało się podciągnąć spodnie i podbić oko Przemkowi.  Zauważyłem, że starał się nie uszkodzić zbytnio rozjuszonego przeciwnika, który kompletnie stracił nad sobą panowanie. Najwyraźniej temu żałosnemu głupolowi, na szczęście dla jego facjaty, nie udało się go wyprowadzić z równowagi, bo z pewnością nie skończyłoby się na jednym sianku. Z nich wszytkich najbardziej wkurzający był stojący w bezpiecznej odległości  Czarny. Zamiast mi pomóc rozdzielić te koguty, zagrzewał ich jeszcze do walki.

– Kopnij go w jaja! Dawaj! Ole… Ole! – skandował, niczym czirliderka po trzech piwach. Brakowało mu tylko pomponów i skocznej muzyczki w tle.

– Zamknij się kretynie! – Nie miałem do nich sił. I to niby miał być kwiat naszej inteligencji? Nasz piękny kraj wkrótce zejdzie na psy. Gdzie się podziało rozwiązywanie problemów przy pomocy kulturalnej dyskusji?

– Nie tam! Flaki nie nadają się na trofeum! – Nie ustępował doktorek. Już ja się z nim policzę. Znajdę jakiś sposób. Z przerażeniem patrzyłem jak brachol ładuje serię ciosów prosto w żołądek Nikolasa. Moje biedactwo. Co odbiło temu popapranemu pedantowi? Też się znalazł stróż mojej cnoty. Phi.

– Natychmiast przestańcie! – wydarłem się najgłośniej jak umiałem. Oczywiście zostałem kompletnie zignorowany. Bycie chuderlawym pielęgniarkiem miało swoje wady. Oż cholera! No to po całości! Już ja im pokażę, co to znaczy wkurzyć Stokrotka. Wziąłem do ręki węża ogrodowego, odkręciłem kurek tak mocno, aż zazgrzytał zawór.

– Ogłaszam koniec wojny! – Z wrednym uśmiechem nacisnąłem spust. Ustawiłem się pod odpowiednim kątem, aby trafić jednocześnie wszystkich trzech mężczyzn. Uważało się na zajęciach z obrony. Ha! Lodowaty strumień wystrzelił do przodu, zwalając Czarnego z nóg, prosto w grządkę z ziołami. Matka go zabije, to pewne. Przemek natychmiast odturlał się na bok, uwalniając spod swojego cielska mojego poturbowanego Diabełka. Miał rozciętą wargę, która puchła w zastraszającym tempie.

– Nie pozwolę ci chodzić z Horodyńskim! Ta rodzina to banda gangsterów! – Brat zaczął szczękać głośno zębami i jakby trochę posiniał. No proszę! Miało się tego cela. Wredny bałwan cały ociekał wodą. O słodka zemsto! Nowy trencz z angielskiej wełny, którym się tak chlubił, z pewnością pójdzie do śmieci. Miałem nadzieję, że się też porządnie przeziębi i mama postawi mu bańki. Od dziecka panicznie ich się bał i tak mu zostało, bladł na sam widok szklanych kulek..

– Pocałuj mnie w tyłek! – Nie bałem się odwetu, ponieważ za plecami miałem Nikolasa. Nie byłem tchórzem, absolutnie. Warto jednak mieć za sobą jakieś porządne argumenty, w postaci dobrze umięśnionego osiłka.

– Jak cię palnę gówniarzu! – Przemek zadziwiająco zwinnie zerwał się z ziemi. Pisnąłem, znaczy się wydałem bojowy okrzyk i schowałem się za mojego prezesa. Solidny niczym mur, odgradzał mnie od zdurniałego rodzeństwa. Nie moja wina, że piękna Natasza nabiła go w butelkę. Wyjrzałem ostrożnie zza ramienia, z którego smętnie zwisał potargany rękaw markowej marynarki.

– Już nie żyjesz. Idzie mama, w rękach ma miotłę. – Wyszczerzyłem się bezczelnie do brata. Była to bardzo groźna, słynna w całej familii Stokrotków broń, o czym nieraz się przekonaliśmy. Władała nią po mistrzowsku. Prawie tak dobrze jak Franio laską.

– Wszyscy do domu! – ryknęła i machnęła nam przed nosami, najeżonym poskręcanymi witkami, narzędziem zagłady. Po błyskach w niebieskich oczach wiedziałem, że mamy jedynie sekundy na wykonanie rozkazu. Pierwszy rzuciłem się w kierunku drzwi, jakby od tego zależało moje życie. Nikolas dzielnie dotrzymywał mi kroku. Zatrzymaliśmy się w przedpokoju, niczym dobrze wyszkolony oddział. Nikt nie ośmielił się zaprotestować. Mam lustrowała nas pełnym dezaprobaty wzrokiem, niczym stado wyjątkowo upierdliwych małp. Nastała taka cisza, że słyszałem krople wody uderzające o parkiet. Trzej macho wyglądali teraz jak trzy zmokłe koguty.

– Przebrać się, doprowadzić do porządku. Kazanie za półgodziny w salonie. – Dla podkreślenia wagi swoich słów, walnęła kilka razy trzonkiem miotły o podłogę. Za każdym uderzeniem podskakiwaliśmy niczym trafieni z pistoletu.

– Tak jest! – odpowiedzieliśmy zgodnym chórem. Z mamą Stokrotkową nie było żartów, z niewinnym uśmiechem na twarzy i kwiatkiem w zębach potrafiła uczynić z życia każdego winowajcy piekło na ziemi. Zarówno Czarny jak i Diabełek mieli niezawodny instynkt samozachowawczy. Szurnęli butami jak na defiladzie i zasalutowali.

– Chodź, dam ci jakieś ciuchy i opatrzę wojenne rany. – Wziąłem Nikolasa za rękę. Przemek to samo zrobił z doktorkiem, posłał nam jednak krzywe spojrzenie tygrysa na wegetariańskiej diecie. Gdyby wzrok mógł zabijać, moje poturbowane biedactwo już by nie żyło. Ależ ten brachol był pamiętliwy i uparty. Musiałem coś zrobić, żeby w końcu odpuścił.

Zaprowadziłem mojego mężczyznę do łazienki na pięterku, tam zaniosłem mu stary, poniewierający się na dnie szafy dres, nic innego by na niego nie pasowało. I tak spodnie sięgały mu do pół łydki, a kiedy ruszał rękami widziałem jego hm… brzuch. W sumie ten strój mimo, że nieco komiczny zaczął szybko pobudzać moją nieposkromiona wyobraźnię. Usiadł na obramowaniu wanny, a ja sięgnąłem do apteczki.

– Przepraszam, że tak wyszło. – Podniósł głowę, kiedy delikatnie zacząłem dezynfekować ranę na wardze. Najpierw myślałem, że udaje, ale wyglądał na autentycznie skruszonego.

– Ja przepraszam za Przemka, on chyba mocno przeżył oszustwo Nataszy. – Pocałowałem ostrożnie spuchnięte usta i przyłożyłem do nich woreczek z lodem, trzymany zawsze w zamrażarce na czarną godzinę. –  Od powrotu z USA nie spojrzał na żadną dziewczynę. Wcześniej rzadko się mieszał w moje sprawy.

– Przeszłość nadal nie daje mu spokoju, tak samo jak mnie. Nic nie zostało tak naprawde wyjaśnione. Wyczuwam jakąś  paskudną tajemnicę i mam okropne wyrzuty sumienia. Każdej nocy dręczą mnie koszmary. Zaniedbałem swoją siostrzyczkę, choć wiedziałem jacy wyrachowani i despotyczni są rodzice. Mieli swoje powody by ją izolować od rodziny oraz znajomych. Wrażliwą nastolatką łatwo jest manipulować. Wysłałem już do Ameryki detektywa, na razie jednak niczego ważnego nie odkrył. Skoro to nie twój brat popchnął ją do samobójstwa, musiał być ktoś inny w jej życiu. Na tyle ważny, że potrafiła z jego powodu kłamać i oszukiwać. – Objął mnie w pasie i położył głowę na piersiach. Przymknął na chwilę oczy jakby odpoczywał. Pragnął bliskości drugiej osoby równie mocno jak ja, a może nawet bardziej. W sytuacjach podbramkowych zawsze mogłem liczyć na szalonych Stokrotków, on niestety nie miał takiego luksusu. Był też zbyt dumny i uparty żeby zwrócić się do kogokolwiek o pomoc.

– Głuptasie – odgarnąłem ciemne włosy i pocałowałem go w czoło. – Jestem tutaj, zawsze będę. – Niepodziewanie poczułem, że to najprawdziwsza prawda. Świadomość moich uczuć względem niego przyszła nieoczekiwanie i dosłownie zaparła mi dech w piersiach. Naprawdę chciałem spędzić z tym mężczyzną resztę życia. Nie potrafiłem wykrztusić nic więcej. Zatonąłem w jego czarnych źrenicach. Coś w Nikolasie sprawiało, że ufałem mu jak nikomu innemu. Cokolwiek się wydarzy, miałem zamiar trwać przy nim do końca.

 

***

Kiedy cała nasza czwórka pojawiła się w salonie, mama siedziała już na fotelu, niczym królowa na swoim tronie. Ubrana w codzienną, wełnianą sukienkę wyglądała niesamowicie dostojnie. Postrzępiona miotła w jej ręce przypominała berło wiedźmy, którą jak się tak dobrze zastanowić w istocie była. Wszystkie te pląsy przy księżycu, tajemnicze ogniska o północy w towarzystwie podobnych jej czarownic, sklep z podejrzanymi ziołami, skłaniały właśnie do takiego wniosku. Nie mówiąc już o tym, że odkąd pamiętam zdawała się czytać nam w myślach. I wiedziała absolutnie wszystko o wszystkich. Patrzyliśmy na nią speszeni, nie śmiejąc usiąść. Nikt nie chciał jej podpaść, choć mieliśmy różne powody, aby jej nie drażnić.

– Siadać i słuchać!

Niczym panienki na wydaniu przed swatką, opadliśmy nieśmiałym rządkiem na pobliską kanapę. Na ławie przed nami stał szklany dzbanek pełen gorącej herbaty z cytryną i imbirem oraz szklanki. Patrzyliśmy po sobie, w oczekiwaniu na gromy i pioruny ust zjeżonej rodzicielki. Przysunąłem się do Nikolasa, ciepło jego ramienia dodało mi pewności siebie. On też jakby nabrał wigoru i wiatru w żagle. Szczególnie w jeden żagiel, a raczej maszt. Zmrużył szelmowsko oczy, jego dłoń zakradła się od tyłu i ścisnęła ukradkiem mój pośladek. Wiedział drań, że nie dostanie po łapach i bezwstydnie to wykorzystywał.

– Panie doktorze – odezwała się mama lodowatym tonem, a ofiara aż się wzdrygła. – Czy mógłby się pan wreszcie zdecydować, którego z moich synów woli? No chyba, że liczy pan na wesoły trójkącik.

– O… – Czarny otwierał i zamykał usta, wydobywał się z nich jednak jedynie zduszone jęki. Gdzie zniknął cały czar i gadka szmatka, z której słynął w szpitalu?

– Może pomogę? – Zniecierpliwiona przedłużającym się milczeniem i pojedynczymi nieartykułowanymi dźwiękami przewróciła oczami.

– Bardzo proszę… – Biedny konował nie wiedział do czego zmierza.

– To bardzo proste. Woli pan być na górze czy na dole?

– Yhy … yhy… – Przemek popluł się herbatą. Chyba nie liczył na aż taką dozę szczerości. Najwyraźniej dokładna znajomość jego intymnego pożycia nieco nim wstrząsnęła. Tymczasem jego najnowsza zdobycz robiła za karpia i wytrzeszczała oczy. W cichości ducha cieszyłem się z ich nieszczęścia, ponieważ mam zajęta ich obsztorcowaniem zupełnie zapomniała o nas. Niestety na niezbyt długo, a wszystko przez durnego Diabla Ho, któremu zebrało się na macanki. Nagle miotła śmignęła do przodu, rozległ się głuchy odgłos.

– Rany…! – Nikolas oberwał dwukrotnie twardym trzonkiem po zboczonych łapach. Dmuchał w nie teraz i z niewinną miną zbitego niesłusznie psa, patrzył na rozsierdzoną kobietę.

– A ty niecnoto, obtukłeś już obu moich synów! Zrobisz to jeszcze raz, a pożałujesz, że żyjesz! – W jej głosie słychać było stalowe nutki. Bez najmniejszego wahania, w obronie swoich bliskich, groziła niebezpiecznemu mężczyźnie, posiadającemu liczne kontakty z międzynarodowym, szemranym towarzystwem. – Mam bardzo dużą i bardzo pomysłową rodzinę. Puścimy twoją gangsterską familię z torbami! Jakem Stokrotkowa! – Dla podkreślenia wagi słów, uderzyła się z rozmachem w pierś. Coś zazgrzytało, cicho strzeliło i smukła figura mamy zupełnie się odmieniła. Widać było niewielkie fałdki tłuszczyku, a płaski wcześniej brzuch, nieco się zaokrąglił. Najwyraźniej koronkowy gorset przeznaczony dla wytwornych dam, nie wytrzymał takiego traktowania.

– Coś wypadło, jakby tasiemka. – Trzeba przyznać Diabełkowi, że nawet się nie zająknął i zachował całkowitą powagę. Mama zmieszała się tylko na ułamek sekundy, potem z powrotem zadarła głowę, wpychając bezceremonialnie za dekolt nieposłuszną garderobę.

– Wystarczy na dzisiaj tego gadania i chyba się zrozumieliśmy. – Wstała z fotela bardzo ostrożnie, zapewne bojąc się kolejnej kompromitacji w postaci opadającej na podłogę bielizny. Odwróciła się jeszcze w moją stronę. – A ty dopilnujesz, by mój ogródek wrócił do poprzedniego stanu. Masz na to dwa dni!  – Z miną królowej, znudzonej przedłużającą się audiencją wyszła z salonu. Opadliśmy na oparcie kanapy ze zbiorowym jękiem ulgi.

– Teraz zaczynam rozumieć, skąd te wszystkie kawały o teściowych. – Wyrwało się niepoprawnemu Nikolasowi, za co dostał ode mnie plaszczaka w łepetynę.

– Ona tak na serio? – Czarny chyba nadal był w szoku. Jego usta ułożone w literę ,,O” wyglądały naprawdę głupio.

– A ty śmiesz mieć jeszcze wątpliwości, gdzie twoje miejsce?! – Odpowiedział pytaniem na pytanie Przemek i poufale złapał go za tyłek. – Chyba musisz przejść intensywniejsze szkolenie!

***

Następnego dnia miałem dyżur i wszystkie osobiste problemy musiałem odłożyć na sposobniejszy czas. Zazwyczaj moja praca nie pozostawiała zbyt wiele czasu na bujanie w obłokach. Była pogodna, jak na te porę roku niedziela, może dlatego na SOR’ze  panował zastój. Dziewczyny poszły robić sobie hennę do łazienki, a ja popijałem z Jasiem kawę w pokoju socjalnym. Miałem niepowtarzalną okazję, zasięgnąć paru dobrych rad od doświadczonego kolegi. Uwiedzenie krnąbrnego Diabełka, nadal spędzało mi sen z powiek. Nie wiedziałem jednak jak podjąć drażliwą kwestię.

– Lutek, masz coś dziwnego w spodniach? – Zapytał w końcu nasz internista, obserwujący mnie od dłuższej chwili spod drucianych okularów. – Podejrzewam owsiki, ponieważ nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak kręcił tyłkiem podczas  śniadania.

– Ja tylko chciałem…

– No wyduś w końcu, bo dostanę niestrawności, tym bardziej, że te kanapki robił nasz ulubiony chirurg. Dziwnie smakują, chyba zamiast pieprzem, posypał pomidory cynamonem. – Dzielnie jednak żuł dalej. Miłość to naprawdę dziwne uczucie, często zmuszajace ludzi do idiotycznych zachowań jak jedzenie prawdziwego paskudztwa. Nigdy nie miałem dobrego zdania o tym gołodupcu Amorze.

– Nikolas zamienił się w dżentelmena. – Usiłowałem okrężną drogą skierować go na właściwy tok myślenia. Nigdy poza Diabełkiem, nie rozmawiałem z nikim, o swoich intymnych sprawach. Zazwyczaj był to dla mnie temat tabu.

– To chyba dobrze… – Jasiu nie załapał, albo nie chciał załapać aluzji.

– Żyjemy w gimnazjalnym związku. – Poczerwieniałem pod jego uważnym spojrzeniem. Brązowe oczy zaczęły rzucać wesołe błyski.

– Chyba umknęła ci, nieświadomy życia Kwiatuszku, afera ze słynnym słoneczkiem. Dzieci dzisiaj wcześnie zaczynają zabawę mamę i tatę. – Drań przygryzł dolną wargę, aby się nie roześmiać. – Może dokładniej?

– No trzymanie za rękę, spacery, małe macanko, buzi buzi i do domu. – Nie odważyłem się na niego spojrzeć. Skoro jednak zebrałem się na odwagę, postanowiłem brnąc do końca. – Czy mi czegoś brakuje? Jestem mało seksowny? Brzydki?

– Czekaj! Chcesz powiedzieć, że wy jeszcze nie ten teges? – Jasiowi z wrażenia spadły okulary. Nałożył je z powrotem z niedowierzaniem kręcąc głową. – I wszystko z tobą w porządku. Sam znam kilku, którzy chętnie by się do ciebie dobrali.

– Co takiego?! – Szczęka nieco mi opadła. – Ja tam jakoś kolejki chętnych nie zauważyłem. Ostatnio, jak Nikolas był zajęty, poszedłem do kina z Wiśką.

– Bo się durny dzieciaku gapisz tylko na Horodyńskiego, jakby miał w sobie jakiś magnes. – Popatrzył na mnie z politowaniem. – Nie warto palić za sobą wszystkich mostów. Nie wiadomo jak się jeszcze sprawy potoczą. Jego rodzina jest bardzo zamożna, może cię nie zaakceptować. A wątpię, aby ci pasowała rola kochanka z doskoku.

– Obiecał, że się ze mną ożeni, ale nie jestem do końca pewny. – Oświadczyłem markotnie. Kompletnie popsuł mi się humor. Wiedziałem, że miał niestety rację.

–  Jak to nie wiesz, czy ci się oświadczył?

– Bo gadał po rosyjsku, w dodatku był trochę zawiany.

– Jedno jest pewne. Nie kupuje się kota w worku. – Jasiu dolał mi kawy. – Przetestuj towar zanim cię zakajdankuje, znaczy zaobrączkuje. – Ale z niego wredota! Czy on naprawdę sądził, że był w tej chwili dowcipny? Ja do niego z poważnym kłopotem, a jemu się zebrało na chichoty. Pewnie Kozłowski rzucał się na niego każdej nocy niczym wygłodniały tygrys. Syty głodnego nie zrozumie.

– To ja lepiej pójdę poukładać w szafie z lekami. – Podniosłem się z krzesła.

– Zaczekaj, nie obrażaj się. – Mężczyzna chwycił mnie za spodnie i siłą posadził z powrotem. –  Jesteś chyba dość płochliwy w tych sprawach, przynajmniej takie sprawiasz wrażenie. Horodyński to doświadczony gracz, pewnie nie chce cię wystraszyć i pewnie dlatego zwleka. Zachęć go jakoś.

-Próbowałem i słabo wyszło. – Opowiedziałem mu o swoich mizernych w skutkach próbach uwiedzenia.

– Chyba potrzebujesz odpowiedniego klimatu, jakiegoś odosobnionego miejsca, gdzie nikt wam nie przeszkodzi. Dostałem zniżkę na czterodniową wycieczkę do Pragi, połączonej z degustacją piwa, zwiedzaniem. Hotel wyglądał w internecie na całkiem elegancki, są w nim nawet termalne źródła. Nie mogę jechać. Masz tutaj kupon. – Wyciągnął z kieszeni kopertę. – Zapisz się i poproś o towarzystwo swojego cnotliwego dżentelmena. Na pewno ci nie odmówi, w razie czego zagroź, że weźmiesz kogoś innego.

– Dziękuję, mam u pana dług. – Pocałowałem go siarczyście w policzek. Pomysł wydał mi się wprost doskonały. W romantycznej atmosferze na pewno przeżyję swoje wymarzone chwile namiętności. W końcu Diabełek miał niezły temperament, na pewno nie oprze się sam na sam w spienionym jacuzzi. Humor od razu mi się poprawił, a życie wydało bardziej kolorowe.

Świeżynka 25

Kobiety, to teraz niby takie wyemancypowane, a nadal wpadają w panikę z powodu dwóch maleńkich gryzoni na kuchennym blacie…    Siedziałem właśnie przy stole, spokojnie pogryzając kanapkę, kiedy za moimi plecami wybuchł niesamowity wrzask. Mama z Wiśką, ubrane jedynie w szlafroki i kapcie, w popłochu wybiegły z kuchni przez tylne wyjście, prowadzące wprost do ogrodu. Omal nie startowały się w drzwiach, piszcząc niczym nastolatki na horrorze klasy C. A wszystko z powodu maleńkich, polnych myszek, z apetytem pałaszujących orzechowego piernika, przygotowanego na najbliższą sobotę, kiedy to cała rodzina z racji listopadowego święta, miała nam się zwalić na głowy.

Tymczasem baby kłóciły się przed domem jak poskromić nieproszonych lokatorów, dając przy tym niezłe przedstawienie wszystkim sąsiadom.

– Wracajcie i zabierzcie ze sobą te paskudztwa! – Wychyliłem się przez okno. Prawdę mówiąc sam się ich brzydziłem, ale za nic nie przyznałbym się do tego dziewczynom. Na myśl o ich łysych ogonach zrobiło mi się niedobrze.

– Jesteś podobno mężczyzną. – Wiśka przyjrzała mi się z powątpiewaniem. Nie traciła wrednego charakterku w żadnej sytuacji. – Wynieś je z domu, najlepiej bardzo daleko.

– Jakoś straciłem myśliwskiego ducha, po takiej marnej zachęcie. – Na tym świecie nie było nic za darmo, skoro już musiałem polować na gryzonie, to warto było uszczknąć coś dla siebie.

– Skąd w naszej rodzinie taka zakała, o mentalności Liczyrzepy? – Wykrzywiła się sister. Rozczochrana – długie, rude włosy stanowiły splątane gniazdo na jej głowie, w kusym szlafroczku ledwie zakrywającym tyłek w skąpych stringach, nie wyglądała zbyt groźnie. Pokazałem jej po męsku język.

– Sama sobie radź! A jeszcze lepiej, zadzwoń po Rycha. Niech się czerwona zaraza w końcu na coś przyda. – Humor mi się poprawił, tym bardziej, że za płotem zobaczyłem wystrojonego ratownika, wyraźnie zmierzającego w naszym kierunku.

– Rusz się i złap te potworki! Mam jakiś kwadrans na przeistoczenie się w bóstwo! – Zawiązała ściślej pasek, wskutek czego dekolt się rozjechał i zaprezentowała światu swoje spore cycki. Ble. Sąsiad po lewej dosłowne rozpłaszczył się na szybie.

– Obawiam się, że o wiele mniej- uśmiechnąłem się do niej złośliwie.

– Yyy? – zapytała inteligentnie.

– Jakieś dziesieć sekund…

– Co ty pieprzysz?

– Witam piękna pa…- Biednego Rycha dosłownie zapowietrzyło. Chyba mu się mózg zresetował na widok roznegliżowanej Wiśki, ktora dopiero w tym momencie załapała o co chodzi.

– Ty mały gnojku! Jeszcze mnie popamiętasz! – Wrzasnęła sister i zrobiła się cała czerwona. Tupnęła nogą dla podkreślenia swojej groźby zapominając, że ma na sobie kapcie w kształcie biedronek i pognała do domu głównym wejściem. Biedna ofiara jej wdzięków stała nadal na trawniku z nieelegancko rozdziawioną paszczą. Mógłbym go teraz wrzucić do kompostownika i nawet by nie poczuł. Biedny głupek zmierzajacy wprost do samozagłady. Dokładnie tak samo miałem na widok Nikolasa. Niespodziewanie poczułem solidarność z Czerwonym, kolejną zbaraniałą zdobyczą tej świni na skrzydłach, zwanej Amorem.

– Mów czego chcesz wyrodne dziecko! – Matka, ubrana w tęczowe paskudztwo, też nie była zachwycona spotkaniem z Ryśkiem. Od oczojebnych kółek na włochatej materii można było dostać ataku padaczki.

– Kokosowe ciacho na deser oraz maseczka z miodu na wieczór. – Podałem swoją cenę i wziąłem do ręki stary gumiak, stojący pod kuchennym zlewem. Przezornie nie wychylałem się zbytnio przez parapet, by nie dostać po łepetynie od rozsierdzonej rodzicielki.

– Na co czekasz? Bierz się do pracy zdzierco! – Na ugiętych nogach, uzbrojony w buta ruszyłem na polowanie. Zagoniłem małe potworki w róg kuchni i bez trudu złapałem do cholewki. Widziałem świecące, czarne ślepka w głębi buta. To były jeszcze dzieciaki, dlatego tak łatwo je schwytałem. Założyłem kurtkę. Było dość chłodno. Przekradłem się na tyły ogrodu najmniej lubianej sąsiadki i ostrożnie wypuściłem myszki.

– Unikajcie kota, a spiżarnia jest na lewo! – krzyknąłem za maluchami i pomachałem im wesoło na pożegnanie.

***

Skutek porannych wydarzeń był taki, że kiedy otulony cieplutkim pledem obudziłem się z popołudniowej drzemki na kanapie, w pokoju z kominkiem szumnie zwanym salonem, na moim brzuchu siedział senny koszmar. Uszczypnąłem się raz i drugi, ale niestety nie zniknął. Stworzonko było rude, puchate, z trójkątnym pyszczkiem. Zamiast ogona sterczał mu kikut pokryty ledwo zabliźnionymi ranami. Lewe oko czerwone, opuchnięte wychodziło z orbity jakby miało zaraz wybuchnąć. Na zapadniętych bokach dostrzegłem pełno łysych placków i szram, starych oraz nowych. Dopiero po chwili zrozumiałem, że mam przed sobą małą lisiczkę. Wyglądała zupełnie jak zwierzęce zombii z najnowszej produkcji made in USA.

– Aaa..! – Z moich ust wydobył się mimowolnie cichy okrzyk zgrozy.

– Pchh… – prychnęła na mnie wyniośle, usiadła i zaczęła myć mordkę łapką. Nie wyglądała na wystraszoną. Raczej patrzyła z politowaniem na moje histerie.

– Czego się tak drzesz? – Do salonu weszła Wiśka z miseczką pełną smakowitych, mięsnych kąsków. – Wystraszysz Funię.  – Widząc mój skretyniały wzrok dodała. – No Funia od fukania. Na wszystkich się tak stroszy, strasznie z niej nieufna bestyjka. Jak byłeś na zakupach poszłyśmy z mamą do schroniska po kota. Ktoś musi zrobić porządek z myszami, poobgryzały wszystkie warzywa w szklarni.

– Ale to przecież lis! – Próbowałem wyrazić swoje skromne zdanie. Czyżby moje panie nie odróżniały jednego od drugiego? Nie ośmieliłem się jednak drgnąć, bo brzydactwo siedzące na mnie nadal nie skończyło toalety.

– Moje maleństwo, chodź do mamusi – zagruchała Wiśka i potrząsnęła miseczką. Ku mojemu zdumieniu lisiczka zamiast podejść do niej, wsunęła się do kieszeni w mojej bluzie, wystawiła stamtąd jedynie ruchliwy nosek.

– Poznała się na tobie czarownico – wykrzywiłem się do sister, wyraźnie stropionej reakcją zwierzątka. Co ona sobie myślała, przynosząc do domu tą kupkę nieszczęścia? Jaki z niej tam straszak na myszy? Sama wymagała starannej pielęgnacji i regularnych posiłków, sądząc po sterczących kościach miednicy. Kto wie jakie pasożyty nosiła w wychudzonym ciałku. Powinna zostać w schronisku aż do wyleczenia. Sięgnąłem niechętnie po lisiczkę. Nie miałem najmniejszej ochoty jej dotykać. O dziwo, wtuliła się ufnie w moją dłoń i objęła ją łapkami. Patrzyła na mnie smutno załzawionymi ślepkami.

– Noż cholera – wydusiłem z siebie, siadając ostrożnie na kanapie, by nie wystraszyć zwierzątka. Wydawało się takie kruche i bezbronne. Jaki zwyrodnialec tak strasznie je okaleczył?! Moje głupie serce zatańczyło salsę. – Nie gap się rudzielcu, tylko dawaj żarcie – warknąłem do Wiśki, która patrzyła na naszą dwójkę z niedowierzaniem.

– Masz pojęcie jaka ona jest płochliwa? Nie dała się dotknąć nikomu, nawet opiekunkom ze schroniska, które ją karmiły.

– Bo nie lubi głupich bab. Pewnie się obraziła, że wzięłyście ją za kota. Woli prawdziwych facetów jak ja. – Wypiąłem dumnie pierś, po czym wziąłem od sister smakowicie wyglądający kąsek. Spróbowałem odrobinę. – No to jak mała, jesz, czy ja mam to wtrząchnąć? – Funia z początki tylko węszyła, ale po chwili puściła moją rękę i ostrożnie chwyciła ząbkami mięso. Przełknęła bez gryzienia, widocznie była bardzo głodna. Kawałek po kawałku zjadła połowę porcji.

– Ma biedaczka kiepski gust. – Sister chciała mi dopić, ale dostrzegłem z satysfakcją, że była zazdrosna o względy lisiczki.

– Zabieram ją do siebie. – Wziąłem najedzoną, senną kulkę do rąk, olewając protesty Wiśki. Zaniosłem ją do swojego pokoju. Wyciągnąłem z wiklinowego koszyka książki, włożyłem do niego swój ulubiony jasiek i kocyk. Postawiłem go w kącie obok łóżka, w pobliżu kaloryfera.

– To twój nowy dom małe brzydactwo. Jak cię odkarmię, będzie z ciebie lisia dama jak się patrzy. Wtedy pogadamy o obowiązkach.– Podrapałem ją po pękatym teraz brzuszki. W odpowiedzi zamruczała coś cicho i polizała mnie po palcu.

– Wygląda na to, że mam lokatorkę – mruknąłem do siebie. Wyciągnąłem z szuflady chudy portfel. Nie miałem wyjścia, trzeba było pójść do apteki po potrzebne akcesoria. Ktoś musiał się zająć ranami tej kupki nieszczęścia.

***

Kiedy wróciłem mój dom przypominał plac budowy. Matka z Wiśką, uzbrojone w skrzynkę z narzędziami, robiły dla lisiczki wybieg. Wszędzie walały się deski i narzędzia. Oczywiście rozłożyły się pośrodku przedpokoju, tarasujac drogę do wszystkich pomieszczeń. Przy okazji, w poszukiwaniu potrzebnych materiałów zrobiły niesamowity bałagan. Machnąłem ręką, dość już się dzisiaj z nimi naużerałem. Wziąłem z pracowni mamy przygotowaną dla mnie maseczkę. Ładnie pachniała ziołami i lasem, po czym podśpiewując pod nosem udałem się do łazienki, by poprawić nieco swoją wątpliwą urodę. Wieczorem umówiłem się z Nikolasem na jakąś firmową imprezę z ważniakami. Miałem dwie godziny na przygotowania, w przeciwieństwie do Wiśki nie zostawiłem wszystkiego na ostatnią chwilę. Napuściłem wody do wanny, wlałem pachnący olejek i nałożyłem maseczkę. Elegancka, granatowa koszula i dopasowane do niej spodnie od trzech dni wisiały w szafie. Wyglądałem w nich niczym młody Di Caprio, a przynajmniej tak zapewniła mnie sprzedawczyni, ekskluzywnego jak na moją kieszeń butiku. Żywiłem nadzieję, że tym razem uda mi się zwieść mojego Diabełka ze ścieżki cnoty, na którą niespodziewanie wstąpił, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu. Miałem ogromną ochotę pójść z nim na całość. Tymczasem, kiedy ja spalałem się w ogniu namiętności, niepoprawny Nikolas robił z siebie cholernego rycerza i za każdym razem kończył rozkoszne całowanko, zanim na dobre się zaczęło. Jeszcze trochę, a dostanę skurczu w nadgarstku z powodu jazdy na ręcznym. Poleżałem w niebieskiej pianie, zrelaksowałem skołatane nerwy i chyba nawet na chwilę przysnąłem. Teraz byłem gotowy na podbój Pana Małe Macanko. Koniecznie musiałem go zmienić, najlepiej w Pana Gorące Noce Napalonego Pielęgniarka. Wytarłem się i w samym ręczniku poszedłem do swojego pokoju. Otwarłem szafę, która o dziwo okazała się pusta. Krew we mnie zawrzała i wybiegłem na korytarz.

– Gdzie do jasnej choinki są moje ubrania?! – Wrzasnąłem wściekle, w kierunku stukających młotkami kobiet. Nawet na mnie nie spojrzały.

– Nie mam pojęcia, chyba tam. – Mama wskazała nieokreśloną dal.

– A jakiekolwiek? Nie będę paradował z gołym tyłkiem!

– U mnie pod łóżkiem coś tam wybierzesz! – odkrzyknęła Wiśka. Na nieszczęście pokój super pedanta Przemka był zamknięty. Chcąc nie chcąc, zasapany wyciągnąłem zakurzoną skrzynię mojej sister. To były jakieś szmatki sprzed dobrych kilku lat. Nie miałem jednak czasu na wybrzydzanie, włożyłem na tyłek mocno wycięte krótkie spodenki z obszarpanego dżinsu i wydekoltowaną, kwiecistą bluzeczkę. Tak ubrany udałem się na poszukiwanie zaginionego, randkowego stroju. Wstrętne baby na mój widok parsknęły śmiechem.

– Ej małolata! Z przodu plecy z tyłu plecy, pan bóg stworzył cię dla hecy – zarechotała wredna dziewucha.

– Może powinnam mu pożyczyć mój stanik z wkładką? – Zastanawiała się głośno mama.

– Jesteście wredne! Jak mi się randka nie uda, to popamiętacie! – Odgrażałem się złośliwym małpom.

– Lutek, nie przeklinaj. Masz na twa…- zaczęła mama.

– Nie gadam z wami! – Zadarłem głowę.

– Ale masz na…

– Cii… – Sister zatkała jej usta ręką. – Nie chce z nami rozmawiać, to nie.

Obrażony na moją durną rodzinę, dla której ważniejsza była lisia nora niż moje problemy sercowe, biegałem po całym domu z rozwianymi włosami, co chwilę poprawiając przyciasne spodenki, które rozgniatały mi rodzinne klejnoty i wrzynały się między pośladki. Na nic się zdały misterne plany i przygotowania. Nie zdążyłem się nawet uczesać, kiedy zadzwonił Nikolas. Zdenerwowany brakiem odpowiedniego stroju na fikuśne party dla bogaczy, zupełnie zapomniałem jak wyglądam. Z rozmachem otworzyłem drzwi.

– Ee…- Mój zazwyczaj elokwentny mężczyzna, jakoś dziwnie na mnie spojrzał. Sam mógłby pozować do zdjęć w magazynie ,,Modny Pan”. Prawda była taka, że wyglądałby równie dobrze nawet w worku po kartoflach. Niektórzy tak mają, w przeciwieństwie do mojej skromnej osoby.

– Bardzo cię przepraszam, ale nie mam co na siebie włożyć – westchnąłem i przewróciłem oczami.

– Zawsze się tak po domu ubierasz? Ta bluzeczka nawet ci pasuje – Na co on się tak gapił? Pewnie wyglądałem jak klaun z cyrku dla przedszkolaków. Przesunął błyszczącymi ślepiami od szyi, poprzez dekolt aż do pośladków. Cholerne spodenki niewiele pozostawiały wyobraźni.

– To przez baby i lisiego kota – zacząłem się mętnie tłumaczyć, zasłaniając rękami co się tylko dało. Ale wstyd! A miałem robić dzisiaj za wytwornego Kopciuszka.

– A to zielone coś, to nowa forma makijażu na wieczór? – Przejechał mi palcem po policzku, nie omieszkał się musnąć opuszkiem warg.

– Yy…? – To była moja kolej na błyśnięcie inteligencją. Nie miałem pojęcia o co mu chodziło, ponieważ moją niepodzielną uwagę zdobyły jego usta. Wyglądały tak grzesznie. Wspiąłem się na palce, aby porządnie przywitać gościa. Gospodarz powinien dbać o dobre samopoczucie przybyłych. Prawda?

– Wolałbym nie całować się z kosmitą. – Odsunął mnie na bezpieczną odległość.

– Że niby co?

– Spójrz w lustro, mój ty ufoludku.

– Ja je normalnie zabiję. – Wpatrując się wybałuszonymi ze zgrozy oczami w szklaną taflę, zrozumiałem wcześniejsze aluzje mamy. Patrzył na mnie przedstawiciel nieznanego gatunku, z zieloną, nakrapianą połyskującymi plamkami gębą, w obcisłym wdzianku dla lolitki.

– Spokojnie, ty się umyj – cmoknął mnie w czubek głowy – a ja pośle Alojzego do sklepu po jakieś ubranie.

Godzinę później byłem gotowy do wyjścia. Policzki nadal mnie piekły na wspomnienie gorącego spojrzenia Nikolasa oraz mojego stroju dla ulubieńców pedofili. Postanowiłem ponownie spróbować szczęścia. W limuzynie z zaciemnienionymi szybami, zebrałem się na odwagę i usiłowałem mu usiąść na kolanach, ale odsunął mnie stanowczo. Zrobiło mi się przykro i chyba to zauważył.

– Nie mamy na to czasu Kwiatuszku. – Pocałował mnie namiętnie, ujmując moją twarz w swoje chłodne dłonie, po czym opuścił podłokietnik, oddzielając w ten sposób nasze siedzenia.

– Już ci się nie podobam? – zapytałem markotnie.

– Głuptas – zabrzmiało tak czule i miękko, że moje serducho niemal się rozpuściło. Zwichrzył mi włosy, a  ja zadrżałem cały od tej delikatnej pieszczoty. Jeszcze trochę i dojdę na sam dźwięk jego głosu. Zdawałem sobie sprawę, że zachowuję się skandalicznie, ale chyba lata postu zrobiły swoje. Miałem w głowie tylko jedno – dopaść Nikolasa. Albo lepiej, niech on dopadnie mnie.

Pół godziny później wirowałem w ramionach prezesa na parkiecie, pośród tłumu kompletnie nieznanych mi osób. Przylgnąłem do niego ściśle, niczym przyklejony znaną wszystkim Kropelką. Wdychałem jego zapach, obserwując jak ludzie sączyli kolorowe alkohole i przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Przemek zawsze powtarzał – ,,baba pijana, dupa sprzedana”. Może to przysłowie odnosiło się także do niezdecydowanych facetów? Postanowiłem spróbować. Przez cały wieczór poiłem Nikolasa  wysokoprocentowymi drinkami, ukradkiem dolewając do nich skradziony z barku spirytus. Pod koniec imprezy miał już nieco chwiejny chód i bardzo szeroki uśmiech na przystojnej twarzy. Uważałem by nie przeholować, przelewający się przez ręce trup nie był mi potrzebny. Wyszliśmy z przyjęcia dość wcześnie. Nieodłączny Alojzy odwiózł nas pod mój dom. Było już zupełnie ciemno, drogę oświetlały jedynie nieliczne latarnie. Burmistrz Biedronka jak zwykle oszczędzał na prądzie.

– Chyba mnie odprowadzisz? – Spojrzałem na gramolącego się z samochodu mężczyznę. Mimo, że był niewątpliwie zawiany, nie stracił nic ze swojego drapieżnego wdzięku. Stanął tuż za mną, zapach jego perfum pomieszany z whisky był zniewalający.

– Co tylko zechcesz krasiwyj cwjetok – wyszeptał prosto w mój kark. Wszystko szło jak z płatka. Przelecieć go nie przelecę, ale przynajmniej porządnie zmacam. Zrobiło mi się gorąco na samą myśl. Tym razem mi nie ucieknie.

– Chodźmy. – Wziąłem go za rękę i pociągnąłem do ustronnej altanki stojącej w kącie ogrodu. Była ściśle opleciona dzikim winem, więc powinna nas uchronić przed ciekawskimi oczami.

– Gdzie ty mnie ciągniesz kanfjetko? Mam się bać? – Beztroski uśmiech przeczył jego słowom.

– Chcę całusa, może nawet dwa, a nie będę z siebie robił widowiska dla sąsiadów. – Pchnąłem go na drewnianą ławeczkę, stojącą  wewnątrz małego pomieszczenia. Panował tu przyjemny półmrok. Ledowe lampy stojące szeregiem wzdłuż ścieżki do domu nie dawały zbyt wiele światła. Usiadłem mu na kolanach, twarzą w twarz. Siedział wygodnie w rozpiętym płaszczu, przyglądał mi się z uwagą, mrużąc zabawnie te swoje piękne oczyska. Czy on aby na pewno był tak pijany jak sądziłem?

– Będziemy się tutaj kochać? – zapytał znienacka. Nie zrobił żadnego gestu w moją stronę, ale też nie protestował. Taki uległy, zarumieniony od zimna i alkoholu, z potarganymi czarnymi włosami, wyglądał naprawdę ujmująco. Zacząłem rozpinać mu koszulę, całując każdy odkryty skrawek ciała.

– A chciałbyś? – Potarłem jego sterczące sutki przez cienki materiał. Zamruczał nisko, miałem ochotę go zjeść. Najlepiej w całości. Wgryzłem się w umięśnioną, apetyczną szyję, szybko odnajdując najwrażliwsze punkty.

– Lutek… maj miłyj…- oddychał coraz szybciej. – Nie musisz się tak śpieszyć. Ja za tjebja zamuż. U nas jest mnoga wrjemieni, cztoby rezwitsa.

– Niezupełnie – zajęczałem mu w rozchylone usta. Nie do końca rozumiałem co mówił. – Zaraz będzie po obiedzie. – Mój członek był już na skraju wybuchu. Mimo, że wszystkie zmysły były zajęte seksownym diabełkiem, coś jednak pozostało na straży. Na przebiegającej obok żwirowej ścieżce rozległy się szybkie kroki conajmniej dwóch osób. Poderwałem się z kolan i zdołałem jedynie zasłonić sobą roznegliżowanego mężczyznę.

– Twój mały braciszek nieźle sobie poczyna – zabrzmiał w nocnej ciszy złośliwy głos Czarnego.

– Zabiję ruską gnidę, a jego klejnoty powieszę nad łóżkiem! – wrzasnął bojowo Przemek i ruszył do ataku. – Nikt nie będzie molestował mi brata! – Jego nozdrza się rozdęły bojowo, niczym u szarżującego byka. Całkiem go popieprzyło bezmózga jednego. On się mógł bzykać w pracowni USG, gdzie pod drzwiami siedziało pełno ludzi, a mi żałował małego macanka w ustronnym zakątku. Nikolas poderwał się na nogi, ale rozpięte spodnie opadły mu do kostek. Oczywiście zaplątał się w nie i runął jak długi. Cholera jasna, narwany brachol uszkodzi mi diabełka!

……………………………………………………………………………………………………

krasiwyj cwjetok – piękny kwiatuszku

kanfjetko – cukiereczku

maj miłyj – mój kochany

Ja za tjebja zamuż. – ożenię się z tobą

U nas jest mnoga wrjemieni, cztoby rezwitsa. – mamy mnóstwo czasu na igraszki