Avis czuł się jak człowiek, którego nagle dotknęło kalectwo. Świat wokół stał się zimny i obcy. Do tej pory wszystko co robił i myślał napędzała miłość do Zolliego. Teraz, kiedy został sam, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Chodził z kąta w kąt z nieobecnym wyrazem twarzy i nie potrafił się zdobyć na żadną sensowną czynność. Rodzina starała się go wyciągnąć z tej depresji, ale jej wysiłki spełzały na niczym. Nie da się komuś zastąpić wzroku czy słuchu. Można nauczyć się obywać bez któregoś z tych zmysłów, ale to długi i powolny proces. W dzień, ze względu na swoich bliskich starał się jakoś funkcjonować, ale nocami tęsknił jak szalony i gryzł poduszkę, by nie zacząć krzyczeć.
Nikogo jednak nie zdołał oszukać. Kochające serca rodziców kurczyły się z bólu na widok jego cierpienia. Wyciągali go z domu na długie spacery, ciągali po muzeach, zabierali na przedstawienia, przynosili foldery z dziesiątków uczelni, których program mógł go zainteresować. Dziękował ze smutnym uśmiechem i towarzyszył im z nieobecnym wyrazem twarzy. Mieli wrażenie, że tylko jego ciało jest z nimi, a dusza odleciała gdzieś, gdzie nikt nie ma dostępu.
Pewnego dnia Luis i Avgar dyskutowali w kuchni Sonii, co jeszcze mogą zrobić, by ożywić nieco syna. Wykorzystali już tyle pomysłów, ale nic nie wskórali. Popatrzyli z nadzieją na zamyśloną kobietę.
– Wiecie, może przywieźcie mu tu trochę rzeczy z domu. Pewnie czuje się tu strasznie obco pozbawiony przyjaciół i znajomego otoczenia – odezwała się po chwili Sonia.
– No nie wiem, mogą przywieść niechciane wspomnienia. – Luis spojrzał na nich niepewnie.
– Co nam szkodzi spróbować? Gorzej już nie będzie. – Demon wstał i ruszył do drzwi. – Zajmę się tym, postaram się szybko wrócić.
– Tylko trzymaj nerwy na wodzy! – Pogroził mu na odchodnym mąż. Trochę się bał, że porywczy mężczyzna może narozrabiać. Dobro syna było jednak ważniejsze od jakiś sąsiedzkich awantur. Skinął mu więc tylko głową na pożegnanie.
***
Avgar oczywiście nie skorzystał z miejskiej komunikacji, tylko przeniósł się bezpośrednio do domu, sobie tylko znanym sposobem. Szybko spakował rzeczy chłopca – jego ulubiony koc, śmieszna maskotkę, którą uwielbiał, trochę ubrań oraz książek. Na koniec otworzył szufladę biurka, a potem wyciągnął z niej pamiętnik syna. Nie potrafił się oprzeć i zerknął do środka. Na każdej prawie stronie widać było imię Zolliego. Obok stała nieduża skrzyneczka pełna pamiątek z każdego ważniejszego wydarzenia z życia Avisa. Wyciągnął:
– walentynkową czekoladkę
– ciemny pukiel włosów, przewiązany niebieska wstążeczką
– guzik z koszuli, o którą była paskudna awantura
I tym podobne słodkie głupstwa, tak ważne dla jego syna, a dla kogoś innego stanowiące tylko stertę śmieci. Gniew złapał mężczyznę za gardło i za nic nie chciał puścić. Postanowił, że pójdzie do sąsiadów, wygarnie temu wrednemu gnojkowi co o nim myśli. Luis na pewno będzie na niego potem wściekły, ale jeśli tego nie zrobi to pęknie jak nadmiernie nadmuchany balon z głośnym trzaskiem.
Postawił walizki pod drzwiami i ruszył do sąsiedniej willi. Mimo, że była to już pora kolacji na parterze nikogo nie było. Na piętrze wyczuł czyjąś obecność, słychać było stamtąd przytłumioną muzykę. Najwyraźniej śmierdzący mechanik dobrze się bawił, kiedy jego syn cierpiał, a nocami z jego pokoju dobiegał cichy szloch. Zacisnął dłonie w pięści. Otworzył z rozmachem drzwi i znieruchomiał. Natychmiast dotarł do niego metaliczny zapach krwi.
– Co tu się do cholery stało?! – Powoli podszedł do łóżka na którym leżał blady jak ściana Zolli. W pierwszej chwili nie poznał młodego mężczyzny w tym chudym, zarośniętym i brudnym kłębku nieszczęścia. Z jego rąk skapywała krew, na podłodze, po obu stronach posłania, widać było spore kałuże. W jednej dłoni ściskał nóż, a w drugiej kolorowy szal, w którym poznał własność Avisa. Strach ścisnął mężczyznę za serce. Przyłożył ucho do klatki piersiowej chłopaka. Był nieprzytomny, ale nadal żył. Odetchnął z ulgą, szybko roztargał brzegi swojej koszuli i owinął tymi prowizorycznymi bandażami przedramiona Zolliego, tamując w ten sposób krwawienie. Wyciągnął z kieszeni telefon, po czym zadzwonił do Samuela. W krótkich słowach zrelacjonował mu co się stało. Po kwadransie zjawił się przerażony Ostrowski razem z Arturem.
– Pilnujcie go, serce ledwo bije. Zaraz wrócę z eliksirami. – Demon ruszył do swojego podziemnego pałacu po zapas leków. Mężczyźni tylko skinęli z wdzięcznością głowami. Doskonale wiedzieli, że żaden zwykły lekarz nie pomoże ich synowi. Tacy mutanci jak oni musieli radzić sobie sami. Avgar był w swoim fachu naprawdę dobry i jeśli ktoś mógł im pomóc to tylko on. Musieli mu zaufać. Wrócił po godzinie z kuferkiem wyładowanym barwnymi, kryształowymi buteleczkami.
***
Patryk wracał właśnie z potwornie nudnej lekcji ceremoniału dworskiego. Miał sztywny kark i bolały go plecy od tych dziwnych ukłonów. Był zupełnie pewien, że normalny czart nie był wstanie, wygiąć w ten sposób kręgosłupa, ale ten uparty, stary mistrz twierdził zupełnie co innego. Najeżony koniec kitki bił nerwowo po udach chłopaka. Idealnie wyrażał jego podły nastój. Właśnie miał pchnąć drzwi od małej jadalni, kiedy usłyszane zza drzwi słowa, mocno go zaniepokoiły.
– Przed chwilą mi doniesiono, że Zoltan chciał popełnić samobójstwo. Na szczęście Avgar w porę go uratował. Zastanawiam się tylko, czy powinniśmy powiedzieć o tym Patrykowi. – Usłyszał głos władcy.
– Lepiej żeby dowiedział się od nas, niż z plotek – stwierdził zdenerwowany Lucyfer. – Bardziej bałbym się reakcji Avisa. Podobno też jest w kiepskim stanie.
– Małemu na pewno nic nie powiedzą. Chcą by ten dramat wreszcie się skończył.
Chłopak stojący pod drzwiami cicho pisnął, zaraz sobie jednak zatkał dłonią usta. Nie spodobało mu się, że dorośli chcą zataić taką wiadomość przed jego przyjacielem. Miał prawo wiedzieć co się dzieje. Uważał, że rozdzielenie tej pary było błędem. Gdyby mieszkali nadal obok siebie, na pewno już dawno doszliby do porozumienia. Widział, że Zolli się zmienił, zdał sobie sprawę z uczucia do chłopca. Ta cała sprawa wydawała mu się dziwna, miał wrażenie, że doszło do jakiegoś nieporozumienia. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, nie mógł pozwolić by obaj dalej tak cierpieli. Do tej pory siedział cicho, bo uważał, że rodzice wiedzą co robią. Teraz nie był już tego taki pewien. Musi podpytać Damona jak działają międzynarodowe portale. Nigdy nimi nie podróżował.
***
Avis z Luisem wrócili z nocnego seansu kinowego dopiero po północy. Prawdę mówiąc chłopak nic nie zapamiętał z filmu. Ostatnio kiepsko znosił jakiekolwiek romanse, a jak się okazało większość scen była właśnie na ten temat. Wziął szybki prysznic, połknął tabletkę nasenną, bez której ostatnio nie potrafił się obejść i w samych bokserkach położył się do łóżka. Po chwili odpłynął w szarą mgłę. Z początku w jego umyśle przewijały się tylko zniekształcone wydarzenia z całego dnia. Spacerował po nocnym Londynie, rzęsiście oświetlonym, głośnym, pełnym roześmianych ludzi. Potem przez uliczny hałas zaczął przebijać szept – cichy, dojmujący, pełen smutku. Brzmiał jak szloch i modlitwa jednocześnie.
– Zasnę.. zasnę… zasnę…- powtarzał jak mantrę. Głos wydał mu się dziwnie znajomy. Podszedł kilka kroków i wyjrzał zza rogu kamienicy. Chociaż to był dopiero sierpień betonowe płyty chodnika były pokryte świeżą warstwą bielusieńkiego śniegu. Na ziemi ktoś leżał, w pierwszej chwili myślał, że dziecięcym zwyczajem robi orła. Wymachiwał ramionami w górę i dół, zostawiając czerwone ślady. Chłopiec uznał, że to farba w sprayu, ale gdy lepiej się przyjrzał zrozumiał, że to jednak krew. Na ramieniu mężczyzny zobaczył zawiązany szalik – zielony, w czerwone pasy, z długimi fantazyjnymi frędzlami. Poznał go natychmiast.
– Oddawaj, to moje! – rzucił w kierunku leżącego. Podszedł bliżej. – Zolli?! – Paniczny strach podniósł mu na głowie wszystkie włosy. Usiadł przerażony na łóżku, a jego krzyk nadal brzmiał mu w uszach.
– Spokojnie, jestem przy tobie – łagodny głos Patryka i ciepła dłoń na policzku przywróciły go do rzeczywistości. Cały się trząsł, a zęby dzwoniły mu jedne o drugie.
– Miałem okropny koszmar. Co słychać w domu? – Wbił w przyjaciela uważne spojrzenie. Widział jak się zmieszał i przestępuje z nogi na nogę, nie mając odwagi się odezwać.
– Zollli zrobił coś strasznego…- zaczął powoli, ale chłopiec już go nie słuchał. Zaczął się szybko ubierać drżącymi rękami.
– Czy on żyje? – Tak bardzo się bał zadać to pytanie. Miał wrażenie, że jego biedne serce zatrzymało się na ten moment.
– Twój ojciec go uratował, miał facet spore szczęście.
– Dobrze, że przyjechałeś. Jak się stąd wydostać? Ktoś cię widział?
– Nikt. Jesteś pewny, że chcesz go zobaczyć? Nie musisz tego robić, nie jesteś mu nic winien.
– Idziemy! – Avis podszedł stanowczo do okna.
***
Obaj obdarzeni skrzydłami szybko dotarli do londyńskiego portalu. W ciągu kilkunastu minut byli już na miejscu. Jeszcze tylko krótki lot nad pogrążonym w ciemnościach miasteczkiem i wylądowali przed domem Ostrowskich. Patryk przedtem przekonany o słuszności tego co robi, teraz już nie miał tej pewności. Widział jak zdenerwowany i przejęty był przyjaciel. Obawiał się jego spotkania z Zollim. Jeśli coś mu się stanie nigdy sobie tego nie daruje. Chyba niepotrzebnie się wtrącał.
– Może iść z tobą? – odezwał się cicho, widząc jak Avis wchodzi do środka.
– Zostań na dole, muszę to załatwić sam. – Chłopak wszedł do domu, minął zaskoczonych jego widokiem Artura i Samuela, nie odezwawszy się do nich ani słowem. Ostrowski chciał go zatrzymać, ale mąż stanął mu na drodze.
– Nie mieszaj się, to sprawa między nimi dwoma.- Mężczyzna z powrotem opadł na krzesło.
Avis wspinał się na schody krok po kroku. Bał się tego co może zobaczyć. Sam wcześniej pragnął tego rozstania, ale teraz zwątpił, czy to naprawdę był dobry pomysł. Kierowany gniewem i urażoną dumą nie pozwolił, by Zolli się wytłumaczył z czegokolwiek, przekonany, że znowu z niego zakpił. Zwyczajnie nie chciał go więcej widzieć. Myślał, że uda mu się wybić mężczyznę z głowy, przecież wszyscy zawsze mu powtarzali – czas leczy rany. Jednak w jego przypadku było raczej odwrotnie. Im dłużej się nie widzieli, tym bardziej tęsknił. Po cichu wszedł do sypialni Zolliego. Podszedł bliżej i spojrzał trwożliwie…
Mężczyzna leżał na łóżku z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Mocno spał napojony przez Avgara uzdrawiającymi eliksirami. Wyglądał niesamowicie mizernie i krucho. Jakby skurczył się i zapadł w sobie. Policzki miał białe niczym śnieg z jego koszmaru, a przedramiona mocno zabandażowane. Na poduszce, obok jego głowy ze zdumieniem zobaczył swój szalik. Mężczyzna wtulał w niego twarz, jakby to był jego największy talizman. Na ten widok coś go zakuło w sercu. Zdjął buty, sweter, a potem ostrożnie położył się obok Zolliego na materacu, tak by go nie zbudzić. Wciągnął znany mu dobrze, upajający zapach i przywarł do boku mężczyzny. Tak, to na pewno było jego miejsce. W jednym momencie wszystkie urazy oraz doznane krzywdy wyparowały mu z głowy. Uleciały niczym poranna mgła. Przymknął oczy, nakrył ich obu kołdrą, a potem, po raz pierwszy od wielu tygodni, zasnął spokojnym snem i żadne tabletki nie były mu potrzebne.
Po jakiejś godzinie rodzice Zolliego oraz Patryk, którego zawołali by wypił z nimi w kuchni herbatę, nie wytrzymali i na palcach podkradli się do sypialni. Było podejrzanie cicho, więc otwarli drzwi i zajrzeli do środka. Zobaczyli słodki obrazek, który napełnił ich serca radością. Chłopcy spali spokojnie, wtuleni mocno w siebie, niczym dwa niedźwiadki. Spletli się ze sobą tak ściśle, że nie można było odróżnić, gdzie się kończy jedno ciało, a zaczyna drugie. Wycofali się ostrożnie, posyłając sobie nawzajem pełne szczęścia uśmiechy. Pierwszy, najtrudniejszy krok został zrobiony, reszta zależała od samych zainteresowanych.
***
Zolli obudził się o świcie. Dawno nie spał tak błogo, czuł się rześki i wypoczęty. Było mu niesamowicie ciepło, ze wszystkich stron otaczał go słodki zapach Avisa. Ten szal był bardziej magiczny niż sobie wyobrażał. Jego myśli krążyły leniwie w nie całkiem przytomnej głowie. Odwrócił się na bok, uchylił powoli powieki i napotkał śliczne buzię swojego anioła. Była nieco szczuplejsza niż ją zapamiętał, lecz nie odejmowało jej to wcale uroku. Różowe usta wyglądały równie kusząco co zwykle.
– Jestem w niebie? – zapytał niepewnie sam siebie. – Jeśli tak, to chcę tu zostać na zawsze – mruknął i cmoknął czule słodkie wargi. – Chyba nie zabraniają się całować?- Zaczął się zastanawiać. Zresztą nieważne, jeszcze dwa lub trzy i mogą go ukarać. Musnął delikatne usta jeszcze raz.
– Jakie niebo baranie?! – warknął Avis i zarumienił się jak wisienka. – Jeden ci nie wystarczył? W dodatku bezwstydnie go ukradłeś!
– Boże nie pozwól mi się obudzić, cokolwiek dał mi wczoraj Avgar warte jest góry złota! – Zolli objął go mocno i przytulił do siebie. Nadal nie był pewny czy to jawa czy sen.
– Ty naprawdę zwariowałeś, co?! – chłopak wiercił się w silnych ramionach, ale nie na tyle mocno by się z nich uwolnić. Nie chciał wydać się temu wielkoludowi łatwy i tak naprawdę robił to tylko dla zasady.
– Pewnie, zwariowałem z miłości do ciebie i niech nikt nie próbuje mnie wyleczyć!
– Nie jestem pewny, czy chcę żeby mój mężczyzna był wariatem. – Avis udał, że się głęboko zastanawia.
– A jeśli ci powiem, że będzie codziennie klęczał u twoich stóp, bił ci pokłony niczym bóstwu, nosił cię na rękach i nigdy nie przestanie cię kochać?! – Zolli zajrzał mu głęboko w oczy.
– Może się skuszę, ale dasz mi to na piśmie. – Spojrzał na niego dumnie z góry, a potem zepsuł wszystko chichocząc jak szalony.
………………………………………………………………………………………….
Leżeli wtuleni w siebie nawzajem. Patrzyli sobie w oczy i rozumieli się bez słów. Wydawały im się w tym momencie zbędne, na tłumaczenia przyjdzie czas później. Teraz chcieli nacieszyć się tą słodką chwilą, pragnęli, aby trwała wiecznie. Język ciała i duszy nie potrzebował słowników, był uniwersalny, zrozumiały dla obojga. Wystarczył dotyk, spojrzenie, uśmiech, ton głosu partnera. Szczery do bólu, mówił prosto z mostu i nie istniało w nim pojęcie kłamstwa. Obaj instynktownie o tym wiedzieli, ale dopiero teraz odważyli się zaufać w pełni swoim uczuciom. Avis położył głowę na ramieniu Zolliego. Mężczyzna pocałował czule jasne czoło. Żaden nie miał ochoty podnieść się pierwszy. Dopiero dziwne dźwięki, dobiegające z ich brzuchów zmobilizowały ich do wstania z łóżka.
– Zrobimy sobie piknik nad rzeką? – Chłopak usiadł i popatrzył na mężczyznę z nadzieją. Nie było chyba na świecie nikogo, kto potrafiłby odmówić tym błyszczącym, podekscytowaniem ślepkom. – Pójdę do domu się wykąpać i przebrać. Za godzinę spotkamy się na podwórku.
– A nie wolałbyś wykąpać się ze mną? Umyłbym ci plecki – kusił Zolli, obserwując z ogromną przyjemnością ogniste rumieńce, które pojawiły się właśnie na twarzy chłopaka.
– Na to trzeba sobie zasłużyć! – Avis pokazał mu język, po czym uciekł przez okno. Miał biedak niesamowitego pecha, bo wleciał do kuchni w swoim domu akurat w tym momencie, kiedy jego ojciec schodził właśnie na poranna kawkę. Pod chłodnym spojrzeniem demona klapnął zmieszany na pierwsze z brzegu krzesło
– Jak miło o świcie wpaść na małego zbiega – rzucił drwiąco mężczyzna. – Na świecie postęp goni postęp. Istnieją satelity, telefony, internet, ale mój syn widać nie nauczył się z nich korzystać.- Spojrzał groźnie na struchlałego chłopaka. – Uciekł w środku nocy i nie raczył zawiadomić swoich rodziców, co się z nim stało. – Tu trzasnął garnkiem o piec aż zadudniło. – Nie ważne, że oni zamartwiali się do białego rana.
– Ale tatusiu, to była wyjątkowa sytuacja – pisnął niepewnie. – Co wy tu właściwie robicie?
– Po obdzwonieniu wszystkich komisariatów oraz szpitali w Londynie, doszliśmy do wniosku, że może jednak, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, wróciłeś do domu. – Avgar z ulgą zauważył, że twarz syna promienieje. Znowu była pełna energii i chęci do życia. Musiał widocznie pogodzić się z tym wrednym mechanikiem. Nie miał pojęcia jak zniesie Zolliego u boku Avisa, facet działał na niego jak płachta na byka. Nie takiego zięcia wymarzył sobie dla swojego małego skarbu. Będzie ich musiał pilnować, żeby im jakieś głupstwa nie przychodziły do głowy. Jego aniołek, był jeszcze za młody na poważny związek, nie mówiąc już o seksie. Jedyne co dopuszczał, co prawda z wielkim trudem, to trzymanie się za ręce. Na myśl o tym, że ktoś mógłby pocałować chłopca, aż do siebie zawarczał. – A ty dokąd?! – odwrócił się do umykającego po schodach syna.
– No umyć się, przebrać, takie tam – odezwał się Avis, przybierając najniewinniejszą minę, na jaką go było stać. Nie chciał drażnić ojca, który najwyraźniej znowu zaczął dostawać paranoi i wszędzie widział potencjalnych uwodzicieli, robiących zakusy na jego wianek. – Zaraz zejdę na śniadanko.
***
Kiedy po pól godzinie Avis zszedł na dół rodzice siedzieli już przy stole i o coś jak zwykle się sprzeczali. Zniecierpliwiony Luis rzucił w końcu w męża jabłkiem. Chłopak obciągnął nisko krótką bluzkę, aby ukryć wystający goły brzuch i białe, dopasowane na biodrach jeansach. Na szczęście zajęci sobą mężczyźni, nie zwrócili uwagi w co jest ubrany ich jedynak.
– Dzień dobry – rzucił spokojnie siadając za stołem. – Przepraszam za to zamieszanie. – Pocałował w policzek Luisa.
– Już dobrze kochanie – mamuś pogładził go po policzku. – Najważniejsze, że wszystko się ułożyło, bo tak chyba jest, sądząc po twoim uśmiechu.
– Tak, myślę, że tak. – Zarumienił się lekko chłopiec. – Musimy sobie wyjaśnić jeszcze kilka spraw, ale doszliśmy do porozumienia. – Zaczął pakować sobie do ust wszystko co miał pod ręką, niczym mały chomik.
– Ogromnie się cieszę, byłeś taki smutny skarbie.
– Nie mam pojęcia z czego się tak cieszysz? – mruknął pod nosem Avgar. – To jeszcze dziecko, powinien siedzieć w domu i się uczyć!
– Ja z tobą ty średniowieczny tyranie kiedyś zwariuję! – pogroził mężowi Luis. – On za niedługo zacznie studiować, na wykłady też będziesz z nim chodził? Ma już osiemnaście lat.
– Właściwie dlaczego nie – wzruszył ramionami demon.
– Zaraz cię czymś palnę! – Mężczyzna zamierzył się na niego gazetą. – Może załóż mu pas cnoty, a kluczyk zawieś sobie na szyi.
– A wiesz, że w zamku mam coś takiego. Jeszcze nie używany. – Zaczął się zastanawiać nad tą opcją demon.
– Nie wytrzymam! – Luis rzucił się na Avgara, przeważył krzesło i obaj wylądowali na podłodze. – Jak to się do cholery dzieje, że zawsze jestem pod spodem.? – pisnął kiedy potężne ciało przygniotło go do paneli. – Złaź ze mnie!
– To twoja życiowa rola kochanie. – Niepoprawny demon z błyskiem w oku wpił się mu ustami szyję.
***
Tymczasem Avis skorzystał z okazji i co sił w błoniastych skrzydełkach umknął z domu. Tatusiowie tarzający się po podłodze, to nie było coś, co jakieś dziecko chciało by oglądać. Często się kłócili, ale potem bardzo szybko i z ogromnym zapałem godzili. Jeden bez drugiego nie umiał wytrzymać nawet kilku godzin. Miał nadzieję, że jego związek z Zollim będzie równie udany.
– Jesteś gotowy? – mężczyzna stał przyczajony za drzewem. Dobrze znał demona i jego bzika na punkcie syna. Wolał nie rzucać się mu w oczy. Trzymał w rękach koszyk piknikowy i spory pled.
– Jesteś strasznie blady, może zostańmy w domu? – Chłopak popatrzył na niego zaniepokojony.
– To niedaleko, dam radę. – Uśmiechnął się do niego, po czym objął jego smukłą sylwetkę zachwyconym spojrzeniem. – Pięknie wyglądasz.
– W takim razie pomogę. – Avis wziął od niego wypełniony po brzegi koszyk i ruszył przodem. Zolliemu rzeczywiście nieco kręciło się w głowie, ale na widok kołyszącego się przed nim poziomkowego tatuażu na zgrabnym tyłku, wszystkie dolegliwości natychmiast mu przeszły. Nawet gdyby się miał zaczołgać, z pewnością dotrze na miejsce.
Była piękna pogoda. Ciepły letni wietrzyk owiewał ich twarze. Zagłębili się w gęsty las i szybko dotarli na swoje ulubione miejsce nad rzeką. Nikt z miasteczka tutaj nie przychodził, bo cieszyło się paskudną sławą. Avgar skutecznie nastraszył wszystkich sąsiadów, dzięki temu mieli spokój. Woda nie była tu zbyt głęboka, płynęła leniwie, nagrzana promieniami słońca, dno pokrywał biały, miękki piasek. Bujna zielona trawa wprost zapraszała do wypoczynku. Chłopiec rozłożył pled pod potężnym dębem. Usiadł wygodnie i poklepał koc obok siebie.
– Mam coś dla ciebie. – Zolli posłusznie zajął wskazane miejsce. Wyciągnął z kieszeni koszuli elegancką kopertę, na której widniało wypisane ozdobnymi literami jego imię, a następnie podał ją zaciekawionemu Avisowi.
– Pachnie – chłopiec zaczął ją najpierw obwąchiwać. Ostrożnie rozdarł papier i zaczął powoli czytać. Na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a błękitne oczy zalśniły niczym małe latarenki.
Deklaracja Miłości
Będę cię kochał każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty, coraz więcej i więcej
Będę cię wielbił, tulił i pieścił
Będę z tobą na zawsze i nigdy cię nie opuszczę
Będę ci patrzył w oczy rano, kiedy je otworzysz i wieczór, kiedy będziesz je zamykał
Na zawsze TWÓJ
Zolli
Wszystko to wypisane na śnieżnobiałym papierze czerwonym atramentem. Chłopak nie spodziewał się, że mężczyzna weźmie poważnie jego słowa o deklaracji uczucia na piśmie. Dla kogoś innego może brzmiało to zbyt słodko, ckliwie i niemądrze, ale on był zachwycony każdziuteńką literką. Tak długo czekał na jakikolwiek przejaw uczucia ze strony ukochanego, że teraz cieszył się najmniejszym drobiazgiem. Tymczasem Zolli uklęknął z poważną miną i spojrzał mu czule w czy.
– Chciałbym cie przeprosić, za wszystkie złe chwile, za wszystkie łzy, które przeze mnie wylałeś. Wiem, że nie mogę cofnąć czasu, ale postaram ci się to wszystko wynagrodzić. Byłem strasznym głupcem. Miałem pod samym nosem taki skarb jak ty, a szukałem po świecie nie wiadomo czego. – Ujął drobne dłonie chłopaka i wtulił w nie swoją twarz. – I jeszcze coś. Ta cała maskarada nie była jakimś głupim kawałem z mojej strony. Bardzo chciałem się do ciebie zbliżyć, ale nie wiedziałem jak to zrobić. Gniewałeś się na mnie, a jak tak się bałem, że stracę cię na zawsze. To miało być tylko na dzień lub dwa. Pragnąłem ci się pokazać od innej strony, przekonać jakoś do siebie, zanim zdejmę maskę. Niestety wyszło jak wyszło.
– Już dobrze – Avis wdrapał się mu na kolana, a potem zarzucił ręce na szyję. – Ja też nie jestem bez winy. Zareagowałem jak furiat, powinienem ci pozwolić się wytłumaczyć zamiast uciekać. Przyrzeknij, że w razie kłótni będziemy ze sobą rozmawiać i szczerze mówić o swoich żalach. – Cmoknął mężczyznę nieśmiało w usta. – To na przeprosiny.
– Mogę dostać jeszcze jednego? – Zolli zobaczył sceptyczną minę Avisa. – Wiesz, taki mały zadatek na poczet przyszłych kłótni. – Kusił gładząc pieszczotliwie plecy chłopaka.
– No nie wiem, robisz się strasznie zachłanny. – Pomiział nosem policzek Zolliego. – Dostaniesz, jak mi powiesz, co to jest pas cnoty. Ojciec dzisiaj przy śniadaniu groził, że mi go założy. – Dodał poważnie.
– Zupełnie oszalał – zachichotał mężczyzna. A widząc niezrozumienie na twarzy ukochanego wziął głęboki oddech, aby się uspokoić. – To takie urządzenie, które się zakłada, by nie można było uprawiać seksu. Jakby pas zamykany na kłódkę, zakrywający to i owo.
– Och… – Avis był już czerwony jak zachodzące słoneczko. Ukrył płonącą twarz na ramieniu mężczyzny. Nie mógł sobie darować, że spytał go o coś takiego. Zawsze musiał wyskoczyć z czymś niestosownym.
– Nie bądź niemądry i przestań się przejmować głupotami. Będziemy się kochać, jeśli tylko będziesz na to gotowy – szepnął mu gorąco do ucha Zolli. Chłopak, taki zawstydzony i wtulony w niego niczym mały kociak, wydawał mu się najsłodszym stworzeniem na świecie. Najchętniej od razu zaniósłby go do sypialni i kochał się z nim do świtu. Nie sądził jednak, by zbyt dobrze przyjął taką bezpośrednią propozycję. Zaczeka, ile będzie trzeba na jakiś znak z jego strony.
***
Belzebub przynajmniej raz w miesiącu zapraszał przyjaciół na karty. W ściśle męskim gronie rozmawiali do późna, najczęściej o swoich domowych problemach. Avgar, Bez oraz Julian siedzieli właśnie w ustronnym saloniku z drinkami w dłoniach i plotkowali nie mniej zawzięcie niż ich mężowie. Tym razem podstępny władca chciał przy okazji wcielić w życie swój mały plan nad którym myślał już od kilku dni. Podpuszczenie tych dwóch zaborczych ojców, nie powinno być zbyt trudne.
– Co słychać u twojego syna? – spojrzał na demona. – Widziałem, że miłość kwitnie – dodał z niewinnym uśmieszkiem.
– Gadaj natychmiast, co takiego widziałeś? – Zdenerwował się natychmiast porywczy mężczyzna.
– Wydawało mi się, że twój syn, to jeszcze niemal dziecko. Chyba jednak się myliłem, bo śmiało sobie poczynał ze swoim chłopakiem na pikniku.
– Niech to szlag! – warknął wściekły Avgar. – Urwę jaja temu zboczonemu mechanikowi!
– A pewnie, do boju! Wykastruj złodzieja! – zachichotał Boruta.
– Ty się nie śmiej z niego, lepiej byś się zainteresował naszymi chłopcami. Ja nie mam na to czasu, ale jak wszedłem ostatnio do sypialni Patryka, to całowali się na dywanie tak ogniście, że o mało od tego nie spłonął – rzucił Bez z podejrzanym błyskiem w oku.
– A to dranie! Tłumaczyłem synowi, że powinien zachowywać się odpowiednio do pozycji – mruknął gniewnie Julian i zerwał się z krzesła.
***
Patryk i Damon mieli ostatnio sporo problemów. Boruta zaczął reagować na księcia identycznie jak demon na Zolliego. Dosłownie nie spuszczał chłopców z oczu, wynajdował setki pretekstów, by przebywać w ich pobliżu. Nie mogli nawet stanąć zbyt blisko siebie, by nie usłyszeć wściekłego warkotu zaborczego ojca. Po kilku dniach takiego traktowania, obaj myśleli tylko o jednym. Jak się wymknąć w ustronne miejsce, gdzie mogliby pozwolić sobie na małą sesję całowania. Kiedy Julian zagadał się na pałacowym korytarzu z jakimiś dworzaninem, wykorzystali okazję i umknęli do pierwszego z brzegu pokoju. Najwyraźniej było to czyjeś biuro. Zamknęli się w nim na klucz i rzucili się na siebie jak para tygrysów. Jedne wygłodniałe usta wpiły się w drugie usta, a dwie pary rąk zaczęły niecierpliwie błądzić po spragnionych pieszczot ciałach. Nawet nie wiedzieli, kiedy pozdzierali z siebie ubrania, zostając w samych bokserkach.
– Oszalałeś? A jak nas tu złapią?! – Patryk nieco oprzytomniał, kiedy poczuł chłodne powietrze na nagiej skórze.
– Daj spokój, nikogo tu nie ma. – Damon otarł się o niego swoimi biodrami. Wyczuł, że chłopak jest równie podniecony co on. Jego nabrzmiały penis sterczał dumnie do góry, jakby chciał przebić materiał na wylot. – Proszę, przecież tego chcesz – szepnął mu namiętnie do ucha, po czym zsunął dłonie na pośladki narzeczonego.
– Mhm… – jęknął w odpowiedzi Patryk, ruda kitka splotła się z jasną w czułym uścisku. Niespodziewanie, przez otaczającą ich mgłę pożądania, usłyszeli głośną rozmowę, najwyraźniej ktoś zbliżał się do drzwi. Z przerażeniem zobaczyli, jak klucz wysuwa się z zamka, po czym z brzękiem upada na podłogę, pchnięty czymś z drugiej strony. Damon przytomnie kopnął ich ubrania pod komodę, a potem pociągnął chłopaka do ogromnej szafy, stojącej w kącie pokoju. Pełno w niej było niemodnych kontuszy i garniturów. Ledwie zdążyli się usadowić, kiedy otwarły się drzwi. Poznali głos Lucjusza oraz ministra skarbu, omawiali jakieś sporne kwestie. Usiedli przy biurku i zaczęli szeleścić papierami.
– Chyba nie wyjdą stąd zbyt szybko – stwierdził po chwili książę.
– To wszystko przez ciebie napalony głupku! – Patryk namacał ucho narzeczonego i mocno za nie pociągnął. – Umrę ze wstydu jak nas tu nakryją.
Przez jakiś kwadrans wiercili się niespokojnie, szukając jak najwygodniejszych pozycji. Pościągali z wieszaków jedwabne koszule i uwili sobie na dnie przepastnej szafy całkiem niezłe gniazdko. Z początku starali się zachowywać jak najspokojniej, nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, nie mogli jednak uniknąć przypadkowych dotknięć. Panowały tutaj egipskie ciemności i wszystko robili po omacku. Podniecenie, które w pierwszej chwili opadło znowu zaczęło narastać.
– Oszaleję – pisnął cicho Patryk zażenowany nabrzmiałym problemem w spodenkach. – Jak długo mają zamiar tak gadać? – Poprawił na sobie bokserki, które uwierały go coraz bardziej. Nawet taki niewinny dotyk zapalił tysiące drżących iskierek, które rozeszły się po całym jego ciele.
– Pomóc? – zaproponował uprzejmie Damon, po czym nie czekając na odpowiedź zsunął się w dół i jednym, szybkim ruchem roztargał bokserki, nie spodziewającego się takiego bezczelnego ataku chłopaka. – Po kłopocie! – Dmuchnął na sterczącego tuż przed jego nosem nabrzmiałego penisa.
– Zabiję cię – jęknął Patryk, próbując się odsunąć na bezpieczną odległość, ale w tym momencie zachłanne usta wessały go do środka, a silne dłonie stanowczo unieruchomiły mu biodra. – Och… idiota… hmm…. Tam jest twój ojciec do cholery.
– Więc bądź cicho – wymruczał Damon, liżąc zapamiętale pulsującego członka i głaszcząc pieszczotliwie smukłe uda.
– Zostaw go w spokoju zboczeńcu! – Warknął resztkami zdrowego rozsądku.
– Nie ma sprawy, zajmę się drugą stroną – usłyszał nieco schrypnięty głos księcia.
– O czym ty gadasz? – Chłopak nie miał bladego pojęcia, co chodzi po głowie temu draniowi. Wiedział jedno, że jeżeli natychmiast nie przestanie, zacznie krzyczeć i zaliczą wpadkę stulecia. Już teraz ledwo nad sobą panował. Nagle został odwrócony na brzuch, a ciepły, śliski język zaczął wędrować śmiało po jego wypiętych pośladkach. – Co wyprawiasz?!
– Chcę się z tobą kochać, najlepiej natychmiast! – Pożądliwe dłonie masowały umiejętnie plecy i ponętny tyłek. – Masz taką aksamitną skórę. – Wpił się ustami w jędrny mięsień.
– Pijawka! – W tym momencie chłopak omal nie spuścił się na ozdobny kontusz ministra. – Wyno… – Zagryzł zęby na rękawie garnituru, bo sprytny język wsunął się do jego ciasnego otworku. Wrażenie było nieziemskie, pierwszy raz ktoś pieścił go tak intymnie. Teraz mógł już tylko cichutko posapywać, drżąc na całym ciele. Poczuł jak smukły palec zaczyna penetrować jego wnętrze. Nagle dotknął jakiegoś tajemniczego punktu i chłopak zobaczył gwiazdy. Nie wiedział co się z nim dzieje, wypiął się tylko mocniej w stronę narzeczonego, skomląc błagalnie o więcej. – Damon… proszę…
– Też cię pragnę, tak bardzo, że ledwo mogę oddychać – szepnął namiętnie książę. – Niczego się nie bój, poprowadzę cię. – Przez chwilę jeszcze rozciągał dyszącego coraz szybciej kochanka. Po czym usiadł z plecami opartymi o ścianę szafy, podniósł chłopaka i posadził sobie na kolanach. – Złap mnie za szyję kochanie. – Pocałował słodkie usta i rozsunął dłońmi jego pośladki. – Opuszczaj się powoli.
– Och… – Patryk poczuł jak coś dużego, zaczyna napierać na jego rozluźniony otwór. Przymknął oczy i starał się spokojnie oddychać. Zacisnął palce na ramionach Damona. Czuł rozpieranie, rozkoszne gorąco i pulsowanie członka w swoim wnętrzu. Kiedy dotknął jego prostaty, cały świat wybuchnął niczym supernowa. Zaczęło kręcić się mu w głowie od napływających doznań. – Aaa… – zajęczał bezradnie w usta narzeczonego. Ogonki natychmiast splotły się w ścisły węzeł, działały niczym wzmacniacz, zwielokrotniając emocje.
– Ciśś… słodki… ciśś… – Mężczyzna resztkami świadomości, starał się uciszyć kochanka. W przypływie natchnienia włożył mu do ust elegancką apaszkę ministra. – Zagryź na niej zęby. – Teraz zaczęli się poruszać w zgodnym rytmie, zatraceni w rozkoszy. Damon zacisnął dłonie na pośladkach chłopaka, pomagając mu unosić się i opadać, w nieznośnie powolnym tańcu miłości.
Tymczasem Lucyfer po wejściu do gabinetu ministra wyczuł, że coś jest nie w porządku. Na podłodze pod drzwiami leżały klucze, jakby ktoś zamknął się nimi od środka. Nikogo jednak nie zastali. Mieli przed sobą wiele spraw do omówienia. Lubił współpracować z tym siwym, doświadczonym mężczyzną. Nalali sobie po filiżance kawy i zagłębili się w dokumenty. Co chwilę dobiegały ich jednak jakieś przytłumione szelesty, stukoty, pomruki. Zaciekawiony rozejrzał się bacznie dookoła i jego wzrok padł na szafę. Najwyraźniej coś dziwnego działo się w jej wnętrzu. Już miał zamiar wstać, kiedy jego noga trafiła pod biurkiem na miękką przeszkodę. Zerknął dyskretnie w dół i zobaczył dobrze mu znany rękaw od kontusza syna, splątany ściśle z koszulą Patryka. Kopnął ją głębiej, by siedzący naprzeciwko minister niczego nie zauważył. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co tych dwoje łobuzów wyprawia właśnie tuż obok. Miał tylko nadzieję, że zachowają zdrowy rozsądek i będą siedzieć cicho. Niestety szybko się przekonał, że nie ma na to co liczyć.
– Słyszał pan to? – Minister odwrócił się w stronę potężnego mebla.
– Pewnie kot – odezwał się książę lekceważąco, w duchu przyrzekając beztroskim draniom paskudną zemstę.
– Łup… łup… – rozległy się miarowe uderzenia. Lu zrobiło się gorąco, zaczął rozróżniać niskie jęki Damona oraz wysokie piski Patryka. Najwyraźniej ci niewyżyci idioci bzykali się w najlepsze w szafie mężczyzny. – Yhe… yhe… – rozkasłał się nagle książę. Nie mógł dopuścić do takiej kompromitacji. – Może wyjdziemy zobaczyć jak wygląda budowa tego pawilonu. Łatwiej będzie to ocenić na miejscu, te dokumenty są dość mętne. – Wstał i ruszył do drzwi.
– Wypuśćmy najpierw tego kota, strasznie się tam miota. – Minister wyciągną rękę w stronę mebla.
– Lepiej nie, służąca to zrobi. Takie zdenerwowane zwierzę mogłoby pana podrapać – Lucyfer pociągnął go do wyjścia, przysięgając sobie, że pomorduje gówniarzy jak tylko ich dorwie.
– Aaa… – dobiegł ich zza drzwi pełen wyzwolenia skowyt.
– To faktycznie jakaś dzika bestia, dobrze, że nie otworzyłem – stwierdził z ulgą mężczyzna i pokręcił siwą głową.
– Właśnie. – Idący za nim książę ukradkiem otarł pot z czoła. Mało brakowało, a piekielne brukowce dostałyby temat miesiąca.