Mrok w mojej duszy 19

Kayl siedział przy małym stoliku i powoli, tak jak poinstruował go Dave, jadł rosół doprawiony wzmacniającymi ziołami. Sevi nieśmiało usadowił się naprzeciwko, obserwował w milczeniu ojca, mnąc w ręce rąbek koszuli. Wyglądał wyjątkowo niewinnie i dziecinnie na swoje dwadzieścia lat, jakby nadal nie wyszedł ze szkolnej ławy. Mężczyzna nie dał się jednak na to nabrać, już kilka razy dostrzegł jak bardzo potrafił być sprytny, gdy zachodziła taka potrzeba i bezwzględny w chwilach, kiedy ponosiły go emocje.

– Opowiadaj, gdzie są Yuriko i Ashlan. Dlaczego zostałeś w pałacu zupełnie sam?

– To długa historia. – Chłopak nie bardzo wiedział w jaki sposób wyjaśnić całą sprawę groźnie wyglądającemu ojcu, aby jeszcze bardziej nie pogrążyć się w jego oczach. Bardzo zależało mu na utrzymaniu z nim jak najlepszych relacji. Był jedyną osobą w rodzinie, która go jeszcze akceptowała. Chętnie by z nim o wszystkim szczerze porozmawiał, ale Odrzuceni, nie przestawali szeptać mu do ucha, nakazując wyjątkową ostrożność.

– Mamy dużo czasu, zaczynaj…- Z twarzy chłopca można było czytać niczym z książki, z czego nie zdawały sobie sprawę demony. Same nie posiadając ciała nie rozumiały tego rodzaju subtelności. W duszy młodego księcia odbywała się nieustannie zagorzała walka o dominację. Dla postronnego obserwatora zachowywał się dość dziwnie, ciągle czegoś nasłuchiwał, czasami machał niecierpliwie ręką, jakby odganiał muchę i mruczał coś niezrozumiale w cudacznym języku.

– W sumie wszystko sprowadza się do odnalezionego po latach brata bliźniaka. Rodzice zupełnie oszaleli na jego punkcie i zapomnieli, że mają jeszcze drugiego syna, który także ich potrzebuje. Pokłóciliśmy się o to, ja wyszedłem na zazdrośnika i rozpieszczonego gówniarza, a oni się obrazili. – Sevi ciągle zmieniał pozycję na krzesle, jego srebrne oczy wędrowały wszędzie i nigdzie, byle tylko nie spotkać się z surowym spojrzeniem nowo poznanego ojca, który zdawał się widzieć i wiedzieć wszystko. Ogromnie się bał, że kiedy pozna całą prawdę, odrzuci go jak pozostali.

– No dobrze, to jednak nie tłumaczy dlaczego zostawili całe cesarstwo w rękach dziecka. – Wyraz twarzy chłopca zmieniał się niczym w kalejdoskopie. Wyraźnie coś lub ktoś mu przeszkadzał i nie był panem samego siebie. Kayl w swojej ojczyźnie nieraz spotykał z ludzi opętanych przez obce istoty, pragnące ich wykorzystać. – Mały najwyraźniej mijał się z prawdą, przynajmniej częściowo.

– Chyba są źli i chcą mi dać nauczkę – stwierdził żałośnie Sevi, a w kącikach jego oczu zalśniły łzy. Mimo gniewu tlącego się nadal w sercu, tęsknił za rodzicami i pragnął, by wszystko powróciło na dawne miejsce. Pragnął znowu mieć kochający dom, którego wartości do tej pory nie doceniał. – Albo przestali mnie lubić, ponieważ mają teraz lepszego syna, za którego nie będą musieli się wstydzić – chlipnął, wziął ze stolika kielich z winem, aby ukryć za nim niespokojne, badawcze błyski w oczach. Odrzuceni nie bardzo wiedzieli, jak potraktować tą niespodziewaną przeszkodę w osobie Kayla. Mieli jednak nadzieję, że w przyszłości będą mogli jakoś wykorzystać słabość swojego żywiciela do tego mężczyzny. Musieli jedynie trzymać księcia w ryzach, by nie wypaplał czegoś niepotrzebnie i w ten sposób nie zrujnował ich planów.

– Wiesz dokąd pojechali? – zapytał, choć właściwie znał już odpowiedź. Było tylko jedno bezpieczne miejsce do którego mogli się udać obaj jego partnerzy. Doświadczeni wojownicy, biegli w magii i dworskich intrygach nie uciekliby przed byle czym. W monolog małego, o rodzinnej awanturze i rodzicielskiej karze, oczywiście nie uwierzył. Otrzymywał od niego same zręczne spreparowane półprawdy. Dostrzegł dziwne cienie w srebrnych oczach oraz przebiegły uśmieszek pojawiający się co jakiś czas na ustach.

– Może się przejdziemy? O tej porze wszyscy śpią. Rozprostujesz nogi. – Zręcznie zmienił temat rozmowy Sevi.

– Chciałbym odzyskać swoje pierścienie. Jeden ze srebrzystym piaskiem pustyni, drugi z błękitnym kryształem. Oba mają na obrączkach rodowe wzory całej naszej trójki. – Kayl wstał i przeciągnął na całą długość swoje potężne ciało.

– Ech… – westchnął na ten widok chłopak. Wiele dałby, żeby mieć choć odrobinę tej charyzmy, nie mówiąc już o gładkich mięśniach przesuwających się pod oliwkową skórą. – Mogłem odziedziczyć chociaż twój wzrost. – Skrzywił usta na widok swojej smukłej, szczupłej sylwetki w oknie.

– Parę rzeczy niewątpliwie dostałeś, ale z całym dobrodziejstwem inwentarza. – Mężczyzna poklepał małego po ramieniu. Uśmiech, który tak kochał Yuriko i któremu nigdy nie umiał oprzeć się Ashlan rozświetlił mężczyźnie twarz. Nagle ubyło mu przynajmniej dziesięć lat. Chłopiec zagapił się na niego z otwartą buzią. Nie wiedział biedak, że ojciec miał na myśli także swój nieznośny charakter, upór, skłonność do niemądrych zabaw i nadmierną ciekawość. Cesarz musiał przechodzić ciężkie chwile, wychowując tego łobuza.

– Niby co, poza tymi szerokimi ustami od ucha do ucha? – Sevi przyjrzał się sobie krytycznie w balkonowym oknie.

– Ech smarkaczu… Jak możesz wątpić w mój zniewalający czar?- Stanął za plecami syna. – Nie chwaląc się, te seksowne dołeczki w policzkach też masz po mnie.

– Nie widzę…

– Zobaczysz, kiedy przestaniesz się dąsać.

– Łee… Wolałbym być szerszy w ramionach. – Kręcił się dookoła swojej osi, wzdychając nad swoim ciężkim losem chuderlaka. Przez chwilę zapomniał o gnębiących go nieustannie problemach. Znowu był zwyczajnym dwudziestolatkiem. Tymczasem Kayl nie widział niczego złego w zgrabnej, zręcznej sylwetce tak bardzo przypominającej mu srebrnookiego kochanka. Ile to razy trzymał go w ramionach całego zarumienionego i rozkosznie posapującego, w rytm ruchu ich ciał.

– Taa… – mruknął. Najwyższy czas, żeby odzyskać skarb który do niego należał. Nie miał też zamiaru dzielić się nim z tym egoistycznym tchórzem Ashlanem. – Poza tym zdobyłem Yuriko, to chyba o czymś świadczy? – Wytoczył najcięższe działa.

– On dał się również zdobyć cesarzowi, który bynajmniej ciebie nie przypomina – odpyskował natychmiast smarkacz. – Jest jasny tak jak ty ciemny, zimny i pełen sztywnych zasad. Jego dusza nieustannie recytuje protokół dyplomatyczny.

– Trochę zalet jednak posiada. – Kayl nie wiadomo dlaczego, poczuł się w obowiązku bronienia drugiego partnera. To jednak co mu przyszło właśnie do głowy, nie nadawało się do powtórzenia synowi. Nie powiedział więc nic o ponętnym tyłku i jedwabistych włosach, które muskały jego tors oraz jądra podczas namiętnych pieszczot. W łóżku Ashlan potrafił być równie gorący i chętny do zabawy co Yuriko.

– Jakich? – zainteresował się natychmiast chłopak, widząc dziwne ogniki w oczach ojca i rumieniec wpełzający na śniade policzki.

– Ee… – Lekko się zapowietrzył. – Chodźmy już lepiej na ten spacer. – Kayl wyminął go i ruszył do drzwi. – To gdzie mogą być te pierścienie? – Szli ramię w ramię opustoszałymi korytarzami pałacu. Gdzieniegdzie paliły się jedynie nocne lampy rozjaśniające gęsty mrok. To miejsce nic się prawie nie zmieniło, od ostatniej wizyty mężczyzny. Z przyjemnością witał znajome kąty, obrazy, kolumny, rzeźby. Zupełnie jakby czas stanął tutaj w miejscu. Zamek nadal olśniewał swoim wyglądem. Miał w sobie coś z uroku swojego pana. Wytworny, chłodny, piękny i nieosiągalny dla barbarzyńcy z północy. W dzień jasny i pełen światła, w nocy tajemniczy i pociągający.

***

Amitai został zakwaterowany przez Yuriko w przytulnej sypialni, o zgrozo obok Zamira, bo oczywiście w jego tłumaczenia, że między nimi absolutnie nic nie ma i cholerne narzeczeństwo było obłąkanym pomysłem dowódcy, nikt nie uwierzył. Wbrew swoim obawom spędził swoją pierwszą noc w Twierdzy Szkarłatnego Mroku całkiem przyjemnie, a właściwie prawie przyjemnie. Bowiem nad ranem poczuł jak coś lekko wilgotnego, długiego i włochatego oplotło go w pasie. Tylko ten głupi facet miał takie długie, owłosione, mocno umięśnione ramiona. Nagle szorstki, zimny język zaczął delikatnie lizać jego brzuch.

– Zamir, ty obleśny bałwanie! Spadaj! – Warknął i chciał obrócić się na bok, ale coś pisnęło w proteście. – Oczep się, bo powiem cesarzowi, że się do mnie w nocy dobierałeś i przerobi cię na wytworny, sheridański gulasz! – Żadnej reakcji. Pstryknięciem palców odsunął zasłony jako, że na zewnątrz było już widno. Miał zamiar porządnie walnąć w bezczelną gębę napastnika. Odsunął kołdrę i…

– Aaa…! Pomocy! Odwal się płetwiaku! – Swoimi wrzaskami, udało mu się niewątpliwie obudzić cały zamek. Jednak na zwierzaku raczej nie zrobił żadnego wrażenia. Wystawił jedynie jęzor w szerokim, uślińcowym uśmiechu.

– Fuu… fuuu… – Mały nos z ogromną przyjemnością wciągał upojną woń pańcia. Owinięty wokół niego czuł się jak w robalowym niebie. Błoniaste łapki niczym przyssawki przylepiły się do skóry na brzuchu i plecach.

– Iii… – kwiczał śmiesznie pańcio. Przypominał mu tym nieco, jedną fajną samiczkę. Miała taki milusi ogonek w łatki. Nie wiadomo dlaczego wyskoczył nagusieńki z łóżka, przecież było dość chłodno i dziwnie podskakiwał na dywanie. Taniec godowy człowieków? Chyba naprawdę go polubił. Całkiem fajnie huśtało. Polizał pępek i ruchy ku jego radości się nasiliły.

– Mrr… mirr… – pomrukiwał gardłowo Uśliniec. Starał się wtórować do rytmu i był z siebie bardzo dumny.

Po chwili drzwi się otworzyły i trójka zaniepokojonych mężczyzn wpadła do pokoju. Wszyscy w samych spodniach, boso, za to uzbrojeni po zęby. Z niedowierzaniem patrzyli na oryginalny taniec Amitaia, ubranego jedynie we włochaty pas, którego jeden, puszysty koniec zwisał mu między nogami, zakrywając genitalia, ku niejakiemu rozczarowaniu Zamira.

– Nowy lokator? – Yuriko usilnie starał się powstrzymać od chichotu.

– Hm… Na to wygląda…- odparł flegmatycznie Ashlan, piorunując przy tym wzrokiem dowódcę, pożerającego oczyma jego syna.

– Może powinniśmy go jakoś nazwać? – Mężczyzna odsunął się nieco od przyszłego teścia. Nie było sensu zadzierać teraz z cesarzem. Starał się patrzyć gdzie indziej, ale nieposłuszne ślepia same wracały się do Amiego. No cóż, wyglądał naprawdę pociągająco, nawet kiedy tak wrzeszczał.

– Usiek? – zaproponował niewinnie Yuriko. Ciekawe jaką minę miałby Ashlan, gdyby ubrał takie futrzaste majtki. Przy jego jasnej skórze musiałyby być w bladym odcieniu rózu.

– Tato!! – Amitai był oburzony zachowaniem mężczyzn. Zamiast mu pomóc stroił sobie żarty. A ohydny potwór cały czas usiłował go zalizać na śmierć. – Zróbcie coś wreszcie!

Oczywiście prychający robal został w końcu złapany i ponownie wrzucony do fontanny w holu. Tym razem Ashlan poświecił swoją drogocenna osobę i został obficie spryskany egzotycznymi perfumami ,,a la kiszona kapusta”. Rycerze Amitaia nie wiedzieli tylko jednego, że z akwenu biegły tunele wypełnione wodą, oplatające niemal cały zamek. W każdej komnacie znajdowało się niewielkie źródełko z pitną wodą, a w nim ukryty sprytnie otwór. W ten sposób Usiek zyskał dostęp do wszystkich pomieszczeń z czego był niezmiernie zadowolony. Mógł w każdej chwili sprawdzić co robi jego ukochany pańcio i skwapliwie z tego korzystał, wypatrując okazji do następnego ataku.

***

Po tak pięknie zaczętym dniu, panowie spotkali się na śniadaniu. Yuriko kazał go podać na tarasie wychodzącym na niewielki, stary park otaczający twierdzę. Nikomu nie chciało się już kłaść do łóżka mimo wczesnej pory. Mogli stąd obserwować wynurzające się z oceanu słońce. Wyspa, na której stał zamek dryfowała kilkaset metrów nad powierzchnią wody. Fale powoli zabarwiły się na perłowy róż. Niebo zapłonęło szkarłatnym złotem. Dwa czerwone słońca zaczęły wspinać  się po bezchmurnym nieboskłonie. Słychać było jedynie łagodny szum fal i popiskiwania polujących ptaków.

– Jak pięknie – westchnął  zachwycony Amitai. – Po miesiącu na robalowej pustyni to istny raj. – Posłał Zamirowi krzywe spojrzenie.

-Jakby pewna osoba nie kombinowała nie wiadomo czego, to nie musielibyśmy tam siedzieć tyle czasu – odgryzł się mężczyzna.

– Nie musiałaby kombinować, gdyby niektórzy się za nią nie skradali i trzymali lepkie łapy przy sobie. – Chłopak nadal miał za złe dowódcy, że zamiast rzucić mu się na ratunek, to gapił się niczym mokre cielę, śliniąc się bezwstydnie. Poczerwieniał, przypominając sobie swoją goliznę. Za jedyne odzienie miał cholernego Uśka, dobrze, że paskudny płetwiak miał takie puszyste futro.

– Co fakt to fakt. Zupełny brak ogłady i barbarzyńska natura. – Poparł syna Ashlan. Już po chwili wszyscy trzej sprzeczali się z zapałem godnym lepszej sprawy – cesarz prawiąc chłodne złośliwości pod adresem nieokrzesanego wojownika, Ami powarkiwał, czując jednakże pewien niepokój między udami pod sokolim wzrokiem mężczyzny, Zamir odpierał ataki obojga z wrodzoną sobie zapalczywością Jedynie Yuriko siedział cicho, wpatrując się niedowierzaniem w swoją dłoń.

– Coś się stało tato? – Chłopak zwrócił w końcu uwagę na jego dziwne zachowanie. Yuriko bladł i czerwieniał na przemian, coraz bardziej wytrzeszczając oczy.

– Kochanie…? – zaniepokoił się cesarz. – Co tam ukrywasz pod stołem? – Ujął jego rękę i położył na blacie. – Niemożliwe! – Zerknął na swoją, zaczynając myśleć, że ma halucynacje. Na obu dłoniach szarawy, jakby wypalony do tej pory pierścień ze szkarłatnym kamieniem, zaczął lśnić ognistym blaskiem jak za dawnych lat.

– O co chodzi? Jakiś atak Odrzuconych?! – Zdenerwowany Amitai wstał gwałtownie z fotela. Sądził do tej pory, że w twierdzy byli bezpieczni.

– Nie skarbie, spokojnie – odezwał się po chwili Yuriko. – Chyba powinniśmy ci coś wyjaśnić. Wiesz, że na początku miałem dwóch partnerów, rozmawialiśmy kiedyś o tym.

– No tak…

– Kiedy podjęliśmy decyzję, że chcemy już na zawsze być razem, zostały stworzone pierścienie. Każdy z nich symbolizuje jednego z nas, zawiera jakby kawałek jego duszy. Taka zupełnie już zapomniana, starożytna magia. Prawdę mówiąc, zakazana. Kamienie są w kolorach oczu, na obrączkach widać rodowe runy. To jakbyś cały czas nosił przy sobie cząstkę ukochanej osoby. Poza tym mają szereg pożytecznych właściwości, jak choćby informowanie o stanie zdrowia, miejscu pobytu. – Mężczyzna napił się kawy, dla dodania sobie odwagi. Bał się rozdmuchiwać w sobie jakąś nadzieję. Zrobiło mu się słabo, zaczął wachlować się ręką. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.

– I ? – Wszyscy trzej mężczyźni dosłownie spijali słowa z jego ust. Najbardziej przerażony i podekscytowany był niewątpliwie Aslan. Zamir po raz pierwszy zobaczył go bez chłodnej maski, którą zazwyczaj nosił. W niebieskich oczach dostrzegł niezmierzony ból i jakby maleńką iskierkę nadziei.

– Przestań! – warknął na męża Yuriko. – Nawet się nie waż… Nie waż się tak myśleć! On do cholery umarł! – W jego głosie zabrzmiały histeryczne nutki. – To pewnie jakaś pułapka Odrzuconych!

– Kochanie spokojnie. – Mężczyzna objął go w pasie i przytulił do siebie. – W każdym razie, kiedy Kayl zginął, pierścień jakby zgasł. Piękny rubin, stracił swój blask, wyglądał jakby rzucono go w popiół. Stał się zimny i jakby pusty. – Ashlan uspokajająco gładził ciemne włosy Yuriko. – Jak sobie teraz pomyślę, to od kilku dni był jakby coraz cieplejszy. Mieliśmy jednak tyle problemów, że jakoś nie zwracałem na to specjalnie uwagi.

– Może Sevi się nim bawi? Wykorzystuje do jakiś rytuałów? – rzucił myśl Amitai. Lubił patrzeć jak rodzice okazywali sobie czułość. W rodzinie, gdzie dorastał takie zachowanie było nie do pomyślenia. Ludzie z gór musieli być twardzi. Emocjonowały się tylko baby i dzieci.

– Czy nie można by w takim razie wykorzystać pierścienia, aby go tu zwabić? – Zamir był jak zwykle praktyczny do bólu.

Znamię ciemności 46

Mijały dni, tygodnie, miesiące…

Zmieniali się zarówno Chandi jak i młody książę, nawet jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy. Jeden rósł powoli w siłę, z ogromnym trudem podnosił się z depresji, w którą popadł po porodzie. Krok po kroku posuwał się do przodu, zaczynał zauważać jaśniejsze punkty w swoim życiu. Zrozumiał, że nie był sam. Miał u boku serce ze swojego serca – maleńkiego Hirala i bezcennego przyjaciela, który nie opuścił go w najtrudniejszych chwilach.

Drugi obserwował uważnie trudy codziennego dnia młodego ojca, nabierał doświadczenia i zobaczył rodzicielstwo w nowym, zupełnie innym niż do tej pory świetle. Spotykali się prawie każdego dnia. Gdyby nie Nirmal, wieszcz pewnie by sobie nie poradził, to przyjaciel dbał, żeby dom nie zamienił się w chlew, a lodówka była zawsze pełna.

Maleńki Hiral z pełnym brzuszkiem spał właśnie mocno w kołysce. Obok niego siedział zamyślony chłopak, gładząc swojego chrześniaka po zarumienionym policzku. Miał dość dziwną minę. Elf miał jednak wystarczająco dużo własnych problemów, by w tej chwili zwracać uwagę na jego humory.

Nadszedł czas, aby mężczyzna znowu stanął na własnych nogach. Przestał się ukrywać i wrócił do świata żywych. Zbliżało się Święto Ayati. Chandi na widok swojej zmaltretowanej twarzy i zaniedbanego ciała w lustrze doznał prawdziwego szoku. Z natury był dość próżną istotą i zawsze ogromnie dbał o swój wizerunek. Ten wynędzniały elf, którego widział nie mógł być przecież nim. Najobrzydliwszy ze wszystkich konserwatywnych śmieci – Rajit, nie mógł mieć na niego aż takiego wpływu. Nie pozwoli, aby zniszczył życie jego i synka. Koniecznie musiał wziąć się w garść. Pokaże temu skretyniałemu wampirowi co stracił. Powąchał swój jasny warkocz i skrzywił się paskudnie.

– Chyba powinienem zacząć od kąpieli.

– Przydałoby się, cuchniesz niczym menel i wyglądasz jak niedoinwestowana kostucha. – Przytaknął mu Nirmal wyrywając się z niewesołych myśli jakie go ostatnio coraz częściej nawiedzały. W gazetach i telewizji miłość, dzieci, małżeństwo przedstawiano zawsze jako jeden ciąg szczęśliwych, radosnych doznań. Uśmiechnięte bobaski, zadowolone mamusie w pełnym makijażu i butach na niebotycznych koturnach. Tatusiowe w garniturach siedzący na gankach w fotelach, trzymający w objęciach wystrojone mamusie przed pięknymi, zadbanymi domami. Nic nie mówiono o nieprzespanych nocach, zwiotczałym brzuchu, ciągle lejącym się pokarmie plamiącym koszule oraz ogromnej odpowiedzialności za maleństwo. O zmęczonych mężach nie mających czasu, aby pomóc zabieganej, padającej na twarz żonie z podkrążonymi oczami i w podartych kapciach. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić siebie w roli matki. A może zwyczajnie do niej nie dorósł? Zdał sobie sprawę, że jego dotychczasowe wyobrażenia o rodzinie były dość naiwne i dziecinne. Wiedział, że Lakshman pragnął mieć jak najszybciej potomka, ale czy to było także jego marzenie? Obserwując codzienne zmagania Chandiego zaczynał w to coraz bardziej wątpić.

– Nie ma to jak szczerość przyjaciela! Ty mały draniu, nie mogłeś przynajmniej powiedzieć, że jestem interesująco blady i wymukły?! – prychnął wyniośle mężczyzna, który po raz pierwszy od wielu tygodni zabrzmiał jak stary, rozpieszczony Chandi o ostrym niczym brzytwa języku, którego bali się nawet przywódcy klanów .

– No dobra… Masz podniecająco chudy tyłek, malownicze cienie do połowy policzków, a te za duże o trzy rozmiary, dziurawe gacie i poplamiona koszulka z pewnością stanowią najnowszy trend w modzie. – Nirmal przez chwilę był całkiem dumny z dyplomatycznej odpowiedzi, dopóki nie dostał jabłkiem w łepetynę.

– Dzieciaku – elf zadarł do góry arystokratyczny nos – ty się niczego w tym pałacu nie nauczyłeś. Biedni Amaleńdczycy są skazani na księcia, który jest kompletnym dzikusem. Obawiam się, że wszelkie próby wychowania cię na elitę wampirzego świata są skazane na porażkę.

– Niby dlaczego? – Chłopak nie do końca rozumiał oburzenie wieszcza. Może jego komplementy nie były zbyt subtelne, ale się przecież starał. Chciał, aby zabrzmiały szczerze i podniosły elfa na duchu. – Co złego jest w seksownie kościstych pośladkach?

– Rany, ty naprawdę nie rozumiesz prawda? – Mężczyzna załamał ręce i wywrócił oczami. – Osobiście wolałbym mieć jędrny, okrągły tyłek.

– Chcesz mieć koński zad jak Kardashianki? – Zaczął chichotać niepoprawny chłopak, turlając się po kanapie. Po chwili przezornie grzecznie usiadł, widząc jak oczy mężczyzny zamieniają się w niebezpieczne, wąskie szpareczki. – Ale przecież nie masz. – Popatrzył na niego niewinnie i wbił palec w pośladek, który faktycznie ginął w przepastnych spodniach.

– Ile lat dostanę za uduszenie królewskiego małżonka w afekcie? – Zaczął się powoli zbliżać do cofającego się Nirmala. Smarkacz robił się coraz bardziej nieznośny.

– Ee.. To może ja, naleję ci wody do wanny? – Zerwał się zwinnie na równe nogi i pobiegł do łazienki, szerokim łukiem omijając rozsierdzonego przyjaciela. Z uśmiechem na twarzy włożył korek do wanny, nalał pachnącego żelu i odkręcił kran. Chandi nareszcie nabierał wigoru, zaczynał się nawet z nim kłócić, jeszcze tydzień temu poleciałby szlochać w poduszkę. Zarozumiałość elfa na punkcie swojej urody zawsze go niezmiernie bawiła.

***

Kocurkowi nastawionemu początkowo sceptycznie, do tej wsi na końcu świata, zaczęło się podobać życie w dziwnym domu – statku. Poznawał powoli nowe otoczenie, oznaczając zapachem swoje włości. Wysepka była niewielka, pozbawiona zupełnie drapieżników. Zwierzak poczuł się tutaj panem i władcą. Ganiał po dzikich gąszczach ptaki i gryzonie, ot tak dla zabawy, bo przecież nie był głodny. Poczuł się jak w kocim raju. Niestety sielanka szybko się skończyła, kiedy wraz z Nirmalem do domu przybyła nietoperza eskadra. Osiągający już dojrzałość Kiki upodobał sobie małego Hirala i postanowił zostać tutaj na stałe, co nie przypadło do gustu Kocurkowi. Latające cosie służyły jako przekąski, ewentualnie do zabawy. Tymczasem ta pierzasta, wrzaskliwa kulka już pierwszego dnia wpakowała mu się do miski z ulubioną śmietanką.

***

Hiral początkowo nie był zbyt absorbującym dzieckiem, jeśli miał pełny brzuszek bawił się swoimi paluszkami, albo włosami Chandiego, które wprost uwielbiał. To jednak szybko się zmieniło, dzieci zarówno wampirów jak i elfów dojrzewały fizycznie w imponującym tempie. Po tygodniu malec już raczkował, po dwóch stawiał pierwsze kroki, a trzeciego zaczął zwiedzać świat, czym przeraził na śmierć swojego tatę, nie przygotowanego psychicznie na taką samodzielność.

Tego poranka von Mrau, jak nazwał leniwego kocura wieszcz, wpadł w prawdziwe tarapaty. Polne myszy były o wiele przebieglejsze od ich rozleniwionych, zamkowych kuzynek. Upatrzył sobie taką tłuściutką, o kasztanowym futerku na przekąskę. Zapędził się aż na małą polankę, obficie porośniętą krzaczkami borówek. I już,  już miał ją złapać… Kiedy okazało się, że miękki mech ukrywa niebezpieczna jamę. Ziemia osunęła się mu spod łap i wpadł do dość szerokiego, głębokiego dołu o gładkich ścianach. Poobijany, ze zwichniętą tylną nóżką, nie miał szans wdrapać się na powierzchnię.

– Miau… miau…- rozlegało się raz po raz pośród traw, w miarę upływu czasu coraz ciszej i żałośniej. Niestety odbiegł zbyt daleko od domu, by ktokolwiek go usłyszał. Dookoła szumiał gęsty, rozświergotany las. Po kilku godzinach nawoływań ranne zwierzątko umilkło.

Mały Hiral od rana szukał swojego kudłatego przyjaciela. Na niebyt pewnych jeszcze nóżkach przemierzył cały dom wzdłuż i wszerz, ale Kocurka nigdzie nie było.

– Mlau.. Mlau.. – wołał chłopczyk. To nieco przekręcone po dziecinnemu imię, było jednym z pierwszych słów jakie wypowiedział, zaraz po tata i Nima. Miał pewne problemy  z wypowiadaniem ,,r”. Chandi kompletnie nie pojmował jakim cudem niewidomy malec tak świetnie sobie radził. Jedyne co zauważył ciekawego to to, że zawsze towarzyszył mu jakiś zwierzak, w tym wypadku popiskujący na ramieniu Kiki. Jego synek nie obijał się o ściany i sprzęty jak się wcześniej obawiał, czasem upadał, ale nie częściej niż zdrowe dziecko. Niespodziewana sprawność synka była dla wieszcza prawdziwą zagadką, aż do wypadku z von Mrau. Wtedy zrozumiał jak bardzo Hiral różni się od swoich rówieśników i jak szczodrze natura wynagrodziła mu kalectwo.

***

Koło południa Kocurek nadal się nie odnalazł, a zrozpaczony utratą kudłatego przyjaciela chłopczyk szlochał na całego i ani Chandi, ani sprowadzony na pomoc wujek Nirmal nie mogli go uspokoić. Płakał tak bardzo, że cały się trząsł, a mokre włoski przylepiły się do spoconego czółka. Nie mógł przestać myśleć o kotku. Cały czas słyszał w główce jego rozpaczliwe piski, czuł ból i przerażenie. Tam było strasznie ciemno, a w łapce tak strasznie rwało. Nie miał pojęcia jak powiedzieć o tym wszystkim dorosłym. Potrafił wyartykułować jedynie kilka słów. Tego było zbyt wiele dla jego małego ciałka. Odmówiło posłuszeństwa i zmęczony zasnął na tapczanie w ramionach tatusia. Został okryty czule kocykiem i ułożony na ulubionej poduszce. Obaj mężczyźni zajęli się poszukiwaniem von Mrau. Doskonale wiedzieli, że jak malec tylko otworzy oczy krzyki zaczną się od nowa. Nieznośny zwierzak nie mógł odejść daleko, wyspa była maleńka. Zdenerwowani, zajęci zaglądaniem w każdą dziurę spuścili z oka chłopca może na pięć minut. Według nich spał mocnym snem, jaki miewają jedynie dzieci.

– Zajrzę do niego, ty zobacz jeszcze na strychu. – Chandi ruszył do salonu, gdzie zostawili synka.

– Dopiero co wyszliśmy, co niby miałby robić. Był wykończony. – Nirmal wczołgał się pod szafę w korytarzu. Nie miał żadnego doświadczenia z małymi dziećmi, był najmłodszy w rodzinie.

– Lepiej sprawdzić, ostatnio zrobił się strasznie ciekawski i psotny. – Miał jakieś złe przeczucie od samego rana. Głupi kot stargał mu ledwo połatane nerwy. Już on mu przetrzepie futro jak go dorwie. Pewnie łazi gdzieś za myszami, a oni się zamartwiają. Wszedł do pokoju i wrósł w dywan. – Ożesz…! – Hirala nigdzie nie było widać. Zniknął tak samo jak Kocurek. Włosy zjeżyły się mu na głowie.

– Czego tak wrzeszczysz? Obudzisz go! – Książę zajrzał mu przez ramię i również stanął jak wryty. Dziecko okazało się trudniejsze do upilnowania niż worek z pchłami.  A dookoła było jedynie trochę gęstego lasu i głębokie wody jeziora. Zrobiło mu się zimno ze strachu. Co z niego za wujek od siedmiu boleści. – To niemożliwe, musiałby przejść obok nas! – Wyjrzał na taras i zobaczył kroczącego już do bramki na tłuściutkich nóżkach malca. Dróżka była pełna dziur, kamienista i kręta, a niewidomy brzdąc nawet się nie zachwiał. Na jego ramieniu popiskiwał Kiki, jakby dodawał malcowi odwagi. Szedł pewnie z wrodzoną elfom gracją. Nirmal niesamowitą ulgą chwycił się za serce. – Mamy zbiega, dobra nasza. – Wyskoczył przez okno do ogródka. – Niech mnie cholera, jeśli rozumiem jak on to robi.

– Moje śliczności! – Chandi dosłownie wyleciał przez parapet jakby miał dodatkowy napęd. W trzech susach dopadł synka i zamknął w ramionach. Przytulił go mocno do nadal szybko bijącego serca. – Dlaczego nie słuchasz tatusia? Nie wolno ci wychodzić samemu!

– Mlau… Mlau… – Chłopczyk zaczął się gwałtownie wyrywać i pokazywać rączką na łąkę za płotem. Elf postawił go na ziemi, ale synek się nie ruszył z miejsca jak tego oczekiwał. Zauważył też dziwną prawidłowość. Natychmiast podleciał do niego Kiki i usiadł na drobnym ramionku. Wtedy dopiero Hiral ruszył przed siebie. Kiedy nietoperz podrywał się do lotu by zatoczyć kilka kółek nad okolicą, maluch natychmiast zatrzymywał się i wyjątkowo cierpliwie jak na dziecko czekał aż wróci. Miał wtedy przejętą minkę, jakby nasłuchiwał czegoś, co tylko on słyszał.

– Mam wrażenie, że on używa echolokacji jak delfiny. – Nirmal nie spuszczał oczu z maszerującego dziarsko malucha. Gdzieś blisko musiało być rozwiązanie tajemnicy.

– No coś ty, to ten wielbiciel śmietanki Kiki drze ryjek nie on. – Mężczyźni szli po bokach chłopca jako eskorta, ciekawi gdzie ich zaprowadzi. – Też masz wrażenie, że  Hiral dobrze wie, dokąd poszedł ten durny kot?

– Faktycznie. Może ma wyczulony słuch czy coś? – Nadal łamał sobie głowę nad zagadką.

– Czytasz za dużo ,,Fokusa”. A może to te programy edukacyjne na Discovery? – Roześmiał się elf, któremu wróciły na twarz kolory.

– Strasznie jesteś tępy i twardogłowy jak na jasnowidza – odgryzł się Nirmal. – Wydaje mi się, że Kiki ma coś wspólnego z jego zachowaniem.

– No dobra, zróbmy test. – Wziął za rękę synka, zdjął z jego ramienia protestującego nietoperza i wsadził do swojej kieszeni. – Idziemy! – Pociągnął go delikatnie. Malec po dwóch chwiejnych krokach byłby przepadł przez kamień, gdyby nie jego pomocna dłoń. Chandi wyjął zwierzątko i podał Hiralowi, który od razu pisnął z radością po czym ruszył pewnie przed siebie.

– To nie echolokacja, jakby widział oczami tego nietoperza. Sam słuch nie dałby mu takiej pewności w ruchach. – Nie mógł uwierzyć w to wszystko do końca. W Amalendzie spotkał się z wielu dziwnymi rzeczami, ale dzieciak był naprawdę wyjątkowy. – Czekaj! Mam pomysł! – Zabrał wkurzonego tymi głupimi zabawami dorosłych Kiki i ponownie zamknął w kieszeni bluzy. Tymczasem złapał w pobliskich krzakach oburzoną takim traktowaniem żabę i położył na ramieniu malucha. O dziwo nie uciekła, choć początkowo miała wyraźnie taki zamiar. Natomiast Hiral zaczął iść, ale o wiele mniej pewnie i wolniej.

– Teraz chyba gorzej widzi, dostroił się lepiej do nietoperza.

– Chcesz powiedzieć, że moje dziecko widzi oczami zwierząt? – Wieszcz z niedowierzaniem popatrzył to na synka, to na przyjaciela. Nie słyszał nigdy o takim przypadku. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Jemu wystarczyło, że chłopczyk tak dobrze sobie radził i nie będzie skazany na życie w ciemnościach oraz uzależnienie od innych w najdrobniejszych sprawach. Głupi Rjit nie miał pojęcia jak wspaniałego miał syna.

– Jeśli masz lepsze wytłumaczenie to proszę bardzo. – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Książę był pewny, że rozwiązał przynajmniej część zagadki, bo jeszcze kilka rzeczy nie dawało mu spokoju. Należało jednak zająć się biednym Kocurkiem, który pewnie wpadł w tarapaty. Wyjął z powrotem nietoperza, który uszczypnął go w palec. Natychmiast poleciał do swojego małego pana.

Łąka była ogromna, bujna trawa pełna ziół i kwiatów sięgała im po pas. Doszli prawie na skraj lasu. Tutaj rośliny były niższe, mięta pachniała oszałamiająco, gęsto rosły dorodne borówki. Przeszli jeszcze kilka metrów, kiedy Hiral padł na kolana i ostrożnie podczołgał się jakiś metr po czym znieruchomiał. Po chwili zaczął rozgarniać mech i krzewinki rękami. Mężczyźni uklękli obok niego.

– Mlau… Malu… – Zamyślił się na chwilę, a potem popatrzył poważnie na tatusia. – Ała… – Dotknął swojej nóżki. – Ała… – powtórzył.

– Coś tu jest! Chyba jama. – Nirmal namacał duży otwór i zbytnio się nachylił. O mało sam nie ześlizgnął się do ciemnej czeluści. – Niech to szlag!

– Miauuu… – rozległo się zawodzenie. Kocurek usłyszawszy swoich domowników, zwłaszcza Hirala, nabrał nowych sił. Ufał swojemu panu, wiedział, że nadeszła w końcu pomoc.

– I mamy drania. Jak go stamtąd wyciągnąć? Wąsko, ciemno, nikt tam się nie zmieści. – Chandi trzymał synka za pasek od spodenek, aby nie wpadł do jamy, tak strasznie się wiercił niespokojnie patrząc w głąb czeluści.

– No dobra, poświęcę się – westchnął NIrmal. – Pamiętaj o tym na Świecie Ayati i powiedz tym wampirzym głąbom, że jestem spełnieniem ich marzeń o księciu z bajki. – Napiął się i w górę wystrzeliły dwa błoniaste skrzydła pokryte czarnym jak noc, lśniącym futerkiem ze srebrnym wzorkiem na obrzeżach. Były o wiele dłuższe od jego ramion.

– Jesteś pewny? – Elf doskonale wiedział, że skrzydła były największą miłością Nirmala. Dbał o nie jak o największy skarb. Tylko w powietrzu ten utykający na codzień mężczyzna czuł się naprawdę wolny.

– Taaa… Wiesz, chcę być bożyszczem tłumów… – zachichotał, po czym złożył ostrożnie delikatną błonę, wsunął do jamy. Po chwili wyciągnął krzywiąc się okrutnie. Przyczepiony pazurkami do futerka wisiał sam Kocurek von Mrau.

– Mlau… Mlau… – Hiral zaklaskał w rączki, a jego radosny uśmiech mógłby rozjaśnić największe ciemności. Jego szczęście zmniejszyło nieco ból, jaki w skrzydle odczuwał właśnie Nirmnal. Wystraszony kot, wbił się bardzo głęboko, omal nie przebijając go na wylot.

***

Dni i noce, noce i dnie… wszystkie szare, puste, jednakowe. Rajit czuł się zupełnie pozbawiony życia,  jakby jakieś okrutne bóstwo zamieniło go w posąg. Początkowo, po wyjeździe męża szalał z gniewu i rozpaczy. Miotał się po zamku niczym ranny smok, a krewni i służba schodzili mu z oczu, po tym jak kilkoro z nich zostało ofiarami jego furii. Z plotek wiedzieli co się wydarzyło, z jednej strony rozumieli jego dumę, z drugiej zdążyli polubić elfa i pokochać maleństwo w jego łonie. Uważali, że ich przywódca przesadził, może dziecko nie było aż tak chore jak myślał. Na pewno można było jakoś mu pomóc, teraz medycyna stała na wysokim poziomie. Z początku próbowali do niego zagadywać, delikatnie doradzić. Ale kiedy dwóch jego ulubionych kuzynów wylądowało w szpitalu z połamanymi kończynami, przestali. Zrozumieli, że do ich lorda nic nie docierało. Zaciął się w swoim bólu i uporze. Zbudował wokół swojego serca gruby mur, przez który nic się nie przedostawało.

Palący ból jaki odczuwał Rajit, po paru tygodniach zamienił się w nieustanną tęsknotę za mężem, dręczącą go każdej minuty i godziny, nie pozwalającą pracować, jeść, ani spać. Wszędzie widział jego zszokowaną, pobladłą niczym chusta twarz, kiedy nie uznał ich syna, pełne cierpienia niebieskie oczy, które tak bardzo pokochał. W którymś momencie poczuł, że musi coś zrobić, bo inaczej oszaleje. Nie wytrzyma tego ani dnia dłużej. Zwołał całą służbę.

– Wszystkie rzeczy mojego męża mają być zaniesione na dziedziniec i spalone. Do jutra nie chcę widzieć żadnego drobiazgu, który do niego należał! Czy to jasne?

– Jesteś pewien panie, że nie chcesz niczego zachować? – Odważyła się zapytać wiekowa gospodyni. Miała ochotę złapać tego mężczyznę, którego znała od dziecka i zlać mu tyłek, jak za dawnych lat.

– Zajmij się lepiej domem, kurz zalega po kątach! – warknął Rajit. Miał nadzieję, że jak zniszczy wszelkie ślady po niewdzięcznym elfie, to wreszcie uda mu się chociaż trochę uspokoić i przespać choć kilka godzin bez koszmarów.

– A co z drzewem? – Odezwał się jeden z wojowników. Korzenie nadal tkwią głęboko w ziemi. Nie będzie łatwo go usunąć, poza tym jest magiczne.

– Sam sprawdzę! – Machnął ręką, aby odeszli do swoich zadań, a sam udał się do ogrodu. Już z daleka zobaczył zwalony, ogromny pień. Powoli podszedł bliżej, wyciągnął dłoń, jakoś nie mając odwagi go dotknąć. Szorstki, porowaty pień zaczął już porastać gruby mech. To tutaj spędzali z Chandim długie godziny śpiewając maleństwu jego Pieśń, marzyli, kochali się szczęśliwi niczym aniołowie. Długie palce nieśmiało przesunęły się po powierzchni. Była nadspodziewanie ciepła, delikatna i miękka, pokryta zieloną kołdrą, jakby Drzewo Życia ułożyło się do snu. Zamyślony usiadł, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Po raz pierwszy zamiast krzyków i wymówek z ostatniego spotkania z elfem, zaczęły do niego wracać wspomnienia pełnych miłości dni –  nieśmiały uśmiech i ciemne rumieńce na bladej twarzy Chandiego, kiedy po raz pierwszy się kochali, jego komiczne oburzenie kiedy zamiast wziąć go na ręce kazał go nieść swoim wojownikom, moment kiedy przeniósł elfa przez próg zamku w dniu ślubu, dzień w którym dowiedział się o maleństwie rosnącym w jego łonie. To była cała rzeka wspaniałych chwil, płynęła potężnym strumieniem przez jego udręczoną duszę, a po twarzy dumnego lorda zaczęły płynąć gorące łzy. W ponurym murze jakim się otoczył po rozstaniu, pojawiły się niewielkie rysy.

W powietrzu czuć było zapach spalenizny. Na dziedzińcu, z rozkazu lorda, płonął wysoki ogień. Służba uwijała się wokół niego donosząc ciągle nowe rzeczy i rzucając w płomienie.

– Nie boisz się, że się wścieknie? – zagadnął gospodynię jeden z ogrodników.

– Jeszcze mi ten głupek podziękuje! – Zadarła spódnicę kobieta i przeskoczyła przez kolejna paczkę starych szmat, którą przyniosły pokojowe. Wszystkie pamiątki należące do Chandiego, rzeczy do których był przywiązany lub kupował dla dziecka ułożyła pieczołowicie w skrzyniach na strychu. Gorąco wierzyła, że jej pan w końcu odzyska rozum i do zamku znowu zawita radość, a może nawet usłyszą tupot dziecięcych stópek.

Od tego dnia Rajit, spędzał wiele czasu w ogrodzie, siedząc na pniu Drzewa Życia. Coraz częściej żałował, że w dniu porodu nie ugryzł się w język i zachował niczym szaleniec. Niepotrzebnie zareagował tak gwałtownie, mógł dać mężowi i sobie czas. Może gdyby mieli go więcej, nie doszłoby do rozstania? Jak wyglądało teraz dziecko? Czy było do niego podobne? Jednak słowo syn, nadal nie przechodziło przez jego zaciśnięte usta. Każdego dnia łzami tęsknoty podlewał pień, który w milczeniu wysłuchiwał jego skarg, tylko tutaj pozwalał sobie na taką słabość. Wszak był przywódcą klanu i nie mógł dawać ludziom złego przykładu.

Minęło kilka miesięcy… Dzień przed Świętem Ayati uznane za umarłe Drzewo Życia wypuściło maleńki listek z cieniutkiej, maleńkiej gałązki.

Świeżynka 24

Na kwadrans zabarykadowałem się w kibelku, ale nie mogłem tam przecież zostać na zawsze. Trzeba było wyjść z ukrycia i pokazać klasę. Najlepiej byłoby zagadać elegancko i obrócić wszystko w żart. Musiałem w końcu podjąć męską decyzję. Policzki nadal mnie paliły i mimo najlepszych chęci, czułem się trochę jak nieletnia gwiazdka porno. Nie mogłem jednak okazać się tchórzem. Rodzina zabiłaby mnie śmiechem i tak mieli mnie już za dzieciucha, któremu co chwilę trzeba podcierać nosek. Powoli odsunąłem zacinający się haczyk, po czym wyszedłem z kabiny. Stanąłem przed lustrem z podniesioną głową. Starałem się wyglądać godnie, choć serce omal nie wyskoczyło mi z piersi na myśl o ponownym spotkaniu z Nikolasem. Zatkałem umywalkę i zanurzyłem twarz w lodowatej wodzie, aby się uspokoić. Napięcie jakby nieco zelżało.

– Jestem prawdziwym Stokrotką  bulp…– tupnąłem nogą dla dodania sobie odwagi – nie mogę zhańbić bllp… honoru rodziny i uciec z pola bitwy bullp… – zarecytowałem podniośle. Zrobiłem to jednak w taflę wody i wyszedł dość osobliwy charkot.

– Z kim masz się zamiar bić Kwiatuszku? – Usłyszałem znajomy, niski głos za plecami. Działał zupełnie jak włącznik prądu, natychmiast podnosił napięcie i stawiał włosy na moich przedramionach na baczność. Właściwie to wszystko stawiał w pozycji bojowej, no może oprócz szarych komórek. Te jakimś cudem zupełnie odwrotnie, wyraźnie się kurczyły.

– Aa.. phhh…- zaprychałem, omal nie dławiąc się na śmierć. Nikolas jak zwykle nienagannie ubrany w elegancki garnitur zaczął delikatnie wycierać mi twarz papierowym ręcznikiem. Chciałem jakoś inteligentnie zagadać, wytłumaczyć się z nieszczęsnego sms’a, a zamiast tego gapiłem się na niego niczym zaklęty. To pewnie przez to zbyt wysokie napięcie, prądu oczywiście. Zrobiło się chyba w mojej łepetynie zwarcie na łączach. Nie wiem czy robił to specjalnie, ale pieszczota miękkiego papieru na wrażliwej skórze dosłownie mnie sparaliżowała. Czarne oczy obserwowały uważnie każdy mój ruch. Na śmiało zarysowanych ustach błąkał się uśmieszek. Przełknąłem ślinę.

– Co powiesz na spacer wieczorową porą? – Jakim cudem jego głos brzmiał tak uwodzicielsko? To powinno być zabronione. – Dobrze ci zrobi po całym dniu w szpitalnym zaduchu. – Te zwykłe, proste słowa, jakimś cudem zabrzmiały niesamowicie podniecająco. Ee…? Co się ze mną działo? Nieświadomie zrobiłem w kierunku mężczyzny mały krok, potem następny i następny. Przycisnąłem go swoim mizernym, acz grożącym w każdej chwili wybuchem ciałem, do kafelek na ścianie. Czułem jak gorąca para wychodzi z sykiem uszami. Zaraz spłonę, jak w tej nieszczęsnej wiadomości. Help!

– Mhm… – Sms’owe rozterki całkiem wyleciały mi z głowy. Oblizałem wargi. Czy to ja właśnie zamruczałem? Kwiatki chyba nie mruczą? – Wrr… – Warkot? To był naprawdę warkot! Jest mój! Teraz!

– Lutek…? Może zwolnimy? – Nikolas delikatnie próbował się odsunąć, ale mu na to nie pozwoliłem. Ogarnęła mnie jakaś dzika gorączka, a jedynym lekiem wydawały się jego usta. Wyglądały równie smakowicie jak wiśnie, którymi niedawno się delektowałem w znajomym warzywniaku. Przesycone słonecznym żarem, nabrzmiałe, czerwone…

Polizać, wgryźć się, zdobyć! Natychmiast! – Przemknęło mi przez odurzoną łepetynę. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Smakowały naprawdę wspaniale. Kąsałem je z ogromnym zapałem, aż się rozchyliły zapraszajaco. Wtargnąłem wreszcie do raju, mojego własnego raju. Kiedy kompletnie otumaniony zdobywałem nowe, rozkoszne tereny, nawet nie zauważyłem, jak role się odwróciły i teraz to ja byłem przyciskany do ściany. Zostałem unieruchomiony przez twarde ciało Nikolasa, a słodkie usta zostały mi brutalnie odebrane.

– Ale…- zamiauczałem, niczym odstawiony od sutka kociak. O nie! Nikt nie zabierze mi moich wisienek! Rzuciłem się do przodu, chcąc do niego przylgnąć ponownie.

– Kwiatuszku, przypominam ci, że właśnie skończyła się zmiana na recepcji i zaraz będzie tu pełno ludzi. – W jakim języku on gada? Jakiś bełkot. To na pewno chiński, byłem co do tego całkowicie przekonany. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego zabrano mi moje słodkie lekarstwo, było mi takie potrzebne.

– Przeszkadzam? – Kątem oka zauważyłem jak wyszczerzona gęba Ryśka, najbardziej nielubianego przeze mnie Czerwonego, wsuwa się do łazienki.

– My już wychodzimy – zagadał uprzejmie mój podniecający przedstawiciel piekła. Złapał mnie mocno za rękę i pociągnął do drzwi.

– Yyy… – Nadal nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego, ludzkiego dźwięku. Poprowadził mnie na parking, dreptałem za nim niczym wyjątkowo potulny baranek. Pozbawiony jego upajającego zmysły ciepła, zacząłem drżeć z zimna. Jesień nas nie rozpieszczała, ostatnio zrobiło się dość chłodno.

– Chyba jednak powinieneś jechać do domu i odpocząć. – Troskliwie zapiął mi kurtkę aż pod szyję. Otwarł przede mną drzwiczki do limuzyny. W środku było naprawdę miło i przytulnie. Oparłem nadal kiepsko funkcjonującą głowę na jego ramieniu. Mógłbym tak zostać do końca życia. Przymknąłem oczy, szorstka wełna płaszcza drapała mnie w policzek. Zanurzyłem się w zapachu jego perfum. Byliśmy tylko ja i on, sami w całym wszechświecie. Biegaliśmy po bujnym ogrodzie trzymając się za ręce. Daleko przed nami widać było zarysy wspaniałego zamku. Białe wieże lśniły w słońcu. Samochód delikatnie bujał na wybojach. Niestety już po kwadransie przyjemności się skończyły. Mieszkałem blisko szpitala, zbyt cholera blisko.

– Lutek, nie zasypiaj tutaj. – Zostałem wyrwany z mojego przytulnego świata i postawiony na chodniku przed bramką do domu. Okropnie wiało. Halny złośliwie sypnął mi w oczy liśćmi.

– Jakiś strasznie brzydki ten zamek. – W końcu przemówiłem ludzkim głosem, choć niezbyt mądrze. Obrzuciłem niechętnym wzrokiem przedwojenny, murowany budynek z surowej cegły. Chwyciłem Nikolasa za klapy płaszcza. Ziewnąłem szeroko i zamrugałem oczami w nadziei, że piękna wizja powróci.

– Idź spać głuptasie. – Niespodziewanie wziął mnie pod brodę, a potem zamknął mi usta długim, upojnym pocałunkiem. Kiedy jednak chciałem mu entuzjastycznie odpowiedzieć, wypchnął mnie za bramkę, pomachał na pożegnanie i tyle go widziałem. Noga za nogą powlokłem się do domu. Zimne powietrze powoli przywracało mi zdolność rozsądnego myślenia. Rzuciłem kurtkę i buty w przedpokoju i osunąłem się na krzesło w kuchni.

– Jestem idiotą, jestem okropnym idiotą. – Uderzyłem kilkakrotnie głową w blat stołu. Nie tylko niczego nie wyjaśniłem z prezesem, ale jeszcze rzuciłem się na niego jak wygłodniały kocur na miskę śmietanki. Co on sobie o mnie pomyślał?

– To nic nowego braciszku – zachichotała ta małpa Wiśka i postawiła mi przed nosem michę z kluskami na parze. – Wszyscy wiemy, że twoja główka nie ten teges. – Zrobiła mi kółko na czole. – Zawsze jednak miło usłyszeć, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Uchyliła się zręcznie, bo rzuciłem w nią ścierką.

– I nie będę jadł! – Popatrzyłem buntowniczo na kluski, jakby to one były winne całemu zamieszaniu z Nikolasem. Jak to się właściwie stało, że z nieśmiałego chłopaka zmieniłem się w demona napaleńca? Walnąłem łbem jeszcze raz, aż zadzwoniły łyżki. Może dostanę wstrząsu mózgu i umrę? Taka śmierć na pewno lepsza niż głodowa. Nikt by po mnie nie zapłakał.

– Polać? – Wstrętna siostra stała obok z bananem na twarzy, nie zważając na protesty i szlachetną chęć usunięcia z tego świata mojej nędznej osoby. Przechyliła dzbanek i pachnący lasem, ciemnofioletowy sosik borówkowy rozlał się po moim talerzu. Łypnąłem raz, łypnąłem drugi. Zaburczało mi w brzuchu.

– Może odrobinę – westchnąłem cichutko niczym bohaterka wiktoriańskiego dramatu. I wierzcie lub nie, zeżarłem siedem wielkich, puszystych klusek na parze. Pod koniec obiadu mogłem już tylko stękać. Wiśka zrobiła nam po herbacie u usiadła naprzeciwko.

– Widzisz młody, musisz się jeszcze wiele o życiu nauczyć. Z pełnym brzuchem świat wygląda zupełnie inaczej – zachichotała.

– Taa… – jęknąłem i pomasowałem się delikatnie. Czułem się rozleniwiony i ospały, a wszelkie sercowe rozterki wydały się strasznie dalekie.

– Więc nie śpij tylko opowiadaj co tam znowu zmalowałeś. – Wbiła we mnie ślepia.

– O nie, nic ze mnie nie wyciągniesz ciekawska małpo! – zaparłem się i skrzyżowałem ramiona na piersiach. Nie pozwolę się naciągnąć na żadne zwierzenia. Mam siłę woli niczym mistrz Kung- fu. Poza tym byłem napchany po dziurki od nosa. Nic nie mogło minie zwieść ze ścieżki milczenia.

– Jak historia będzie ciekawa, to dostaniesz malinowego Redsa. – Wyciągnęła z lodówki dwa piwa i postawiła na blacie. Jak ona mnie dobrze znała. Spojrzałem raz potem drugi, a ono do mnie mrugnęło. Przełknąłem ślinę. Poczułem, że w brzuchu zostało jednak trochę miejsca, w sam raz na skromne co nieco.

– Właściwie to nigdy nie chciałem ćwiczyć tych głupich sztuk walki. – Sięgnąłem po otwieracz. – No to po maluszku? – Stuknęliśmy się butelkami.

***

Mimo obżarstwa spałem całkiem dobrze. Ukochane łóżeczko nigdy mnie nie zawiodło, a kraciasta kołderka, zrobiona przez babcię, była najwspanialsza na świecie. Przekulałem się na bok owijając się nią niczym kokonem. Po nocnym odpoczynku mój łebek całkiem nieźle funkcjonował. Zacząłem się zastanawiać tym razem nie nad sobą, moja bezgraniczna głupota została potwierdzona raz na zawsze, ale Nikolasem, który zachowywał się wyjątkowo powściągliwie jak na temperamentnego przedstawiciela piekła. Z nas dwóch to niewątpliwie ja wychodziłem na wiecznie zagłodzonego zboczucha. Doszedłem do wniosku, że chyba porządnie nastraszyłem faceta moimi histeriami i teraz boi się powtórki. Jednym słowem usiłował być nadmiernie delikatny, co tylko zachęcało moją zuchwałą naturę to  niemądrych wystąpień, jak to wczoraj w łazience. Na samo przypomnienie co wyprawiałem, zrobiłem się purpurowy. Nie miałem jednak pojęcia jak wytłumaczyć mojemu diabełkowi, że nie oczekuje jakiegoś specjalnego traktowania. Moje rozważania przerwał budzik. Następna dniówka w szpitalu miała się zacząć już za godzinę.

– A gdybym tak spróbował go uwieść? Niemożliwe…! – pisnąłem na szereg mocno niecenzuralnych obrazków, który przemknął mi przez głowę. – No, może nie uwieść, a jakoś zachęcić? – To zdanie zabrzmiało o wiele lepiej i było do zaakceptowania przez moja niezbyt odważna duszyczkę. Wyskoczyłem z łóżka i pognałem do łazienki. Postanowiłem podpytać Kozłowskiego, jak sobie radzi w takich wypadkach. Kto jak kto, ale ten facet miał klasę. Może podpowie mi parę trików, jak uwieść mężczyznę, ale tak, żeby nie wyjść na durnia.

Niestety nie zdążyłem o nic zapytać naszego chirurga, bo ledwo pojawiłem się na SOR’e  wpadłem na Czarnego, w wybitnie dobrym humorze. Na mój widok jeszcze bardziej się rozpromienił, co niewątpliwie oznaczało moją zgubę.

– Dobrze, że  cię widzę. Omówiłem już z dyrektorką twoje nowe zadanie. – Podał mi wielkie pudło, które wczoraj zgubiłem podczas sromotnej ucieczki, pełne jakiś papierów.

– Co to niby jest? – Wyciągnąłem plik ankiet, były posegregowane na trzy kupki o wiele mówiących tytułach:

,, Problemy z przemianą materii czyli jak walczysz z zaparciami.” – A pod spodem szereg intymnych pytań o kibelkowe kłopoty. Wszystkie wyjątkowo bezpośrednie i dość niezręczne do zadawania.

,, Swędzi, piecze, spać nie daje – to może być grzybica” – A dalej szkoda gadać. Jak ja się mam dowiedzieć ile razy i czym ktoś myje swojego fiutka? Dostanę dzisiaj po paszczy i to niejeden raz. I na koniec coś specjalnego czyli…

,, Kto mieszka razem z tobą czyli wszy, pchły, karaluchy”. – Teraz zrobiło mi się niedobrze. Nienawidzę robali.

– Przejdź się po oddziałach i pogadaj z pacjentami. Liczę, że do wieczora oddasz mi wypełnione formularze. – Popatrzył na mnie niewinnie, ale widziałem na dnie jego źrenic twarde błyski. Ten wredny lowelas był strasznie pamiętliwy i zamierzał mnie zadręczyć na śmierć.

I tak zaczęła się moja katorga. Cały dzień biegałem po szpitalu, zadając idiotyczne pytania z ankiet, bo niestety nikt nie chciał ich wypełniać samodzielnie. Większość udawała, że nie miała okularów. Po południu zaczęły mnie na salach chorych witać domyślne uśmieszki, słyszałem też szepty.

– Idzie Pan Karaluch…

– Nie to pan Zdrowa Kupka…

– A mnie coś zaczęło swędzieć w kroku…

Pacjentom nigdy nie kończyły się dowcipy. Ożywili się jeszcze bardziej po południu, kiedy nie mieli już badań ani terapii, a szefostwo poszło już do domu. Nudzili się paskudnie, bo właśnie padła szpitalna kablówka. Byłem więc, że tak powiem, idealnym obiektem rozrywkowym. Uwielbiali patrzeć jak czerwienię się z zażenowania, tłumacząc im pytania. Nawet sześćdziesięcioletnie, nobliwe panie doskonale się bawiły. A już zupełnie osłabiła mnie siwowłosa księgowa spod czwórki. Zapytała z podejrzanym błyskiem w oczach.

– Jak wygląda taki karaluch? Widziałam kilku podejrzanych osobników w pobliżu kuchni.

– Liczysz na jakieś bonusy? – zapytała sąsiadka z lewej, unieruchomiona pod kroplówką.

– Masz na myśli dodatkową porcję mięska? W sumie taka pieczona chitynka jest na pewno chrupka, a ostatnio podczas obiadu musiałam ubrać okulary, by znaleźć mielonego. – Jakie czarownice! Zrobiło mi się niedobrze i z pewnością pozieleniałem, co nie umknęło uwadze rozchichotanych pacjentek. Muszę przyznać, że stchórzyłem i uciekłem, ścigany gromkim śmiechem babć szydełkujących z zapałem szaliki dla wnuków. Pod koniec tej uroczej zmiany miałem ochotę zabić Czarnego. Najlepiej własnoręcznie. Na szczęście ankiety się skończyły i mogłem iść do pokoju socjalnego na zasłużoną kawkę. Z pewnością robaki, grzyby i zdrowe kupy, będą mi się jeszcze długo śniły po nocach. Musiałem coś wymyślić, aby szpitalny Cassanowa odczepił się ode mnie na zawsze. W sumie te głupie ankiety pewnie i tak musiałbym zrobić, nawet bez interwencji Czarnego tyle, że wtedy wcisnąłbym trochę Wielkiemu De albo innemu frajerowi. NFZ przysyłał nam całe tony takich nie wiadomo czemu służących papierów. Wszyscy się od nich migali, więc zazwyczaj niewdzięczna robota przypadała najmłodszym pracownikom, takim jak ja.

***

Najpierw bojaźliwie zajrzałem do szafki, czy nie czai się tam aby jakieś paskudztwo. Staranie dwa razy umyłem kubek. Nalałem sobie kawy z ekspresu z odrobiną mleka. Wyjrzałem przez okno i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłem na placu Wiśkę w minimalnej mini, strojącą zalotne miny do tego buraka Ryśka. Jawna zdrada sister spowodowała, że wypiłem gorący napój prawie jednym haustem. Klapiąc chodakami pognałem w kierunku garaży.

– Ty laska, przestań kręcić tyłkiem! Niektórzy tutaj pracują! – wydarłem się na bezczelną małpę, roztaczającą swoje niewątpliwe wdzięki przed czerwoną zarazą. – Powinnaś założyć ciepłe majtasy na taką pogodę.

– Braciszku – zaszczebiotała słodko, wachlując rzęsami – może zamiast kawy powinieneś łyknąć Meliski?

– Biały należy do rodziny? – Stropił się durny osiłek. Stał w samym podkoszulku i prężył klatę, cud, że nie odmroził sobie cycków na tym wietrze.  Wyraźnie zgrywał bohatera przed Wiśką. Trafił swój na swego. – Nerwowy jakiś.

– Nie gap się na moją siostrę, bo ci ślepia wypadną i trzymaj łapy przy sobie – warknąłem niegrzecznie. Nie daj bóg, jeszcze mi Czerwony do domu przylezie.

– Nie nerwicuj się Białasie bo ci żyłka pęknie – odszczeknęło się bezczelne chłopaczysko.

– Panowie, tylko spokojnie. – Wiśka przezornie stanęła między nami i wyciągnęła ręce, osuwając nas na bezpieczną odległość. – Co wy macie z tymi kolorami? Biały, Czerwony. Pracujecie przecież w jednym szpitalu, więc skąd ta wrogość?

– On mnie kopnął! – Zaczął wyliczankę moich grzeszków Rysiek.

– Oni się ze mnie wyśmiewali! – Dołożyłem swoje, dlaczego nie.

– Ukradli nasz skarb! Zeżarli wszystkie czekoladki!

– Pomalowali mnie jak debila, cały tydzień chodziłem czerwony i skóra zeszła mi z czoła.

– SPOKÓJ! – ryknęła moja sister niczym ranna lwica. Potrząsnęła bojowo rudą grzywą. – ILE WY MACIE LAT DEBILE?!

Zapowietrzyło mnie i omal nie straciłem słuchu. Rysiek zbladł i chwycił się za serce. Co jak co, ale głosik nasza Wiśka miała jak dzwon i to taki podwójnie wzmocniony. Zupełnie o tym zapomniałem w ferworze klasowej walki o dominację. Tymczasem Czerwony stał z szeroko otwartymi oczami i wpatrywał się w pieniącą się z wściekłości dziewczynę niczym w Cud nad Wisłą. Wyraźnie trafiła go strzała tego drania Amora. Zrobiło mi się go nawet żal. Niby wróg, ale na własnej piersi wyhodowany. Sister nie dość, że należała do rodziny Stokrotków, to jeszcze odziedziczyła po mamie wszystkie jej dzikie skłonności i talenty. Facet miał przerąbane.

Świeżynka 23

Następnego dnia obudziłem się u boku Nikolasa. Śpiący, wyglądał na takiego spokojnego i bardzo młodego, nieledwie mojego rówieśnika. Nie mogłem się powstrzymać, nachylony musnąłem ustami jego powieki, okolone miękkimi, czarnymi rzęsami. Dopóki nie skrzywił tych kuszących warg i w jego oczach nie pojawiły się złośliwe błyski, wyglądał naprawdę słodko. Były to jednak tylko pozory. Najwyraźniej nawet przedstawiciele Piekła musieli czasami odpoczywać.

– Ehm… Ehm… – Bezskutecznie próbowałem go obudzić. Chyba był bardzo wyczerpany, bo nawet nie drgnął. Nie miałem serca zrzucać go z łóżka. Przeczołgałem się nad nim i ruszyłem na palcach do łazienki. Wziąłem długi, orzeźwiający prysznic dla podniesienia się na duchu. Niby wszystko zostało wyjaśnione, ale nigdy nie wiadomo, co jeszcze wypełznie spod dywanu  jak mawiał Franio. Wypachniony, gotowy z uśmiechem powitać nowy dzień , wyszedłem z kabiny. Niestety wystarczyło jedno spojrzenie w lustro by zepsuć mi humor.

– Wyglądam jak ofiara marsjańskich pijawek morderców! – zajęczałem. Ach ta fantastyka, zrobiła mi z mózgu kolorową, chichoczącą sieczkę. Chyba za dużo ostatnio czytałem. – Udać chorobę? Użyć pudru Wiśki? – Po krótkim namyśle zakradłem się do pokoju siostry i zwinąłem jej najlepszy podkład. Pracowicie zapaćkałem plamy na szyi niczym uzdolniony malarz pokojowy. Okazało się jednak, że teraz moja twarz wygląda jakoś dziwnie blado. Nie miałem innego wyjścia, wypudrowałem także twarz. Do tego założyłem podkoszulek z wysokim kołnierzykiem. Jak dla mnie było w porządku. Szybko jednak do mnie dotarło, że nieco przeceniłem swoje talenty świeżo upieczonego stylisty.

Kiedy przebrany w mundurek wszedłem na salę SOR, Renia z Gosią zrobiły dziwne miny, a potem zaczęły bez skrępowania chichotać. Obrzuciłem je wzrokiem wygłodniałego bazyliszka, więc szybko umilkły. Miało się ten podpatrzony u Nikolasa chłodny, książęcy image. Podniosłem do góry głowę, promieniując dookoła swoim majestatem i obrzuciłem wyniosłym wzrokiem, klepiącego w klawiaturę Jasia. Oto wypróbowany sługa, z mozołem i oddaniem wykonujący moje rozkazy.

– Lutek dzisiaj mamy kontrolę. – Przygryzł usta, które mu zadrgały jakby miał tik nerwowy.  – Sucha jest dość wyrozumiała, ale twojej przemiany w drag queen może jednak nie znieść.

– Znaczy, że co? – Nie zrozumiałem jego aluzji, nadal przebywając w wyimaginowanym świecie, pełnym seksownych Janosików w obcisłych, góralskich portkach  i pięknych ułanów na cisawych koniach. A już ten kniaź…

– Idź się natychmiast umyj głupolu! – Ryknął, najwyraźniej tracąc do mnie cierpliwość. – Dziewczyny, dajcie mu jakieś mleczko do demakijażu. – Podskoczyłem łapiąc się za serce. Nie musiał się tak drzeć. Doskonale wiedziałem że to dziecinne, ale uwielbiałem takie romantyczne dyrdymały. Bezkresne stepy o zachodzie słońca gdzieś zniknęły, a wraz z nimi przystojny kniaź z szablą u boku, jakoś dziwnie przypominający Nikolasa.

Dopucowanie moich malarskich fantazji zajęło mi dobre pół godziny. Czego się jednak nie robi dla świętego spokoju w pracy. Pożyczyłem jeszcze od naszej recepcjonistki chustkę w kolorowe groszki i owinąłem nią szyję, zawiązując z boku na fantazyjną kokardę. Lustrująca właśnie hol Sucha, lekko się zapowietrzyła na mój widok, niczego jednak nie skomentowała. Stanąłem jak wryty, bo zza jej pleców wychyliła się twarz Wielkiego De, tym razem w przepisowym, szpitalnym mundurku, który co chwilę zjeżdżał mu z chudego tyłka.

– Witam panią dyrektor. – Ukłoniłem się jak na wzorowego podlizucha przystało. Miałem sporo za kołnierzem i lepiej było kobieciny nie drażnić.

– Panie Stokrotka, to nasz nowy wolontariusz. Z nieznanych mi powodów, chce pomagać właśnie na SOR’e. Proszę go oprowadzić i dać coś do roboty. Aha…- Zatrzymała się wpół kroku. – Doktor Czarny cię szuka, podobno ma jakąś ważną sprawę.  – Po tych słowach poszła w kierunku garaży. Na placyku za szpitalem, wyrozbierani do obcisłych podkoszulków Czerwoni, pucowali samochody robiąc przy tym niby przypadkiem, pozy zawodowych modeli. Cwaniaki tak ją zagadali, że zupełnie zapomniała po co przyszła. Niemal widziałem gwiazdki w jej piwnych oczach. Od miesiąca zabierali się do sprzątania magazynu, gdzie mieli niezły bajzel. Jak zwykle upiekło się spryciarzom. Oczarowana Sucha została odprowadzona przez nich pod drzwi swojego gabinetu, żeby przypadkiem nie skręciła gdzie nie powinna. Ach te baby, wystarczy kawałek apetycznego chłopa, żeby zaczęły zachowywać się jak gimnazjalistki. Normalnie zero profesjonalizmu. Tymczasem ja, będę się musiał trzymać z daleka od kardiologii. Kto wie co tam wymyślił Czarny. Obawiałem się zemsty tego miejscowego Casanowy.

– O…! – Na bladej buzi upierdliwego dzieciaka pojawił się złośliwy uśmieszek. – Pan pielęgniarek z mlekiem pod nosem. Co to za ustrojstwo? – Wskazał na chustkę.

– Nie interesuj się smarku! – Nadąłem się i ruszyłem na salę intensywnego nadzoru. Dreptał za mną, usiłując rozwiązać kokardkę, która go wyraźnie zaciekawiła. Cały czas kłapał paszczą jak nakręcony. Zupełnie jakbym za plecami miał radio. Przyspieszyłem kroku.

Jasiu na mój widok jedynie podniósł do góry brwi. Liczyłem, że gówniarz odciągnie jego uwagę i da mi spokój. O dziwo z tyłu zapanowała cisza. Zirytowany obejrzałem się za siebie. Wielki De stał z otwartą niekulturalnie buzią i wytrzeszczonymi, niebieskimi oczętami. Wyglądał mało inteligentnie to mało powiedziane, raczej jakby nagle doznał objawiania lub zdrenowano mu mózg. Kompletna żenada.

– No przedstaw się ćmoku! To jest doktor Skowronek, nasz internista. – Nadal nic, jakby coś skleiło mu usta. W takim stanie nie nadawał się nawet do zamiatania korytarzy.

– On jest taki… Taki…- dobiegł mnie drżący szept. – Jak mam zwracać się do boga?

– Wystarczy doktorze… – Jasiu przewrócił teatralnie oczami.

– Doktorze…- Chłopak miał wyraźny problem ze składnym mówieniem. – Nie to nie pasuje do takiego ideału. – Zamyślił się na moment. – Wasza Wysokość, Wasza Miłość , Wasza Jasność…

– Zaraz cię walnę! – Wyrwało mi się z głębi serca. Jasiu jedynie popatrzył na nas obu z politowaniem. Najwyraźniej byłem u niego na tym samym poziomie co małolat.

– Oddam ci swoje wspaniałe ciało, super inteligentny mózg, szlachetną duszę! – Rąbnął przed nim na kolana. No naprawdę, nie ma to jak samouwielbienie. Zacząłem mu zazdrościć pewności siebie.

– Wystarczy jak poukładasz w szafach pościel. – Na Skowronku wyczyny Wielkiego De, nie zrobiły raczej żadnego wrażenia. Rzucił mu klucze od kantorka i odwrócił się do laptopa, nie raczywszy obdarzyć swojego niewolnika łaskawszym spojrzeniem.

– Jakież zimnie masz serce… Ale ja je rozgrzeję… Na pewno rozgrzeję… – Powtórzył chłopak i podniósł się z kolan, by spotkać się oko w oko z podkurwionym Kozłowskim. Wyrżnął twarzą w jego imponującą klatę. Chirurg zmierzył od stóp do głów pokurcza, który śmiał mu rwać faceta.

– Co ten pacjent tu robi?! – Warknął nieprzyjaźnie, kiedy chodziło o Jasia przeważnie tracił swoje wielkopańskie maniery.

– Żaden pacjent tylko wolontariusz! – Wyprostował się dumnie dzieciak, a gacie zjechały mu do połowy tyłka.

– Schowaj kościste poślady, bo nawet zdesperowanego komara na nie nie złapiesz. – Pluł jadem Hrabia. Nie mógł się porządnie poawanturować, bo leżący na Sali pacjenci zaczęli się z ciekawością przysłuchiwać sprzeczce.

– Mają idealne wymiary i na oko z piętnaście lat mniej! – Odpyskował śmiało dzieciak i wolnym krokiem, aby broń boże wielkolud przed nim nie myślał że ucieka, pomaszerował do magazynu z pościelą.

– Trzeba się go pozbyć, to nie miejsce dla dzieci. Co ta Sucha sobie wyobraża?! – Pieklił się już nieco ciszej chirurg.

– Masz kompleksy Adonisie? – zachichotał niespodziewanie Skowronek. – Może zrób sobie lifting czy coś.

– Uważasz, że staro wyglądam? – Kozłowski wyraźnie zaskoczony stanął na środku sali. Adorowany przez większość personelu i niemal wszystkie pacjentki, zupełnie zapomniał o upływie czasu.

– Ja tam lubię te twoje seksowne zmarszczki. – Rozbawiony Jasiu wstał, podszedł do zaskoczonego mężczyzny i pogłaskał go po policzku.

– Jakie zmarszczki? Nie mam żadnych zmarszczek! – Obraził się chirurg, obrócił na pięcie i poszedł prosto do swojej dyżurki, pewnie sprawdzić w lustrze, ile będzie musiał wydać na plastykę gęby. Na biednego nie trafiło. Jak dla mnie nie było co poprawiać. Swoją drogą nie wiedziałem, że Kozłowski był taki czuły na punkcie swojego wyglądu. Tymczasem Skowronek przez chwilę robił wypisy, ale wyraźnie coś nie dawało mu spokoju, bo nie potrafił się skupić. Mierzwił swojego kucyka, aż pękła gumka. W końcu wstał i poszedł do dyżurki lekarskiej. Po chwili słychać było stamtąd chichoty i skrzypienie sprężyn starej wersalki.

***

Niestety skończył nam się papier do aparatu EKG i tylko kardiologia dysponowała większymi zapasami. Wielki De jak był potrzebny akurat gdzieś zniknął. Chciałem czy nie, musiałem się tym zająć sam. Wziąłem pod pachę duże pudło. Chyłkiem przemknąłem się do windy, ponieważ Czarny zawsze chodził po schodach. Podobno ćwiczył w ten sposób mięśnie. Założę się, że pewnie chodziło o te potrzebne do łóżkowych wygibasów, bo to był jedyny sport jaki uprawiał.

– Oh…- westchnąłem tęsknie. Zamiast bawić się w ninja wolałbym drzemać wtulony w ramiona Nikolasa. Jego kształtne usta wyglądały tak ponętnie kiedy spał. Zrobiło mi się jakoś ciepło w okolicy serca. No dobrze nie okłamujmy się, poniżej też. Kilka porządnych całusów powinno mnie wyleczyć z tej przypadłości. Wyciągnąłem komórkę i zacząłem pracowicie pisać sms’a. Ciekawe jakby zareagował, jakby dostał coś takiego?

,, Czekam na ciebie chętny i drżący. Na myśl o twoich ustach moja pikawa tańczy sambę, a spodnie płoną”

Zacząłem chichotać na całego, nigdy w życiu nie wysłałbym czegoś takiego. Umarłbym potem ze wstydu. Podobne bzdury były dobre w telenowelach. Zwyczajni ludzie nie pletli do siebie takich żenujących kawałków.

Winda się zatrzymała i wyszedłem na jeden z bocznych korytarzy. Zajęty telefonem nie zauważyłem wychodzącego zza zakrętu Czarnego.

– O…! Złapałem bezczelnego króliczka! – Kardiolog był naprawdę zadowolony z naszego spotkania. Jego uśmiech stał się tak szeroki, że objął niemal całą twarz. Nie wiadomo dlaczego, mnie z kolei zrobiło się nagle zimno. Miałem wrażenie, że te wyszczerzone zęby za chwile odgryzą mi głowę. Moja łepetyna nie była jakaś wyjątkowa, ale jak większość ludzi byłem jednak do niej dość przywiązany.

– Rany…! – Spłoszony, kwiknąłem niczym przydeptany gryzoń. Telefon wypadł mi z ręki i potoczył się po posadzce, za nim poturlało się pudełko. Coś zapikało i zgasło, miałem jednak teraz ważniejsze sprawy na głowie, aby przejmować się głupstwami.

– Trzeba mieć tupet by zrobić coś takiego. – Wbił we mnie twarde, szare spojrzenie i krok po kroku przypierał do ściany. Oszołomiony jego nagłym pojawieniem, nie wiedziałem jak się wytłumaczyć. Szybko jednak zwyczajnie się wkurzyłem, nie znosiłem jak ktoś używał wobec mnie przewagi fizycznej. Wyleczony przez Nikolasa z lęków, zareagowałem ostrzej niż powinienem.

– Sądząc po uległych jękach było ci całkiem dobrze. Najwyraźniej wolisz być słodkim ukesiem. – Wiem, to było wredne z mojej strony, ale jakoś nie potrafiłem się powstrzymać przed złośliwością. – Podobno nosisz do pracy poduszkę.

– Podsłuchiwałeś mały chwaście?! – zawarczał, ale się odsunął. Nieco zmieszany, spuścił wzrok. Naczelny zboczuch szpitala miejskiego zrobił się dosłownie buraczkowy. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem.

– Troszeczkę na początku. – Przyznałem się do winy, bo cała para jakoś ze mnie uszła. – Musiałem się upewnić co do przebiegu sprawy i mam na piśmie twoja entuzjastyczną odpowiedź. – Dodałem zupełnie niepotrzebnie.

– Oż ty! – Puknął mnie w czoło. – Wiem, że masz i nie mam zamiaru się wycofać. Dług został anulowany, ale spłacił go twój brat nie ty.

– To bardzo miło z twojej strony. – Usiłowałem poniewczasie nadrobić grzecznością. – Przemek jest podobno dobry w te klocki, więc powinieneś uznać, że dostałeś też odsetki. – Próbowałem niezbyt umiejętnie ułagodzić wściekłego mężczyznę.

– Jednak cię zatłukę! – Podniósł rękę, żeby szturchnąć mnie w bok. – Te odsetki, to ty będziesz spłacał do końca życia!

– Nie waż się bić mojego brata! – Usłyszeliśmy za plecami ryk Przemka. Zrobiło mi się trochę słabo, tylko jego tu brakowało, żeby mnie już całkiem pogrążyć.

– Bo niby co mi zrobisz?! – Czarny zupełnie nie wiedział, kiedy złożyć broń. Biedak nie znał brachola. Musiał się jeszcze biedak wiele nauczyć.

– Właściwie miałem zacząć od tej małej, zdradliwej gnidy – tu warknął na mnie niczym grizzly przed śniadaniem – ale ty też nie jesteś bez winy!

– Ja jestem tylko nieświadomym obiektem manipulacji. – Kardiolog oblał się rumieńcem pod śmiałym spojrzeniem, ślizgającym się po jego ciele i przestąpił z nogi na nogę niczym pensjonarka. Słowo daję, to było lepsze niż kablówka.

– I dlatego zgodziłeś się łaskawie, aby mój mały braciszek zapłacił ci własnym ciałem?! – Chłodny, wyprany z emocji głos Przemka nawet mnie przyprawił o drżenie. Takim tonem przemawiał w sądzie, kiedy miał zamiar wyrwać flaki przeciwnikowi i wdeptać go w ziemię. Ewentualnie w innych, mniej cenzuralnych wypadkach…

– Sam się zgodził. – Bronił się kardiolog, rzucając dookoła spłoszone spojrzenia. Wyraźnie miał zamiar dać nogę.

– Chyba musimy sobie wyjaśnić kilka kwestii! – Brachol wziął za rękę struchlałego mężczyznę i zaczął ciągnąć w kierunku pracowni USG, pod którą jak zwykle kłębił się tłumek pacjentów, w oczekiwaniu na przybycie lekarza. Pełen obaw podreptałem za nimi. Zostali przywitani entuzjastycznymi pomrukami.

– Może pogadamy innym razem? – Zaproponował ugodowo kardiolog, usiłując wyrwać rękę z niedźwiedziego uścisku.

– W żadnym wypadku. Ktoś musi cię nauczyć, że moja rodzina jest nietykalna. – Otworzył drzwi i wepchnął go do środka, po czym odwrócił się do zaskoczonych pacjentów. – Musimy sobie wyjaśnić parę kwestii. Dogłębnie zbadać sprawę. Proszę państwa o jakieś pół godzinki cierpliwości. – Przemek w tym momencie wyglądał wyjątkowo profesjonalnie, w garniaku za kilka tysięcy, wyperfumowany, z aktówką w rękach – jednym  słowem idealny adwokat w plenerze. Nikt nie zaprotestował. Zbliżyłem się do drzwi najbardziej jak mogłem i zacząłem podsłuchiwać. Najwyraźniej nadal się kłócili podniesionymi głosami, nie sposób było jednak rozróżnić słów. Potem rozległy się jakieś łomoty i trzaski. Bili się czy coś? Interweniować? Musiałbym wyważyć drzwi. Potem kilka wysokich okrzyków Czarnego, przeciągłe wycie i cisza. Pomordowali się? Nie wytrzymałem, przyłożyłem ucho do dziurki od klucza, nie zważając na dezaprobatę pacjentów.

– To za Lutka lubieżny prosiaku! Przeoram cię jak rolnik pole! Nie próbuj mi tu grać nieśmiałego! – Rany, ale Przemek był wkurzony. Co te zboki tam wyprawiały?

– Nie tak mocno, prawie wyszedł mi gardłem! – protestował niezbyt przekonująco kardiolog. – Uważaj na aparaturę!

– Nie pieprzę aparatury tylko ciebie, zakało szpitala! – Coś walnęło o podłogę.

– Tam są ludzie ty dupku! – Odgłosy szarpaniny.

– I ty niby się tym przejmujesz?

– Ach… Hm… Aaaa…! – Mój boże, znałem ten dogłos, te chrapliwe bolesne nutki. Już je kiedyś słyszałem. Poczerwieniałem pod wpływem wspomnienia. Jasiu Śpiewak nauczył mnie kilku rzeczy o życiu. Te łajdaki się bzykały pod nosem całego szpitala, a ja durny chciałem już lecieć po ślusarza. Obejrzałem się mocno zmieszany. Pacjenci mieli dość zróżnicowane miny, od oburzenia, poprzez szerokie, domyślne uśmiechy do ognistych rumieńców. Nikt jednak nie protestował, najwyraźniej dobrze się bawili. Najwyższy cza wziąć nogi za pas.

***

Reszta dnia przebiegła w miarę spokojnie. Przemek musiał wrócić do kancelarii, w której pracował, a czarny zająć się pacjentami. Udało mi się więc przetrwać ten dyżur bez większej wpadki. Nawet Wielki De po południu sobie poszedł, pewnie biedak zgłodniał. Samą miłością niestety nie dało się żyć. Mieliśmy spory ruch, bo zaczął się okres grypowy. Wieczorem od tego biegania tam i powrotem rozbolały mnie nogi. Usiadłem w pokoju socjalny i zacząłem masować sobie kostki. W kieszeni zawibrowała komórka.

– Witaj Kwiatuszku, przyjadę po ciebie. – Niski głos Nikolasa połaskotał mnie w ucho. – Postaraj się do tego czasu nie spłonąć i nie pij zbyt dużo kawy, bo ci pikawa stanie.

– Będę czekał. – Odłożyłem telefon. Ale ze mnie zakochany dureń. Wystarczyło, że się odezwał, a ja od razu byłem w siódmym niebie

Do pokoju weszły Renia z Gosią. Widocznie nadeszła już nowa zmiana. Gdzieś na granicy mojej pokręconej świadomości, kołatało się coś ważnego. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie co to było, najwyraźniej o czymś tam zapomniałem.

Spodziewałem się, że mój diabełek nie będzie w najlepszym humorze, po tym wszystkim co usłyszał od Przemka. A tu proszę jaka niespodzianka. Miałem wrażenie, że z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem. Właściwie z czego on się tak cieszył? Dlaczego mam niby nie spłonąć?

– O kurwa! Spłonąć? – wydarłem się jak idiota, a dziewczyny zamarły z kubkami herbaty w dłoniach.

– Lutek, do reszty zwariowałeś? – zapytała uprzejmie Renia. – O mało się nie poparzyłam!

– Co robić? Co ja mam do cholery teraz zrobić?! – Oblałem się zimnym potem. To nie możliwe, to nie może być prawda! Ten perwersyjny sms nie mógł do niego dojść! Gdzie się schować, gdzie uciekać? Jak nic wpadłem w panikę. Nikolas pomyśli, że cierpię na gwałtowny syndrom niedopchnięcia i cały dzień przebierałem nogami, nie mogąc się doczekać aż się na mnie rzuci. W dodatku bezczelnie dopominałem się tego przez sms’a. Jaki wstyd, nie mogłem spojrzeć mu w oczy.

– Luciu nie potrzebujesz czasem kielicha Hydroxyzyny? – zaproponowała Gosia. – Pospiesz się – zerknęła przez okno – twój książę już zaparkował karocę.

– Pomóżcie, ukryjcie! – zawyłem desperacko. Z sekundy na sekundę robiłem się coraz bardziej czerwony. Czułem, że pali mnie nawet szyja i uszy. Jestem bezwstydnym napaleńcem, sto razy gorszym od Przemka i Czarnego. To miał być piękny, romantyczny związek, a wyszedł pornos klasy C. Jestem chyba przeklęty czy coś. Nawet własny telefon robił mi brzydkie kawały.

Świeżynka 22

Kwadrans później byliśmy już pod moim domem. Obaj zdenerwowani, z zaciśniętymi ustami, nie potrafiliśmy nawet na siebie spojrzeć. Mogłem tylko wyobrażać sobie, co właśnie lęgło się w głowie prezesa. Ogromnie się bałem, że Przemek był jednak winny. Niby znałem go całe życie, ale przecież on też posiadał swoją ciemną stronę. Nieraz widziałem zaryczaną panienkę lub chłopaka, próbujących wzruszyć jego kamienne serce. Miał jednak swoje zasady, nigdy nie tykał niewiniątek i niczego nikomu nie obiecywał. Niestety, nawet ja znałem powiedzonko – ,, reguły są po to by je łamać”. I oby Natasza nie była właśnie takim wyjątkiem. Snując ponure myśli zupełnie zapomniałem, w jakim mieszkałem ZOO.

Zazwyczaj o tej porze rodzinka jadła śniadanie i kłóciła się zawzięcie, o każdą cynamonową bułeczkę bądź inną smakowicie pachnącą cudowność, produkcji made by mama Stokrotka. Nacisnąłem powoli klamkę od drzwi wejściowych, drugą ręką trzymając mocno zaciśniętą w pięść, dłoń Nikolasa. Chociaż zjadłem obfity posiłek i byłem bardzo zdenerwowany, kiedy doleciał do mnie zapach ciepłego pieczywa, przełknąłem ślinę.

– Może to nieodpowiednia pora? – Zatrzymał się tuż za progiem, jakby trafił na niewidzialną barierę. Przemek bezczelnie kradł właśnie Wiśce jajko z majonezem, czego nie zauważyła, zagapiona w poranny dziennik dziewczyna. Dziadek popijał kawę z nosem w gazecie, a mama oglądała najnowszy katalog z ziołowymi kremami. Nie przeszkadzało im to co chwilę sprzeczać się o głupstwa i pochłaniać ogromne ilości ziemniaczanej sałatki. Obejrzałem się zaniepokojony ciszą za plecami. Mój osobisty diabeł chłoną tą scenkę szeroko otwartymi oczami, z dziwnym wyrazem twarzy. Pewnie nigdy nie widział takiej bandy zachłannych na żarcie debili. Zrobiło mi się za nich wstyd.

– Nie przejmuj się tym cyrkiem, zawsze się zachowują jakby ich ktoś głodził. – Matka walnęła łyżką po ręce brachola, jednak zaraz potem dołożyła mu bułeczkę ze swojego talerza. Zabrał grabę, podmuchał i z wyrzutem zajęczał.

– Zawsze ją faworyzujesz! Będzie przez ciebie grubą, rudą dynią. Wtrąbiła już ze trzy! Nie mówiąc o sklerozie na starość.

– Ty się moją figurą nie przejmuj niedorobiony papugu. Twój szef, tak się ślinił na mój widok, że musiał sobie kupić paczkę chusteczek. – Pokazała mu język z przemielonymi resztkami. Ohyda!

– Jesteś obrzydliwa! Normalnie jakbym wszedł do chlewa! – Warknąłem, czym zwróciłem na nas uwagę całej rodzinki. Cztery pary oczu rozpoczęły drobiazgowe śledztwo.

– O…! – Poprawił okulary Franio. – Wrócił smarkacz marnotrawny. – Tu skinął na matkę wąchającą próbki kosmetyków. – Nawet zięcia przyprowadził. Jakieś wnuki w drodze?

– Dziaaadkuuu…! – Zrobiłem się cały czerwony. Rodzeństwo natychmiast wbiło podejrzliwy wzrok w mój brzuch, a potem uśmiechnęło się złośliwie na widok malinek na szyi. Musiałem się z tego piekła wyprowadzić. Najlepiej natychmiast. – Cicho wredne paszczury! Idę się pakować, pójdę choćby pod most! – Niespodziewanie odezwał się Nikolas.

– Kwiatuszku daj spokój – zamruczał mi prosto w kark, a ja natychmiast zapomniałem, co zaplanowałem przed sekundą. Cholerny dreszczyk. Rumieńce na twarzy z pewnością stały się buraczkowe. – Masz wspaniałą rodzinę. Moja nigdy nie jada razem posiłków chyba, że przy oficjalnych okazjach. – Popatrzył z iskierkami w oczach na rękę mamy, która właśnie czochrała włosy prychającej Wiśki. Fryzura, jaką wcześniej pieczołowicie ułożyła, odeszła w niepamięć. Dobrze tak tej wścibskiej małpie!

– A ty gdzie, nędzny podrywaczu?! – Zwróciłem się do wstającego właśnie od stołu Przemka. Do serca powrócił strach. Miałem zamiar wyjaśnić wszystko tu i teraz. Stanąłem mu na drodze, rozpostarłem ramiona, po czym zadarłem nos. Jednym słowem przybrałem pozycję bojową prawdziwego Stokrotka. Mając za sobą Diabła Ho czułem się w miarę bezpiecznie.

– Mamy do pogadania dzieciaku! – Pogroził mi z ponurą miną brachol. Jak każdy rozsądny bohater przysunąłem się bliżej Nikolasa i zasłoniłem się nim niczym tarczą. – Miałem w nocy dziwny sen…- Podskoczyłem gwałtownie do przodu, ratując swoją godność. Mój osobisty przedstawiciel Piekła nie mógł się dowiedzieć o rozpaczliwej akcji ratowania chudego portfela. Spaliłbym się ze wstydu. Zatkałem wrednemu plotkarzowi usta obiema rękami.

– Milcz, to sprawy rodzinne! – Wykrzywiłem szczękę i zmrużyłem oczy. Chyba wyglądałem na wystarczająco zdesperowanego wariata, bo odpuścił. Najwyraźniej solidarność rodzinna nadal obowiązywała. Spojrzałem na Horodyńskiego. Chyba chciał o coś zapytać, ale słysząc mój warkot, zrezygnował.

– W takim razie zapraszam do ogródka, bo widzę, że chyba obaj macie jakaś ważną sprawę. – Brachol machnął na nas ręką i wyszedł na taras. Szklane drzwi zostały przez niego szczelnie zamknięte. Podsłuchiwanie miało w naszym domu długą tradycję. Usiedliśmy w wiklinowych fotelach, najnowszym, mega niewygodnym zakupie mamy, przy małym stoliku, nakrytym kraciastą serwetką. Przez chwilę panowała cisza. Patrzyliśmy po sobie, nikt jednak nie kwapił się do rozmowy. Sprawa Nataszy była zbyt bolesna.

– Lutek co jest grane? Normalnie to paszcza ci się nie zamyka. – Przemek próbował rozrzedzić ciężką atmosferę. Namacałem w kieszeni twardą ramkę. Ukradłem coś z biurka Nikolasa, kiedy się ubierał w holu. Może to głupie, ale chciałem mieć absolutną pewność i zastosować atak z zaskoczenia.

– Znasz tą dziewczynę? – zapytałem cicho, podtykając mu zdjęcie pod sam nos. Zbladł niczym chusta i gwałtownie odskoczył. Widziałem w jego oczach ból, ta twarz nie mogła kłamać.

– Nataszka? – W głosie brachola po raz pierwszy w życiu, w stosunku do obcej osoby, usłyszałem czułe nutki. Szybko jednak jego twarz spochmurniała, widać było jak powracają do niego stare wspomnienia. – Skąd to masz?

– Odpowiedz na pytanie!

– Nie będę przy obcym opowiadał o osobistych sprawach! – Stwierdził chłodno, przewiercając siedzącego sztywno prezesa niechętnym spojrzeniem.

– Jest bratem Nataszy i ma prawo dowiedzieć się prawdy! – Nie miałem zamiaru mu odpuścić. – Dlaczego nigdy nam o niej nie opowiadałeś? Pamiętam, że z USA wróciłeś najeżony. Przez parę miesięcy nie szło z tobą wytrzymać.

– Eh… To jest bardzo nieprzyjemna, smutna historia i… – Zerknął współczująco na Nikolasa. – Obawiam się, że dla niego będzie szokiem. Gdybym wiedział, że jest bratem tej dziewczyny, nigdy nie pozwoliłbym się ci z nim zadawać. Byłem idiotą i sądziłem, że to zwyczajna zbieżność nazwisk. Ten facet na pewno coś knuje. Masz pojęcie jak paskudną opinię ma za oceanem jego rodzina?! – zwrócił się do mnie.

– Mam, zrobiłem dokładny wywiad. – Przyznałem się, ale nie było mi lekko na duszy. Może wyglądałem na idiotę, ale posiadałem, niezbędną do przeżycia w naszym pięknym kraju, dawkę zdrowego rozsądku. – Ufam mu wbrew rozsądkowi, to prawda. – Splotłem swoje palce lodowatymi palcami mężczyzny, który zamienił się w posąg i nie spuszczał oczu z Przemka. Czułem jak jego dłoń zaczyna drżeć.

– Niech będzie, miejmy to za sobą…

„ … Poznałem ją w nocnym klubie. Była spełnieniem marzeń każdego mężczyzny. Niczym czarnowłosy anioł wirowała na parkiecie lekka jak piórko. Dosłownie oniemiałem na jej widok. Musiałem wyglądać na przygłupa, kiedy tak stałem za ladą wytrzeszczając oczy. Kiedy muzyka umilkła, ominęła wszystkich super przystojnych, nadzianych kolesi i podeszła do mnie, zwykłego barmana. Tak zaczęła się nasza znajomość. Oczarowała mnie od pierwszego momentu, zupełnie straciłem dla niej głowę. Trochę mnie zdziwiło, że choć wyglądała wyjątkowo niewinnie już na drugiej randce zgodziła się na seks. Wręcz sama go zainicjowała…’’

– Niemożliwe, kłamiesz! – Nikolas niczym pociągnięty niewidzialną sprężyna poderwał się na nogi i dopadł Przemka. Chwycił go za gardło i potrząsną jak szczeniakiem, choć brachol do patyczaków nie należał. Czarne oczy zapłonęły.

– Puść go natychmiast! – Położyłem mu spokojnie rękę na ramieniu, choć w środku cały dygotałem. – Myślisz, że gdyby był winny, siedziałby teraz z nami tak spokojnie? – Ku mojemu zdumieniu uścisk zelżał, a płomień w spojrzeniu mężczyzny przygasł. Popchnąłem go z powrotem na fotel.

– Masz krzepę, nie powiem. – Brachol ze skrzywionymi ustami rozcierał zmaltretowaną szyję. – Mogę kontynuować?

– Da… – Jak zwykle, kiedy był zdenerwowany Diabeł Ho przeszedł automatycznie na rosyjski. Chwycił kurczowo moją dłoń, jakby stanowiła jedyną deskę ratunku. Choć byłem zły za jego porywczość, ścisnęło mi się serce na widok cierpienia w czarnych oczach.

– Potem bajka się skończyła i było już tylko gorzej…

„… Natasza jak się nagle pojawiła tak znikła. Zostawiła mnie oszołomionego, z kompletnym zamętem w duszy. Żadna kobieta do tej pory nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Szukałem ją wszędzie przez niemal miesiąc. Wtedy dowiedziałem się wielu paskudnych rzeczy o rodzinie Horodyńskich, o jej powiązaniach z międzynarodową przestępczością, znikających niewygodnych krewnych i współpracownikach. Przestraszeni kuzyni wręcz błagali mnie żebym odpuścił, ale ja miałem w duszy jedynie słodką twarzyczkę Nataszy. Zakochałem się niczym gimnazjalista…”

– I zrobiłeś jej dziecko? – Przeszedłem brutalnie wprost do sedna sprawy.

– Nie, to niestety nie byłem ja… – Na chwilę umilkł i ukrył twarz w dłoniach.

„ … Pewnego dnia szedłem ulicą na pobliski bazarek. Podjechała czarna limuzyna i wrzucili mnie do środka. Nie patyczkowali się, dostałem kilka porządnych ciosów, aż zakręciło mi się w głowie. Zatrzymaliśmy się przed nieznanym mi domem. Tam już czekali twoi rodzice. Zapytali czy z nią spałem. Oczywiście nie miałem zamiaru zaprzeczać. Stwierdzili, że jestem nieodpowiedzialnym dzieciorobem. Natasza już była w trzecim miesiącu ciąży, a ja się nawet nie pokazałem, by się przedstawić jej rodzinie. Mimo oszołomienia, rozbitego nosa i zwichniętej ręki w mojej głowie zapaliło się ostrzegawcze światło.

– Jakim cudem w trzecim miesiącu? Znam ją zaledwie od miesiąca!

Zaskoczone miny Horodyńskich mówiły wszystko. Córka ich także okłamała. Doskonale znała swoją rodzinę i wiedziała, że nie przyjmą do niej kochanka gołodupca. Chcąc chronić tchórzliwego śmiecia, wciągnęła mnie w tą aferę, aby kupić dla niego odrobinę czasu na ucieczkę. O mało nie straciłem przez nią życia, a przeprowadzone potem badania wykluczyły moje ojcostwo….”

– To mi się śni prawda? – wyszeptał zbielałymi wargami Nikolas.

– Niestety nie… – Przemek wyciągnął spod stołu sześciopak piwa, otwarł dwa, z czego jedno podał prezesowi. – Słodka Natasza mnie oszukała, wciągnęła w bardzo niebezpieczną grę, doskonale wiedząc, jakie mogą mi grozić konsekwencje. Nigdy w życiu nie pomyliłem się tak, w stosunku do innej osoby. Przykro mi… – Poklepał ramię mężczyzny, który w szoku otwierał i zamykał usta. – Nie wiem, co wydarzyło się potem, nigdy więcej jej nie widziałem. O jej tragedii dowiedziałem się z gazet, które wysłali mi kuzyni mieszkający w Stanach. Tutaj te wiadomości nie dotarły. Twoja rodzinna starannie zatuszowała skandal.

– Wystarczy… Dzięki za szczerość i przepraszamy za wścibstwo… – Wziąłem za rękę Nikolasa. Podniósł się niczym automat, jego przystojna twarz wyrażała pustkę. Jakby zastygła na zawsze w nieruchomą maskę.

– Ja pajdu domoj…- Głos był równie drewniany i pozbawiony emocji, co cała reszta. Nie przypominał mojego ognistego Diabła, tylko japońskiego robota, którego widziałem na wystawie w Krakowie.

– Nie ma mowy! Zostaniesz tutaj. Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci cierpieć w samotności? – Zaprowadziłem go do swojego pokoju i pchnąłem na łóżko. Padł niczym ścięte drzewo, nawet nie próbował protestować. Położyłem się za nim, mocno przytuliłem do pleców i usiłowałem rozgrzać lodowate ciało swoim własnym. Leżał taki cichy, niedostępny, daleki. Łzy same popłynęły mi po twarzy. Chlipałem tak w jego kark, niczym małe dziecko. Po jakiejś godzinie do pokoju, po cichu, weszła mama. Podała mi kubek parujących ziół i wskazała na mężczyznę.

– Daj mu, rozgrzeją i uspokoją. – Okryła nas obu ciepłym, puchatym kocem. – Zostań z nim, potrzebuje twojej siły.

– Wiem… I mamo…- odwróciła głowę. – Dziękuję, jesteś najlepsza.

– A śmiałeś kiedyś w to wątpić? – Uśmiechnęła się swoim najpiękniejszym uśmiechem i zadarła nos. Zupełnie jak ja, kiedy się dąsałem.

– Nigdy…
Gdy wyszła, obróciłem mojego diabełka na wznak i podparłem poduszkami. Trochę się przy tym zasapałem. Poddawał się tym zabiegom niczym małe dziecko. Odgarnąłem mu z czoła czarny kosmyk.

– Pij, moja mam to czarownica. Zna wiele skutecznych eliksirów. – Powąchał i skrzywił usta. Delikacik z niego, ziółka nie śmierdziały aż tak bardzo. – Nie bój się, nie zamienisz się w żabę. W każdym razie jeszcze nie dzisiaj.

– Łee… Eta atwratitjelna…

– Bądź grzecznym chłopcem. – Opuszkiem palców zacząłem gładzić jego usta. Wiedziałem jak bardzo są wrażliwe i bezwstydnie to wykorzystałem. Rozchylił je po chwili, pod wpływem delikatnej pieszczoty. To ja byłem w tym momencie tym złym, bo przyłożyłem do nich kubek i bez wahania wlałem do środka połowę zawartości.

– Yhy… yhy. – Rozkaszlał się na dobre, a oczy wyszły mu na wierzch. Klepałem go łagodnie po plecach, aż się przestał się krztusić. Wyciągnął do mnie ręce, objął i ułożył na swojej piersi, a ja przyłożyłem ucho w miejsce, gdzie biło niespokojnie zranione serce.

– Jestem tutaj, jestem tutaj – powtarzałem monotonnie coraz ciszej i ciszej, aż obaj zasnęliśmy.

………………………………………………………………

Ja pajdu domoj – Ja pójdę do domu
Eta atwratitjelna – To jest obrzydliwe