Świeżynka 15

Rozdział 15

Siedziałem w ramionach Nikolasa na złocistym, rozgrzanym słońcem piasku. Owady z brzękiem uwijały się wokół bujnie kwitnących w trawie kwiatów. Znajdowaliśmy się w niewielkiej, opromienionej słońcem dolinie, jedynej jasnej plamie na tle zielonkawego mroku. Wokół rozpościerał się gęsty, ciemny las. Przed nami szemrał mały wodospad, wpadający do sporego, wodnego oczka. Woda w nim była kryształowo czysta, widziałem pływające leniwie ryby. Dawno nie czułem się taki odprężony i spokojny. Wszystko co złe zostało gdzieś tam daleko, w gąszczu splecionych ze sobą powyginanych konarów. Mocne, twarde ciało za mną było niczym pień dębu, na którym bez wahania mogłem się oprzeć. Bijąca od niego siła była wprost zniewalająca. Odwróciłem głowę w bok, by spojrzeć na przystojną twarz mojego mężczyzny. Dotknąłem palcami kształtnych warg.

– Czy wiesz, jak bardzo cię lubię? – usłyszałem jego miękki głos. Ciepły oddech połaskotał mi szyję. Zadrżałem. Ogarnęła mnie dziwna omdlałość we wszystkich częściach ciała.

– Pokaż mi… – szepnąłem i poczułem, jak moje policzki zaczynają płonąć. Speszyłem się swoją śmiałością. Nadal nie umiałem okazywać uczuć w sposób bezpośredni, dlatego w takich sytuacjach czułem się strasznie niepewnie. Nachylił się i nosem pomiział mnie po karku. Natychmiast zjeżyły mi się na nim wszystkie włoski.

Przysunąłem się bliżej i wplątałem palce w jego nadspodziewanie bujne… kłaki? Mokry, długi język zamiast przystąpić do subtelnej zabawy, zaślinił mi twarz. Okropnie śmierdziało mu z ust. Skądś znałem ten zapaszek. Jadł na śniadanie Pedigree? Czy tak całuje wytrawny podrywacz? I co tak ciągle stuka? Dzięcioł?

Gwałtownie otworzyłem oczy. Na moim łóżku z szerokim uśmiechem na psim pysku siedział Kalafior i walił ogonem o szafę. O tej porze zawsze  miał największą ochotę do figli, energia wprost go rozpierała. Zupełnie nie rozumiał, że normalny (…no niekoniecznie) człowiek mógł się dopiero rozbudzać.

– Blee… Do budy, paskudzie… – Wytarłem twarz kołdrą. Ze zdziwieniem zanotowałem, że byłem we własnym domu. Żadnych jęczących kuzynów, załamanych matek i ryczących niemowlaków. Jak tutaj trafiłem, nie miałem najmniejszego pojęcia. Normalnie czary.

***

Wciągnąłem na tyłek ulubiony, zmechacony dres, a na grzbiet stary podkoszulek z wielką stokrotką na klacie. Spojrzałem na swoje zaspane odbicie w lustrze ze szwem od poduszki odbitym na czole i w tym momencie coś się we mnie szarpnęło i zadymiło. Dziadunio! Przypomniałem sobie cholerną szopkę ze swatami. Boso wypadłem na korytarz w poszukiwaniu domowego tyrana. Udusić czy nie udusić? Może nasypać jakiegoś matczynego zielska do kawy, najlepiej przeczyszczającego. Nic tak dobrze nie wpływa na przywrócenie zdrowego rozsądku jak porządna sraczka. Roztaczając w umyśle piękną wizję dziadunia rezydującego w kibelku, na którym skrupulatnie przemyśla swoje zachowanie i błaga o wybaczenie, zszedłem po schodach. Wiśka na widok mojej zawziętej miny przezornie umknęła z kuchni. Tymczasem główny winowajca, czyli Franio, podniósł jedynie oczy znad gazety, po czym uśmiechnął się niewinnie. Siorbnął malinowej herbatki i pogrążył się beztrosko w lekturze, nie przejmując się zupełnie, że po drugiej stronie stołu ma dyszącego z pragnienia zemsty wroga.

– Zjedz słodkiego rogalika, bo się pomarszczysz z tej złości. – Podsunął mi talerzyk ze wspaniale pachnącymi, cynamonowymi drożdżówkami, zrobionymi przez moją siostrę.

– Nie próbuj mi mącić w głowie! Dużo za mnie dostałeś prowizji? – burknąłem w kubek gorącego kakao, ale chętnie się poczęstowałem. Drań dobrze wiedział, jaką mam słabość do domowych słodyczy. Nieco pary uszło mi uszami, niczym z rozdętego nadmiernie balonika.

– A co tam niby jest do mącenia? Z tych kilku nędznych klepek, platających się po twojej łepetynie, nie da się zrobić porządnego koktajlu. – Błysnął oczami i uśmiechnął się szeroko. Ktoś mógłby go wziąć za ujmującego, starszego pana, oczywiście dopóki nie poznałby bliżej sławnego na całą okolicę piekielnego charakterku. – Można by cię wywieźć do Afryki, a ty nawet byś tego nie zauważył.

– Nie zmieniaj tematu! – Zrobiłem sobie dolewkę ze stojącego na blacie stołu dzbanka.

– W takim razie jak znalazłeś się w domu, mądralo? – Podniósł na czoło okulary i złożył gazetę.

– Yy… Hm… – Dosłownie czarna dziura w pamięci. W tak młodym wieku początki sklerozy? Powinienem się przebadać? Mocno zmęczony krzątałem się po domu kuzyna, karmiłem małego, kiedy wszyscy, na czele z Nikolasem – niańką, spali. Układałem kaftaniki… Ostatni, jaki zakodowałem, to taki różowy w słoniki.

– Prezes Horodyński przytaszczył cię na własnych plecach. Niby taki wybladły szlachciura, ale swoją krzepę ma, nie powiem. Wujostwo wróciło wcześniej, a ty spałeś jak zabity, rozwalony na kanapie w salonie.

– Nie byle jaki szlachciura, tylko stara, rosyjska arystokracja. Sprawdziłem. – Nie lubiłem, kiedy ktoś wygadywał o Nikolasie bzdury wyczytane z gazet. Powinienem sobie jednak darować ten tekst, sądząc po minie dziadka. – Ty się lepiej przestań wtrącać i zajmij swoim ukochanym brydżem! Postaraj się nie stracić całej emerytury – dorzuciłem złośliwie. Franio grał naprawdę dobrze, ale raz zaliczył porządną wpadkę, którą lubiłem mu wypominać przy tego rodzaju okazjach. Zawsze wprawiało go to w konsternację, niestety – nie na długo.

– Najpierw musiałbym znaleźć godnego siebie przeciwnika. Za to ty wnusiu, znowu wpakowałeś się w kabałę.

– Ja?! Jeszcze śmiesz mi wygadywać cokolwiek? Któremu mnie sprzedałeś? Gadaj zaraz! Co ci przyszło do głowy z tymi swatami? – Ponownie podniosło mi się ciśnienie. On nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, żadnych!

– Nie gorączkuj się, Luciu. Nie handluję żywym towarem. Uzależniłem decyzję od twojej zgody. Powiedziałem jedynie, że mogą się o ciebie starać. Obaj. – Popatrzył na mnie uważnie tym swoim wszystkowiedzącym wzrokiem.

– Jak to obaj? Przecież na dobrą sprawę ich nie znasz! – Niemal podniosłem się z krzesła, przy czym resztka rogalika wypadła z ust na kolana.

– Trochę znam – przyznał niechętnie, przyciśnięty przeze mnie Franio. – Kiedy ty niańczyłeś bobasa, ja zrobiłem przesłuchanie kandydatów.

– Dziadku, tym razem przegiąłeś! – Byłem wściekły. Jakim prawem ingerował w moje prywatne sprawy?  – Jutro się wyprowadzam, choćby pod most! Mam tego dość!

– Dziecko! Co ty wygadujesz?! – Tym razem to dziadka aż zgięło. – Zwyczajnie się o ciebie martwię. Przyciągasz do siebie, niczym magnes opiłki, typy spod ciemnej gwiazdy. I to nie jakichś zwyczajnych chuliganów, tylko prawdziwych skurczybyków!

– Co ty niby do nich masz? Jedna rozmowa i już wyrobiłeś sobie opinię? – No naprawdę, myślałem, że Franio był mądrzejszy i nie kierował się zwykłymi uprzedzeniami.

– Lutek, nie udawaj głupszego, niż jesteś. Doktor Czarny ma mentalność myśliwego – zdobyć, zaliczyć, wypluć kości. Dorwie cię, poigra i rzuci, jak się tobą znudzi. Zaintrygowałeś go, bo się postawiłeś. Miałeś na pewno dziesiątki poprzedników, którzy teraz wypłakują oczy w poduszkę.

– Prawie jak Freud… – Zacząłem przeżuwać kolejną drożdżówkę. Nie miałem zamiaru przyznawać mu racji i wbijać w jeszcze większą pychę. Prawdę mówiąc, w pełni zgadzałem się z tym, co powiedział.

– Ale ten drugi, Horodyński, jest jeszcze gorszy. Ty się nie łudź, widzę jak na niego patrzysz. On nie bez powodu ma fatalną opinię. Przy tobie wyraźnie się hamuje, ale te czarne oczyska świecą mu jak wilkowi. Gdyby ktoś naraził się temu mężczyźnie, zabiłby go bez wahania. Sądząc po oszczędnych, zwinnych ruchach, odebrał niezłe szkolenie. Poza tym jest bardzo przystojny i bogaty. Mógłby mieć każdego, a zainteresował się akurat tobą i to po jednym, krótkim spotkaniu. Czy nie wydaje ci się to dziwne? Jest w nim jakieś wyrachowanie, czujność drapieżnika na wyprawie. Zostaw go, zanim pokaże, o co mu tak naprawdę chodzi. Zauważyłeś, z jaką ciekawością wypytuje się o innych członków rodziny?

– No dobra… – Postanowiłem się chwilowo poddać. Nie miałem za bardzo z kim podyskutować o swoich rozterkach. – Posłuchaj i powiedz, co o tym myślisz. – Opowiedziałem mu wszystko, co podsłuchałem i wnet dostrzegłem lęgnące się w mojej głowie od jakiegoś czasu podejrzenia w stosunku do Nikolasa.

– Myślę, że powinieneś pogadać z Przemkiem i kuzynami. Jeśli dobrze zapamiętałeś datę ze zdjęcia, oni rzeczywiście w tamtym czasie przebywali w USA na wymianie studenckiej. Przez te pół roku mogło się tam wiele wydarzyć. Zwłaszcza twój brat wrócił do domu w paskudnym humorze. Nie spotkał się od tamtej pory z żadną dziewczyną, w zamian ma samych kolegów. – Franio wyciągnął fajeczkę i zamyślił się głęboko. – Najbardziej intrygująca jest ta historia z siostrą Horodyńskiego. Zacznijmy od niej.

– To nabiera sensu. Pogadam z nimi, z tym że niekoniecznie mogą chcieć powiedzieć mi prawdę. Zwłaszcza, jak mają coś na sumieniu. Wujek zabiłby ich za aferę z uwiedzeniem nieletniej.

– Tylko spokojnie, niech nie ponosi cię wyobraźnia, bo możesz komuś zrobić krzywdę – pogroził mi Franio. Pochłonięty rozważaniami o Nikolasie, zupełnie zapomniałem o swojej zemście na dziaduniu. – Co tam ci się plącze po tej łepetynie?

– Och… Mogło być jak w filmie… – Dopiłem kakao i poprawiłem się na krześle. Mój wzrok błądził za oknem, zamiast kwitnących czereśni widząc obrazy z wymyślanej historii. – Któryś Stokrotek, z tym, że to nie mógłby być ten bzykający nawet dziurkę od klucza Przemek, zobaczył piękną Nataszę i padł po uszy. Spotykali się przez jakiś czas, potem on musiał wyjechać, a ona nie chciała albo nie mogła. Rozstali się we łzach, a dziewczyna potem zachorowała z rozpaczy i tęsknoty. Umarła, biedactwo. Horodyński dowiedział się o wszystkim i łaknie zemsty za siostrzyczkę… – Postukałem palcem po nosie, bo właśnie znalazłem fajny temat na nowe opowiadanie do miesięcznika ,,Fantazja”. Czasem do niego pisywałem, ot tak dla rozrywki. Kompletnie odleciałem.

– Aua… No co…? – Mokra ścierka wylądowała na mojej głowie i ściągnęła z obłoków na ziemię.

***

Niestety nie udało mi się porozmawiać ani z Przemkiem, ani z żadnym z kuzynów. Po południu okazało się, że jedna z koleżanek się rozchorowała i musiałem ją zastąpić. Nie zaspokoiłem więc ciekawości i musiałem swoje dochodzenie w sprawie Nikolasa przełożyć na inny dzień. Kiedy wszedłem na SOR okazało się, że Jasiu z Hrabią spędzają weekend na łonie rodziny. Dostali królewski rozkaz od rodziców Kozłowskiego, więc postanowili przynajmniej spróbować zakopać wojenny topór. Ofiarą ich negocjacji pokojowych stał się Czarny, winien Suchej przysługę za paskudnego kaca, którego nabawiła się w moim domu, napojona przez Frania domowymi trunkami.

Nikt nie przepadał za dyżurami na Izbie Przyjęć w wolne dni. Zwłaszcza, że dzisiaj były Dni Miasta Karowa, miały miejsce zabawy w plenerze i alkohol lał się strumieniami, a na wieczór zapowiedziano pokaz sztucznych ogni. Przekładało się to na szereg spojonych denatów, wyciągniętych z różnych dziwnych miejsc z drobnymi urazami, których za żadne skarby nie chciała przyjąć wytrzeźwiałka, zasłaniając się ich wątpliwym stanem zdrowia. My nie mieliśmy takiej wymówki.

– A jednak cię dorwali! – stwierdził na mój widok zadowolony Czarny, błądząc bez skrępowania błyszczącymi oczami po moim ciele. Facet nie miał żadnych zahamowań w kwestii podrywania, dla niego każdy moment był dobry, żeby przetestować towar. Ponieważ nie miałem pojęcia, że będę pracował z tym lovelasem, ubrałem dopasowany, zielony mundurek.

– Niestety… – Przewróciłem oczami, a Gosia z Renią zachichotały. Usiadłem za biurkiem i zacząłem przeglądać karty pacjentów, którzy leżeli na sali.

– Mamy okazję spędzić ze sobą trochę czasu, twój dziadek powinien być zadowolony. – Stanął za moimi plecami, po czym sięgnął mi przez ramię po książkę przyjęć. Oczywiście nie zawahał się przy tym na mnie oprzeć i pomiziać kciukiem po szyi.

– Proszę! – Postawiłem mu z impetem na drugiej łapie pudełko, ze spinaczami do papieru. Dzielnie nie wydał z siebie choćby pisku. – Żeby się panu dokumenty nie pomieszały. – Widziałem, jak dziewczyny zaśmiewały się z moich nieudolnych wysiłków zejścia z pola rażenia roztaczającego swoje wdzięki Czarnego. Udawały, niewdzięczne małpy, że porządkują sprzęt w szafie. Znikąd pomocy.

– Luciu, po co ta brutalność? Nikt cię nie nauczył, że subtelnością i pieszczotą można osiągnąć znacznie więcej? – zagruchał mi do ucha ten nałogowy Casanova. On był doprawdy niereformowalny. Najwyraźniej wbił sobie do łba, że mnie zaliczy i czym więcej się opierałem, tym bardzie się napalał. Mój dekielek zaczął posykiwać, a pod kopułką zawrzało. Najbliżsi zazwyczaj w tym momencie salwowali się ucieczką lub, jak wolicie, „odwrotem taktycznym”. Odwróciłem głowę i uśmiechnąłem się niewinnie, trzepocząc przy tym rzęsami. Udało mi się nawet wyprodukować panieński rumieniec – o tym, że powstały ze złości, tokujący niczym cietrzew doktor nie musiał wiedzieć – ten jego uwodzicielski uśmiech, powłóczysty wzrok, prężące się pod skrojonym przez utalentowanego krawca uniformem, całkiem niezłe mięśnie.

– Strasznie tu gorąco… – Powachlowałem się kartami zleceń, obdarzając go spojrzeniem trafionej strzałą Amora gazeli. Już ja ci pokażę serię wyrafinowanych pieszczot, ty rozpuszczony, nachalny łajdaku! – Muszę wyjść na chwilę… – Zacisnąłem uda i obciągnąłem bluzę, spuszczając nieśmiało wzrok na podłogę. Nabrał się czy nie? Był takim Narcyzem, że powinien chwycić haczyk.

– Dokąd się wybierasz, Luciu? – Był wyraźnie zafascynowany moim zachowaniem, ale nadal miał się na baczności. Cwana bestia.

– Regulamin nie nakazuje meldowania o wizycie w łazience… – szepnąłem niby zmieszany i uciekłem. Obciągałem nadal bluzę, jakbym miał coś do ukrycia. Kątem oka dostrzegłem, jak zaskoczone dziewczyny wytrzeszczają oczy. Łazienka dla personelu znajdowała się na końcu korytarza. Wszedłem do wąskiej kabiny prysznicowej i wypróbowałem pokrętło. Tak jak zapamiętałem, było łatwe do wyciągnięcia. Usłyszałem kroki, szybko przymknąłem drzwi i zacząłem cicho posapywać. Złapałem się za spodnie z przodu, zamknąłem oczy. Moja złota rybka właśnie przypłynęła.

– Mój kwiatuszku, nie musisz tego robić sam. – Bezczelnie wszedł do kabiny i stanął przede mną. Obserwowałem go spod rzęs, płonący wzrok miał utkwiony w mojej zaciśniętej dłoni. Odsunąłem się, niby zawstydzony. Manewrowałem tak, aby to on stanął pod natryskiem, a ja miałbym za plecami drzwi.

– Ale doktorze… – wyjąkałem.  – Jesteśmy w pracy…

– Pozwól sobie sprawić przyjemność…

– Nie powinniśmy…

– Kwadrans w obłokach nikomu nie zaszkodzi… – Musiałem szybko kończyć, bo za chwilę mógł się na mnie rzucić. Podszedłem bliżej i zacząłem rozpinać mu bluzę. Zniecierpliwiony moją powolnością, sam ściągnął ją przez głowę, odrzucając przez drewnianą ściankę do sąsiedniego pomieszczenia.

– Z pewnością… – Uśmiechnąłem się słodko, pogładziłem go po nagim, opalonym brzuchu i otworzyłem natrysk. Na głowę napaleńca mocnym strumieniem gruchnęła zimna woda. Wyrwałem pokrętło i zwinnie wyskoczyłem na zewnątrz. Zablokowałem drzwi stojącym pod ścianą mopem. Podniosłem leżącą na podłodze bluzę i pomachałem nią niczym zwycięską chorągwią. Rozległo się gwałtowne bębnienie i stek przekleństw.

– Lutek, ty cholero! Jeszcze cię dopadnę! – Dziki wrzask nie zrobił na mnie zbytniego wrażenia. Często słyszałem takie w domu.

– Miłej zabawy, doktorze, z panem Rąsią! Wolisz pana Prawego czy Lewego? – Zawołałem, chichocząc pod nosem i uciekłem z łazienki.  Do kieszeni schowałem zawór od prysznica. Może ta mała kąpiel czegoś go nauczy.

…………………………………………………………………………….

betowała Kiyami

Narzeczona Dla Czarta 12 Seqel

Avis czuł się jak człowiek, którego nagle dotknęło kalectwo. Świat wokół stał się zimny i obcy. Do tej pory wszystko co robił i myślał napędzała miłość do Zolliego. Teraz, kiedy został sam, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Chodził z kąta w kąt z nieobecnym wyrazem twarzy i nie potrafił się zdobyć na żadną sensowną czynność. Rodzina starała się go wyciągnąć z tej depresji, ale jej wysiłki spełzały na niczym. Nie da się komuś zastąpić wzroku czy słuchu. Można nauczyć się obywać bez któregoś z tych zmysłów, ale to długi i powolny proces. W dzień, ze względu na swoich bliskich starał się jakoś funkcjonować, ale nocami tęsknił jak szalony i gryzł poduszkę, by nie zacząć krzyczeć.

Nikogo jednak nie zdołał oszukać. Kochające serca rodziców kurczyły się z bólu na widok jego cierpienia. Wyciągali go z domu na długie spacery, ciągali po muzeach, zabierali na przedstawienia,  przynosili foldery z dziesiątków uczelni, których program mógł go zainteresować. Dziękował ze smutnym uśmiechem i towarzyszył im z nieobecnym wyrazem twarzy. Mieli wrażenie, że tylko jego ciało jest z nimi, a dusza odleciała gdzieś, gdzie nikt nie ma dostępu.

Pewnego dnia Luis i Avgar dyskutowali w kuchni Sonii, co jeszcze mogą zrobić, by ożywić nieco syna. Wykorzystali już tyle pomysłów, ale nic nie wskórali. Popatrzyli z nadzieją na zamyśloną kobietę.

– Wiecie, może przywieźcie mu tu trochę rzeczy z domu. Pewnie czuje się tu strasznie obco pozbawiony przyjaciół i znajomego otoczenia – odezwała się po chwili Sonia.

– No nie wiem, mogą przywieść niechciane wspomnienia. – Luis spojrzał na nich niepewnie.

– Co nam szkodzi spróbować? Gorzej już nie będzie. – Demon wstał i ruszył do drzwi. – Zajmę się tym, postaram się szybko wrócić.

– Tylko trzymaj nerwy na wodzy! – Pogroził mu na odchodnym mąż. Trochę się bał, że porywczy mężczyzna może narozrabiać. Dobro syna było jednak ważniejsze od jakiś sąsiedzkich awantur. Skinął mu więc tylko głową na pożegnanie.

***

Avgar oczywiście nie skorzystał z miejskiej komunikacji, tylko przeniósł się bezpośrednio do domu, sobie tylko znanym sposobem. Szybko spakował  rzeczy chłopca – jego ulubiony koc, śmieszna maskotkę, którą uwielbiał, trochę ubrań oraz książek. Na koniec otworzył szufladę biurka, a potem wyciągnął z niej pamiętnik syna. Nie potrafił się oprzeć i zerknął do środka. Na każdej prawie stronie widać było imię Zolliego. Obok stała nieduża skrzyneczka pełna pamiątek z każdego ważniejszego wydarzenia z życia Avisa. Wyciągnął:

– walentynkową czekoladkę

– ciemny pukiel włosów, przewiązany niebieska wstążeczką

– guzik z koszuli, o którą była paskudna awantura

I tym podobne słodkie głupstwa, tak ważne dla jego syna, a dla kogoś innego stanowiące tylko stertę śmieci. Gniew złapał mężczyznę za gardło i  za nic nie chciał puścić. Postanowił, że pójdzie do sąsiadów, wygarnie temu wrednemu gnojkowi co o nim myśli. Luis na pewno będzie na niego potem wściekły, ale jeśli tego nie zrobi to pęknie jak nadmiernie nadmuchany balon z głośnym trzaskiem.

Postawił walizki pod drzwiami i ruszył do sąsiedniej willi. Mimo, że była to już pora kolacji na parterze nikogo nie było. Na piętrze wyczuł czyjąś obecność, słychać było stamtąd przytłumioną muzykę. Najwyraźniej śmierdzący mechanik dobrze się bawił, kiedy jego syn cierpiał, a nocami z jego pokoju dobiegał cichy szloch. Zacisnął dłonie w pięści. Otworzył z rozmachem drzwi i znieruchomiał. Natychmiast dotarł do niego metaliczny zapach krwi.

– Co tu się do cholery stało?! – Powoli podszedł do łóżka na którym leżał blady jak ściana Zolli. W pierwszej chwili nie poznał młodego mężczyzny w tym chudym, zarośniętym i brudnym kłębku nieszczęścia. Z jego rąk skapywała krew, na podłodze, po obu stronach posłania, widać było spore kałuże. W jednej dłoni ściskał nóż, a w drugiej kolorowy szal, w którym poznał własność Avisa. Strach ścisnął mężczyznę za serce. Przyłożył ucho do klatki piersiowej chłopaka. Był nieprzytomny, ale nadal żył. Odetchnął z ulgą, szybko roztargał brzegi swojej koszuli i owinął tymi prowizorycznymi bandażami przedramiona Zolliego, tamując w ten sposób krwawienie. Wyciągnął z kieszeni telefon, po czym zadzwonił do Samuela. W krótkich słowach zrelacjonował mu co się stało. Po kwadransie zjawił się przerażony Ostrowski razem z Arturem.

– Pilnujcie go, serce ledwo bije. Zaraz wrócę z eliksirami. – Demon ruszył do swojego podziemnego pałacu po zapas leków. Mężczyźni tylko skinęli z wdzięcznością głowami. Doskonale wiedzieli, że żaden zwykły lekarz nie pomoże ich synowi. Tacy mutanci jak oni musieli radzić sobie sami. Avgar był w swoim fachu naprawdę dobry i jeśli ktoś mógł im pomóc to tylko on. Musieli mu zaufać. Wrócił po godzinie z kuferkiem wyładowanym barwnymi, kryształowymi buteleczkami.

***

Patryk wracał właśnie z potwornie nudnej lekcji ceremoniału dworskiego. Miał sztywny kark i bolały go plecy od tych dziwnych ukłonów. Był zupełnie pewien, że normalny czart nie był wstanie, wygiąć w ten sposób  kręgosłupa, ale ten uparty, stary mistrz twierdził zupełnie co innego. Najeżony koniec kitki bił nerwowo po udach chłopaka. Idealnie wyrażał jego podły nastój. Właśnie miał pchnąć drzwi od małej jadalni, kiedy usłyszane zza drzwi słowa, mocno go zaniepokoiły.

– Przed chwilą mi doniesiono, że Zoltan chciał popełnić samobójstwo. Na szczęście Avgar w porę go uratował. Zastanawiam się tylko, czy powinniśmy powiedzieć o tym Patrykowi. – Usłyszał głos władcy.

– Lepiej żeby dowiedział się od nas, niż z plotek – stwierdził zdenerwowany Lucyfer. – Bardziej bałbym się reakcji Avisa. Podobno też  jest w kiepskim stanie.

– Małemu na pewno nic nie powiedzą. Chcą by ten dramat wreszcie się skończył.

Chłopak stojący pod drzwiami cicho pisnął, zaraz sobie jednak zatkał dłonią usta. Nie spodobało mu się, że dorośli chcą zataić taką wiadomość przed jego przyjacielem. Miał prawo wiedzieć co się dzieje. Uważał, że rozdzielenie tej pary było błędem. Gdyby mieszkali nadal obok siebie, na pewno już dawno doszliby do porozumienia. Widział, że Zolli się zmienił, zdał sobie sprawę z uczucia do chłopca. Ta cała sprawa wydawała mu się dziwna, miał wrażenie, że doszło do jakiegoś nieporozumienia. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, nie mógł pozwolić by obaj dalej tak cierpieli. Do tej pory siedział cicho, bo uważał, że rodzice wiedzą co robią. Teraz nie był już tego taki pewien. Musi podpytać Damona jak działają międzynarodowe portale. Nigdy nimi nie podróżował.

***

Avis z Luisem wrócili z nocnego seansu kinowego dopiero po północy. Prawdę mówiąc chłopak nic nie zapamiętał z filmu. Ostatnio kiepsko znosił jakiekolwiek romanse, a jak się okazało większość scen była właśnie na ten temat. Wziął szybki prysznic, połknął tabletkę nasenną, bez której ostatnio nie potrafił się obejść i w samych bokserkach położył się do łóżka. Po chwili odpłynął w szarą mgłę. Z początku w jego umyśle przewijały się tylko zniekształcone wydarzenia z całego dnia. Spacerował po nocnym Londynie, rzęsiście oświetlonym, głośnym, pełnym roześmianych ludzi. Potem przez uliczny hałas zaczął przebijać szept – cichy, dojmujący, pełen smutku. Brzmiał jak szloch i modlitwa jednocześnie.

– Zasnę.. zasnę… zasnę…- powtarzał jak mantrę. Głos wydał mu się dziwnie znajomy. Podszedł kilka kroków i wyjrzał zza rogu kamienicy. Chociaż to był dopiero sierpień betonowe płyty chodnika były pokryte świeżą warstwą bielusieńkiego śniegu. Na ziemi ktoś leżał, w pierwszej chwili myślał, że dziecięcym zwyczajem robi orła. Wymachiwał ramionami w górę i dół, zostawiając czerwone ślady. Chłopiec uznał, że to farba w sprayu, ale gdy lepiej się przyjrzał zrozumiał, że to jednak krew. Na ramieniu mężczyzny zobaczył zawiązany szalik – zielony, w czerwone pasy, z długimi fantazyjnymi frędzlami. Poznał go natychmiast.

– Oddawaj, to moje! – rzucił w kierunku leżącego. Podszedł bliżej. – Zolli?! – Paniczny strach podniósł mu na głowie wszystkie włosy. Usiadł przerażony na łóżku, a jego krzyk nadal brzmiał mu w uszach.

– Spokojnie, jestem przy tobie – łagodny głos Patryka i ciepła dłoń na policzku przywróciły go do rzeczywistości. Cały się trząsł, a zęby dzwoniły mu jedne o drugie.

– Miałem okropny koszmar. Co słychać w domu? – Wbił w przyjaciela uważne spojrzenie. Widział jak się zmieszał i przestępuje z nogi na nogę, nie mając odwagi się odezwać.

– Zollli zrobił coś strasznego…- zaczął powoli, ale chłopiec już go nie słuchał. Zaczął się szybko ubierać drżącymi rękami.

– Czy on żyje? – Tak bardzo się bał zadać to pytanie. Miał wrażenie, że jego  biedne serce zatrzymało się na ten moment.

– Twój ojciec go uratował, miał facet spore szczęście.

– Dobrze, że przyjechałeś. Jak się stąd wydostać? Ktoś cię widział?

– Nikt. Jesteś pewny, że chcesz go zobaczyć? Nie musisz tego robić, nie jesteś mu nic winien.

– Idziemy! – Avis podszedł stanowczo do okna.

***

Obaj obdarzeni skrzydłami szybko dotarli do londyńskiego portalu. W ciągu kilkunastu minut byli już na miejscu. Jeszcze tylko krótki lot nad pogrążonym w ciemnościach miasteczkiem i wylądowali przed domem Ostrowskich. Patryk przedtem przekonany o słuszności tego co robi, teraz już nie miał tej pewności. Widział jak zdenerwowany i przejęty był przyjaciel. Obawiał się jego spotkania z Zollim. Jeśli coś mu się stanie nigdy sobie tego nie daruje. Chyba niepotrzebnie się wtrącał.

– Może iść z tobą? – odezwał się cicho, widząc jak Avis wchodzi do środka.

– Zostań na dole, muszę to załatwić sam. – Chłopak wszedł do domu, minął zaskoczonych jego widokiem Artura i Samuela, nie odezwawszy się do nich ani słowem. Ostrowski chciał go zatrzymać, ale mąż stanął mu na drodze.

– Nie mieszaj się, to sprawa między nimi dwoma.- Mężczyzna z powrotem opadł na krzesło.

Avis wspinał się na schody krok po kroku. Bał się tego co może zobaczyć. Sam wcześniej pragnął tego rozstania, ale teraz zwątpił, czy to naprawdę był dobry pomysł. Kierowany gniewem i urażoną dumą nie pozwolił, by Zolli się wytłumaczył z czegokolwiek, przekonany, że znowu z niego zakpił. Zwyczajnie nie chciał go więcej widzieć. Myślał, że uda mu się wybić mężczyznę z głowy, przecież wszyscy zawsze mu powtarzali – czas leczy rany. Jednak w jego przypadku było raczej odwrotnie. Im dłużej się nie widzieli, tym bardziej tęsknił. Po cichu wszedł do sypialni Zolliego. Podszedł bliżej i spojrzał trwożliwie…

Mężczyzna leżał na łóżku z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Mocno spał napojony przez Avgara uzdrawiającymi eliksirami. Wyglądał niesamowicie mizernie i krucho. Jakby skurczył się i zapadł w sobie. Policzki miał białe niczym śnieg z jego koszmaru, a przedramiona mocno zabandażowane. Na poduszce, obok jego głowy ze zdumieniem zobaczył swój szalik. Mężczyzna wtulał w niego twarz, jakby to był jego największy talizman. Na ten widok coś go zakuło w sercu. Zdjął buty, sweter, a potem ostrożnie położył się obok Zolliego na materacu, tak by go nie zbudzić. Wciągnął znany mu dobrze, upajający zapach i przywarł do boku mężczyzny. Tak, to na pewno było jego miejsce. W jednym momencie wszystkie urazy oraz doznane krzywdy wyparowały mu z głowy. Uleciały niczym poranna mgła. Przymknął oczy, nakrył ich obu kołdrą, a potem, po raz pierwszy od wielu tygodni, zasnął spokojnym snem i żadne tabletki nie były mu potrzebne.

Po jakiejś godzinie rodzice Zolliego oraz Patryk, którego zawołali by wypił z nimi w kuchni herbatę, nie wytrzymali i na palcach podkradli się do sypialni. Było podejrzanie cicho, więc otwarli drzwi i zajrzeli do środka. Zobaczyli  słodki obrazek, który napełnił ich serca radością. Chłopcy spali spokojnie, wtuleni mocno w siebie, niczym dwa niedźwiadki. Spletli się ze sobą tak ściśle, że nie można było odróżnić, gdzie się kończy jedno ciało, a zaczyna drugie. Wycofali się ostrożnie, posyłając sobie nawzajem pełne szczęścia uśmiechy. Pierwszy, najtrudniejszy krok został zrobiony, reszta zależała od samych zainteresowanych.

***

Zolli obudził się o świcie. Dawno nie spał tak błogo, czuł się rześki i wypoczęty. Było mu niesamowicie ciepło, ze wszystkich stron otaczał go słodki zapach Avisa. Ten szal był bardziej magiczny niż sobie wyobrażał. Jego myśli krążyły leniwie w nie całkiem przytomnej głowie. Odwrócił się na bok, uchylił powoli powieki i napotkał śliczne buzię swojego anioła. Była nieco szczuplejsza niż ją zapamiętał, lecz nie odejmowało jej to wcale uroku. Różowe usta wyglądały równie kusząco co zwykle.

– Jestem w niebie? – zapytał niepewnie sam siebie. – Jeśli tak, to chcę tu zostać na zawsze – mruknął i cmoknął czule słodkie wargi. – Chyba nie zabraniają się całować?- Zaczął się zastanawiać. Zresztą nieważne, jeszcze dwa lub trzy i mogą go ukarać. Musnął delikatne usta jeszcze raz.

– Jakie niebo baranie?! – warknął Avis i zarumienił się jak wisienka. – Jeden ci nie wystarczył? W dodatku bezwstydnie go ukradłeś!

– Boże nie pozwól mi się obudzić, cokolwiek dał mi wczoraj Avgar warte jest góry złota! – Zolli objął go mocno i przytulił do siebie. Nadal nie był pewny czy to jawa czy sen.

– Ty naprawdę zwariowałeś, co?! – chłopak wiercił się w silnych ramionach, ale nie na tyle mocno by się z nich uwolnić. Nie chciał wydać się temu wielkoludowi łatwy i tak naprawdę robił to tylko dla zasady.

– Pewnie, zwariowałem z miłości do ciebie i niech nikt nie próbuje mnie wyleczyć!

– Nie jestem pewny, czy chcę żeby mój mężczyzna był wariatem. – Avis udał, że się głęboko zastanawia.

– A jeśli ci powiem, że będzie codziennie klęczał u twoich stóp, bił ci pokłony niczym bóstwu, nosił cię na rękach i nigdy nie przestanie cię kochać?! – Zolli zajrzał mu głęboko w oczy.

– Może się skuszę, ale dasz mi to na piśmie. – Spojrzał na niego dumnie z góry, a potem zepsuł wszystko chichocząc jak szalony.

………………………………………………………………………………………….

Leżeli wtuleni w siebie nawzajem. Patrzyli sobie w oczy i rozumieli się bez słów. Wydawały im się w tym momencie zbędne, na tłumaczenia przyjdzie czas później. Teraz chcieli nacieszyć się tą słodką chwilą, pragnęli, aby trwała wiecznie. Język ciała i duszy nie potrzebował słowników, był uniwersalny, zrozumiały dla obojga. Wystarczył dotyk, spojrzenie, uśmiech, ton głosu partnera. Szczery do bólu, mówił prosto z mostu i nie istniało w nim pojęcie kłamstwa. Obaj instynktownie o tym wiedzieli, ale dopiero teraz odważyli się zaufać w pełni swoim uczuciom. Avis położył głowę na ramieniu Zolliego. Mężczyzna pocałował czule jasne czoło. Żaden nie miał ochoty podnieść się pierwszy. Dopiero dziwne dźwięki, dobiegające z ich brzuchów zmobilizowały ich do wstania z łóżka.

– Zrobimy sobie piknik nad rzeką? – Chłopak usiadł i popatrzył na mężczyznę z nadzieją. Nie było chyba na świecie nikogo, kto potrafiłby odmówić tym błyszczącym, podekscytowaniem  ślepkom. – Pójdę do domu się wykąpać i przebrać. Za godzinę spotkamy się na podwórku.

– A nie wolałbyś wykąpać się ze mną? Umyłbym ci plecki – kusił Zolli, obserwując z ogromną przyjemnością ogniste rumieńce, które pojawiły się właśnie na twarzy chłopaka.

– Na to trzeba sobie zasłużyć! – Avis pokazał mu język, po czym uciekł przez okno. Miał biedak niesamowitego pecha, bo wleciał do kuchni w swoim domu akurat w tym momencie, kiedy jego ojciec schodził właśnie na poranna kawkę. Pod chłodnym spojrzeniem demona klapnął zmieszany na pierwsze z brzegu krzesło

– Jak miło o świcie wpaść na małego zbiega – rzucił drwiąco mężczyzna. – Na świecie postęp goni postęp. Istnieją satelity, telefony, internet, ale mój syn widać nie nauczył się z nich korzystać.- Spojrzał groźnie na struchlałego chłopaka. – Uciekł w środku nocy i nie raczył zawiadomić swoich rodziców, co się z nim stało. – Tu trzasnął garnkiem o piec aż zadudniło. – Nie ważne, że oni zamartwiali się do białego rana.

– Ale tatusiu, to była wyjątkowa sytuacja – pisnął niepewnie. – Co wy tu właściwie robicie?

– Po obdzwonieniu wszystkich komisariatów oraz szpitali w Londynie, doszliśmy do wniosku, że może jednak, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, wróciłeś do domu. – Avgar z ulgą zauważył, że twarz syna promienieje. Znowu była pełna energii i chęci do życia. Musiał widocznie pogodzić się z tym wrednym mechanikiem. Nie miał pojęcia jak zniesie Zolliego u boku Avisa, facet działał na niego jak płachta na byka. Nie takiego zięcia wymarzył sobie dla swojego małego skarbu. Będzie ich musiał pilnować, żeby im jakieś głupstwa nie przychodziły do głowy. Jego aniołek, był jeszcze za młody na poważny związek, nie mówiąc już o seksie. Jedyne co dopuszczał, co prawda z wielkim trudem, to trzymanie się za ręce. Na myśl o tym, że ktoś mógłby pocałować chłopca, aż do siebie zawarczał. – A ty dokąd?! – odwrócił się do umykającego po schodach syna.

– No umyć się, przebrać, takie tam – odezwał się Avis, przybierając najniewinniejszą minę, na jaką go było stać. Nie chciał drażnić ojca, który najwyraźniej znowu zaczął dostawać paranoi i wszędzie widział potencjalnych uwodzicieli, robiących zakusy na jego wianek. – Zaraz zejdę na śniadanko.

***

Kiedy po pól godzinie Avis zszedł na dół rodzice siedzieli już przy stole i o coś jak zwykle się sprzeczali. Zniecierpliwiony Luis rzucił w końcu w męża jabłkiem. Chłopak obciągnął nisko krótką bluzkę, aby ukryć wystający goły brzuch i białe, dopasowane na biodrach jeansach. Na szczęście zajęci sobą mężczyźni, nie zwrócili uwagi w co jest ubrany ich jedynak.

– Dzień dobry – rzucił spokojnie siadając za stołem. – Przepraszam za to zamieszanie. – Pocałował w policzek Luisa.

– Już dobrze kochanie – mamuś pogładził go po policzku. – Najważniejsze, że wszystko się ułożyło, bo tak chyba jest, sądząc po twoim uśmiechu.

– Tak, myślę, że tak. – Zarumienił się lekko chłopiec. – Musimy sobie wyjaśnić jeszcze kilka spraw, ale doszliśmy do porozumienia. – Zaczął pakować sobie do ust wszystko co miał pod ręką, niczym mały chomik.

– Ogromnie się cieszę, byłeś taki smutny skarbie.

– Nie mam pojęcia z czego się tak cieszysz? – mruknął pod nosem Avgar. – To jeszcze dziecko, powinien siedzieć w domu i się uczyć!

– Ja z tobą ty średniowieczny tyranie kiedyś zwariuję! – pogroził mężowi Luis. – On za niedługo zacznie studiować, na wykłady też będziesz z nim chodził? Ma już osiemnaście lat.

– Właściwie dlaczego nie – wzruszył ramionami demon.

– Zaraz cię czymś palnę! – Mężczyzna zamierzył się na niego gazetą. – Może załóż mu pas cnoty, a kluczyk zawieś sobie na szyi.

– A wiesz, że w zamku mam coś takiego. Jeszcze nie używany. – Zaczął się zastanawiać nad tą opcją demon.

– Nie wytrzymam! – Luis rzucił się na Avgara, przeważył krzesło i obaj wylądowali na podłodze. – Jak to się do cholery dzieje, że zawsze jestem pod spodem.? – pisnął kiedy potężne ciało przygniotło go do paneli. – Złaź ze mnie!

– To twoja życiowa rola kochanie. – Niepoprawny demon z błyskiem w oku wpił się mu ustami szyję.

***

Tymczasem Avis skorzystał z okazji i co sił w błoniastych skrzydełkach umknął z domu. Tatusiowie tarzający się po podłodze, to nie było coś, co jakieś dziecko chciało by oglądać. Często się kłócili, ale potem bardzo szybko i z ogromnym zapałem godzili. Jeden bez drugiego nie umiał wytrzymać nawet kilku godzin. Miał nadzieję, że jego związek z Zollim będzie równie udany.

– Jesteś gotowy? – mężczyzna stał przyczajony za drzewem. Dobrze znał demona i jego bzika na punkcie syna. Wolał nie rzucać się mu w oczy. Trzymał w rękach koszyk piknikowy i spory pled.

– Jesteś strasznie blady, może zostańmy w domu? – Chłopak popatrzył na niego zaniepokojony.

– To niedaleko, dam radę. – Uśmiechnął się do niego, po czym objął jego smukłą sylwetkę zachwyconym spojrzeniem. – Pięknie wyglądasz.

– W takim razie pomogę. – Avis wziął od niego wypełniony po brzegi koszyk i ruszył przodem. Zolliemu rzeczywiście nieco kręciło się w głowie, ale na widok kołyszącego się przed nim poziomkowego tatuażu na zgrabnym tyłku, wszystkie dolegliwości natychmiast mu przeszły. Nawet gdyby się miał zaczołgać, z pewnością dotrze na miejsce.

Była piękna pogoda. Ciepły letni wietrzyk owiewał ich twarze. Zagłębili się w gęsty las i szybko dotarli na swoje ulubione miejsce nad rzeką. Nikt z miasteczka tutaj nie przychodził, bo cieszyło się paskudną sławą. Avgar skutecznie nastraszył wszystkich sąsiadów, dzięki temu mieli spokój. Woda nie była tu zbyt głęboka, płynęła leniwie, nagrzana promieniami słońca, dno pokrywał biały, miękki piasek. Bujna zielona trawa wprost zapraszała do wypoczynku. Chłopiec rozłożył pled pod potężnym dębem. Usiadł wygodnie i poklepał koc obok siebie.

– Mam coś dla ciebie. – Zolli posłusznie zajął wskazane miejsce. Wyciągnął z kieszeni koszuli elegancką kopertę, na której widniało wypisane ozdobnymi literami jego imię, a następnie podał ją zaciekawionemu Avisowi.

– Pachnie – chłopiec zaczął ją najpierw obwąchiwać. Ostrożnie rozdarł papier i zaczął powoli czytać. Na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a błękitne oczy zalśniły niczym małe latarenki.

Deklaracja Miłości

Będę cię kochał każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty, coraz więcej i więcej

Będę cię wielbił, tulił i pieścił
B
ędę z tobą na zawsze i nigdy cię nie opuszczę

Będę ci patrzył w oczy rano, kiedy je otworzysz i wieczór, kiedy będziesz je zamykał

Na zawsze TWÓJ

Zolli

Wszystko to wypisane na śnieżnobiałym papierze czerwonym atramentem. Chłopak nie spodziewał się, że mężczyzna weźmie poważnie jego słowa o deklaracji uczucia na piśmie. Dla kogoś innego może brzmiało to zbyt słodko, ckliwie i niemądrze, ale on był zachwycony każdziuteńką literką. Tak długo czekał na jakikolwiek przejaw uczucia ze strony ukochanego, że teraz cieszył się najmniejszym drobiazgiem. Tymczasem Zolli uklęknął z poważną miną i spojrzał mu czule w czy.

– Chciałbym cie przeprosić, za wszystkie złe chwile, za wszystkie łzy, które przeze mnie wylałeś. Wiem, że nie mogę cofnąć czasu, ale postaram ci się to wszystko wynagrodzić. Byłem strasznym głupcem. Miałem pod samym nosem taki skarb jak ty, a szukałem po świecie nie wiadomo czego. – Ujął drobne dłonie chłopaka i wtulił w nie swoją twarz. – I jeszcze coś. Ta cała maskarada nie była jakimś głupim kawałem z mojej strony. Bardzo chciałem się do ciebie zbliżyć, ale nie wiedziałem jak to zrobić. Gniewałeś się na mnie, a jak tak się bałem, że stracę cię na zawsze. To miało być tylko na dzień lub dwa. Pragnąłem ci się pokazać od innej strony, przekonać jakoś do siebie, zanim zdejmę maskę. Niestety wyszło jak wyszło.

– Już dobrze – Avis wdrapał się mu na kolana, a potem zarzucił ręce na szyję. – Ja też nie jestem bez winy. Zareagowałem jak furiat, powinienem ci pozwolić się wytłumaczyć zamiast uciekać. Przyrzeknij, że w razie kłótni będziemy ze sobą rozmawiać i szczerze mówić o swoich żalach. – Cmoknął mężczyznę nieśmiało w usta. – To na przeprosiny.

– Mogę dostać jeszcze jednego? – Zolli zobaczył sceptyczną minę Avisa. – Wiesz, taki mały zadatek na poczet przyszłych kłótni. – Kusił gładząc pieszczotliwie plecy chłopaka.

– No nie wiem, robisz się strasznie zachłanny. – Pomiział nosem policzek Zolliego. –  Dostaniesz, jak mi powiesz, co to jest pas cnoty. Ojciec dzisiaj przy śniadaniu groził, że mi go założy. – Dodał poważnie.

– Zupełnie oszalał – zachichotał mężczyzna. A widząc niezrozumienie na twarzy ukochanego wziął głęboki oddech, aby się uspokoić. – To takie urządzenie, które się zakłada, by nie można było uprawiać seksu. Jakby pas zamykany na kłódkę, zakrywający to i owo.

– Och… – Avis był już czerwony jak zachodzące słoneczko. Ukrył płonącą twarz na ramieniu mężczyzny. Nie mógł sobie darować, że spytał go o coś takiego. Zawsze musiał wyskoczyć z czymś niestosownym.

– Nie bądź niemądry i przestań się przejmować głupotami. Będziemy się kochać, jeśli tylko będziesz na to gotowy – szepnął mu gorąco do ucha Zolli. Chłopak, taki zawstydzony i wtulony w niego niczym mały kociak, wydawał mu się najsłodszym stworzeniem na świecie. Najchętniej od razu zaniósłby go do sypialni i kochał się z nim do świtu. Nie sądził jednak, by zbyt dobrze przyjął taką bezpośrednią propozycję. Zaczeka, ile będzie trzeba na jakiś znak z jego strony.

***

Belzebub przynajmniej raz w miesiącu zapraszał przyjaciół na karty. W ściśle męskim gronie rozmawiali do późna, najczęściej o swoich domowych problemach. Avgar, Bez oraz Julian siedzieli właśnie w ustronnym saloniku z drinkami w dłoniach i plotkowali nie mniej zawzięcie niż ich mężowie. Tym razem podstępny władca chciał przy okazji wcielić w życie swój mały plan nad którym myślał już od kilku dni. Podpuszczenie tych dwóch zaborczych ojców, nie powinno być zbyt trudne.

– Co słychać u twojego syna? – spojrzał na demona. – Widziałem, że miłość kwitnie – dodał z niewinnym uśmieszkiem.

– Gadaj natychmiast, co takiego widziałeś? – Zdenerwował się natychmiast porywczy mężczyzna.

– Wydawało mi się, że twój syn, to jeszcze niemal dziecko. Chyba jednak się myliłem, bo śmiało sobie poczynał ze swoim chłopakiem na pikniku.

– Niech to szlag! – warknął wściekły Avgar. – Urwę jaja temu zboczonemu mechanikowi!

– A pewnie, do boju! Wykastruj złodzieja! – zachichotał Boruta.

– Ty się nie śmiej z niego, lepiej byś się zainteresował naszymi chłopcami. Ja nie mam na to czasu, ale jak wszedłem ostatnio do sypialni Patryka, to całowali się na dywanie tak ogniście, że o mało od tego nie spłonął – rzucił Bez z podejrzanym błyskiem w oku.

– A to dranie! Tłumaczyłem synowi, że powinien zachowywać się odpowiednio do pozycji – mruknął gniewnie Julian i zerwał się z krzesła.

***

Patryk i Damon mieli ostatnio sporo problemów. Boruta zaczął reagować na księcia identycznie jak demon na Zolliego. Dosłownie nie spuszczał chłopców z oczu, wynajdował setki pretekstów, by przebywać w ich pobliżu. Nie mogli nawet stanąć zbyt blisko siebie, by nie usłyszeć wściekłego warkotu zaborczego ojca. Po kilku dniach takiego traktowania, obaj myśleli tylko o jednym. Jak się wymknąć w ustronne miejsce, gdzie mogliby pozwolić sobie na małą sesję całowania. Kiedy Julian zagadał się na pałacowym korytarzu z jakimiś dworzaninem, wykorzystali okazję i umknęli do pierwszego z brzegu pokoju. Najwyraźniej było to czyjeś biuro. Zamknęli się w nim na klucz i rzucili się na siebie jak para tygrysów. Jedne wygłodniałe usta wpiły się w drugie usta, a dwie pary rąk zaczęły niecierpliwie błądzić po spragnionych pieszczot ciałach. Nawet nie wiedzieli, kiedy pozdzierali z siebie ubrania, zostając w samych bokserkach.

– Oszalałeś? A jak nas tu złapią?! – Patryk nieco oprzytomniał, kiedy poczuł chłodne powietrze na nagiej skórze.

– Daj spokój, nikogo tu nie ma. – Damon otarł się o niego swoimi biodrami. Wyczuł, że chłopak jest równie podniecony co on. Jego nabrzmiały penis sterczał dumnie do góry, jakby chciał przebić materiał na wylot. – Proszę, przecież tego chcesz – szepnął mu namiętnie do ucha, po czym zsunął dłonie na pośladki narzeczonego.

– Mhm… – jęknął w odpowiedzi Patryk, ruda kitka splotła się z jasną w czułym uścisku. Niespodziewanie, przez otaczającą ich mgłę pożądania, usłyszeli głośną rozmowę, najwyraźniej ktoś zbliżał się do drzwi. Z przerażeniem zobaczyli, jak klucz wysuwa się z zamka, po czym z brzękiem upada na podłogę, pchnięty czymś z drugiej strony. Damon przytomnie kopnął ich ubrania pod komodę, a potem pociągnął chłopaka do ogromnej szafy, stojącej w kącie pokoju. Pełno w niej było niemodnych kontuszy i garniturów. Ledwie zdążyli się usadowić, kiedy otwarły się drzwi. Poznali głos Lucjusza oraz ministra skarbu, omawiali jakieś sporne kwestie. Usiedli przy biurku i zaczęli szeleścić papierami.

– Chyba nie wyjdą stąd zbyt szybko – stwierdził po chwili książę.

– To wszystko przez ciebie napalony głupku! – Patryk namacał ucho narzeczonego i mocno za nie pociągnął. – Umrę ze wstydu jak nas tu nakryją.

Przez jakiś kwadrans wiercili się niespokojnie, szukając jak najwygodniejszych pozycji. Pościągali z wieszaków jedwabne koszule i uwili sobie na dnie przepastnej szafy całkiem niezłe gniazdko. Z początku starali się zachowywać jak najspokojniej, nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, nie mogli jednak uniknąć przypadkowych dotknięć. Panowały tutaj egipskie ciemności i wszystko robili po omacku. Podniecenie, które w pierwszej chwili opadło znowu zaczęło narastać.

– Oszaleję – pisnął cicho Patryk zażenowany nabrzmiałym problemem w spodenkach. – Jak długo mają zamiar tak gadać? – Poprawił na sobie bokserki, które uwierały go coraz bardziej. Nawet taki niewinny dotyk zapalił tysiące drżących iskierek, które rozeszły się po całym jego ciele.

– Pomóc? – zaproponował uprzejmie Damon, po czym nie czekając na odpowiedź zsunął się w dół i jednym, szybkim ruchem roztargał bokserki, nie spodziewającego się takiego bezczelnego ataku chłopaka. – Po kłopocie! – Dmuchnął na sterczącego tuż przed jego nosem nabrzmiałego penisa.

– Zabiję cię – jęknął Patryk, próbując się odsunąć na bezpieczną odległość, ale w tym momencie zachłanne usta wessały go do środka, a silne dłonie stanowczo unieruchomiły mu biodra. – Och… idiota… hmm…. Tam jest twój ojciec do cholery.

– Więc bądź cicho – wymruczał Damon, liżąc zapamiętale pulsującego członka i głaszcząc pieszczotliwie smukłe uda.

– Zostaw go w spokoju zboczeńcu! – Warknął resztkami zdrowego rozsądku.

– Nie ma sprawy, zajmę się drugą stroną – usłyszał nieco schrypnięty głos księcia.

– O czym ty gadasz? – Chłopak nie miał bladego pojęcia, co chodzi po głowie temu draniowi. Wiedział jedno, że jeżeli natychmiast nie przestanie, zacznie krzyczeć i zaliczą wpadkę stulecia. Już teraz ledwo nad sobą panował. Nagle został odwrócony na brzuch, a ciepły, śliski język zaczął wędrować śmiało po jego wypiętych pośladkach. – Co wyprawiasz?!

– Chcę się z tobą kochać, najlepiej natychmiast! – Pożądliwe dłonie masowały umiejętnie plecy i ponętny tyłek. – Masz taką aksamitną skórę. – Wpił się ustami w jędrny mięsień.

– Pijawka! – W tym momencie chłopak omal nie spuścił się na ozdobny kontusz ministra. – Wyno… – Zagryzł zęby na rękawie garnituru, bo sprytny język wsunął się do jego ciasnego otworku. Wrażenie było nieziemskie, pierwszy raz ktoś pieścił go tak intymnie. Teraz mógł już tylko cichutko posapywać, drżąc na całym ciele. Poczuł jak smukły palec zaczyna penetrować jego wnętrze. Nagle dotknął jakiegoś tajemniczego punktu i chłopak zobaczył gwiazdy. Nie wiedział co się z nim dzieje, wypiął się tylko mocniej w stronę narzeczonego, skomląc błagalnie o więcej. – Damon… proszę…

– Też cię pragnę, tak bardzo, że ledwo mogę oddychać – szepnął namiętnie książę. – Niczego się nie bój, poprowadzę cię. – Przez chwilę jeszcze rozciągał dyszącego coraz szybciej kochanka. Po czym usiadł z plecami opartymi o ścianę szafy, podniósł chłopaka i posadził sobie na kolanach. – Złap mnie za szyję kochanie. – Pocałował słodkie usta i rozsunął dłońmi jego pośladki. – Opuszczaj się powoli.

– Och… – Patryk poczuł jak coś dużego, zaczyna napierać na jego rozluźniony otwór. Przymknął oczy i starał się spokojnie oddychać. Zacisnął palce na ramionach Damona. Czuł rozpieranie, rozkoszne gorąco i pulsowanie członka w swoim wnętrzu. Kiedy dotknął jego prostaty, cały świat wybuchnął niczym supernowa. Zaczęło kręcić się mu w głowie od napływających doznań. – Aaa… – zajęczał bezradnie w usta narzeczonego. Ogonki natychmiast splotły się w ścisły węzeł, działały niczym wzmacniacz, zwielokrotniając emocje.

– Ciśś… słodki… ciśś… – Mężczyzna resztkami świadomości, starał się uciszyć kochanka. W przypływie natchnienia włożył mu do ust elegancką apaszkę ministra. – Zagryź na niej zęby. – Teraz zaczęli się poruszać w zgodnym rytmie, zatraceni w rozkoszy. Damon zacisnął dłonie na pośladkach chłopaka, pomagając mu unosić się i opadać, w nieznośnie powolnym tańcu miłości.
Tymczasem Lucyfer po wejściu do gabinetu ministra wyczuł, że coś jest nie w porządku. Na podłodze pod drzwiami leżały klucze, jakby ktoś zamknął się nimi od środka. Nikogo jednak nie zastali. Mieli przed sobą wiele spraw do omówienia. Lubił współpracować z tym siwym, doświadczonym mężczyzną. Nalali sobie po filiżance kawy i zagłębili się w dokumenty. Co chwilę dobiegały ich jednak jakieś przytłumione szelesty, stukoty, pomruki. Zaciekawiony rozejrzał się bacznie dookoła i jego wzrok padł na szafę. Najwyraźniej coś dziwnego działo się w jej wnętrzu. Już miał zamiar wstać, kiedy jego noga trafiła pod biurkiem na miękką przeszkodę. Zerknął dyskretnie w dół i zobaczył dobrze mu znany rękaw od kontusza syna, splątany ściśle z koszulą Patryka. Kopnął ją głębiej, by siedzący naprzeciwko minister niczego nie zauważył. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co tych dwoje łobuzów wyprawia właśnie tuż obok. Miał tylko nadzieję, że zachowają zdrowy rozsądek i będą siedzieć cicho. Niestety szybko się przekonał, że nie ma na to co liczyć.

– Słyszał pan to? – Minister odwrócił się w stronę potężnego mebla.

– Pewnie kot – odezwał się książę lekceważąco, w duchu przyrzekając beztroskim draniom paskudną zemstę.

– Łup…  łup… – rozległy się miarowe uderzenia. Lu zrobiło się gorąco, zaczął rozróżniać niskie jęki Damona oraz wysokie piski Patryka. Najwyraźniej ci niewyżyci idioci bzykali się w najlepsze w szafie mężczyzny. – Yhe… yhe… – rozkasłał się nagle książę. Nie mógł dopuścić do takiej kompromitacji. – Może wyjdziemy zobaczyć jak wygląda budowa tego pawilonu. Łatwiej będzie to ocenić na miejscu, te dokumenty są dość mętne. – Wstał i ruszył do drzwi.

– Wypuśćmy najpierw tego kota, strasznie się tam miota. – Minister wyciągną rękę w stronę mebla.

– Lepiej nie, służąca to zrobi. Takie zdenerwowane zwierzę mogłoby pana podrapać – Lucyfer pociągnął go do wyjścia, przysięgając sobie, że pomorduje gówniarzy jak tylko ich dorwie.

– Aaa… – dobiegł ich zza drzwi pełen wyzwolenia skowyt.

– To faktycznie jakaś dzika bestia, dobrze, że nie otworzyłem – stwierdził z ulgą mężczyzna i pokręcił siwą głową.

– Właśnie. – Idący za nim książę ukradkiem otarł pot z czoła. Mało brakowało, a piekielne brukowce dostałyby temat miesiąca.

 

 

Świeżynka 14

Przez ten cały cyrk ze swatami dosłownie gotowałem się ze złości. Moja rodzina była niewątpliwie stadem szalonych dziwaków, które chciało chyba doprowadzić do tego, że z domu będę wychodził jedynie po zmierzchu, najlepiej w długiej, czarnej pelerynie z kapturem. A już dopiero wścibski Franio przechodził samego siebie. Nie dość, że nadal żył w epoce sarmackiej Polski, to jeszcze wciągał w swoje niemądre pomysły resztę Stokrotków, którzy, ku mojej rozpaczy, uwielbiali takie awantury i chętnie brali w nich udział. Jeśli ktoś narzeka na nudę i pragnie życia w XVIII-wiecznym chaosie, to powinien koniecznie wżenić się w naszą rodzinę. Serdecznie zapraszam, mamy do zaoferowania wielu kawalerów i nawet jedną, rudą wiedźmę. A gdyby ktoś tak zechciał mojego ukochanego brata Przemka, gotów byłbym nawet dopłacić, byle zabrał go z domu… Jednak prawdziwy bohater, taki co najmniej na miarę Kmicica, wziąłby do siebie mamę Basię (najlepiej ktoś z Klubu Morsów, te nagie pląsy o północy wymagają hartu ciała i ducha) bądź naszego domowego tyrana, choć myślę, że nawet dzielna Xena nie dałaby rady.

Patrzyłem, jak siedzący przy stoliku dziadunio targował się niczym przekupka, wyciągając z mocno oszołomionych wysokoprocentowymi trunkami swatów najmniejsze szczegóły dotyczące obu starających. Z niewinnym uśmiechem na pomarszczonej twarzy dowiedział się nie tylko najbardziej kompromitujących faktów z ich życia, ale także dostał szczegółowy raport o stanie finansów. Biedny burmistrz i Sucha nawet nie zorientowali się, kiedy dokonali generalnej spowiedzi.

Tymczasem ja siedziałem grzecznie na kanapie w towarzystwie zachwyconej narzeczeńską aferą Wiśki. Zgrzytałem zębami, omal nie ścierając ich na proch i wymyślałem siedemdziesiąt siedem sposobów na ukaranie niepoprawnego staruszka. W wyobraźni jak zwykle całkiem nieźle mi szło, nie był to bynajmniej pierwszy wybryk seniora w stosunku do mojej osoby. Nigdy jednak nie udało mi się żadnego kuszącego pomysłu zrealizować. Długie, powolne tortury może przywróciłby mu odrobinę rozsądku. Nie mogłem nawet zrzucić jego zachowania na karb wieku czy sklerozę. Franio był bystry jak mało kto i czym starszy, tym lepiej się bawił i rządził Stokrotkami twardą ręką niczym wojewoda na swoim kasztelu.

Kiedy goście wreszcie wyszli, a raczej zostali zataszczeni do taksówki przez ubawionego do łez Przemka, bolała mnie już cała szczęka. Właśnie otwierałem usta, by zacząć się drzeć (istniała niewielka szansa, że zabytkowy żyrandol wskutek wstrząsów spadnie seniorom na głowy), kiedy zadzwonił telefon…

– Lutek, pomocy…! Miej serce… – usłyszałem jękliwy głos kuzyna Bolka.

– Czego? – W tej chwili nie byłem zbyt pokojowo nastawiony do rodziny. Na pewno wszyscy wiedzieli, co planuje Franio i nikt z tych zdrajców mnie nie ostrzegł.

– Błagam cię, przyjedź natychmiast! Sara już wróciła do domu z małym, a matka z ojcem będą dopiero jutro.

– Dlaczego ja? – Przestraszyłem się nie na żarty, nie miałem z noworodkami zbytniego doświadczenia. – Pogoń baby!

– W twoim domu nie ma kobiet, tylko walnięte wiedźmy. Nie oddam syna w ręce szalonej zielarki i jej córki – ostrozębnej prawniczki! – zaprotestował kategorycznie. –  On cały czas ryczy, Sara zresztą też…

– No to masz problem… – Zacząłem wyrzucać gwałtownie z piersi drobiny lęgnącego się tam współczucia. Jego ukochana żona była taką samą szaloną jędzą jak moja sister, bo kto inny chciałby jakiegoś Stokrotka. Tego jednak ten zakochany po uszy burak zupełnie nie dostrzegał i nazywał ją swoją Słodką Niezapominajką. Niby że nie sposób o niej zapomnieć. Całkiem inteligentna dziewczyna dała się wziąć na taki banalny chwyt!

– Jesteś pielęgniarkiem czy nie?! – zapytał, oburzony moją postawą. – Jeszcze godzina, a znajdziesz tu moje zestresowane zwłoki! – dodał płaczliwie, a moje miękkie serce zatrzepotało.

– Będziesz mi winien przysługę! – mruknąłem i ruszyłem do drzwi, po drodze porywając z kuchni ogromną, wołową kość, a z wieszaka w przedpokoju kurtkę. Niech myślą, że idę przywabić psa.

***

Nie miałem zamiaru zdradzać reszcie rodziny doniosłej nowiny, bo wszyscy zwaliliby się temu konającemu głupolowi na łeb. Na szczęście Bolek mieszkał niedaleko. Zanim do niego dotarłem, przypomniałem sobie, czego nauczyli mnie na praktykach w oddziale położniczym. Zapukałem i nie zdążyłem nawet zamrugać oczami, kiedy zdesperowany kuzyn rzucił mi się w ramiona. Przystojny na ogół facet wyglądał niczym po katastrofie, zresztą nie tylko on. Cały niewielki domek ogarnęło jakieś szaleństwo. Wszędzie walały się kolorowe ubranka z misiami, pieluchy, podpaski, butelki i smoczki. Młody tatuś jak nic zwariował z radości i wykupił cały sklep z akcesoriami dla niemowląt. Malowniczy bajzel bił po oczach. Kontemplację krajobrazu po wybuchu bomby zwanej Marcinkiem przerwało mi żałosne kwilenie i kobiecy szloch.

– Jak tylko wstanę, to cię zabiję! Po co mi to było?! – zawodziła Słodka Niezapominajka. – Dla pewności utnę ci Szalonego Ogiera! – dodała mściwie.

– Szalonego Ogiera? – zabulgotałem z uciechy. Muszę zanotować sobie w pamięci, że dzieci wzbudzają mordercze instynkty w partnerach.

– Bredzi w gorączce – mruknął, zarumieniony niczym nastolatek Bolek. Dla pewności obciągnął nisko sweter, by nie drażnić zbytnio małżonki.

Wszedłem do sypialni i opadły mi ręce. Przez kilka godzin od przyjazdu te dwa patałachy, jak w myślach nazwałem niewydarzonych rodziców, nic pożytecznego nie zrobiły. Sara leżała na łóżku, próbując uspokoić malucha, który desperacko usiłował uchwycić usteczkami jej nabrzmiałą, zaczerwienioną pierś. Oczy dziewczyny błyszczały od gorączki, a twarz miała wykrzywioną z bólu.

– Dlaczego nie je? Może jest chory? – Popatrzyła na mnie przerażona.

– Gadasz bzdury. – Usiadłem obok na krześle. – Mogę? – Kiedy przytaknęła, dotknąłem delikatnie jej piersi. Była gorąca i twarda niczym kamień. – Nie uczyli was w szpitalu postępowania przy dużym napływie pokarmu?

– Ech, była jakaś pogadanka i pokaz, ale źle się wtedy czułam i niewiele pamiętam – przyznała zmieszana. – Na oddziale były tylko dwie położne, biegały tam i z powrotem jakby miały turbo napęd. Nie chciałam sprawiać dodatkowego kłopotu.

– No dobra. W taki razie zaczynamy skrócony kurs pod tytułem:   ,,Mleka mniej, cyckom lżej”. Masz gdzieś oliwkę i ręcznik? – Zabrałem z jej ramion Marcinka i włożyłem do kołyski. – Bądź facetem i trochę wytrzymaj! – Włożyłem mu do skrzywionej buzi smoczek, zaczął ciągnąć, aż guma strzelała. Wziąłem z szafki buteleczkę. – Będzie trochę bolało. – Przystąpiłem do masażu i odciągania piersi.

– Może ja pomogę? – Bolek stał na środku pokoju z nieszczęśliwą miną, z fascynacją gapiąc się na to, co robimy.

– Ty spieprzaj do kuchni i włóż umytą kapustę do lodówki. Znajdź Sarze miękki stanik, a potem rozbij tłuczkiem do mięsa kilka liści. Zaparz w garnuszku szałwię, przepis masz na opakowaniu.

– Będziemy robić bigos? – zapytał zaskoczony.

– Kretynie, znikaj, masz piętnaście minut! – Zanim kuzyn uporał się z rozkazami, pierś już nieco zmiękła. Przystawiłem do niej malucha, który chwycił ją mocno niczym mała pirania. Z oczu dziewczyny znowu popłynęły łzy. – Nie martw się, ból szybko minie.  – Pogłaskałem ją po ramieniu. – Po kilku dniach wszystko wróci do normy. Marcinek dostanie jedzonko pierwszej klasy, a dla ciebie to też będzie wygoda.

– Obyś miał rację. A co z gorączką? – Widać było, że się uspokoiła i nabrała otuchy.

– Spadnie, na szczęście nie jest wysoka. To jeszcze nie zapalenie. – Z przyjemnością patrzyłem na ciągnącego z wielkim zapałem pokarm noworodka. – Ale głodomór!

– Po tatusiu! Też trudno go oderwać od piersi.  – Obdarzyła mnie łobuzerskim uśmiechem, po czym przytuliła delikatnie synka. Po kwadransie mały był już spokojny i najedzony. Zmieniłem mu jeszcze pieluszkę, a ryczący potwór zamienił się w aniołka, który natychmiast zamknął oczka. W tym momencie wrócił Bolek ze wszystkimi akcesoriami i położył na stoliku do przewijania.

– Co tu tak cicho? – zapytał zaniepokojony. Patrzył z taką czułością na żonę i synka, że zrobiło mi się jakoś ciepło na duszy.

– Nie gadaj, tylko dawaj, co przygotowałeś i ucz się. Jutro ty to będziesz robił! – Wziąłem od niego stanik i pomogłem ubrać Sarze, następnie nałożyłem do niego zimnych liści kapusty.

– Zostawisz mnie tutaj samego?! – zajęczał przerażony.

– Czy to ten sam facet, który dla mnie chciał przenosić góry? – Dziewczyna popatrzyła na męża zmrużonymi oczami. – Jak dobrze, prawie przestało boleć. – Z ogromną ulgą wypisaną na twarzy opadła na poduszki. – Doprowadź się do porządku, głuptasie. – Pokręciła głową, widząc dwudniowy zarost i krzywo pozapinane guziki swetra.

– Zorganizuj rosołek dla mamusi, ale już! – warknąłem do kuzyna.

– Nie umiem gotować. – Podrapał się po rozczochranej głowie z zafrasowaną miną.

– Leć do najbliższej sąsiadki i powiedz, że masz sytuację kryzysową. Na pewno nie odmówi ci pomocy. Nie wracaj bez zupki! – W ciągu sekundy zniknął jak zaczarowany. Widziałem przez okno, jak gnał gdzieś z termosem w ręce.

***

Usiadłem na kanapie w salonie z drzemiącym Marcinkiem na rękach i zacząłem obmyślać plan działania. Młodzi słaniali się na nogach, w domu panował niesamowity bałagan, a ciotka wracała dopiero następnego dnia. Potrzebowałem dodatkowych rąk do pracy. Sam nie miałem szans wszystkiego ogarnąć. W tym momencie zadzwoniła komórka, co uznałem za zrządzenie opatrzności.

– Lutek, gdzie ty się szwendasz po nocy? – zabrzmiał mi w uszach poirytowany głos Nikolasa. Paskudny zazdrośnik znowu snuł dziwne domysły. Najwyraźniej domagał się maleńkiej nauczki. –Testujesz Czarnego? Pewnie Sucha przechwalała się majątkiem tego taniego podrywacza i słynna willa na Mazurach wpadła ci w oko.

– Jasne, nie mogę się doczekać, aż spędzę w niej kilka upojnych nocy. Uważasz, że dwie osoby zmieszczą się na bujanym fotelu? – zapytałem niewinnie.

– Gdzie ty jesteś i co robisz? – warknął naprawdę groźnie. Powinien się zatrudnić w policji, samym tylko tonem potrafiłby odstraszać chuliganów.

– Ja? Nic takiego – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Jaką ty masz mięciutką skórę. Normalnie atłasik. – Pomiziałem nosem malucha po policzku. Odległość dodała mi odwagi. Zupełnie zignorowałem pieniącego się prezesa. Ciekawe, ile wytrzyma? – I te czarne loki. Przystojniaczek z ciebie, słodziaku. – Chłopczyk, taki cichy i zaspany, był strasznie milutki, mógłbym go schrupać w całości. Może jednak dzieci nie były złe? Gdyby jeszcze miało ciemne oczy Nikolasa i te jego usta. Być może za parę lat sam chciałbym mieć takiego łobuziaka.

– Cholera! Zaraz tam będę, zdrajco! Obedrę was obu ze skóry! – I to by było na tyle, jeśli chodzi o opanowanie Diabła Ho. Ciekawe, jak niby mnie znajdzie, nikt nie wie, dokąd poszedłem.

Przeniosłem kołyskę do salonu, chcąc dać odpocząć znękanemu kuzynostwu. Wyścieliłem bujak kocykiem z zamiarem spędzenia w nim nocy, gdyby jednak prezes mnie zawiódł.

***

Bolek stanął na wysokości zadania i wyjątkowo szybko się uwinął. Wyłudził cały garnek rosołu z domowym makaronem. Miał piękny, złocisty kolor i pachniał naprawdę smakowicie. Z dumą postawił go na piecu, niczym powracający z wyjątkowo udanego polowania myśliwy. Czym my tak naprawdę różnimy się od jaskiniowców?

Nakarmiłem zupką słaniających się na nogach młodych rodziców i zapakowałem ich do łóżka, mimo gwałtownych protestów z ich strony. Ledwie zamknąłem za nimi drzwi do sypialni, gdy usłyszałem głośne pukanie. Zerknąłem przez wizjer, wywiad Horodyńskigo działał jednak bez zarzutu. Kiedy otworzyłem, błysnął wściekle czarnymi ślepiami i wpadł z impetem do środka.

– Gdzie ten łapiduch? – Przyparł mnie do ściany. Kiedyś wpadłbym w panikę na tak obcesowe zachowanie. Osobiście wyleczył mnie z lęków, więc tylko do siebie mógł mieć pretensje.

– Masz być cicho albo cię stąd wyrzucę! – Przytrzymałem go stanowczo za klapy od marynarki. Drań był ode mnie wyższy z dziesięć centymetrów i chyba zamiast przekładać w swojej firmie papierki, cały czas intensywnie trenował. Kiedy on miał na to czas, pozostawało dla mnie tajemnicą.

– Ty? – Popatrzył pobłażliwie na moją widoczną w rozpiętej koszulce mizerną klatę. Poczerwieniałem. – Niby jak? – Wyraźnie miał mnie za mięczaka.

– Najpierw ci przypierdzielę tym! – Pogroziłem mu trzymaną w ręce chochlą. Kiedy wszedł, nalewałem sobie właśnie rosołek. – A potem za te kręte kudły wywalę cię za drzwi! – Tupnąłem nogą dla podkreślenia swoich słów. – Wszyscy są tam. – Wskazałem na drzwi po lewej. – Idź na palcach i wylecz tę paranoję. – Sam pomaszerowałem do salonu, zadzierając nos do góry. Oczywiście Nikolas poszedł natychmiast we wskazanym kierunku, ale o dziwo ściągnął buty i starał się nie hałasować. Coś jednak dotarło do tego zakutego łba. Wrócił skruszony z niewyraźną miną.

– Wszyscy śpią… – zaczął niepewnie. Gdzieś zniknęła cała zaczepność prezesa.

– No proszę, ani willi, ani białego fartucha… – Popatrzyłem na niego kpiąco. Przygryzłem sobie język, by nie parsknąć śmiechem. Taki speszony i pełen poczucia winy wyglądał naprawdę uroczo. Miałem go ochotę jednocześnie porządne kopnąć za podejrzliwość i pocałować w te nadąsane usta. – Zejdź mi z oczu! Mam jeszcze sporo pracy. – Przewróciłem oczami na widok bajzlu, jaki mnie otaczał.

– Może mogę w czymś pomóc… – zaproponował. Ach te wyrzuty sumienia. Lubiłem go coraz bardziej. Musiałem być jednak ostrożny, facet nie był głupi.

– No nie wiem, nie chcę cię zbytnio angażować – zacząłem powoli, jakbym się zastanawiał, czy na pewno chcę mu przebaczyć.

– Ale ja bardzo chętnie. Nie gniewaj się. – Podszedł bliżej i dotknął mojego policzka. Nie zaprotestowałem, więc cwany wyga zjechał niżej i nacisnął pieszczotliwie czubkami palców wrażliwy punkt na szyi. Nie wiem, kto kogo miał teraz w garści, ale zrobiło się bardzo przyjemnie. Ciepłe, natarczywe usta odszukały moje, które usiłowałem trzymać zaciśnięte. Skoro byłem obrażony, nie mogłem tak od razu ulec, choć nie powiem, bardzo mnie kusiło, by wywiesić białą flagę. Tymczasem Nikolas zmienił front, zaczął wędrować spragnionymi wargami po mojej twarzy, obrysował kości policzkowe, musnął powieki, zbadał dokładnie czoło i podbródek, jakby chciał mnie w przyszłości wyrzeźbić. Pieścił ostrożnie każdy skrawek coraz wrażliwszej skóry. Pode mną drżały nogi, a w głowie zaczęło się kręcić niczym po wypiciu lampki mocnego wina.

– Dość, nie jesteśmy sa…- Natychmiast wykorzystał to, że otworzyłem usta. Zwinny język wdarł się do środka i psotnie trącił swojego odpowiednika. Posuwiste, delikatne ruchy siały spustoszenie w moim ciele. Przyciągnął mnie do siebie, objął mocno w talii i otarł się pobudzonymi biodrami o moje, równie rozedrgane. Poczułem jego podniecenie, sapnąłem…

– Mwe… mwe… – Dobiegło mnie ciche kwilenie. Mimo otumaniającej moją łepetynę różowej mgiełki zrozumiałem, że to maleństwo domagało się uwagi. Obróciłem głowę na bok, przerywając coraz bardziej namiętny pocałunek.

– Co się dzieje? – Nikolas miał niemądre, niezbyt przytomne spojrzenie. Miło, że nie tylko ja zupełnie się zapomniałem.

– Siadaj. – Pchnąłem stanowczo zaskoczonego moim żądaniem mężczyznę na bujak. Wyciągnąłem z kołyski popiskującego Marcinka i położyłem mu na klacie. Nikolas instynktownie owinął wokół niego ramiona.

– Lutek, ja go połamię! – Popatrzył na maleństwo przestraszony jego kruchością. Trzymał je delikatnie, niczym najdroższą porcelanę. Założę się, że nawet ze swoimi antykami nie obchodził się tak ostrożnie. Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Nie przesadzaj, takie doświadczenie ci się przyda. – Popatrzyłem rozbawiony na jego minę. – Sądząc po twojej gazetowej sławie nigdy nie wiadomo, kiedy zmajstrujesz jakiejś panience dzieciaka – dodałem kąśliwie.

– Ale…

– Nie aluj mi… Ja idę posprzątać ten syf, ciotka padnie w progu trupem, jak go zobaczy. Bolek zaszalał i zrobił z chaty chlew. Bądź grzecznym wujaszkiem…

– Ale on szuka piersi! – udało mu się w końcu wtrącić w mój monolog. W jego głosie usłyszałem nutki paniki. Groźny Diabeł Ho najwyraźniej bał się niemowlaka. – Oślinił mi koszulę.

– Zaczekaj na chwilę, przecież nie odgryzie ci cycka, smarkacz jest bezzębny! Mam trochę odciągniętego pokarmu. – Wyciągnąłem z podgrzewacza przygotowaną wcześniej butelkę. Podałem ją mężczyźnie, który wziął ją nieco drżącą ręką.

– Nigdy tego nie robiłem…

– Najwyższy czas zacząć. – Pochyliłem się, po czym cmoknąłem go na zachętę w kształtne usta. Musi facet mieć jakąś motywację. Prawda? – Reszta nagrody potem. – Chyba nieźle zadziałało, bo po chwili maluch ssał niczym odkurzacz, a prezes przyglądał się mu z ogromnym zainteresowaniem i ciepłymi iskierkami w czarnych oczach. Zostawiłem obu panów samych i zająłem się doprowadzaniem domu do porządku.

……………………………………………………………………………………

betowała Kiyami

Mrok w mojej duszy 16

Amitai był w rozterce; nie miał pojęcia, w jaki sposób wymknąć się po cichu ze statku tak, aby przez dłuższy czas nikt tego nie zauważył i nie ruszył za nim w pościg. Obawiał się zwłaszcza reakcji swojego dowódcy, który ostatnio śledził każdy jego krok, coraz bardziej otwarcie okazując mu swoje zainteresowanie. Tymczasem chłopakowi nie w głowie były romanse, prawie każdej nocy śnił mu się Yuriko, namawiający go do powrotu. Oczami wyobraźni widział unoszący się ponad bezkresnym oceanem potężny zamek. Znał nawet jego nazwę – Twierdza Szkarłatnego Mroku. Zaraz potem ta wizja zamieniała się w koszmar, w którym walczył z Odrzuconymi, mającymi postać ponurych, mrocznych cieni, o Seviego. Z oczu jego Liska płynęły krwawe łzy. Trzymał kurczowo za rękę jakiegoś nieznanego mu mężczyznę, zasłaniającego go własnym ciałem przed atakami demonów. Budził się każdego ranka w skłębionej pościeli, mokry od potu i drżący na całym ciele. Narastał w nim niepokój, najpierw niewielki, dryfujący gdzieś na obrzeżach świadomości, przypominający lekki wiaterek, mierzwiący od czasu do czasu włosy na głowie; szybko jednak przybrał siłę huraganu, przetaczającego się raz po raz przez ciało Amitaia. Pierwszy zmianę w jego zachowaniu zauważył Liam, jako że spędzali razem sporo czasu. Tego wieczoru na stołówce nie było zbyt wielu osób. Następnego dnia mieli wylądować na małej planecie, słynącej z międzygalaktycznego handlu. Wszyscy przygotowywali się do zakupów, kontaktowali się z rodzinami i robili listy sprawunków.

– Wyglądasz ostatnio jak pokutująca dusza – zwrócił się z troską w głosie do przyjaciela, od kwadransa grzebiącego w talerzu łyżką z nieobecną miną. – Masz jakieś problemy? Zamir zbyt obcesowo się do ciebie przystawia?

– Nie… – Poprawił się na krześle i uśmiechnął uspokajająco. Nie chciał wciągać mężczyzny w swoje prywatne kłopoty i narażać na niebezpieczeństwo. Nie miał pojęcia, do czego zdolni mogli być Odrzuceni.

– Możesz mi powiedzieć wszytko, wiesz o tym. – Liam dobrze znał jego skryty charakter i wrodzoną dumę, które sprawiały, że gdyby nawet bardzo potrzebował pomocy, na pewno by o nią nie poprosił.

– Muszę poradzić sobie sam. Takie tam rodzinne waśnie. – W oczach Amitaia błysnął upór. Zaczął powoli jeść, dając tym samym do zrozumienia, że nic poważnego się nie dzieje. Niestety, ten właśnie moment wybrały sobie demony, by zjednać sobie chłopaka. Prawdopodobnie poczuły się zagrożone przez bystrego wojownika, mającego na ich potencjalnego nosiciela spory wpływ. Ich zimne, syczące głosy spowodowały, że zerwał się z krzesła, rozglądając się dookoła błędnym wzrokiem.

– Co się z tobą dzieje? Dziwaczysz niczym szaleniec! – Tym razem Liam nie miał zamiaru odpuścić. Zdawał sobie sprawę, że przyjaciel nie był przeciętną osobą. Wiele razy widział manifestacje jego mocy, przekraczające możliwości nawet bardzo dobrze wyszkolonego, chananejsksiego wojownika. Wiedział, że ten czegoś się obawiał i rzadko korzystał ze swoich umiejętności. To, co u innych stanowiłoby powód do dumy i sławy, Ami traktował jak przekleństwo. Mężczyzna tego nie rozumiał, ale ufał chłopakowi, który na pewno miał jakieś powody, by tak się zachowywać.

– Muszę stąd wyjść – wyszeptał błagalnie. Nie chciał, żeby jakieś plotki dotarły do Zamira.

– Dobrze, ale pod warunkiem, że wszystko mi opowiesz.

– Tyle, ile mogę… – Wziął mężczyznę pod ramię i nachylił się do jego ucha. Z daleka wyglądali, jakby szeptali sobie jakieś ciekawe sekrety. Na szczęście dowódcy nie było w pobliżu. W kajucie Amitai nalał sobie i towarzyszowi wina, i opowiedział o swojej miłości do Seviego, który niespodziewanie okazał się jego bratem bliźniakiem, o reakcji rodziców na te szokujące wieści i samobójczej próbie brata. Dopiero co odzyskana rodzina rozpadła się w mgnieniu oka, a on salwował się ucieczką. Tęsknił jednak niezmiernie, zwłaszcza za swoim Liskiem, a niespokojne sumienie nie dawało spać po nocach.

– Do tego jeszcze doszły niepokojące wieści z Sheridanu o zniknięciu pary cesarskiej. Powinienem tam z nimi być, czuję się jak tchórz, który uciekł z pola bitwy. Wtedy myślałem, że tak będzie dla wszystkich lepiej. Przedtem, kiedy mnie nie było, wszyscy jakoś się dogadywali. – Podniósł na mężczyznę zmartwione oczy. Nie zrobił jednak żadnej wzmianki o Odrzuconych, zupełnie pominął ich udział w całej awanturze, nie chcąc rozdrażniać demonów.

– Nie przesadzaj, jesteście z bratem jeszcze bardzo młodzi, a sprawa dość trudna i delikatna. Choć wśród arystokracji takie związki bywają tolerowane, żeby na przykład nie dzielić władzy. Taką można podać oficjalną wersję dla poddanych.

– A wiesz, że to całkiem niezły pomysł. – W chłopaku zapaliła się iskierka nadziei.

– Za to twoi rodzice nie bardzo stanęli na wysokości zadania, zwłaszcza cesarz.

– Był zaskoczony, poza tym to on głównie dbał zawsze o wizerunek rodziny. Dla niego pewnie skończył się świat. – Chłopak, mimo dającego się słyszeć w głosie rozżalenia, bronił ojca.

– Tym bardziej nie powinien stracić głowy, ma wieloletnią wprawę w tuszowaniu takich afer. Musisz wracać do Sheridanu. Najpierw trzeba znaleźć na mapach położenie tej twierdzy. Słyszałem o niej wiele, ale wszystko to były raczej legendy niż konkrety. Masz pojęcie, jak wścieknie się Zamir, kiedy mu powiesz, że odchodzisz?

– Dlatego nic mu nie zdradzisz, niech jak najdłużej pozostaje w nieświadomości. – Zrobił szczenięce oczy i miękko cmoknął Liama w policzek.

– Rób tak dalej, a to nie nasz narwany dowódca będzie twoim największym problemem – zamruczał mężczyzna, który chętnie zatrzymałby chłopka w swoich ramionach. Wiedział jednak doskonale, że nie odwzajemnia jego uczuć. Chwilę potem w najlepszej komitywie przeglądali gwiezdne mapy. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie. Nie docenili Zamira i jego spostrzegawczości. Nie na darmo mężczyzna był uznawany za jednego z najlepszych oficerów w armii Chananu.

***

Yuriko siedział na stole w bibliotece niczym mały budda. Wokół niego wirował kurz z setek starych ksiąg, które jedne po drugiej przywoływał ruchem dłoni z wysokich na kilka metrów regałów, a potem rzucał na podłogę po uważnym przeglądnięciu. Kiedy Ashlan wszedł do ogromnego pomieszczenia, zapewne największego w całej twierdzy, jego mąż nie różnił się wyglądem od stojących pod ścianą wielowiekowych rzeźb. Niespodziewanie podniósł na niego srebrne oczy, które teraz przypominały dwa wulkany w fazie wybuchu. Zaświeciły niesamowitym, wewnętrznym blaskiem, a moc chłopaka stała się wręcz namacalna.

– Złap mnie! – krzyknął i skoczył w jego ramiona, nic sobie nie robiąc ze skrzywionej miny i wyniosłego kichnięcia.

– Kto by tam chciał takiego brudasa. – Rozmazał mu na policzku ciemne smugi. – Z czego się tak cieszysz? – Starał się utrzymać, klejącego się do niego chichoczącego szkodnika, na odpowiednią odległość. Z jednej strony miał ochotę ucałować rozchylone usta, z drugiej pedantyczna natura przyglądała im z odrazą.

– Znalazłem…. Znalazłem sposób na pozbycie się Odrzuconych, a Amitai się uspokoił i jest gotowy do powrotu. Trudno o lepsze wieści, prawda? – Z premedytacją włożył zakurzone ręce pod koszulę cofającego się męża. Zarysował na jego brzuchu czarne kółko i strzałkę w dół.

– Co ty wyprawiasz? Idź się umyć, kocmołuchu, a ja poczytam. – Oparł się plecami o zimną ścianę. Nie miał już dokąd uciec przed molestującymi go zwinnymi łapkami.

– To pismo obrazkowe dla niekumatych pedantów. – Takie same symbole nakreślił wokół sutków, przy okazji delikatnie je drapiąc.

– Więc ten znaczek mówi… – Ashlan nie spuszczał oczu z zarumienionej twarzy męża. Minęło już tyle lat, a on nadal był dość nieśmiały w wyrażaniu swoich pragnień. Patrzenie na jego emocje nigdy mu się nie znudziło.

– Och… Jesteś nieznośny… – prychnął nachmurzony Yuriko.

– Nie wiem, czy moim słabowitym umysłem zdołam to właściwie pojąć… – Zmierzył smukłą sylwetkę płomiennym wzrokiem. – Mam cię zanieść do wanny i dokładnie umyć ze szczególnym uwzględnieniem sutków, brzucha i tego, co właśnie zaczyna podnosić głowę? – Spojrzał bezczelnie na coraz większą wypukłość między jego udami. – Powiedz, przeleć mnie, kochanie… – Uwielbiał się z nim drażnić.

– Sam sobie dogodzę! – Zadarł nos Yuriko i spojrzał na niego zuchwale. – Bez łaski Waszej Odpucowanej Wysokości! – Odwrócił się i zrobił zaledwie dwa kroki, kiedy został porwany na ręce.

– Za grosz cierpliwości. Chyba jesteś w strasznej potrzebie. Nie martw się, kochanie, mój Pogromca ci dogodzi. Będziesz jęczał i błagał o je…- Nie dokończył, bo różowe usta zamknęły skutecznie jego własne. Przyśpieszył, aby jak najszybciej znaleźć się w łazience. Na szczęście nie była zbyt daleko. Wszedł ze swoim wiercącym się ciężarem prosto pod prysznic, po drodze uruchamiając jacuzzi. Wargi Yuriko ani na moment się od niego nie oderwały; wzdychał przy tym rozkosznie, coraz śmielej pojedynkując się z jego językiem. Rozebranie ich obu w takich warunkach było doprawdy cyrkowym wyczynem, zwłaszcza że ruchliwy tyłeczek raz po raz naciskał na jego nabrzmiałe krocze.

Jakieś pół godziny i trzy orgazmy później leżeli spleceni w ciepłej, pachnącej wodzie, a wokół unosiły się bąbelki, osiadając na ich włosach i zmęczonych, nadal lekko drżących ciałach. Ashlan leniwie opierał się plecami o oparcie marmurowej wanny, wielkością przypominającej raczej mały basen. Yuriko siedział między jego udami zupełnie wyczerpany. Zmaltretowany tyłek piekł go odrobinę, bo sprowokowany drań zachował się jak prawdziwy dzikus, omal nie przebijając go na wylot swoim Pogromcą, jak zarozumiale określał swojego penisa uczynny małżonek.

– Powinien nazywać się Barbarzyńca…

– Czyżbyś się na niego skarżył? – Mężczyzna podniósł jedną, jasną brew do góry.

– Brak ci finezji. – Pomasował zgniecione pośladki, naznaczone śladami pożądliwych palców.

– W takim razie to nie ty wrzeszczałeś na całe gardło… Tak…. Taaaaak… Pieprz mnie mocniej…! Mam nawet na to dowód, w lewym rogu kabiny pękły od tego krzyku aż dwie płytki.

– Pewnie już były uszkodzone… – burknął szkarłatny na twarzy chłopak. Naprawdę zachowywał się aż tak głośno i wyzywająco? Zanurzył się po nos w gęstej pianie.

– Moje ty naiwne Słoneczko. Żartowałem. – Cmoknął czule nadąsane usta. Takie chwile, pełne beztroskiej miłości były ostatnio nadzwyczaj rzadkie. Zajęci licznymi problemami, nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Strach, rozpacz i niepewność, jakie ostatnio odczuwali, nie sprzyjały romantycznemu nastrojowi. Obaj martwili się o swoich synów, nie bardzo wiedząc, jak rozwiązać powstały konflikt. Miłość, a zwłaszcza seks między rodzonymi braćmi, wydawał im się jakieś niewłaściwy, głównie wychowanemu dość tradycyjnie Ashlanowi. Często o tym dyskutowali podczas pobytu w twierdzy, ale nie podjęli żadnych wiążących decyzji. Pozbycie się Odrzuconych uznali za priorytet, na inne sprawy był jeszcze czas, tak przynamniej im się wydawało. Po cichu mieli nadzieję, że rozdzieleni przez tak długi czas chłopcy ochłoną i podejdą do tematu dużo rozsądniej.

***

Sevi powoli, dzień po dniu coraz bardziej świadomy samego siebie, doskonale zdawał sobie sprawę, że intruzi mieli nad nim ogromną władzę. Nieraz z trudem odróżniał własne myśli i decyzje od tych podsuwanych mu przez Odrzuconych. Utrzymanie się na powierzchni kosztowało go sporo sił witalnych. Prawie cały czas czuł się zmęczony i ospały. Demony pożerały jego duszę kawałek po kawałku. Nie miał pojęcia, jak długo będzie mógł jeszcze się im opierać. Czasami wstępowała w niego dziwna energia. Nie mógł wtedy usiedzieć na miejscu, a wspomnienia doznanych krzywd wracały kolejno z ogromną siłą. Wymyślał dziesiątki sposobów, na jakie ukarze rodziców i Amitaia. W takim nastroju lubił znęcać się nad Davem. W szczególności, że ten odmówił mu pomocy w sprawie odtrutki dla Kayla, tłumacząc się zawile jakimiś tradycjami i zakazami. Ostatnio wymyślił sobie nową rozrywkę, która dostarczała mu jakiejś chorej radości.

Pewnego wieczoru, po kolejnej sprzeczce z upartym niewolnikiem, rozsiadł się w fotelu z grubym dildo w rękach. Mężczyzna nie miał pojęcia, co go czeka. Obserwował z pewną obawą nowe urządzenie, wyposażone w możliwość drgania, ruchu oraz zmiany swojej objętości.

– Spuść spodnie na uda i padnij na kolana! – rzucił zimnym głosem rozkaz, a Dave nie ośmielił się zaprotestować, wielokrotnie boleśnie nauczony posłuszeństwa dzięki znajdującej się na jego szyi obroży. – Stań na czworakach jak posłuszny pies. – Sevi nalał na dildo odrobinę olejku i rozprowadził po całej długości, z przyjemnością patrząc na blednącego niewolnika. – Włóż go sobie głęboko. O tak, dobrze. Teraz ponownie uklęknij i rozsuń uda. Przysiądź na piętach i wyprostuj się. Chcę cię widzieć. Nie waż się dotykać, dopóki ci nie pozwolę. – Sevi z okrutnym uśmieszkiem włączył trzymanego w ręce pilota. Nastawił na najniższe wibracje.

– Mhmm… – zajęczał mężczyzna, mimo że z całych sił próbował się opanować, nie potrafił się powstrzymać. Poczerwieniał z upokorzenia i wstydu, widząc jak chłopak patrzy z pogardą na jego wznoszącego się penisa.

– Jak każdemu chutliwemu kundlowi niewiele ci potrzeba. Dojdziesz na rozkaz. – Zaczął testować nową zabawkę, która zaczęła zmieniać swoją objętość, wykonując posuwiste ruchy. Ofiara tych zabiegów wiła się niczym robak złapany na wędkę, postękując coraz głośniej i kręcąc biodrami. Chłopak obserwował jej męki z prawdziwą fascynacją. Po kwadransie Dave był cały spocony, dygotał niczym w febrze, a jego ciało płonęło. W tym momencie oddałby wszystko za możliwość zaspokojenia.

– Ale … – Ręce same powędrowały do przodu.

– Ani się waż! Jeśli to zrobisz, dam cię do zabawy więźniom na cały tydzień! – Skrzywiona w bolesnej męce twarz tego niegdyś dumnego mężczyzny sprawiała mu wiele satysfakcji. Przyśpieszył tempo.

– Nie mogę… To silniejsze ode mnie…

– Błagaj, skomlij, a może się zlituję….

Dave usiłował uspokoić rozedrgane biodra, ale bez żadnego skutku. Im bardziej się napinał, tym pożądanie stawało się silniejsze. Nieustannie drażniona prostata doprowadzała go do szaleństwa. Wnet zapomniał, co to wstyd i duma.

– Auuu… Łuuu…! – zawył, stając na czworakach i wypinając mocno pośladki. Dyszał i popiskiwał. – Proszę… proszę, pozwól mi…

– Jeszcze przysięgniesz, że zdobędziesz dla Kayla odtrutkę…

– Tak… Tylko… – Jego penis był purpurowy od nabiegłej krwi, pulsował boleśnie przy każdym ruchu.

– Wstań. – Sevi popatrzył na niego złośliwie, widząc, jak ochoczo poderwał się na nogi. – Możesz otrzeć się o tamten fotel, nie wolno ci używać rąk. Spuść się jak pies na jego oparcie. – Pojękując, wykonał polecenie, wystarczyło kilka konwulsyjnych ruchów, by strugi spermy zaplamiły wzorzyste obicie. Nogi zrobiły mu się dziwnie miękkie i chwiejne. Dave padł zemdlony na podłogę, nie zdążywszy nawet podciągnąć spodni. Chłopak wstał, splunął na leżącego bez ruchu niewolnika i wyszedł z pokoju. Zrobiło mu się niedobrze.

………………………………………………………………………………

betowała Kiyami