Narzeczona dla Czarta 13 sequel

Lu oraz władca Piekła jak każdego ranka jedli razem śniadanie. Na początku małżeństwa umówili się, że żaden bez ważnego powodu nie opuści pory posiłków. Nieraz była to jedyna godzina w ciągu dnia, kiedy mogli swobodnie rozmawiać. Chłopcy jeszcze spali, mieli więc odrobinę czasu tylko dla siebie.

– Bez, czy możesz mi powiedzieć, co wstąpiło ostatnio w Juliana i Avgara? Zachowują się dość dziwnie! – Książę uważnie spojrzał na męża, który w tym momencie zasłonił swoją twarz kubkiem herbaty.

– Zawsze byli nadopiekuńczy. – Wzruszył ramionami Bez, starannie unikając jego wzroku.

– Coś kręcisz! Powiedz prawdę, dobrze wiesz, że i tak się dowiem! – W tym momencie jasna kitka stanowczo splotła się z ogonem władcy, który mimowolnie zadrżał.

– To nic takiego. – Spojrzał mu niewinnie w oczy. – Pomyślałem tylko, że zakazany owoc lepiej smakuje.

– O czym ty bredzisz?! – Podstępny jasny ogonek zaczął miziać czarny. Muskał go pod włos i delikatnie gładził, w nieznośnie powolnym tempie, z wielką, nabytą przez lata wspólnego życia wprawą. W ciągu kilku sekund sprawił, że ciało władcy zapłonęło pożądaniem.

– To taka prosta zasada. Im bardziej będziemy młodzieży zabraniać zbliżeń, tym mocniej się do nich zapalą. Jak wszystko dobrze pójdzie, to już wkrótce, będziemy się cieszyć wnukami i przestaną kręcić nosem na ślub. – Bez, ze wszystkich sił próbował nad sobą zapanować, ale było to ponad jego możliwości. Lu bezwzględnie wykorzystywał swoją przewagę, patrząc mu prosto w oczy i  zaciskając rękę na udzie. – Może wrócimy do sypialni, mam dzisiaj luźny dzień? – Problem w jego spodniach nabrał już sporych rozmiarów.

– Zupełnie oszalałeś?! – Warknął książę. Mąż był czasem niemądry i beztroski  niczym dziecko. – Powinni się najpierw dobrze poznać, stworzyć związek – syknął mu do ucha.

– Dlaczego tata oszalał? – rozległ się rozbawiony głos Damona, a chwilę potem chichot Patryka. Para królewska gwałtownie od siebie odskoczyła, a chłopcy usiedli za stołem nadal się poszturchując i rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia.

Belzebub odetchnął za to z ulgą. Dzieci uratowały mu skórę, nie wiadomo co by jeszcze wypaplał, gdyby się w porę nie zjawiły. Lu potrafił być niesamowicie przekonujący, byłby z niego niezły detektyw. Bandyci składaliby zeznania, śpiewając niczym słowiki wszystkie swoje tajemnice.

– Dobrze, że wam tak wesoło – mruknął do całej trójki groźnie książę. – Skoro mój mąż ma dzisiaj tyle wolnego czasu, należy to wykorzystać. – Tu posłał władcy złośliwie spojrzenie. – Proponuję, abyście w ramach integracji rodzinnej wyruszyli na małą wycieczkę. Trzeba w końcu naprawić te pierścienie, a w lesie jest ukryta starożytna biblioteka z rzadkimi księgami. Wstęp ma do niej tylko władca, na pewno was tam chętnie zaprowadzi.

– To jest nasz jedyny wolny dzień od tygodnia! – Jęknął Damon, który miał nadzieję, że spędzi go na bardziej ekscytujących zajęciach, niż wyprawa z wkurzonym ojcem, który nie znosił przebywania na tak zwanym łonie natury.

Chcąc nie chcąc, cała trójka przebrała się i spakowała. Bez tajnym przejściem wyprowadził ich z zamku. Mieli jednak niesamowitego pecha, bo tuż za bramą spotkali Borutę. Kiedy usłyszał o wyprawie natychmiast się do nich dołączył.  Już jedna przyzwoitka w postaci Beza zepsuła im humory, jednak dwie, to już była przesada.Chłopcy szli z plecakami przez gęsty las, słoneczko wesoło świeciło, a oni klęli pod nosem na swój ciężki los. Zapowiadał się naprawdę męczący dzień. Do biblioteki dotarli dość szybko, mieściła się w ukrytej jaskini pod niewielkim wzniesieniem. Była ogromna, ale doskonale zorganizowana. Szybko znaleźli potrzebne im zaklęcia. W tym czasie Julian dosłownie deptał im po piętach, przeszkadzając i warcząc, jeśli tylko zbytnio się do siebie zbliżyli. Do zamku wrócili późnym popołudniem z kwaśnymi minami. Po wzięciu prysznica i przebraniu się chłopcy spotkali się w małym saloniku.

– Tak dłużej nie może być! Twojemu staremu całkiem odbiło! – Zmęczony Damon klapnął na dywan przed kominkiem.

– Mojemu?! A co powiesz o swoim?! – Mruknął Patryk, siadając obok niego i opierając mu głowę na ramieniu. – Bez całą drogę podpuszczał mojego ojca i miał z tego niezły ubaw!

– Musimy coś zrobić. – Przytaknął mu zamyślony książę. – Tylko co? Sami używają, gdzie tylko mogą, a nam zafundowali dietę?

– Hipokryci! – Przyznał mu rację Patryk. Chłopcy przytulili się do siebie, a ich ogonki zgodnie się splotły. – Może zapytamy Avisa jak sobie radzą z demonem?

– Ale najpierw dostanę uspokajającego buziaka – Damon przyciągnął do siebie narzeczonego. – Ten mały działa mi na nerwy. – Wpił mu się gwałtownie w usta. Czekał na tą chwilę cały, naprawdę długi dzień.

– Wiesz, chyba nie skutkuje – zachichotał Patryk. – Wyglądasz na bardziej pobudzonego niż byłeś. – Zarumieniony, zerknął wymownie na wypukłość w jego spodniach.

***

Avis umówił się po obiedzie na randkę z Zollim. Niestety Avgar podsłuchał ich rozmowę i teraz łypał na syna groźnym wzrokiem z nad talerza z żurkiem po staropolsku. Biedny chłopak zachodził w głowę jak się wymknąć, czujnemu niczym pies pasterski, ojcu. Z początku zdawało się, że jakoś zaakceptuje ich związek, ale potem jakby zmienił zdanie. Żadne prośby i tłumaczenia do niego nie docierały. Uważał go nadal za dziecko, a sąsiada za podstępnego cwaniaka, który chce porwać jego aniołka i wywieźć jak najdalej stąd.

Luis zerkał współczująco na syna. Mąż ostatnio naprawdę przesadzał z kontrolą rodzicielską. Miał dziwne wrażenie, że ktoś maczał w tym palce. Dobrze, że zbliżało się comiesięczne spotkanie. Kultywowali tą tradycję od lat. W przyjacielskim gronie doskonale się bawili, wspierali i pomagali sobie w kłopotach. Mężczyzna miał nadzieję, że Samuel lub Lu, pomogą mu rozwiązać tą zagadkę i jakoś wpłynąć na upartego męża.

– Ale tato, chcemy tylko pojechać do kina – jęknął Avis. – Co w tym niestosownego?!

– Po ciemku człowiekowi przychodzą do głowy różne rzeczy! – Agar usiłował przekonać syna do pozostania w domu.

– No przecież nie będziemy tam uprawiać seksu! – Krzyknął zdenerwowany chłopak.

– Jeszcze by tego brakowało, jesteś za młody na takie rzeczy!- Oczy demona zabłysły szkarłatem. – Ciekawe czy ty w ogóle wiesz coś o antykoncepcji? – Strzelił niespodziewanym pytaniem do chłopaka, który natychmiast poczerwieniał i zasłonił twarz rękami.

– Nie będę z tobą rozmawiał na ten temat! – Pisnął zażenowany.

– Pewnie wolisz, by ten mechanik ci wszystko ręcznie wytłumaczył?! – Warknął demon, omal nie plując ogniem i siarką.

– O, to dobry pomysł! Zaraz go spytam! – krzyknął wyprowadzony z równowagi chłopak, rozłożył skrzydła i uciekł przez okno przed furią ojca.

***

Zolli siedział właśnie w altance za domem i pogryzał winogrona, kiedy wpadł do niej, niczym pocisk, zdenerwowany Avis. Złożył skrzydła i wdrapał mu się na kolana. Wtulił się w ciepłe ramiona, a potem przez chwilę siedział nieruchomo, wdychając znajomy zapach. Kilka minut wystarczyło, by trochę się uspokoił. Mężczyzna pogładził go po plecach, odgarnął do tyłu jasne włosy i pocałował smukłą szyję.

– Co się stało aniołku? – zapytał łagodnie.

– Ojciec wariuje, próbował mi dać wykład o antykoncepcji! – wyszeptał zawstydzony Avis. – Nie jestem małym chłopcem, dawno już wiem wszystko na ten temat! – mruknął oburzony.

– Na pewno wszystko? – Podniósł brwi nieco rozbawiony jego pewnością siebie Zolli. Ta niewinna kruszyna zabawie wyglądała, udając doświadczonego kochanka.

– Ty też jesteś przeciwko mnie? – zmrużył błękitne oczy. Odsunął się nieco do tyłu i spojrzał groźnie na mężczyznę. – Też masz zamiar mnie szkolić?!

– Oczywiście, że tak. – Zamknął w uścisku szarpiącego się chłopaka. – Ale tak bardziej praktycznie – zachichotał, po czym objął dłońmi zgrabne pośladki. – Na początek coś prostego. Może zaczniemy od masażu relaksacyjnego?

– Ale dlaczego akurat mojego tyłka? – Spojrzał zdziwiony na zadowoloną minę Zolliego.

– Bo do niego mam najbliżej – stwierdził poważnie mężczyzna, a jego ręce zaczęły powolną wędrówkę, wywołując na twarzy Avisa ogniste rumieńce.

– Avvvvissss…! – rozległo się nawoływanie demona.

– To niemożliwe, zupełnie jakbym miał pięć lat. – Chłopak zsunął się na podłogę i pociągnął towarzysza za sobą. – Pogadam z Patrykiem, trzeba z tym skończyć. Mam nawet pomysł jak. – Oczy zabłysły mu niczym małemu diabełkowi. Pojawiły się w nich szkarłatne iskierki. Nie miał pojęcia jak bardzo upodobnił się w tym momencie do swojego ojca.

***

Kilka godzin późnej, o zmroku, cztery postacie skradały się przez zamkowy park. Ubrani w ciemne peleryny z kapturami byli niemal niewidoczni pośród rosnących gęsto drzew i krzewów. Ta część ogrodu była rzadko uczęszczana, było więc niewielkie prawdopodobieństwo, że natknął się na kogokolwiek. Przeskakiwali przez grządki z warzywami, rozmawiając przyciszonymi głosami.

– Jesteś pewny, że to tutaj? Nie widzę żadnych rur! – wyszeptał Paryk.

– Masz mnie za idiotę? – zdenerwował się Damon. – Sprawdziłem dokładnie, basen na którym ma się odbyć zebranie jest zasilany z naturalnego, ciepłego źródła. Jeśli wpuścimy coś zbiornika, dopłynie na miejsce w kilka minut. Zobacz, tam jest – wskazał na wystający z ziemi panel.

– Avis, czy to naprawdę zadziała? – zapytał sceptyczne, tulącego się do niego chłopaka Zolli.

– Nie rób ze mnie głupka, nieźle znam się na eliksirach. – Wyciągnął z kieszeni maleńką buteleczkę i cała jej zawartość wlał do wskazanego przez Damona otworu.

– Teraz chodu! Chyba chcecie chociaż zerknąć na efekty?! – zakomenderował książę.

– Nie jestem pewien – pisnął zarumieniony Avis, ale posłusznie ruszył za przyjaciółmi.

– Dobrze przeczytałeś ten przepis? – zapytał go cicho Patryk, który doskonale znał roztrzepanie chłopaka.

– Prawie do końca – przyznał się nieco zmieszany. – Mam go w kieszeni, ale tutaj jest za ciemno.

– Mam nadzieję, że jacyś litościwi bogowie uratują nasze skóry – jęknął Patryk. – Jak tylko wrócimy, masz to natychmiast sprawdzić!

– Nie gorączkuj się tak. – Machnął na niego lekceważąco chłopak.

***

O umówionej godzinie całe towarzystwo zgromadziło się na ekskluzywnym basenie. Cztery małżeńskie pary łączyła przyjaźń i wspólnie przeżyte chwile. Co miesiąc, w czasie pełni księżyca, spotykali się w ścisłym gronie i spędzali razem czas. Za każdym razem ktoś inny zajmował się organizacją przyjęcia. Tym razem padło na Władcę Piekła. Belzebub stanął na wysokości zadania i w odległym zakątku swojego pałacu stworzył dla nich mały raj. Basen wyglądał zupełnie jak okrągłe, naturalne jeziorko, dno było jednak wyłożone zielonymi kafelkami, a brzegi łagodnie zaokrąglone, by można się o nie było wygodnie oprzeć. Parująca, bulgocząca woda sięgała zebranym zaledwie powyżej pasa. Pośrodku stał owalny stół bankietowy, oczywiście przymocowany do podłoża. Na nim można było zobaczyć mnóstwo smakowitych zakąsek i egzotycznych alkoholi ze wszystkich stron świata. Na brzegach rosły kwitnące krzewy magnolii i jaśminu, napełniając ciężkie, wilgotne powietrze upajającym zapachem. Pomieszczenie oświetlały tylko świece, umieszczone w srebrnych świecznikach przymocowanych dyskretnie do kamiennych ścian.

Z początku, wszyscy nieco zażenowani, przyglądali się sobie ukradkiem, ale po kilku lampkach wina atmosfera uległa rozluźnieniu. Znali się od lat, ale niektórzy z nich, po raz pierwszy mieli okazję zobaczyć przyjaciół prawie nago, oczywiście nie licząc bokserek, które wszyscy oczywiście mieli na sobie. Rozgorzała dyskusja na temat ich potomstwa, jako, że ten drażliwy temat żywo wszystkich interesował. Tutaj mogli rozmawiać swobodnie, bez obawy, że ktoś ich podsłucha i rozpowszechni plotki.

Bez siedział rozparty wygodnie, woda sięgała mu zaledwie do talii. Leniwym ruchem przeczesywał  platynowe włosy opartego o jego szeroką pierś męża, który bezczelnie gapił się na zarumienionego Dominka, bezlitośnie łaskotanego po brzuchu przez Juliana. Avgar zaborczym gestem obejmował, siedzącego na jego kolanach Luisa. Mężczyzna błądził nieśmiało wzrokiem, po ładnie umięśnionej klatce Samuela. Artur najwyraźniej robił coś niedozwolonego pod wodą, bo co chwilę się rumienił i burczał na męża. Czas płyną powoli, a oni bawili się coraz lepiej.

– Julek, jakoś dziwnie się czuję – zmieszany Dominik zerknął na męża.

– W jakim sensie? – Boruta sam czuł coraz większe pulsowanie w dolnych partiach ciała. Miał spory temperament, ale na ogół nieźle nad sobą panował. Działo się coś podejrzanego.

– Jakby gorąco i mrowienie, zwłaszcza na dole – zaczerwienił się i przylgnął plecami do jego piersi. Zobaczył jak zawstydzony Sam szepce coś swojemu partnerowi i gwałtownie zaciska uda.

– O cholera! – Z ust Luisa wyrwał się niekontrolowany pisk, kiedy ręka Avgara przypadkowo trąciła jego penisa. Wydawało mu się, że ciało stanęło właśnie w płomieniach, a tysiące maleńkich dreszczy zaczyna pełzać we wszystkich kierunkach, rozkosznie je torturując.

– Kochanie? – Członek demona w ciągu sekundy stał się twardy niczym skała.

– Bez, jeśli to twoja sprawka, to nie dożyjesz do jutra – szepnął omdlewającym głosem Lu. Poczuł jak penis męża wbija się mu w plecy, a on zaczyna coraz szybciej oddychać. Gorące powietrze na szyi omal nie doprowadziło go do orgazmu.

– Cokolwiek to jest, wszyscy siedzimy w tym po uszy – zamruczał mu do ucha władca, przesunął dłonie wzdłuż boków mężczyzny i zacisnął je na smukłych udach.

Przez kilka minut wszyscy siedzieli cicho, starannie unikając swojego wzroku. Twarze były coraz bardziej czerwone, z ogromnym trudem usiłowali przeciwstawić się swoim ciałom, które najwyraźniej próbowały doprowadzić ich do szaleństwa. W powietrzu unosił się zapach wanilii i gorzkich migdałów. Avgarowi na moment rozjaśniło się w głowie. Skądś znał ten aromat.

– Ekslposione del piacere – stwierdził na tyle głośno, że wszyscy go usłyszeli. Odpowiedział mu chóralny jęk. Doskonale wiedzieli co to oznacza. Nie było dla nich ratunku.

– Cokolwiek tu się stanie, nie wyjdzie poza to pomieszczenie – odezwał się schrypniętym głosem Bez. Sięgnął pod wodą do bokserek męża i zerwał je jednym ruchem. Lu zagryzł tylko wargi, kiedy poczuł jak silne dłonie unoszą go nieco do góry, a na jego wejście zaczyna napierać nabrzmiały penis. Podniósł głowę i zobaczył naprzeciwko, zaledwie trzy metry od niego, rozchylone usta Dominika. Jego źrenice rozszerzyły się z rozkoszy, kiedy Julian wszedł w niego jednym ruchem. Patrzył, umierając z zażenowania w oczy księcia, nie potrafił oderwać od niego, rozpalonego doznawaną przyjemnością wzroku.

– Aa…! – rozległ się w ciszy okrzyk Luisa, kiedy ogromny członek demona trafił od razu w jego prostatę, posyłając go wprost do nieba. Samuel jedynie zmrużył lekko ciemne oczy. Artur nie tylko wszedł niego do samego końca, ale zacisnął także długie palce na jego penisie, potęgując doznania. Z zafascynowaniem patrzył jak przyjaciel pogrąża się w rozkoszy, a szkarłatne oczy demona zaczynają przypominać dwa  ogniste wiry.

Wkrótce w pomieszczeniu słuchać było już tylko pełne przyjemności pomruki i piski oraz cichy chlupot bulgoczącej wody. Puściły wszelkie hamulce, zapomniano o wstydzie i zazdrości, liczyła się tylko ta chwila oraz pożądanie płynące w ich lędźwiach. Ciało tarło się o ciało, a oczy błądziły po wszystkich słodkich szczegółach, na codzień szczelnie przed nimi zakrytych. Ogonki się splotły, kompletnie mącąc czartom w głowach. Nikt nie widział co dzieje się pod wodą, ale wystarczyły sugestywne ruchy, gardłowe jęki i kręgi rozchodzące się po powierzchni. Jeśli do tego dodać rozpalone, pełne emocji twarze i lśniące w płomieniach świec nagie, męskie torsy, to można zrozumieć, że stworzyli swoiste perpetum mobile. Jedni napędzali drugich, a pełna rozkoszy udręka trwała nieustanie, prowadząc ich nieuchronnie na szczyt. I nie skończyło się na jednym czy dwóch głośnych orgazmach. Kochali się zapamiętale dopóki nie opadli z sił, a eliksir nie wyparował całkowicie z ciepłej, bulgoczącej wody.

………………………………………………………………………..

Ekslposione del piacere – wł.  Eksplozja rozkoszy

Perpetum mobile – samo napędzająca się maszyna, która nigdy nie ustaje

Kilka godzin wcześniej czwórka spiskowców leżała na brzuchach w sypialni Władcy Piekieł. Osunęli dywan leżący obok łóżka i otwarli klapę ukrytą w panelach. Zobaczyli niewielkie okienko, przez które doskonale było widać i słychać co się dzieje na basenie. Podłoga komnaty była jednocześnie sufitem pomieszczenie poniżej. Nic tam się jednak ciekawego nie działo, słychać było jedynie tradycyjne narzekania rodziców, które dobre znali z rodzinnych domów. Rozsiedli się więc na małżeńskim łożu Beza i zaczęli grać w karty. A ponieważ grali na przysługi, hazard tak ich pochłoną, że przestali się interesować tym co się dzieje poniżej. A tam sytuacja robiła się coraz bardziej napięta.

– Ah… oo…- dotarł do nich gardłowy pomruk.

– J-jeszcze…, przyłóż się do tego bardziej… och… taaaak! – rozdarł ciszę ochrypły okrzyk.

– Co się tam do cholery dzieje? – Zolli spojrzał na Avisa pytająco.

-A jak myślisz głąbie?! – Damon zsunął się na podłogę i zerkną przez okienko. – O szlag! – Gwałtownie zamknął klapę. – Mały, ile ty dodałeś tego eliksiru? Mieli się tylko trochę podniecić i głupio poczuć!

– No co? Znowu wszystko na mnie?! – pisnął Avis. – Wlałem dziesięć mililitrów. Ten basen wydał mi się bardzo duży.

– Nie policzyłeś tego? – jęknął łapiąc się za głowę Patryk. – Pięciokrotnie przekroczyłeś dawkę bałwanie! – Trzepnął w tyłek przyjaciela. – Co się tam dzieje?

– A co ma się dziać? Bzykają się aż miło popatrzyć! – odezwał się z rozbawionym uśmieszkiem książę. – Mają werwę nie powiem. Ty mi lepiej pokaż ten przepis – zwrócił się do czerwonego niczym zachodzące słoneczko Avisa. Przeleciał oczami po recepturze i zatrzymał się na przypisie na dole. Wzniósł oczy do nieba, jakby tam szukał ratunku, a potem zaczął na głos czytać.

,, Powyższy eliksir, jest wersją zmodyfikowaną. Nie tylko wzbudza niepohamowaną żądzę i wydłuża czas orgazmu, ale także znosi działanie wszelkich środków antykoncepcyjnych. Zaobserwowano, że w skrajnych przypadkach wywołuje natychmiastową owulację. Należy go więc stosować bardzo roztropnie, najlepiej przy problemach pary z zajściem w ciążę. Nie poleca się go jako środek potęgujący sypialniane przyjemności z powodu skutków ubocznych.”

– Myślicie, że jak pojedziemy do Brazylii to nas tam odnajdą? – pisnął Patryk.

– Bez paniki – uspokoił przyjaciół Zolli. – Udajemy, że o niczym nie mamy pojęcia i grzecznie zacieramy ślady. Szkoda już się stała i nic na to nie poradzimy. Avgar jest świetnym alchemikiem i szybko się zorientuje co się stało, to jednak nie znaczy, że wykryje sprawców.  Teraz po cichu idziemy do mnie i robimy głośną imprezę. Wypijemy trochę piwa i uśniemy w salonie.

Oczywiście zrobili jak zaproponował. Przy głośnej muzyce upili się naprawdę solidnie, ale nie piwem, a winem porzeczkowym Sama, które o wiele bardziej im smakowało. Rodzice naleźli ich rano na dywanie przed kominkiem. Uwili tam sobie wspólne gniazdko, ponakrywali się kocami i przytuleni do siebie zasnęli jak zabici.

***

Szalona noc nie przeszła oczywiście bez echa. Demon oczywiście domyślił się, co to był za eliksir, ale sprawców nie odnaleziono, zresztą nie szukano ich zbyt intensywnie, nie chcąc dawać powodów do plotek. Jakiś miesiąc potem, w dzień następnej pełni Luis usiadł za stołem i popatrzył na męża zamyślony. Ostatnio wspaniale się czuł, jakby ktoś wpompował w jego żyły z litr dodatkowej energii. Zaczął się zastanawiać, co może być powodem tej niezwykłej werwy. W pewnej chwili jego oczy zrobiły się okrągłe jak piłeczki pingpongowe.

– Ehe.. ehe…- zakrztusił się herbatą.

– Ostrożne … – upomniał go Avgar i wziął z jego drżących rąk filiżankę. – Coś się stało? – Przyjrzał mu się uważnie.

– Daj mi chwilę… Muszę dojść do siebie… – wyjąkał Luis i kilka razy głęboko odetchnął.

– Zaraz przyjdą goście, więc chodźmy już do zamku. – Wstał na miękkich nogach od stołu. – Wiesz, zabierz ze sobą z laboratorium najnowsze testy ciążowe. Najlepiej cztery, myślę, że mogą się przydać!

– Ale po co? – zapytał zaskoczony mężczyzna.

– Potem ci wyjaśnią, teraz nie ma czasu. – Ruszyli do podziemnego pałacu. Luis, zamiast do sali bankietowej, która od dawna była przygotowana, poszedł prosto do niewielkiego salonu. Na stoliku położył trzy niewielkie buteleczki z przeźroczystym, bezbarwnym płynem. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.

– To nie będziemy tańczyć? – Do komnaty wszedł nieco zaskoczony Lu razem z mężem. – Choć może to i lepiej, bo jakoś niewyraźnie się czuję.

– Właśnie, miały być wygibasy – Wsunął się za przyjacielem Dominik, ciągnąc za rękę Juliana.

– Potem możecie zaszaleć. Teraz mamy ważniejszą sprawę – Luis rozdał przyjaciołom buteleczki. – Plujemy do środka, zatykamy potrząsamy i odstawiamy. Same zapamiętują, która jest czyja, nie pomylą się.

– Zaraziliśmy się czymś dziwnym na tym basenie?! – zapytał książę, patrząc podejrzliwie na płyn wewnątrz naczynia.

– Takim popularnym wirusem, sam wyłazi po trzech miesiącach – dopiero teraz zaskoczył demon. Został jednak natychmiast pociągnięty za ucho przez męża. Cała ósemka mężczyzn wpatrywał się przez pięć minut jak zaczarowana w buteleczki. Po tym czasie, zupełnie nagle – trzy zrobiły się różowe, a jedna niebieska.

– Będziesz miał dziewczynkę – wyszeptał słabym głosem Luis do Beza i osunął się na najbliższe krzesło. – Reszta to chłopcy.

W tym momencie rozpętało się prawdziwe piekło w Piekle. Jedni mdleli, drudzy wrzeszczeli, a inni stali skamieniali, niczym posągi. Przez dobrą godzinę, nikt nie mógł przyjść do siebie i wypowiedzieć jakiejkolwiek rozsądnej myśli. Po czym Luis zaparzył wszystkim herbatki z melisą. Usiedli za stołem i wpatrywali się w siebie z niedowierzaniem.

– Będziemy mieć jajko? – demonowi pierwszemu wrócił głos. Odgarnął delikatnie niesforny lok, który opadł Luisowi na twarz.

– Maleńkiego szczeniaczka? – Artur aż podskakiwał na fotelu z ekscytacji.

– Myślisz, że to będzie wilkołak?! – Samuelowi opadła szczęka.

– Znowu będę musiał pół roku ćwiczyć, by doprowadzić brzuch do formy – jęknął desperacko Lu. – To ty miałeś urodzić drugie  – szturchnął Beza w bok, który natychmiast go do siebie przytulił.

– W Piekle pozdychają  z zazdrości. – Boruta czule pocałował męża w usta. Czarty nie były zbyt płodne, jedno dziecko było regułą. Oni ze swoją trójką już i tak byli rekordzistami. – Może chociaż ten nauczy się władać mieczem – rozmarzył się wojewoda.

***

Trzy miesiące upłynęło jak z bicza strzelił. Może nie wszystkim,  ale mężczyźni, tak to potem wspominali. Nie obyło się oczywiście bez kłótni sprzeczek, strumieni łez, biegania wieczorową porą po czekoladę i tym podobnych zachowań ze strony ciężarnych . Nie oszczędzali bynajmniej swoich towarzyszy, wysyłali ich nawet o północy po różne przekąski, domagali kilka razy dziennie masażu i marudzili bez końca nad każdym drobiazgiem. Wybuchali gwałtownym szlochem na najmniejszy objaw niechęci lub skrzywienie ust. Jednym słowem zachowywali się jak na porządnych ciężarnych przystało. Maksymalnie wykorzystywali swój stan  i dawali się rozpieszczać kochającym małżonkom. Skoro oni musieli wyglądać jak dynie i jeszcze dać sobie radę z porodem, to uważali, że należy im się za to specjalnie traktowanie. Tego się trzymali i wspierali wzajemnie, podczas problemów z buntującymi się czasami mężami.

Kiedy nadszedł czas rozwiązania mężowie nie zostali wpuszczeni na salę porodową. Doświadczone położne i lekarz zupełnie wystarczyli do opieki nad rodzącymi. Nie było tu miejsca dla spanikowanych towarzyszy, którzy najczęściej więcej przeszkadzają niż pomagają w tym doniosłym wydarzeniu. Zostali wypędzeni do pokoju obok, gdzie mogli tylko słyszeć co dzieje się na sali. Dodawali sobie odwagi, bo pełne bólu jęki i piski ukochanych, jeżyły im włosy na głowach. Najciężej przeżywał sytuację Artur, ponieważ po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji. Zolli nie był dzieckiem z jego krwi. Po kilku godzinach wszystko ucichło, do pokoju weszła uśmiechnięta położna i zaprosiła świeżo upieczonych tatusiów do sali. Pod ścianą stały cztery łóżkach, na których leżeli ich zmęczeni, ale szczęśliwi mężowie. Każdy tulił do siebie małe zawiniątko.

– To dziewczynka, strasznie do ciebie podobna – szepnął Lu i podał córeczkę zachwyconemu Władcy Piekła. Miała czarne, proste włoski i szkarłatne oczy.

– Witaj piękna księżniczko. – Bez czule pocałował zaróżowiony policzek maleństwa. – Dziękuję kochanie – pogłaskał bladą twarz mężczyzny i ostrożnie usiadł obok niego na łóżku.

– Nie upuść go – Luis podał demonowi jajko. Było nieco większe niż strusie, miało miękką, skórzastą powłokę , a z boków wyrastały mu spore skrzydełka. – Maluch jest strasznie ruchliwy, uważaj, żeby znowu nie uciekł.

– Dopiero przyszedł na świat, mamy przynajmniej dzień spokoju – Avgar położył się obok mężczyzny i przytulił go do siebie. Zrobił niewielkie wgłębienie i położył malucha między nimi na kołdrze. – Wiesz, że cię kocham prawda? – szepnął mu na ucho.

– Łiii…? – Pisnęło pytająco jajko, a skrzydełka nagle zaczęły gwałtownie trzepotać.

– Ciebie też kocham urwisie – podrapał je po skorupce mężczyzna. – Teraz daj mamusiowi odpocząć.

– Miałeś rację, mały ma futerkowy problem – Sam podał zawiniątko Arturowi, z którego wystawał pyszczek szczeniaczka. Uszka natychmiast stanęły do góry, a czarny nosek zaczął intensywnie węszyć.

– Widzisz jakie ma mocne łapki? Będzie z niego piękny samczyk. – Mężczyzna wpatrywał się w kudłatego malucha niczym w ósmy cud świata. Puszysty ogonek natychmiast zaczął wesoło merdać. – Mam jeszcze jeden skarb do kochania – pocałował Sama prosto w usta.

Do wchodzącego do Sali Juliana podszedł lekarz. Poklepał go uspokajająco po ramieniu i zaprowadził do męża. Wystarczył jeden rzut oka, żeby wojewoda się zorientował, że coś poszło nie tak. Objął Dominika, który natychmiast się w niego wtulił. Wziął synka na ręce i rozwinął kocyk. Chłopczyk był śliczny, rudowłosy jak wszystkie jego dzieci. Miał zielone niczym wiosenna trawa oczy i długie, ciemne rzęsy. Gdy jednak przyjrzał się uważniej, zobaczył, że lewa nóżka jest nieco szczuplejsza i słabsza.

– To wada wrodzona, ale na szczęście niewielka – odezwał się do nich lekarz. – Będzie chodził, może nawet biegał, ale nigdy nie będzie tak sprawny jak jego rówieśnicy.

– Nie szkodzi, to mój syn i zrobimy wszystko, aby mu pomóc – uśmiechnął się do męża Julian i połaskotał malucha bo brzuszku. – Wygląda na bystrego. Może będzie jedynym uczonym w naszej rodzinie?

Epilog

Minęły dwa lata od uprzednich wydarzeń i nadszedł wyczekiwany przez wszystkich poddanych dzień ślubu księcia Damona oraz Partyka Boruty. W Piekle długo się przygotowywano do tej znamienitej uroczystości, wszystko więc było dopięte na ostatni guzik. Wysłano tysiące zaproszeń w różne strony świata. Żaden z gości nie zawiódł, stawili się o umówionej godzinie w zamkowej kaplicy, którą magicznie wewnątrz powiększono, aby wszyscy się zmieścili. Potem oczywiście zaplanowano huczne wesele, a o północy tradycyjne odprowadzenie państwa młodych do komnaty sypialnej.

Ogromnie stremowany Patryk stał przed lustrem, nerwowo poprawiał biały kontusz sięgający mu nieco przed kolana. Haftowany pas słucki wspaniale podkreślał jego smukłą talię i szerokie ramiona. Włosy zdawały się płonąć, odbijając się od perłowego jedwabiu. Ułożono je w eleganckie loki, które rozpuszczono na ramiona. Wyszczotkowana do połysku puszysta kitka, miotała się nerwowo na boki.

– Kochanie, wyluzuj, bo mi jeszcze zemdlejesz zanim dotrzemy do kapłana. – Damon podszedł do niego z tyłu i cmoknął w kark.

– Nie wiem jak to przeżyję, już teraz pocą mi się dłonie – wyjąkał chłopak, po czym przylgnął plecami do torsu narzeczonego. – Ci wszyscy znakomici goście, prasa, telewizja! Jak zrobię coś głupiego spalę się ze wstydu!

– Nie panikuj, mam tu małą zabaweczkę, która skupi twoją uwagę na czymś innym – pokazał mu pasek złożony z cieniutkich złotych nitek. Każda była zakończona niewielkim, purpurowym klejnocikiem.

– Biżuteria? Jak to niby ma mi pomoc? – popatrzył sceptycznie na mężczyznę.

– Zaufaj mi. Tylko szybko, bo zaraz po nas przyjdą – osunął się przed zaskoczonym Patrykiem na kolana. Rozpiął mu kontusz, potem koszulę i umieścił pasek nisko na jego biodrach, bezpośrednio na nagiej skórze, zatrzasnął zameczek, a jego długie końce wsunął mu do bokserek.

– Wariat – pisnął chłopak – to piekielnie zimne. – Szybko przywrócił garderobę do porządku. Ledwie skończył, jak do komnaty wszedł Lucyfer, również odświętnie ubrany.

– Idziemy, spokojnie i dumnie. Nie bój się, w razie potknięcia jestem obok – uśmiechnął się do stremowanego Patryka. Szli dostojnie długim korytarzem, witani przez zastępy dworzan oraz służby. Wszyscy wylegli by przywitać młodą parę. Belzebub miał na nich oczekiwać przed kaplicą. Tymczasem biedny Patryk, z każdą minutą rumienił się coraz bardziej. Szedł ze spuszczonymi skromnie oczami, niczym dziewicza oblubienica na spotkanie ze swoim oblubieńcem. Zupełnie nie dostrzegał mijanych po drodze ludzi, bo całą jego uwagę pochłonęła jedna mała rzecz. Diabelski paseczek, jako środek przeciwko tremie, spisywał się doskonale. Śliskie klejnociki obijały się przy każdym kroku o członka i jądra zawstydzonego chłopaka, gładziły wnętrze jego ud. Były zimne jak cycki czarownicy, więc wrażenie było niesamowite.

– Nie wiem co ci zrobię, ale coś na pewno – syknął po cichu do rozbawionego Damona.

– Zostaw to sobie na wieczór kochanie – wyszeptał narzeczony, podniósł jego dłoń do ust wytwornym gestem i ucałował, co spotkało się z oklaskami, zachwyconych tymi czułościami, zgromadzonych na dziedzińcu dworaków.

– Nie pomagasz. – Ukradkiem uszczypnął dowcipnisia. – Robię się twardy kretynie!

– W tym kontuszu i tak tego nie widać – odparł beztrosko Damon.

– Co masz twardego dziecko? – zapytał troskliwie idący za nimi Lucyfer.

– Buty Wasza Wysokość, strasznie mnie gniotą – odparł poważnie chłopak z trudem zachowując powagę.

– Wytrzymaj ceremonię, potem sobie zmienisz – odezwał się łagodnie książę, w duchu się zastanawiając, co kombinuje tych dwóch łapserdaków. Przysiągł sobie pilnować ich na każdym kroku, żeby znowu czegoś nie spsocili. Wszechobecna prasa miałaby używanie. Nie wiedział biedak, że tym razem to ktoś zupełnie inny dostarczy mediom rozrywki.

Przed kaplicą zgodnie z ustaleniami czekał Belzebub z Gangiem Pszczółek. Cztery niesamowicie żywe maluchy wierciły się niemiłosiernie, testując od godziny cierpliwość władcy. Odświętnie wystrojone, drapały się i kręciły, niczym stadko tych pracowitych owadów, a buzie im się nie zamykały ani na moment. Miały nieść za młodą parą obrączki i pierścienie. Tego momentu Lu bał się najbardziej, niełatwo było zapanować nad tą psotną gromadką, której przewodziła jego uparta córka Belissa. Niestety nigdzie nie widać było pozostałych drużbów, a to oni mieli dostarczyć klejnoty. Avis i Zoltan zniknęli niczym poranna mgła i nikt ich od wieczora nie widział. Było już zupełnie ciemno, rozległy plac rozświetlały przybrane kwiatami kolorowe latarnie. Luis i Avgar dyskretnie zdjęli ze swoich dłoni obrączki i ułożyli na przygotowanych poduszkach.

– Ruszajmy – szepnął Boruta – licho wie, gdzie się gówniarze podziali, rozprawimy się z nimi później.

– Masz rację, wątpię by ktoś się zorientował –  przytaknął mu Bez. Cały orszak udał się do katedry, a za nimi zaproszeni goście. Na przedzie szli Patryk z Damonem, a za nimi poszturchując się co chwilę – Gang Pszczółek. W pierwszej parze kroczyła dumnie Belissa z utykającym lekko synkiem Juliana, za dziewczynką podążał, co chwilę ciągnąc ją za warkocz, mały wilkołak. Towarzyszył mu czarnowłosy, wysoki chłopczyk, który nie spuszczał z oczu kulejącego kolegi. Raz nawet podtrzymał go za ramię by nie upadł. Zatrzymali się przed kapłanem i rozpoczęła się krótka ceremonia zaślubin.

***

Godzinę wcześniej na zamkowym korytarzu Zoltan zobaczył niesamowicie atrakcyjnego chłopaka. Miał obcisłe białe spodnie włożone w długie do kolan buty i dopasowany, krótki kontusz. Jasne włosy sięgały mu do pasa i mieniły się w świetle świec niczym złoto. Kołysał zgrabnym tyłeczkiem w dziwnie znajomy sposób.

– Avis? – zawołał za przystojniakiem.

– A co? Miałeś nadzieję na mały podryw?! – chłopak odwrócił się i wbił roziskrzony wzrok w narzeczonego. Stał tupiąc nogą i prychając niczym rozgniewany kocurek. – Ty wstrętny zdrajco!

– Ja zdrajca? – zdenerwował się mężczyzna. – Popatrz na siebie. – Szarpnął za przód jego kontusza i na posadzkę posypały się z suchym łoskotem srebrne guziczki. Ludzie przechodzący korytarzem zaczęli się za nimi oglądać. Nie chcąc robić z siebie przedstawienia dla plotkawych dworaków Zoltan wepchnął chłopaka do jakiejś komnaty, po czym zatrzasnął za sobą drzwi. Była bardzo duża, elegancko urządzona, z płonącym kominkiem i ogromnym łożem z baldachimem pośrodku. Na jedwabnej czarnej pościeli ktoś ułożył serce ze szkarłatnych róż. Wszędzie porozstawiane były świeczniki z czerwonymi i czarnymi świecami, wydzielającymi zmysłowy aromat. Mężczyźni jednak tego nie dostrzegali, warczeli na siebie popychając się nawzajem.

– To najnowszy krzyk mody, Patryk ma podobny i nikt nie robi z tego afery! – Avis złapał za koszulę narzeczonego, roztargał ją jednym ruchem, po czym zerknął na szeroką pierś, która ukazała się jego łakomym oczom. Bezwiednie oblizał usta na widok potężnych mięśni prężących się pod śniadą skórą.

– To była moja ulubiona, mały draniu! – mruknął oskarżycielsko Zolli, a potem z szelmowskim błyskiem w oku zerwał z chłopaka górną część garderoby. – Śliczny – objął zachwyconym wzrokiem jego zgrabną sylwetkę i różowe sutki, które natychmiast przyciągnęły jego oczy.

– Idiota! W czym ja teraz na ten ślub pójdę?! – Krzyknął Avis. Skoro on wyglądał jak łachmyta to on też powinien, w końcu idą jako para. Złapał za pasek od spodni i pociągnął. Niespodziewanie, delikatny materiał trzasnął i opadły mężczyźnie do kostek. To co znajdowało się z przodu przyciągnęło jego spojrzenie niczym magnes. Wyglądało dość imponująco. Nie mógł się powstrzymać i ciekawskie paluszki same jakoś zacisnęły się na znalezisku.

– A więc tak chcesz się bawić? – Roześmiał się, po czym złapał za pośladki chłopaka. Wystarczyła sekunda by pozbawić go reszty garderoby. – I co teraz mój golasku? – Objął płomiennym wzrokiem ciało zawstydzonego głuptasa, który natychmiast z piskiem wskoczył do łóżka, a potem nakrył się kołdrą pod samą szyję. Widać było tylko jego zarumienioną twarz i spuszczone niewinnie oczy. Zolli zdjął swoje bokserki, zatrzymał wzrok na delikatnych ustach Avisa, po czym powoli wczołgał się na łóżko.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał chłopak i zadrżał, gdy potężne, ciepłe ciało przytuliło się do niego pod nakryciem. Zacisnął z całej siły powieki, ponieważ doszedł do słusznego wniosku, że jeśli zobaczy jeszcze chociaż skrawek tego apetycznego ciała, na pewno się podnieci, a potem spali ze wstydu, bo raczej nie ukryje tego oczywistego faktu. Do tej pory całowali się i pieścili, ale na ten decydujący krok jakoś nie potrafił się zdobyć. Kilka razy wycofał się dosłownie w ostatniej chwili.

– Wiesz, właściwie to mamy jeszcze sporo czasu. Taka mała rozgrzewka przed weselem nam nie zaszkodzi. – Zolli objął chłopaka, a potem przytulił do swojego torsu. Wiedział, że jest bardzo płochliwy i nieśmiały w tych sprawach. Nie miał zamiaru na niego naciskać, ale odrobina miziania jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Miał okazję zobaczyć swojego aniołka w całej jego krasie, od samego zapachu jego skóry kręciło mu się w głowie. Odnalazł chętne usta, zaczął je muskać w delikatnej pieszczocie.

– Mhm… och… – zamruczał cicho chłopak. Uwielbiał się całować, a zwinny język narzeczonego skutecznie odbierał mu resztki rozsądku. – Jak się spóźnimy, Bez zrobi z nas puree. – Udało mu się złożyć składne zdanie.

– Więc będziemy szczęśliwą, ziemniaczaną paćką. – Zolli zsuwał się coraz niżej. Naznaczył już smukłą szyję dziesiątkami malinek, a teraz zbliżał się do różowych punktów. Ten z lewej wydał mu się smaczniejszy, więc zacisnął na nim usta.

– Aa… – krzyknął zaskoczony intensywnymi doznaniami chłopak. Poczuł jak jego penis nabrzmiewa i ociera się o mężczyznę. Zaczerwienił się, po czym szarpnął zawstydzony i wystraszony .

– Kochanie – pogładził łagodnie po napiętym brzuchu spanikowanego narzeczonego. – To tylko ja, jeśli tego nie chcesz wystarczy powiedzieć. Pozwól sprawić sobie przyjemność. – Ułożył się między rozsuniętymi udami i dmuchnął na jego członka.

– Ale… ale… – ciepły język polizał gładką skórkę i ukrytą pod nią pulsującą żyłę.  – Och… tak… chcę… – pisnął zażenowany swoją pozycją i obezwładniającą przyjemnością płynącą z tego intymnego miejsca.

– Nie bój się, za chwilę będziesz prosił o więcej. – Mężczyzna zaczął wprawnie zasysać nabrzmiewającego penisa, a duże dłonie ugniatały w tym samym czasie krągłe pośladki. Pieściły szparę między nimi, skradały się wokół drgającej dziurki.

– Zimne! – pisnął chłopak, kiedy nażelowany palec wsunął się powoli do jego wnętrza. Po chwili jednak zmienił zdanie, jego ciało zaczęły ogarniać rozkoszne dreszcze i sam zaczął się na niego nabijać, poruszając pożądliwie biodrami.

– Tak maleńki …tak… – usłyszał zachrypnięty głos Zolliego, który jeszcze bardziej go podniecił. Nawet nie zauważył, kiedy do pierwszego dołączył drugi i trzeci palec. – Powiedz, że mnie pragniesz.

– Tak… och… proszę… – pisnął ponaglająco chłopak. Nie wiedział co się z nim dzieje. Przebywał w zupełnie nowym dla niego miejscu, pełnym rozkosznych doznań i słodkich jęków. Czuł narastające, palące pragnienie. – Zolli…! – zaskomlił ponaglająco.

– Cii… już… – Mężczyzna położył sobie jego nogi na ramiona i zaczął powoli napierać na jego ciasne wejście. Avis taki bezbronny,  słodko zarumieniony i wijący się pod nim z rozkoszy, doprowadzał go swoim widokiem do szaleństwa. – Spójrz na mnie! – Rozkazał stanowczo. – Chcę zobaczyć twoje oczy, gdy będę w ciebie wchodził! – Avis zamrugał długimi rzęsami, po czym zatopił w nim błękitne spojrzenie, od którego dosłownie zaparło mu dech w piersiach. Widział jak źrenice chłopaka rozszerzają się jednocześnie z bólu i przyjemności. Zaczął się poruszać, szukając jego wrażliwego punktu.

– Och… hmm… aaa…! – Usłyszał okrzyk pożądania i Avis wypiął mocniej pośladki, by ułatwić mu dostęp. Już po chwili zatracili się w przyjemności, zapominając o całym świecie. Słychać było już tylko słodkie westchnienia i ponaglające okrzyki.

***

Tymczasem ceremonia ślubna dobiegła końca i wszyscy udali się do zamku. Zaczęło się huczne weselisko. Goście wspaniale się bawili, o zaginionych drużbach nikt już właściwie nie pamiętał, no może poza ich zaniepokojonymi rodzicami. Otoczeni przez liczne atrakcje, pyszne jedzenie i ciekawe towarzystwo weselnicy, nawet nie wiedzieli, kiedy nastała północ. Tradycyjnie o tej porze wszyscy odprowadzali państwa młodych do specjalnie przygotowanej dla nich na noc poślubną, komnaty. Hałaśliwa gromada dotarła do drzwi. Damon wziął Patryka na ręce, przeniósł przez próg przy licznych wiwatach i owacjach zgromadzonych czartów. Zatrzymali się na środku pokoju z otwartymi ze zdumienia ustami.

– Chyba ktoś był szybszy! – roześmiał się Damon, zerkając na łóżko.

– Och, to przecież Avis i Zolli! – Pisnął Patryk i mocno się zarumienił.

– Zguby się odnalazły – wyszeptał już ciszej książę. Z korytarza rozległy się coraz głośniejsze chichoty oraz trzask fleszów. Wszechobecni paparazzi byli w swoim żywiole. Właśnie dostali następny, gorący temat. Na małżeńskim łożu młodej pary spali słodko przytuleni do siebie dwaj, nadzy drużbowie. Na szczęście strategiczne miejsca mieli zakryte skłębionym prześcieradłem. Na ich ciałach było widać liczne ślady po upojnej nocy. W świetle świec malinki, zadrapania i drobne sińce od miłosnych ukąszeń prezentowały się w całej okazałości, a piękne ciała młodych mężczyzn dodawały tylko całej sprawie pikanterii.

– Co to do cholery ma być?! Zjeżdżać stąd hieny, ale już! – Krzyk wściekłego Boruty słychać było w całym zamku. Zamknął przed nosem ciekawskich pismaków drzwi do sypialni. Potoczył po nich roziskrzonym wzrokiem, a oni szybko umknęli w popłochu, nikt nie chciał mieć do czynienia z rozgniewanym czartem.

KONIEC

…………………………………………………………………….

To już koniec tego chyba najdłuższego, mojego opowiadania. Podziękowania dla wszystkich komentujących czytelników. Wasze słowa zachęcają mnie do pisania i jestem wam za nie niezmiernie wdzięczna.

Narzeczona dla Czarta 12 sequel

 Avis czuł się jak człowiek, którego nagle dotknęło kalectwo. Świat wokół stał się zimny i obcy. Do tej pory wszystko co robił i myślał napędzała miłość do Zolliego. Teraz, kiedy został sam, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Chodził z kąta w kąt z nieobecnym wyrazem twarzy i nie potrafił się zdobyć na żadną sensowną czynność. Rodzina starała się go wyciągnąć z tej depresji, ale jej wysiłki spełzały na niczym. Nie da się komuś zastąpić wzroku czy słuchu. Można nauczyć się obywać bez któregoś z tych zmysłów, ale to długi i powolny proces. W dzień, ze względu na swoich bliskich starał się jakoś funkcjonować, ale nocami tęsknił jak szalony i gryzł poduszkę, by nie zacząć krzyczeć.

   Nikogo jednak nie zdołał oszukać. Kochające serca rodziców kurczyły się z bólu na widok jego cierpienia. Wyciągali go z domu na długie spacery, ciągali po muzeach, zabierali na przedstawienia,  przynosili foldery z dziesiątków uczelni, których program mógł go zainteresować. Dziękował ze smutnym uśmiechem i towarzyszył im z nieobecnym wyrazem twarzy. Mieli wrażenie, że tylko jego ciało jest z nimi, a dusza odleciała gdzieś, gdzie nikt nie ma dostępu.

Pewnego dnia Luis i Avgar dyskutowali w kuchni Sonii, co jeszcze mogą zrobić, by ożywić nieco syna. Wykorzystali już tyle pomysłów, ale nic nie wskórali. Popatrzyli z nadzieją na zamyśloną kobietę.

– Wiecie, może przywieźcie mu tu trochę rzeczy z domu. Pewnie czuje się tu strasznie obco pozbawiony przyjaciół i znajomego otoczenia – odezwała się po chwili Sonia.

– No nie wiem, mogą przywieść niechciane wspomnienia. – Luis spojrzał na nich niepewnie.

– Co nam szkodzi spróbować? Gorzej już nie będzie. – Demon wstał i ruszył do drzwi. – Zajmę się tym, postaram się szybko wrócić.

– Tylko trzymaj nerwy na wodzy! – Pogroził mu na odchodnym mąż. Trochę się bał, że porywczy mężczyzna może narozrabiać. Dobro syna było jednak ważniejsze od jakiś sąsiedzkich awantur. Skinął mu więc tylko głową na pożegnanie.

***

Avgar oczywiście nie skorzystał z miejskiej komunikacji, tylko przeniósł się bezpośrednio do domu, sobie tylko znanym sposobem. Szybko spakował  rzeczy chłopca – jego ulubiony koc, śmieszna maskotkę, którą uwielbiał, trochę ubrań oraz książek. Na koniec otworzył szufladę biurka, a potem wyciągnął z niej pamiętnik syna. Nie potrafił się oprzeć i zerknął do środka. Na każdej prawie stronie widać było imię Zolliego. Obok stała nieduża skrzyneczka pełna pamiątek z każdego ważniejszego wydarzenia z życia Avisa. Wyciągnął:

– walentynkową czekoladkę

– ciemny pukiel włosów, przewiązany niebieska wstążeczką

– guzik z koszuli, o którą była paskudna awantura

I tym podobne słodkie głupstwa, tak ważne dla jego syna, a dla kogoś innego stanowiące tylko stertę śmieci. Gniew złapał mężczyznę za gardło i  za nic nie chciał puścić. Postanowił, że pójdzie do sąsiadów, wygarnie temu wrednemu gnojkowi co o nim myśli. Luis na pewno będzie na niego potem wściekły, ale jeśli tego nie zrobi to pęknie jak nadmiernie nadmuchany balon z głośnym trzaskiem.

   Postawił walizki pod drzwiami i ruszył do sąsiedniej willi. Mimo, że była to już pora kolacji na parterze nikogo nie było. Na piętrze wyczuł czyjąś obecność, słychać było stamtąd przytłumioną muzykę. Najwyraźniej śmierdzący mechanik dobrze się bawił, kiedy jego syn cierpiał, a nocami z jego pokoju dobiegał cichy szloch. Zacisnął dłonie w pięści. Otworzył z rozmachem drzwi i znieruchomiał. Natychmiast dotarł do niego metaliczny zapach krwi.

– Co tu się do cholery stało?! – Powoli podszedł do łóżka na którym leżał blady jak ściana Zolli. W pierwszej chwili nie poznał młodego mężczyzny w tym chudym, zarośniętym i brudnym kłębku nieszczęścia. Z jego rąk skapywała krew, na podłodze, po obu stronach posłania, widać było spore kałuże. W jednej dłoni ściskał nóż, a w drugiej kolorowy szal, w którym poznał własność Avisa. Strach ścisnął mężczyznę za serce. Przyłożył ucho do klatki piersiowej chłopaka. Był nieprzytomny, ale nadal żył. Odetchnął z ulgą, szybko roztargał brzegi swojej koszuli i owinął tymi prowizorycznymi bandażami przedramiona Zolliego, tamując w ten sposób krwawienie. Wyciągnął z kieszeni telefon, po czym zadzwonił do Samuela. W krótkich słowach zrelacjonował mu co się stało. Po kwadransie zjawił się przerażony Ostrowski razem z Arturem.

– Pilnujcie go, serce ledwo bije. Zaraz wrócę z eliksirami. – Demon ruszył do swojego podziemnego pałacu po zapas leków. Mężczyźni tylko skinęli z wdzięcznością głowami. Doskonale wiedzieli, że żaden zwykły lekarz nie pomoże ich synowi. Tacy mutanci jak oni musieli radzić sobie sami. Avgar był w swoim fachu naprawdę dobry i jeśli ktoś mógł im pomóc to tylko on. Musieli mu zaufać. Wrócił po godzinie z kuferkiem wyładowanym barwnymi, kryształowymi buteleczkami.

***

   Patryk wracał właśnie z potwornie nudnej lekcji ceremoniału dworskiego. Miał sztywny kark i bolały go plecy od tych dziwnych ukłonów. Był zupełnie pewien, że normalny czart nie był wstanie, wygiąć w ten sposób  kręgosłupa, ale ten uparty, stary mistrz twierdził zupełnie co innego. Najeżony koniec kitki bił nerwowo po udach chłopaka. Idealnie wyrażał jego podły nastój. Właśnie miał pchnąć drzwi od małej jadalni, kiedy usłyszane zza drzwi słowa, mocno go zaniepokoiły.

– Przed chwilą mi doniesiono, że Zoltan chciał popełnić samobójstwo. Na szczęście Avgar w porę go uratował. Zastanawiam się tylko, czy powinniśmy powiedzieć o tym Patrykowi. – Usłyszał głos władcy.

– Lepiej żeby dowiedział się od nas, niż z plotek – stwierdził zdenerwowany Lucyfer. – Bardziej bałbym się reakcji Avisa. Podobno też  jest w kiepskim stanie.

– Małemu na pewno nic nie powiedzą. Chcą by ten dramat wreszcie się skończył.

   Chłopak stojący pod drzwiami cicho pisnął, zaraz sobie jednak zatkał dłonią usta. Nie spodobało mu się, że dorośli chcą zataić taką wiadomość przed jego przyjacielem. Miał prawo wiedzieć co się dzieje. Uważał, że rozdzielenie tej pary było błędem. Gdyby mieszkali nadal obok siebie, na pewno już dawno doszliby do porozumienia. Widział, że Zolli się zmienił, zdał sobie sprawę z uczucia do chłopca. Ta cała sprawa wydawała mu się dziwna, miał wrażenie, że doszło do jakiegoś nieporozumienia. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, nie mógł pozwolić by obaj dalej tak cierpieli. Do tej pory siedział cicho, bo uważał, że rodzice wiedzą co robią. Teraz nie był już tego taki pewien. Musi podpytać Damona jak działają międzynarodowe portale. Nigdy nimi nie podróżował. 

***

   Avis z Luisem wrócili z nocnego seansu kinowego dopiero po północy. Prawdę mówiąc chłopak nic nie zapamiętał z filmu. Ostatnio kiepsko znosił jakiekolwiek romanse, a jak się okazało większość scen była właśnie na ten temat. Wziął szybki prysznic, połknął tabletkę nasenną, bez której ostatnio nie potrafił się obejść i w samych bokserkach położył się do łóżka. Po chwili odpłynął w szarą mgłę. Z początku w jego umyśle przewijały się tylko zniekształcone wydarzenia z całego dnia. Spacerował po nocnym Londynie, rzęsiście oświetlonym, głośnym, pełnym roześmianych ludzi. Potem przez uliczny hałas zaczął przebijać szept – cichy, dojmujący, pełen smutku. Brzmiał jak szloch i modlitwa jednocześnie.

– Zasnę.. zasnę… zasnę…- powtarzał jak mantrę. Głos wydał mu się dziwnie znajomy. Podszedł kilka kroków i wyjrzał zza rogu kamienicy. Chociaż to był dopiero sierpień betonowe płyty chodnika były pokryte świeżą warstwą bielusieńkiego śniegu. Na ziemi ktoś leżał, w pierwszej chwili myślał, że dziecięcym zwyczajem robi orła. Wymachiwał ramionami w górę i dół, zostawiając czerwone ślady. Chłopiec uznał, że to farba w sprayu, ale gdy lepiej się przyjrzał zrozumiał, że to jednak krew. Na ramieniu mężczyzny zobaczył zawiązany szalik – zielony, w czerwone pasy, z długimi fantazyjnymi frędzlami. Poznał go natychmiast. 

– Oddawaj, to moje! – rzucił w kierunku leżącego. Podszedł bliżej. – Zolli?! – Paniczny strach podniósł mu na głowie wszystkie włosy. Usiadł przerażony na łóżku, a jego krzyk nadal brzmiał mu w uszach.

– Spokojnie, jestem przy tobie – łagodny głos Patryka i ciepła dłoń na policzku przywróciły go do rzeczywistości. Cały się trząsł, a zęby dzwoniły mu jedne o drugie.

– Miałem okropny koszmar. Co słychać w domu? – Wbił w przyjaciela uważne spojrzenie. Widział jak się zmieszał i przestępuje z nogi na nogę, nie mając odwagi się odezwać.

– Zollli zrobił coś strasznego…- zaczął powoli, ale chłopiec już go nie słuchał. Zaczął się szybko ubierać drżącymi rękami.

– Czy on żyje? – Tak bardzo się bał zadać to pytanie. Miał wrażenie, że jego  biedne serce zatrzymało się na ten moment.

– Twój ojciec go uratował, miał facet spore szczęście.

– Dobrze, że przyjechałeś. Jak się stąd wydostać? Ktoś cię widział?

– Nikt. Jesteś pewny, że chcesz go zobaczyć? Nie musisz tego robić, nie jesteś mu nic winien.

– Idziemy! – Avis podszedł stanowczo do okna.

***

   Obaj obdarzeni skrzydłami szybko dotarli do londyńskiego portalu. W ciągu kilkunastu minut byli już na miejscu. Jeszcze tylko krótki lot nad pogrążonym w ciemnościach miasteczkiem i wylądowali przed domem Ostrowskich. Patryk przedtem przekonany o słuszności tego co robi, teraz już nie miał tej pewności. Widział jak zdenerwowany i przejęty był przyjaciel. Obawiał się jego spotkania z Zollim. Jeśli coś mu się stanie nigdy sobie tego nie daruje. Chyba niepotrzebnie się wtrącał.

– Może iść z tobą? – odezwał się cicho, widząc jak Avis wchodzi do środka.

– Zostań na dole, muszę to załatwić sam. – Chłopak wszedł do domu, minął zaskoczonych jego widokiem Artura i Samuela, nie odezwawszy się do nich ani słowem. Ostrowski chciał go zatrzymać, ale mąż stanął mu na drodze.

– Nie mieszaj się, to sprawa między nimi dwoma.- Mężczyzna z powrotem opadł na krzesło.

   Avis wspinał się na schody krok po kroku. Bał się tego co może zobaczyć. Sam wcześniej pragnął tego rozstania, ale teraz zwątpił, czy to naprawdę był dobry pomysł. Kierowany gniewem i urażoną dumą nie pozwolił, by Zolli się wytłumaczył z czegokolwiek, przekonany, że znowu z niego zakpił. Zwyczajnie nie chciał go więcej widzieć. Myślał, że uda mu się wybić mężczyznę z głowy, przecież wszyscy zawsze mu powtarzali – czas leczy rany. Jednak w jego przypadku było raczej odwrotnie. Im dłużej się nie widzieli, tym bardziej tęsknił. Po cichu wszedł do sypialni Zolliego. Podszedł bliżej i spojrzał trwożliwie…

   Mężczyzna leżał na łóżku z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Mocno spał napojony przez Avgara uzdrawiającymi eliksirami. Wyglądał niesamowicie mizernie i krucho. Jakby skurczył się i zapadł w sobie. Policzki miał białe niczym śnieg z jego koszmaru, a przedramiona mocno zabandażowane. Na poduszce, obok jego głowy ze zdumieniem zobaczył swój szalik. Mężczyzna wtulał w niego twarz, jakby to był jego największy talizman. Na ten widok coś go zakuło w sercu. Zdjął buty, sweter, a potem ostrożnie położył się obok Zolliego na materacu, tak by go nie zbudzić. Wciągnął znany mu dobrze, upajający zapach i przywarł do boku mężczyzny. Tak, to na pewno było jego miejsce. W jednym momencie wszystkie urazy oraz doznane krzywdy wyparowały mu z głowy. Uleciały niczym poranna mgła. Przymknął oczy, nakrył ich obu kołdrą, a potem, po raz pierwszy od wielu tygodni, zasnął spokojnym snem i żadne tabletki nie były mu potrzebne.

Po jakiejś godzinie rodzice Zolliego oraz Patryk, którego zawołali by wypił z nimi w kuchni herbatę, nie wytrzymali i na palcach podkradli się do sypialni. Było podejrzanie cicho, więc otwarli drzwi i zajrzeli do środka. Zobaczyli  słodki obrazek, który napełnił ich serca radością. Chłopcy spali spokojnie, wtuleni mocno w siebie, niczym dwa niedźwiadki. Spletli się ze sobą tak ściśle, że nie można było odróżnić, gdzie się kończy jedno ciało, a zaczyna drugie. Wycofali się ostrożnie, posyłając sobie nawzajem pełne szczęścia uśmiechy. Pierwszy, najtrudniejszy krok został zrobiony, reszta zależała od samych zainteresowanych.

***

   Zolli obudził się o świcie. Dawno nie spał tak błogo, czuł się rześki i wypoczęty. Było mu niesamowicie ciepło, ze wszystkich stron otaczał go słodki zapach Avisa. Ten szal był bardziej magiczny niż sobie wyobrażał. Jego myśli krążyły leniwie w nie całkiem przytomnej głowie. Odwrócił się na bok, uchylił powoli powieki i napotkał śliczne buzię swojego anioła. Była nieco szczuplejsza niż ją zapamiętał, lecz nie odejmowało jej to wcale uroku. Różowe usta wyglądały równie kusząco co zwykle.

– Jestem w niebie? – zapytał niepewnie sam siebie. – Jeśli tak, to chcę tu zostać na zawsze – mruknął i cmoknął czule słodkie wargi. – Chyba nie zabraniają się całować?- Zaczął się zastanawiać. Zresztą nieważne, jeszcze dwa lub trzy i mogą go ukarać. Musnął delikatne usta jeszcze raz.

– Jakie niebo baranie?! – warknął Avis i zarumienił się jak wisienka. – Jeden ci nie wystarczył? W dodatku bezwstydnie go ukradłeś!

– Boże nie pozwól mi się obudzić, cokolwiek dał mi wczoraj Avgar warte jest góry złota! – Zolli objął go mocno i przytulił do siebie. Nadal nie był pewny czy to jawa czy sen.

– Ty naprawdę zwariowałeś, co?! – chłopak wiercił się w silnych ramionach, ale nie na tyle mocno by się z nich uwolnić. Nie chciał wydać się temu wielkoludowi łatwy i tak naprawdę robił to tylko dla zasady.

– Pewnie, zwariowałem z miłości do ciebie i niech nikt nie próbuje mnie wyleczyć!

– Nie jestem pewny, czy chcę żeby mój mężczyzna był wariatem. – Avis udał, że się głęboko zastanawia.

– A jeśli ci powiem, że będzie codziennie klęczał u twoich stóp, bił ci pokłony niczym bóstwu, nosił cię na rękach i nigdy nie przestanie cię kochać?! – Zolli zajrzał mu głęboko w oczy.

– Może się skuszę, ale dasz mi to na piśmie. – Spojrzał na niego dumnie z góry, a potem zepsuł wszystko chichocząc jak szalony.

Leżeli wtuleni w siebie nawzajem. Patrzyli sobie w oczy i rozumieli się bez słów. Wydawały im się w tym momencie zbędne, na tłumaczenia przyjdzie czas później. Teraz chcieli nacieszyć się tą słodką chwilą, pragnęli, aby trwała wiecznie. Język ciała i duszy nie potrzebował słowników, był uniwersalny, zrozumiały dla obojga. Wystarczył dotyk, spojrzenie, uśmiech, ton głosu partnera. Szczery do bólu, mówił prosto z mostu i nie istniało w nim pojęcie kłamstwa. Obaj instynktownie o tym wiedzieli, ale dopiero teraz odważyli się zaufać w pełni swoim uczuciom. Avis położył głowę na ramieniu Zolliego. Mężczyzna pocałował czule jasne czoło. Żaden nie miał ochoty podnieść się pierwszy. Dopiero dziwne dźwięki, dobiegające z ich brzuchów zmobilizowały ich do wstania z łóżka.

– Zrobimy sobie piknik nad rzeką? – Chłopak usiadł i popatrzył na mężczyznę z nadzieją. Nie było chyba na świecie nikogo, kto potrafiłby odmówić tym błyszczącym, podekscytowaniem  ślepkom. – Pójdę do domu się wykąpać i przebrać. Za godzinę spotkamy się na podwórku.

– A nie wolałbyś wykąpać się ze mną? Umyłbym ci plecki – kusił Zolli, obserwując z ogromną przyjemnością ogniste rumieńce, które pojawiły się właśnie na twarzy chłopaka.

– Na to trzeba sobie zasłużyć! – Avis pokazał mu język, po czym uciekł przez okno. Miał biedak niesamowitego pecha, bo wleciał do kuchni w swoim domu akurat w tym momencie, kiedy jego ojciec schodził właśnie na poranna kawkę. Pod chłodnym spojrzeniem demona klapnął zmieszany na pierwsze z brzegu krzesło

– Jak miło o świcie wpaść na małego zbiega – rzucił drwiąco mężczyzna. – Na świecie postęp goni postęp. Istnieją satelity, telefony, internet, ale mój syn widać nie nauczył się z nich korzystać.- Spojrzał groźnie na struchlałego chłopaka. – Uciekł w środku nocy i nie raczył zawiadomić swoich rodziców, co się z nim stało. – Tu trzasnął garnkiem o piec aż zadudniło. – Nie ważne, że oni zamartwiali się do białego rana.

– Ale tatusiu, to była wyjątkowa sytuacja – pisnął niepewnie. – Co wy tu właściwie robicie?

– Po obdzwonieniu wszystkich komisariatów oraz szpitali w Londynie, doszliśmy do wniosku, że może jednak, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, wróciłeś do domu. – Avgar z ulgą zauważył, że twarz syna promienieje. Znowu była pełna energii i chęci do życia. Musiał widocznie pogodzić się z tym wrednym mechanikiem. Nie miał pojęcia jak zniesie Zolliego u boku Avisa, facet działał na niego jak płachta na byka. Nie takiego zięcia wymarzył sobie dla swojego małego skarbu. Będzie ich musiał pilnować, żeby im jakieś głupstwa nie przychodziły do głowy. Jego aniołek, był jeszcze za młody na poważny związek, nie mówiąc już o seksie. Jedyne co dopuszczał, co prawda z wielkim trudem, to trzymanie się za ręce. Na myśl o tym, że ktoś mógłby pocałować chłopca, aż do siebie zawarczał. – A ty dokąd?! – odwrócił się do umykającego po schodach syna.

– No umyć się, przebrać, takie tam – odezwał się Avis, przybierając najniewinniejszą minę, na jaką go było stać. Nie chciał drażnić ojca, który najwyraźniej znowu zaczął dostawać paranoi i wszędzie widział potencjalnych uwodzicieli, robiących zakusy na jego wianek. – Zaraz zejdę na śniadanko.

***

   Kiedy po pól godzinie Avis zszedł na dół rodzice siedzieli już przy stole i o coś jak zwykle się sprzeczali. Zniecierpliwiony Luis rzucił w końcu w męża jabłkiem. Chłopak obciągnął nisko krótką bluzkę, aby ukryć wystający goły brzuch i białe, dopasowane na biodrach jeansach. Na szczęście zajęci sobą mężczyźni, nie zwrócili uwagi w co jest ubrany ich jedynak.

– Dzień dobry – rzucił spokojnie siadając za stołem. – Przepraszam za to zamieszanie. – Pocałował w policzek Luisa.

– Już dobrze kochanie – mamuś pogładził go po policzku. – Najważniejsze, że wszystko się ułożyło, bo tak chyba jest, sądząc po twoim uśmiechu.

– Tak, myślę, że tak. – Zarumienił się lekko chłopiec. – Musimy sobie wyjaśnić jeszcze kilka spraw, ale doszliśmy do porozumienia. – Zaczął pakować sobie do ust wszystko co miał pod ręką, niczym mały chomik.

– Ogromnie się cieszę, byłeś taki smutny skarbie.

– Nie mam pojęcia z czego się tak cieszysz? – mruknął pod nosem Avgar. – To jeszcze dziecko, powinien siedzieć w domu i się uczyć!

– Ja z tobą ty średniowieczny tyranie kiedyś zwariuję! – pogroził mężowi Luis. – On za niedługo zacznie studiować, na wykłady też będziesz z nim chodził? Ma już osiemnaście lat.

– Właściwie dlaczego nie – wzruszył ramionami demon.

– Zaraz cię czymś palnę! – Mężczyzna zamierzył się na niego gazetą. – Może załóż mu pas cnoty, a kluczyk zawieś sobie na szyi.

– A wiesz, że w zamku mam coś takiego. Jeszcze nie używany. – Zaczął się zastanawiać nad tą opcją demon.

– Nie wytrzymam! – Luis rzucił się na Avgara, przeważył krzesło i obaj wylądowali na podłodze. – Jak to się do cholery dzieje, że zawsze jestem pod spodem.? – pisnął kiedy potężne ciało przygniotło go do paneli. – Złaź ze mnie!

– To twoja życiowa rola kochanie. – Niepoprawny demon z błyskiem w oku wpił się mu ustami szyję.

***

   Tymczasem Avis skorzystał z okazji i co sił w błoniastych skrzydełkach umknął z domu. Tatusiowie tarzający się po podłodze, to nie było coś, co jakieś dziecko chciało by oglądać. Często się kłócili, ale potem bardzo szybko i z ogromnym zapałem godzili. Jeden bez drugiego nie umiał wytrzymać nawet kilku godzin. Miał nadzieję, że jego związek z Zollim będzie równie udany.

– Jesteś gotowy? – mężczyzna stał przyczajony za drzewem. Dobrze znał demona i jego bzika na punkcie syna. Wolał nie rzucać się mu w oczy. Trzymał w rękach koszyk piknikowy i spory pled.

– Jesteś strasznie blady, może zostańmy w domu? – Chłopak popatrzył na niego zaniepokojony.

– To niedaleko, dam radę. – Uśmiechnął się do niego, po czym objął jego smukłą sylwetkę zachwyconym spojrzeniem. – Pięknie wyglądasz.

– W takim razie pomogę. – Avis wziął od niego wypełniony po brzegi koszyk i ruszył przodem. Zolliemu rzeczywiście nieco kręciło się w głowie, ale na widok kołyszącego się przed nim poziomkowego tatuażu na zgrabnym tyłku, wszystkie dolegliwości natychmiast mu przeszły. Nawet gdyby się miał zaczołgać, z pewnością dotrze na miejsce.

   Była piękna pogoda. Ciepły letni wietrzyk owiewał ich twarze. Zagłębili się w gęsty las i szybko dotarli na swoje ulubione miejsce nad rzeką. Nikt z miasteczka tutaj nie przychodził, bo cieszyło się paskudną sławą. Avgar skutecznie nastraszył wszystkich sąsiadów, dzięki temu mieli spokój. Woda nie była tu zbyt głęboka, płynęła leniwie, nagrzana promieniami słońca, dno pokrywał biały, miękki piasek. Bujna zielona trawa wprost zapraszała do wypoczynku. Chłopiec rozłożył pled pod potężnym dębem. Usiadł wygodnie i poklepał koc obok siebie.

 – Mam coś dla ciebie. – Zolli posłusznie zajął wskazane miejsce. Wyciągnął z kieszeni koszuli elegancką kopertę, na której widniało wypisane ozdobnymi literami jego imię, a następnie podał ją zaciekawionemu  Avisowi.

– Pachnie – chłopiec zaczął ją najpierw obwąchiwać. Ostrożnie rozdarł papier i zaczął powoli czytać. Na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a błękitne oczy zalśniły niczym małe latarenki.

Deklaracja Miłości

Będę cię kochał każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty, coraz więcej i więcej

Będę cię wielbił, tulił i pieścił 
B
ędę z tobą na zawsze i nigdy cię nie opuszczę

Będę ci patrzył w oczy rano, kiedy je otworzysz i wieczór, kiedy będziesz je zamykał

Na zawsze TWÓJ

Zolli

 

   Wszystko to wypisane na śnieżnobiałym papierze czerwonym atramentem. Chłopak nie spodziewał się, że mężczyzna weźmie poważnie jego słowa o deklaracji uczucia na piśmie. Dla kogoś innego może brzmiało to zbyt słodko, ckliwie i niemądrze, ale on był zachwycony każdziuteńką literką. Tak długo czekał na jakikolwiek przejaw uczucia ze strony ukochanego, że teraz cieszył się najmniejszym drobiazgiem. Tymczasem Zolli uklęknął z poważną miną i spojrzał mu czule w czy.

– Chciałbym cie przeprosić, za wszystkie złe chwile, za wszystkie łzy, które przeze mnie wylałeś. Wiem, że nie mogę cofnąć czasu, ale postaram ci się to wszystko wynagrodzić. Byłem strasznym głupcem. Miałem pod samym nosem taki skarb jak ty, a szukałem po świecie nie wiadomo czego. – Ujął drobne dłonie chłopaka i wtulił w nie swoją twarz. – I jeszcze coś. Ta cała maskarada nie była jakimś głupim kawałem z mojej strony. Bardzo chciałem się do ciebie zbliżyć, ale nie wiedziałem jak to zrobić. Gniewałeś się na mnie, a jak tak się bałem, że stracę cię na zawsze. To miało być tylko na dzień lub dwa. Pragnąłem ci się pokazać od innej strony, przekonać jakoś do siebie, zanim zdejmę maskę. Niestety wyszło jak wyszło.

– Już dobrze – Avis wdrapał się mu na kolana, a potem zarzucił ręce na szyję. – Ja też nie jestem bez winy. Zareagowałem jak furiat, powinienem ci pozwolić się wytłumaczyć zamiast uciekać. Przyrzeknij, że w razie kłótni będziemy ze sobą rozmawiać i szczerze mówić o swoich żalach. – Cmoknął mężczyznę nieśmiało w usta. – To na przeprosiny.

– Mogę dostać jeszcze jednego? – Zolli zobaczył sceptyczną minę Avisa. – Wiesz, taki mały zadatek na poczet przyszłych kłótni. – Kusił gładząc pieszczotliwie plecy chłopaka.

– No nie wiem, robisz się strasznie zachłanny. – Pomiział nosem policzek Zolliego. –  Dostaniesz, jak mi powiesz, co to jest pas cnoty. Ojciec dzisiaj przy śniadaniu groził, że mi go założy. – Dodał poważnie.

– Zupełnie oszalał – zachichotał mężczyzna. A widząc niezrozumienie na twarzy ukochanego wziął głęboki oddech, aby się uspokoić. – To takie urządzenie, które się zakłada, by nie można było uprawiać seksu. Jakby pas zamykany na kłódkę, zakrywający to i owo.

– Och… – Avis był już czerwony jak zachodzące słoneczko. Ukrył płonącą twarz na ramieniu mężczyzny. Nie mógł sobie darować, że spytał go o coś takiego. Zawsze musiał wyskoczyć z czymś niestosownym.

– Nie bądź niemądry i przestań się przejmować głupotami. Będziemy się kochać, jeśli tylko będziesz na to gotowy – szepnął mu gorąco do ucha Zolli. Chłopak, taki zawstydzony i wtulony w niego niczym mały kociak, wydawał mu się najsłodszym stworzeniem na świecie. Najchętniej od razu zaniósłby go do sypialni i kochał się z nim do świtu. Nie sądził jednak, by zbyt dobrze przyjął taką bezpośrednią propozycję. Zaczeka, ile będzie trzeba na jakiś znak z jego strony.

***

   Belzebub przynajmniej raz w miesiącu zapraszał przyjaciół na karty. W ściśle męskim gronie rozmawiali do późna, najczęściej o swoich domowych problemach. Avgar, Bez oraz Julian siedzieli właśnie w ustronnym saloniku z drinkami w dłoniach i plotkowali nie mniej zawzięcie niż ich mężowie. Tym razem podstępny władca chciał przy okazji wcielić w życie swój mały plan nad którym myślał już od kilku dni. Podpuszczenie tych dwóch zaborczych ojców, nie powinno być zbyt trudne.

– Co słychać u twojego syna? – spojrzał na demona. – Widziałem, że miłość kwitnie – dodał z niewinnym uśmieszkiem.

– Gadaj natychmiast, co takiego widziałeś? – Zdenerwował się natychmiast porywczy mężczyzna.

– Wydawało mi się, że twój syn, to jeszcze niemal dziecko. Chyba jednak się myliłem, bo śmiało sobie poczynał ze swoim chłopakiem na pikniku.

– Niech to szlag! – warknął wściekły Avgar. – Urwę jaja temu zboczonemu mechanikowi!

– A pewnie, do boju! Wykastruj złodzieja! – zachichotał Boruta.

– Ty się nie śmiej z niego, lepiej byś się zainteresował naszymi chłopcami. Ja nie mam na to czasu, ale jak wszedłem ostatnio do sypialni Patryka, to całowali się na dywanie tak ogniście, że o mało od tego nie spłonął – rzucił Bez z podejrzanym błyskiem w oku.

– A to dranie! Tłumaczyłem synowi, że powinien zachowywać się odpowiednio do pozycji – mruknął gniewnie Julian i zerwał się z krzesła.

***

   Patryk i Damon mieli ostatnio sporo problemów. Boruta zaczął reagować na księcia identycznie jak demon na Zolliego. Dosłownie nie spuszczał chłopców z oczu, wynajdował setki pretekstów, by przebywać w ich pobliżu. Nie mogli nawet stanąć zbyt blisko siebie, by nie usłyszeć wściekłego warkotu zaborczego ojca. Po kilku dniach takiego traktowania, obaj myśleli tylko o jednym. Jak się wymknąć w ustronne miejsce, gdzie mogliby pozwolić sobie na małą sesję całowania. Kiedy Julian zagadał się na pałacowym korytarzu z jakimiś dworzaninem, wykorzystali okazję i umknęli do pierwszego z brzegu pokoju. Najwyraźniej było to czyjeś biuro. Zamknęli się w nim na klucz i rzucili się na siebie jak para tygrysów. Jedne wygłodniałe usta wpiły się w drugie usta, a dwie pary rąk zaczęły niecierpliwie błądzić po spragnionych pieszczot ciałach. Nawet nie wiedzieli, kiedy pozdzierali z siebie ubrania, zostając w samych bokserkach.

– Oszalałeś? A jak nas tu złapią?! – Patryk nieco oprzytomniał, kiedy poczuł chłodne powietrze na nagiej skórze.

– Daj spokój, nikogo tu nie ma. – Damon otarł się o niego swoimi biodrami. Wyczuł, że chłopak jest równie podniecony co on. Jego nabrzmiały penis sterczał dumnie do góry, jakby chciał przebić materiał na wylot. – Proszę, przecież tego chcesz – szepnął mu namiętnie do ucha, po czym zsunął dłonie na pośladki narzeczonego.

 – Mhm… – jęknął w odpowiedzi Patryk, ruda kitka splotła się z jasną w czułym uścisku. Niespodziewanie, przez otaczającą ich mgłę pożądania, usłyszeli głośną rozmowę, najwyraźniej ktoś zbliżał się do drzwi. Z przerażeniem zobaczyli, jak klucz wysuwa się z zamka, po czym z brzękiem upada na podłogę, pchnięty czymś z drugiej strony. Damon przytomnie kopnął ich ubrania pod komodę, a potem pociągnął chłopaka do ogromnej szafy, stojącej w kącie pokoju. Pełno w niej było niemodnych kontuszy i garniturów. Ledwie zdążyli się usadowić, kiedy otwarły się drzwi. Poznali głos Lucjusza oraz ministra skarbu, omawiali jakieś sporne kwestie. Usiedli przy biurku i zaczęli szeleścić papierami.

– Chyba nie wyjdą stąd zbyt szybko – stwierdził po chwili książę.

– To wszystko przez ciebie napalony głupku! – Patryk namacał ucho narzeczonego i mocno za nie pociągnął. – Umrę ze wstydu jak nas tu nakryją.

   Przez jakiś kwadrans wiercili się niespokojnie, szukając jak najwygodniejszych pozycji. Pościągali z wieszaków jedwabne koszule i uwili sobie na dnie przepastnej szafy całkiem niezłe gniazdko. Z początku starali się zachowywać jak najspokojniej, nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, nie mogli jednak uniknąć przypadkowych dotknięć. Panowały tutaj egipskie ciemności i wszystko robili po omacku. Podniecenie, które w pierwszej chwili opadło znowu zaczęło narastać.

– Oszaleję – pisnął cicho Patryk zażenowany nabrzmiałym problemem w spodenkach. – Jak długo mają zamiar tak gadać? – Poprawił na sobie bokserki, które uwierały go coraz bardziej. Nawet taki niewinny dotyk zapalił tysiące drżących iskierek, które rozeszły się po całym jego ciele.

– Pomóc? – zaproponował uprzejmie Damon, po czym nie czekając na odpowiedź zsunął się w dół i jednym, szybkim ruchem roztargał bokserki, nie spodziewającego się takiego bezczelnego ataku chłopaka. – Po kłopocie! – Dmuchnął na sterczącego tuż przed jego nosem nabrzmiałego penisa.

– Zabiję cię – jęknął Patryk, próbując się odsunąć na bezpieczną odległość, ale w tym momencie zachłanne usta wessały go do środka, a silne dłonie stanowczo unieruchomiły mu biodra. – Och… idiota… hmm…. Tam jest twój ojciec do cholery.

– Więc bądź cicho – wymruczał Damon, liżąc zapamiętale pulsującego członka i głaszcząc pieszczotliwie smukłe uda.

– Zostaw go w spokoju zboczeńcu! – Warknął resztkami zdrowego rozsądku.

– Nie ma sprawy, zajmę się drugą stroną – usłyszał nieco schrypnięty głos księcia.

– O czym ty gadasz? – Chłopak nie miał bladego pojęcia, co chodzi po głowie temu draniowi. Wiedział jedno, że jeżeli natychmiast nie przestanie, zacznie krzyczeć i zaliczą wpadkę stulecia. Już teraz ledwo nad sobą panował. Nagle został odwrócony na brzuch, a ciepły, śliski język zaczął wędrować śmiało po jego wypiętych pośladkach. – Co wyprawiasz?!

– Chcę się z tobą kochać, najlepiej natychmiast! – Pożądliwe dłonie masowały umiejętnie plecy i ponętny tyłek. – Masz taką aksamitną skórę. – Wpił się ustami w jędrny mięsień.

– Pijawka! – W tym momencie chłopak omal nie spuścił się na ozdobny kontusz ministra. – Wyno… – Zagryzł zęby na rękawie garnituru, bo sprytny język wsunął się do jego ciasnego otworku. Wrażenie było nieziemskie, pierwszy raz ktoś pieścił go tak intymnie. Teraz mógł już tylko cichutko posapywać, drżąc na całym ciele. Poczuł jak smukły palec zaczyna penetrować jego wnętrze. Nagle dotknął jakiegoś tajemniczego punktu i chłopak zobaczył gwiazdy. Nie wiedział co się z nim dzieje, wypiął się tylko mocniej w stronę narzeczonego, skomląc błagalnie o więcej. – Damon… proszę…

– Też cię pragnę, tak bardzo, że ledwo mogę oddychać – szepnął namiętnie książę. – Niczego się nie bój, poprowadzę cię. – Przez chwilę jeszcze rozciągał dyszącego coraz szybciej kochanka. Po czym usiadł z plecami opartymi o ścianę szafy, podniósł chłopaka i posadził sobie na kolanach. – Złap mnie za szyję kochanie. – Pocałował słodkie usta i rozsunął dłońmi jego pośladki. – Opuszczaj się powoli.

– Och… – Patryk poczuł jak coś dużego, zaczyna napierać na jego rozluźniony otwór. Przymknął oczy i starał się spokojnie oddychać. Zacisnął palce na ramionach Damona. Czuł rozpieranie, rozkoszne gorąco i pulsowanie członka w swoim wnętrzu. Kiedy dotknął jego prostaty, cały świat wybuchnął niczym supernowa. Zaczęło kręcić się mu w głowie od napływających doznań. – Aaa… – zajęczał bezradnie w usta narzeczonego. Ogonki natychmiast splotły się w ścisły węzeł, działały niczym wzmacniacz, zwielokrotniając emocje.

– Ciśś… słodki… ciśś… – Mężczyzna resztkami świadomości, starał się uciszyć kochanka. W przypływie natchnienia włożył mu do ust elegancką apaszkę ministra. – Zagryź na niej zęby. – Teraz zaczęli się poruszać w zgodnym rytmie, zatraceni w rozkoszy. Damon zacisnął dłonie na pośladkach chłopaka, pomagając mu unosić się i opadać, w nieznośnie powolnym tańcu miłości.

   

   Tymczasem Lucyfer po wejściu do gabinetu ministra wyczuł, że coś jest nie w porządku. Na podłodze pod drzwiami leżały klucze, jakby ktoś zamknął się nimi od środka. Nikogo jednak nie zastali. Mieli przed sobą wiele spraw do omówienia. Lubił współpracować z tym siwym, doświadczonym mężczyzną. Nalali sobie po filiżance kawy i zagłębili się w dokumenty. Co chwilę dobiegały ich jednak jakieś przytłumione szelesty, stukoty, pomruki. Zaciekawiony rozejrzał się bacznie dookoła i jego wzrok padł na szafę. Najwyraźniej coś dziwnego działo się w jej wnętrzu. Już miał zamiar wstać, kiedy jego noga trafiła pod biurkiem na miękką przeszkodę. Zerknął dyskretnie w dół i zobaczył dobrze mu znany rękaw od kontusza syna, splątany ściśle z koszulą Patryka. Kopnął ją głębiej, by siedzący naprzeciwko minister niczego nie zauważył. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co tych dwoje łobuzów wyprawia właśnie tuż obok. Miał tylko nadzieję, że zachowają zdrowy rozsądek i będą siedzieć cicho. Niestety szybko się przekonał, że nie ma na to co liczyć.

– Słyszał pan to? – Minister odwrócił się w stronę potężnego mebla.

– Pewnie kot – odezwał się książę lekceważąco, w duchu przyrzekając beztroskim draniom paskudną zemstę.

– Łup…  łup… – rozległy się miarowe uderzenia. Lu zrobiło się gorąco, zaczął rozróżniać niskie jęki Damona oraz wysokie piski Patryka. Najwyraźniej ci niewyżyci idioci bzykali się w najlepsze w szafie mężczyzny. – Yhe… yhe… – rozkasłał się nagle książę. Nie mógł dopuścić do takiej kompromitacji. – Może wyjdziemy zobaczyć jak wygląda budowa tego pawilonu. Łatwiej będzie to ocenić na miejscu, te dokumenty są dość mętne. – Wstał i ruszył do drzwi.

– Wypuśćmy najpierw tego kota, strasznie się tam miota. – Minister wyciągną rękę w stronę mebla.

– Lepiej nie, służąca to zrobi. Takie zdenerwowane zwierzę mogłoby pana podrapać – Lucyfer pociągnął go do wyjścia, przysięgając sobie, że pomorduje gówniarzy jak tylko ich dorwie.

– Aaa… – dobiegł ich zza drzwi pełen wyzwolenia skowyt.

– To faktycznie jakaś dzika bestia, dobrze, że nie otworzyłem – stwierdził z ulgą mężczyzna i pokręcił siwą głową.

– Właśnie. – Idący za nim książę ukradkiem otarł pot z czoła. Mało brakowało, a piekielne brukowce dostałyby temat miesiąca.

Narzeczona dla Czarta 11 sequel

Avis krążył nad lasem prawie do rana, aż zupełnie opadł z sił. W głowie miał totalny chaos. Chciał zacząć nowe życie, zrobił wszystko co mógł by się udało, ale jak zwykle znowu oberwał i to właśnie teraz, kiedy w końcu mu się wydawało, że znalazł swoje małe szczęście. Ten podły drań Zolli zniszczył wszystko. 

   Najpierw, kiedy on dwoił się i troił, żeby zwrócił na niego uwagę całkowicie go ignorował i przeganiał jak upierdliwego komara, a on kochał go tak bardzo, że z tęsknoty płakał po nocach. Cały jego pamiętnik, prowadzony odkąd jako szkrab nauczył się pisać, był tylko o nim. Dzień, kiedy zrozumiał, że nic nie wskóra, a miłości nie da się wzbudzić w nikim na siłę, zapamiętał jako najgorszy w swoim życiu. Gdyby nie przyjaciel, nie wiadomo jak by się to skończyło. Westchnął i poszybował w stronę domu. Niebo zaczęło się przejaśniać.

   Potem, gdy dzięki Patrykowi, nieco zmienił swój wizerunek, Zolli nagle się ocknął i nie tylko zaczął się za nim oglądać, ale nawet zrobił się zazdrosny. Jednym słowem, kiedy się okazało, że jest atrakcyjny, wtedy dopiero się nim zainteresował, a jego cierpiące serce nic drania nie obchodziło. Zwyczajnie uniósł się męska ambicją, może nawet założył, że zdobędzie bez trudu takiego naiwnego smarkacza, który przybiegał na każde jego skinienie. Wiedział, że się na niego gniewa, więc posunął się do oszustwa i maskarady. Pewnie by się z nim przespał kilka razy, a potem rzucił jak wszystkie inne swoje zdobycze.Taka podłość nie mogła mu się pomieścić w głowie. Po czymś takim powinien bez trudu o nim zapomnieć. Tylko dlaczego to tak bardzo bolało? Jakby ktoś rozrywał go od wewnątrz na strzępy. Złamane serce jest przecież martwe i nie powinno niczego czuć.

   Wschodziło słońce, a wielka, złota tarcza oświetliła mu zmęczoną, poszarzałą twarz. Wyglądał jakby nagle przybyło mu z dziesięć lat. Poczuł, że siły zupełnie go opuszczają. Zniżył lot i wylądował z wielkim hukiem w ogrodzie, na szczęście krzak porzeczek zamortyzował nieco jego upadek. Wstał potłuczony i podrapany, a jego buzia zastygła w kamienną maskę. Miał wrażenie, że jakiś litościwy duch zamroził jego ciało i duszę. Z domu natychmiast wybiegli, zdenerwowani jego całonocną nieobecnością, rodzice i wzięli go pod ramiona.

– Skarbie, co się stało? – Luis był przerażony jego wyglądem. Chłopak otwierał i zamykał usta, ale nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.

– Chodź do mnie dziecko. – Avgar zacisnął wargi i wziął syna na ręce. Ktokolwiek tak bardzo skrzywdził jego maleństwo powinien szykować się na śmierć. – Przygotuj mu kąpiel, trzeba opatrzyć rany. – Zwrócił się do męża.

   Wspólnymi siłami umyli lecącego im przez ręce chłopca, założyli opatrunki i zanieśli do łóżka. Demon zaaplikował mu silny środek uspokajający, po którym natychmiast zasnął. Gdy tylko zamknął oczy Avgar ruszył do drzwi. Jego szkarłatne oczy rzucały iskry, a szpony zaczęły się wydłużać.

– Niegdzie nie pójdziesz! – Luis stanął mu na drodze. Przeraził się furii widocznej na jego twarzy, doskonale wiedział do czego jest zdolny w takim stanie. – Nie wiemy nawet co się wydarzyło!

– A masz jakieś wątpliwości, bo ja nie! To ten śmierdzący smarem skurczybyk znowu się nad nim znęcał. Czuję na nim jego zapach, jeszcze świeży! Wyrwie z niego tę parszywą duszyczkę i poślę na dno Piekła! – wysyczał mężczyzna.

– Opanuj się! Chcesz doprowadzić do wojny z sąsiadami?! Dobrze wiesz jaki jest Avis, może znowu mu się narzucał, a Zolli nie wytrzymał i coś mu powiedział. W tym wszystkim jest też sporo naszej winy. Powinniśmy już dawno zainterweniować w tej sprawie, a nie przyglądać się temu szaleństwu przez lata – odezwał się smutno Luis i złapał mocno demona za rękę.

– Masz rację, powinniśmy go stąd odesłać. – Mężczyzna usiadł ciężko na krześle i wziął męża na kolana. Jego potężne ciało było nadal napięte jak struna od tłumionego gniewu. – Ale nie wyobrażam sobie domu bez naszego małego anioła.

– Jak się obudzi, spróbuję go namówić na wyjazd do Soni. Mieszka teraz z przyjaciółką w Londynie i na pewno chętnie się nim zaopiekuje. Mają duży dom na przedmieściach, więc na pewno nie będzie im przeszkadzał. Musimy ich rozdzielić, zanim dojdzie do jakiejś tragedii. – Wtulił się w szeroką pierś, która stanowiła dla niego ucieczkę przed całym światem. Objął go za szyję i łagodnie gładził jego plecy uspokajającymi ruchami.

***

   Zolli wrócił do domu później niż Avis, jeśli było to w ogóle możliwe, w jeszcze gorszym stanie. Śmiertelnie przestraszony gwałtowna reakcją chłopaka szukał go przez całą noc. Dobrze znał jego wrażliwość i skłonność do dramatycznych gestów. Obawiał się, że taki wzburzony i rozgoryczony może popełnić jakieś głupstwo. Przetrząsnął każdy kąt wokół miasteczka, niestety miał do dyspozycji jedynie szybkość, siłę i niesamowity węch. Na nic się to jednak nie przydało w tropieniu chłopaka, który poruszał się w powietrzu.

   Nie mógł uwierzyć, że był aż takim tchórzem i niepotrzebnie zwlekał z przyznaniem się do maskarady. Teraz nie tylko został odrzucony, a jego serce pogruchotane na kawałki, ale też skrzywdził ponownie swojego anioła i nie potrafił sobie tego darować. Jeśli coś mu się stanie, sam pójdzie do Avgara i pozwoli sobie wypruć flaki. Biegał jak oszalały aż do świtu, kilka razy spadł do jakiegoś jaru, o mało nie utonął w bagnie, a raz nawet został potrącony przez przejeżdżający motocykl. Ogłuchł i oślepł na cały świat. Dla niego liczył się tylko jasnowłosy chłopiec, który przez niego błąkał się po okolicy. Nie czuł głodu, zmęczenia, ani bólu, jaki z pewnością sprawiły mu liczne rany na jego ciele.

   Kiedy na skraju fizycznego i psychicznego wyczerpania wrócił wreszcie do domu, natychmiast poczuł w pobliżu obecność Avisa. Podkradł się pod okno jego sypialni i z ulgą zobaczył, że spokojnie śpi z szeroko rozrzuconymi nogami i rękami. Prawie usłyszał, jak ciężki głaz stacza się z jego zmaltretowanej piersi i turla się po podwórku. Musiał odpocząć, tylko na małą chwilę. Dopiero teraz do niego dotarło, że ledwie trzyma się na nogach. Miał zamiar doprowadzić się do porządku i wrócić tutaj, by błagać chłopaka o wybaczenie. Będzie to robił tak długo jak będzie konieczne, choćby i do końca życia.

   Na szczęście rodzice gdzieś wyszli, więc nie zobaczyli w jakim opłakanym stanie wrócił do domu. Od razu udał się pod prysznic, wyrzucił zniszczone ubranie do kosza, a potem obmył wszystkie rany i skaleczenia. Powlókł się do sypialni, w samych bokserkach rzucił się na łóżko i mimo targających nim emocji, był tak zmęczony, że zapadł w kamienny sen, z którego obudził się dopiero późnym popołudniem.

***

   Tymczasem Avis wstał już po dwóch godzinach. Wymuszony wypoczynek nieco mu pomógł w odzyskaniu sił. Ubrał się i zawlókł do kuchni, gdzie siedzieli zmartwieni rodzice, dyskutując o czymś po cichu. Dwie pary zatroskanych oczu popatrzyły na niego z ogromną miłością i czułością. Luis wskazał mu miejsce za stołem stanowczym gestem.

– Nie jestem głodny. – Mówienie sprawiało chłopcu trudność. Miał wrażenie, że w gardle utkwił mu jeżozwierz.

– Musisz coś zjeść. Wróciłeś wyglądając jak zombii, mamy nadzieję, że powiesz na co się stało. Bardzo się o ciebie kochanie martwiliśmy. – Postawił przed synem talerz z zupą. Chłopiec włożył do buzi kilka łyżek, które z trudem przełknął.

– Nie chcę o tym mówić. Jestem taki zmęczony jakbym miał sto lat – szepnął i przytulił się do ojca jak za dawnych lat, kiedy był małym szkrabem.

– W takim razie może nas wysłuchasz. Mamy dla ciebie propozycję. – Głaskał chłopca po jasnej głowie. – Myślę, że powinieneś odpocząć i nabrać dystansu. Zastanowić się, czy warto się dalej tak męczyć. Za bardzo opierasz swój świat na innych, może warto poszukać czegoś, co będziesz chciał studiować. Za miesiąc wakacje i masz dobre oceny. Moglibyśmy pojechać do cioci Soni.

– Razem? – Avis podniósł na mężczyznę załzawione oczka, które w tym momencie nieco się ożywiły. Dawno nie robili sobie takiego rodzinnego wypadu. Uwielbiał je, tatusiowe stanowili dla niego nieustanne źródło rozrywki. Pomysłowy, ciągle wpadający w tarapaty Luis i porywczy Avgar, stanowili dość komiczną parę. Potrafili jednak przezwyciężyć wszystkie problemy dzięki łączącemu ich silnemu uczuciu, które zawsze podziwiał. O czymś takim, marzył dla siebie. Teraz jego świat się zawalił i być może już nigdy nie odzyska swoich kolorów. Łzy znowu napłynęły mu do oczu. Zaczął gwałtownie szlochać wtulony w pierś ojca, któremu krajało się serce na widok jego smutku.

– Spakuj nas wszystkich i otwórz portal do domu Soni. Nie chcę korzystać z komunikacji, kiedy mały jest w takim stanie – odezwał się Luis do męża, który natychmiast poszedł wykonać jego polecenie.W pełni się z nim zgadzał, że powinni wyjechać. Po trzech godzinach wyruszyli w podróż, z której nie mieli zamiaru zbyt szybko powrócić.

***

   Zolli zerwał się nagle łóżka na równe nogi. Zerknął na zegar i zaczął się w pośpiechu ubierać. Jak mógł tak strasznie zaspać? Strach usiadł mu na piersiach i wczepił się w niego ostrymi jak sztylety pazurami, niemal go dusząc. Skacząc po dwa schody zbiegł na parter.

– Dokąd? Chodź na obiad! – zawołał za nim Sam, ale odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwiami.

– Coś się musiało stać, bo koło południa nasi sąsiedzi gdzieś wyjechali. Chyba planują dłuższy pobyt, bo mieli spakowanych sporo rzeczy. Nie wiem jak ty, ale ja mam wrażenie, że między chłopcami doszło do ostrej awantury i postanowili z tym skończyć. Tak samo jak my martwią się tą sytuacją. – Pokręcił głową Artur.

– Nie mogę w to uwierzyć – Sam wystawił przez okno głowę. – Faktycznie masz rację, dom zamknięty jest na głucho i nikogo nie ma w środku. Musiało się wydarzyć cos naprawdę paskudnego, skoro się zdecydowali na taki gest.- Usłyszał pośpieszne kroki, do domu wpadł zdyszany Zolli z rozwianymi włosami i błędnym wzrokiem.

– Tato, nie ma ich! Gdzie się mogli podziać? Muszę natychmiast porozmawiać z Avisem! – Cały się trząsł ze zdenerwowania.

– Raczej nie będziesz miał okazji, wyjechali kilka godzin temu. Nie zostawili adresu ani numeru telefonu. Najwyraźniej nie życzą sobie żadnych kontaktów – odezwał się spokojnie Artur i położył mu rękę na ramieniu uspokajającym gestem.

– Ale chcę mu wytłumaczyć… – Popatrzył bezradnie na rodziców, a jego poszarzałą twarz wykrzywił ból. Jego anioł zniknął przeświadczony, że jest najgorszym draniem na świecie. Nie może tego tak zostawić, musi go odnaleźć. Wybiegł ponownie z domu.

***

   Dzień po dniu Zolli szukał Avisa, spotkał się ze wszystkimi jego znajomymi, ale nikt nie wiedział dokąd się udał. Nawet do Patryka napisał tylko jednego sms’a,  że jest z rodzicami i nie ma zamiaru tu powrócić. Będzie kontynuował naukę za granicą. To była przysłowiowa kropla, która przelała czarę goryczy. Mężczyzna z początku miał nadzieję, że kiedy w końcu spotka się z chłopcem, jakoś dojdą do porozumienia. Może nie od razu, ale po jakimś czasie mu wybaczy krzywdy,  jakie wyrządził, a on ze swojej strony zrobi wszystko, by poprawić stosunki między nimi. Upłynęło kilka tygodni, zanim do niego dotarło, że być może już nigdy się nie zobaczą. Po rozmowie ż Patrykiem, który patrzył na niego jak wyjątkowo paskudny rodzaj robaka, całkowicie się załamał. Zamknął się w swoim pokoju niczym w grobowcu i przestał się do kogokolwiek odzywać. Prawie nic nie jadł, nie mył się, leżał tylko na łóżku i tępo patrzył w sufit. Żadne prośby, ani groźby rodziców nic nie pomagały. Przestał odróżniać pory dnia, zobojętniał zupełnie na otoczenie, jakby zamienił się w marmur, zimny i obojętny na wszystko. Natomiast w jego duszy szalał prawdziwy huragan. Wspomnienia płynęły wartkim strumieniem, doprowadzając go do szaleństwa.

 

Te najpiękniejsze…

Avis próbujący wymusić na nim pierwszy pocałunek,

Avis skradający się pod oknem łazienki,

Avis delikatnie opatrujący jego rany,

Avis i jego słodki uśmiech, kiedy wręczał mu prezent urodzinowy,

Avis przytulający się do niego na motorze…

 

I te, które spychały go na dno piekła…

Łzy na policzkach Avisa, kiedy zobaczył go całującego się przed domem ze swoim chłopakiem,

Smutek w oczach Avisa, kiedy nie dostał od niego Walentynki,

Strach, kiedy krzyczał na Avisa za zniszczenie ulubionej koszuli

Ból na szczupłej buzi, kiedy odebrał Avisowi sweter, który trzymał pod poduszką niczym skarb i tulił do siebie każdej nocy

   

   Nagle jego spojrzenie padło na biurko, coś tam leżało. Sięgnął powoli ręką. To był szalik chłopca, który zabrał mu poprzedniej zimy za karę, gdy zwalił na niego z dachu całą lawinę śniegu. Przytulił do niego policzek, nadal pachniał fiołkami. 

Prosta myśl uderzyła go niczym obuchem, aż cały skulił się pod wpływem cierpienia – już nigdy nie poczuje tego słodkiego zapachu, którym emanowała zawsze skóra i włosy Avisa. Jeśli przez resztę życia ma tak cierpieć, to po co właściwie ma żyć? Jego świat umarł, stał się szary, mroczny, pełen przerażających koszmarów i dojmującego smutku. Z szuflady wyjął składany scyzoryk, który dostał od chłopca na dziesiąte urodziny. Bez wahania wbił go w nadgarstek aż po rękojeść. Ciął wzdłuż przedramienia, najgłębiej jak potrafił. Z chorą fascynacją patrzył jak krew zaczyna płynąć coraz szybszym strumieniem. Prawie nie czuł bólu, ten psychiczny był o wiele silniejszy. Nikogo już nie skrzywdzi. Już niedługo zaśnie, zaśnie na zawsze…

Narzeczona dla Czarta 10 sequel

 Avis ubrał się zgodnie z najnowszą modą, starał się nie przesadzić, a i tak w drzwiach zarobił ciężkie spojrzenie ojca, który już miał rzucić jakąś uwagę, ale mamuś Luis w porę zatkał mu dłonią usta. Szybko wybiegł z domu na ulicę, bojąc się , że porywczy demon może się rozmyślić. Klub ,,Maskarada” był dość blisko, już po kwadransie znalazł się przed jego wejściem i nałożył maseczkę. Prawdę mówiąc, kiedy wszedł do środka niewiele mógł zobaczyć. Przyćmione kolorowe światła, snujące się wonne dymy powodowały, że widoczność była bardzo ograniczona, co uwielbiali bywalcy tego miejsca. Czuli się tutaj swobodnie i bezpiecznie, mogli flirtować do woli, nie bojąc się, że zostaną rozpoznani. Chłopak zatrzymał się niezdecydowany w pobliżu baru. Zaraz podszedł do niego jeden z kelnerów i zaprowadził do ustronnej loży, gdzie czekał Nieznajomy, również z zasłoniętą twarzą.

– To dla ciebie. – Podał mu czerwonego tulipana, a potem wskazał miejsce obok siebie. Doskonale wiedział, że blisko związany z naturą chłopiec uwielbia kwiaty.

– Dziękuję. – Zarumienił się Avis i zerknął na mężczyznę spod długich rzęs. Dzisiaj także prezentował się doskonale, w luźniej bluzie  i dopasowanych jeansach wyglądał jakoś tak swobodniej. Pasowały do niego o wiele bardziej niż elegancka koszula poprzedniego dnia. W dodatku obdarzył go zniewalającym uśmiechem, od którego chłopakowi zrobiło się jakoś tak przyjemnie na duszy i pierwszy raz od wielu tygodni zapomniał o swoich kłopotach.

– Witaj jasnowłosy aniele. Mam nadzieję, że cię nie uraziłem swoją propozycją, ale nie potrafiłem o tobie zapomnieć. Co chciałbyś zamówić?

– Jak to co? Obiecane lody i kawa ze śmietanką. – Chłopak posłał mu psotne spojrzenie. – Nie mam dzisiaj zbyt wiele czasu, bo rodzice się okropnie zdenerwowali za wczorajszy wypad. Jak ci na imię? Jestem Avis. – Wyciągnął drobną rękę do mężczyzny, którą ten zamiast uścisnąć, podniósł do ust i pieszczotliwie pocałował. Chłopcu wydawało się, że przeskoczyło na niego szereg maleńkich iskierek, zaczęły pełznąć mu po skórze do góry i rozeszły się p całym ciele.

– Jerzy. Może potem zatańczymy? – Zolli nie potrafił oderwać od niego zachwyconego spojrzenia. Jak to się stało, że do tej pory nie zauważył jaki jest piękny? Jak mógł być taki ślepy? Zmarnował tyle lat na bieganiu nie wiadomo za czym, gdy tymczasem tuż obok miał prawdziwy skarb.
Kelner po chwili przyniósł zamówienie. Chłopak włożył łyżeczkę z lodami do ust i przymknął z przyjemności oczy. Jego delikatna, szczupła twarz nieodmiennie przywodziła mężczyźnie na myśl elfa ze starych baśni. Nie chodziło mu tylko o niezaprzeczalna urodę, ale też o jakieś niezwykłe ciepło i wrażliwość jaką emanowała. Zauważył, że każdy kto na niego spojrzał bezwiednie się uśmiechał.

– Idziemy? – Avis stał przed nim, przytupując nogą do rytmu. Zolli zamyślił się tak bardzo, że nawet nie zauważył, kiedy skończył swój deser.

– Dokąd tylko zechcesz aniele. – Wstał, objął chłopca w wąskiej talii, a potem poprowadził na parkiet, między tańczące pary. Grali wolną melodię, więc przytulił go mocno i kołysali się, patrząc sobie głęboko w oczy. Jeśli istniało jakieś niebo, to było właśnie tutaj, razem z nimi. Tak przynajmniej wydawało się całkowicie zauroczonemu mężczyźnie.

   Chłopak po raz pierwszy w życiu poczuł się tak, jak tego zawsze pragnął.  Zupełnie obcy dla niego człowiek dał mu to, o czym marzył – swoją uwagę, podziw, serce. Miał wrażenie, że jest dla niego kimś ważnym, kogo mógłby polubić, a może nawet pokochać. Położył mu głowę na ramieniu i zaczął wdychać upajający zapach jego ciała. Wydał mu się dziwnie znajomy, ale zaraz odrzucił te myśl, jako zbyt dziwaczną. W końcu widzieli się dopiero drugi raz w życiu, a z poprzedniego niewiele zapamiętał.

   Dwie godziny minęły niezmiernie szybko i piszcząca przeraźliwie komórka, natychmiast to Avisowi uświadomiła. Nie miał ochoty opuszczać ciepłych ramion, ale jeśli nie chciał, by jego porywczy ojciec tu wtargnął, musiał wracać grzecznie do domu.

– Odprowadzisz mnie? – zapytał mężczyznę, który tak jak on, całkowicie stracił poczucie czasu. Zapadła już noc, a ulice w ich miejscowości, były bardzo skąpo oświetlone.

– Oczywiście. – Podał mu kurtkę i wyszli z klubu. Wracali powoli, podziwiając gwiazdy i opowiadając sobie niemądre historyjki ze swojego dzieciństwa. Odkryli, że mają podobne poczucie humory i bawią ich te same żarty. Zatrzymali się pod bramka do ogrodu Avisa. – Szkoda, że musisz  już wracać. To była naprawdę udana randka. – Nachylił się i cmoknął  go w zarumieniony policzek. – Mam nadzieję, że ty też tak myślisz – szepną mu gorąco do szpiczastego ucha.

– Masz mój numer, muszę już iść. – Zmieszany Avis zerknął na niego nieśmiało. – Jerzy, to był naprawdę miły wieczór i liczę, że następny będzie jeszcze lepszy.

– Na pewno. – Zolli nie mógł się powstrzymać, zwinnie się pochylił, łagodnie ujął chłopaka za kark i delikatnie musnął gorącymi wargami jego usta. – Dobranoc aniele. – Umknął w noc zanim mały zdążył zareagować. Schował się za drzewem i widział jak stoi z oszołomiona miną, kompletnie zaskoczony, a potem uśmiecha się słodkim, pełnym szczęścia uśmiechem, odwraca się i idzie do domu.

   Zolli właśnie w tej chwili zrozumiał, że nie ma już odwrotu. Kilka lat temu, kiedy szalał w klubach do białego rana, ojciec próbował mu wytłumaczyć, że kiedyś znajdzie przeznaczonego mu towarzysza i cała reszta świta przestanie dla niego istnieć. Wyśmiał go wtedy, że wielka miłość, to taka głupota wymyślona przez egzaltowanych pisarzy, a tak naprawdę istnieje tylko pożądanie i przyjaźń, tak jak pomiędzy nim, a Arturem. Teraz dopiero zobaczył różnicę, między prawdziwym uczuciem, a zwykłą chęcią zdobycia kolejnego, ponętnego ciała. Siła emocji jakie odczuwał w pobliżu Avisa, sprawiała, że niemal zapominał oddychać. Musiał go mieć za wszelką cenę. Pragnął zanieść go do swojego domu i już nigdy nie wypuszczać z ramion. Ledwie powstrzymał się, by za nim nie pobiec i nie zrealizować swoich nierozsądnych marzeń. Avgar rozerwałby go wtedy na strzępy. Musi jakoś wkraść się w łaski zaborczego ojca swojego anioła, inaczej pozna czym jest Piekło na Ziemi, co do tego nie miał żadnych wątpliwości.

***

   Avis ledwo rano otworzył oczy, a była dopiero szósta rano natychmiast zaczął się ubierać. Boso wpadł do kuchni, porwał jakąś bułkę i wepchnął ją całą do buzi, po czym pognał do pałacu Belzebuba, jakby się paliło. Nikt go nie zatrzymał, bo wszyscy doskonale wiedzieli, że jest bliskim przyjacielem Patryka. Wpadł jak bomba do sypialni chłopaka i bezceremonialnie wskoczył mu na łóżko.

– Ożesz ty głupolu…- jęknęła zaatakowana ofiara i wystawiła głowę spod kołdry. – Wiesz która jest godzina?! Popieprzyło cię?!

– Ale musiałem… musiałem… ciesz się, że nie przybiegłem o drugiej w nocy, tylko doczekałem aż się rozwidniło… – Avisa energia dosłownie rozpierała. – Muszę ci wszystko opowiedzieć…

– Jesteś naprawdę szalony, ale skoro musisz – zachichotał Patryk i zrobił mu miejsce obok siebie.

– Spotkałem się z nim, ma na imię Jerzy i nawet mnie pocałował… – Wszystko to chłopak wypowiedział na jednym oddechu, wiercąc się przy tym na wszystkie strony.

– Jakby miał rozum, to wpakowałby cię do łóżka i tak wymęczył, żebyś tu nie mógł przylecieć o świcie! – Ziewnął szeroko chłopak, zczołgał się z materaca i zdzwonił na służbę. – Niech ktoś przyniesie dla nas śniadanie – zwrócił się do przecierającego oczy lokaja, po czym pociągnął przyjaciela za ręką i wepchnął go na krzesło. Sam usiadł obok i nalał im obu kawy z mlekiem.

 – Nie dałbym się przelecieć na pierwszej randce! – fuknął Avis, wziął leżącego na patrze banana i rzucił nim w Patryka.

– A na drugiej…?
– Jesteś wstrętny! – nadął się urażony.

– No żartuję przecież, opowiadaj… Dawno nie widziałem, żebyś się tak do czegoś zapalił. Ostatnio chodziłeś taki smutny i zdołowany. Mam nadzieję, że ten nowy znajomy naprawdę jest ciebie wart. – Poważnie spojrzał przyjacielowi w oczy.

– Jest wspaniały – westchnął głęboko, a oczy zalśniły mu niczym latarenki. – Ma przepastne ramiona! A całuje tak słodko i czule, że omal się nie rozpuściłem niczym lody waniliowe. – Wniebowzięta mina chłopaka mówiła sama za siebie.

– Uspokój się i zacznij wszystko od początku…

Tak spędzili  godzinę, w czasie której Avis zrelacjonował swoja randkę z największymi detalami, które niekoniecznie chciał znać Patryk, ale cóż, przyjaźń zobowiązuje. Kręcił się przy tym i podskakiwał, podkreślając całym sobą każde zdanie. Chłopak zaczął się zastanawiać, czy ten cały Jerzy da sobie radę z tym małym wulkanem energii. Przeciętny facet zamienił by się w kałużę po tygodniu.

– Ale ty nic mi nie powiedziałeś, jak wyszedłeś z całej opresji… – Avis ze zdumieniem zobaczył jak przyjaciel robi się czerwony niczym dorodny pomidorek. – Ejże, ty mnie tu zagadujesz… – przeczołgał się pod stołem i usiadł na podłodze u stóp zmieszanego chłopaka. – No, gadaj jak skończyła się cała awantura!

– Za zasłoną… – wyjąkał Patryk, a jego buzia nie różniła się już kolorem od płomiennych włosów. Cicho, urywanym głosem i w bardzo oględnych słowach, opowiedział co się wydarzyło od wyjścia z klubu.

– Dałeś sobie włożyć rękę do majtek, a mnie jednego całusa wygadujesz? Ale jesteś zakłamany! – Avis nieco podniósł głos i przyjaciel zatkał mu ręka usta. Niestety jak się okazało zbyt późno.

– Czemu ta mała pchła poleruje tyłkiem posadzkę i kto by ją tam chciał pocałować? – usłyszeli złośliwy głos Damona. – Musiało być ciemno i nieszczęsny facet z kimś cię pomylił! – Ledwo na chwilę spuścił narzeczonego z oczu i już zastał tego nachalnego gówniarza z głową na jego kolanach.

– A ty wykorzystałeś bezwstydnie mojego przyjaciela. Biedak od kilku lat na głodzie chodzi, więc z desperacji dał ci się zmacać za tą kotarą! – Wystawił do księcia język i umknął do drzwi. Nie miał zamiaru dyskutować z tym nadętym arystokratą, zupełnie nie rozumiał co Patryk w nim widzi.

***

   

   Sezon randkowy trwał nadal. Para dogadywała się coraz lepiej i z każdym minionym dniem coraz bardziej się do siebie przywiązywali. Pisali sobie przed snem długie sms’y albo wisieli godzinami na telefonach, zganiani z nich przez zdenerwowanych rodziców.  Mimo, że spędzali ze sobą sporo czasu ciągle było im mało.

   Zolli ciągle obmyślał nowy plan, jak przyznać się chłopakowi kim jest naprawdę, ale żadnego z nich nie zrealizował, za bardzo bał się jego reakcji. Zależało mu na nim tak bardzo, że na myśl o rozstaniu dostawał dreszczy ze strachu. Jasnowłosy anioł całkowicie zawładnął jego sercem, a może miał go od zawsze, ale on nie zdawał sobie z tego sprawy. Kładł się wieczorem i wstawał rano z jego imieniem na ustach. Śnił o nim po nocach i pragnął z całych sił, ale kiedy dochodziło do spotkania, odważał się tylko na małego buziaka. Nieczyste sumienie nie dawało mu spokoju. Nie umiał wyzwolić się z tego zamkniętego kręgu z kłamstw, który sam stworzył.

   Avis i Jerzy spotykali się tak często jak tylko mogli, ale za każdym razem w tym samym miejscu, czyli klubie ,,Maskarada”. Po jakimś czasie chłopaka zaczęło to trochę irytować. Robił się coraz bardziej podejrzliwy. Nowy znajomy zachowywał się dość dziwnie, a on miał nieodmienne wrażenie, że skądś go na pewno zna. Czuł, że coś mu umyka, coś bardzo istotnego. Chciał iść z nim na spacer, obejrzeć jakiś film do kina, zjeść pizzę. Jednym słowem robić wszystko to, co jego rówieśnicy.

– Chodźmy na basen – poprosił któregoś dnia Avis. Siedzieli na swoim ulubionym miejscu w ustronnej loży.
– Przecież już za późno – uśmiechnął się do niego Zolli, ale jakieś nieprzyjemne uczucie zaczaiło się w pobliżu jego serca.

– Jutro mam wolne, moglibyśmy pojechać rano do Krakowa i trochę się powłóczyć po galeriach – zaproponował, po czym założył ręce na  piersiach, co u niego oznaczało napad oślego uporu.

– Ale ja jestem zajęty i nie…

– Wstydzisz się mnie, prawda? – Popatrzył poważnie na mężczyznę, z jego delikatnej twarzy zniknął, nieodłączny zazwyczaj, uśmiech.

– Co ci aniele przyszło do głowy?

– Nie zaprzeczaj, to prawda. Myślałem nad tym całą noc. Spotykamy się w ciemnościach jak jacyś spiskowcy, nic właściwie o tobie nie wiem. Nie znam twojej rodziny, nie powiedziałeś mi gdzie pracujesz, nigdzie razem nie wychodzimy. Wniosek nasuwa się sam! Co ukrywasz? – Avis wstał ze swojego miejsca i usiadł zdenerwowanemu Jerzemu na kolanach, aby nie mógł uciec. Zdecydował, że czas wyjaśnić pewne sprawy do końca, zanim zabrną zbyt daleko.

– Nic…- głos mężczyzny nieco zadrżał.

– Więc ściąg tę maskę! – Zwinna ręka zdarła mu z twarzy zasłonę. Chłopak zastygł niczym marmurowy posąg, wpatrywał się bez słowa w twarz sąsiada, a jego oczy robiły się coraz większe i większe.

– Wybacz mi maleńki tą maskaradę… – zaczął ostrożnie Zolli. Nie skończył jednak, bo Avis zerwał się gwałtownie z jego kolan. Na jego pobladłej jak chusta twarzy pojawiło się cierpienie tak silne, że całkowicie zmieniło jej rysy. A potem wybuchnął z siłą huraganu. Uderzył mężczyznę pięścią i trafił we wrażliwe miejsce pod okiem, policzek zaczął mu natychmiast puchnąć.

– Ostatni raz ze mnie zakpiłeś! Musiałeś się nieźle bawić, grając mojego chłopaka! Ten głupi, naiwny smarkacz znowu dał ci się nabrać! Nigdy więcej nie chcę cię widzieć na oczy! Precz! – wrzasnął, aż wszyscy obecni w klubie podskoczyli na swoich miejscach. – Nikt nigdy mnie tak bardzo nie skrzywdził! – Nie czuł, że łzy strumieniem płyną mu po twarzy, cały dygotał jak w gorączce. Musiał się stąd wydostać! Natychmiast! Roztrącił tańczące na parkiecie pary i wybiegł prosto w noc. Kiedy tylko znalazł się daleka od oczu ciekawskich rozłożył skrzydła i poszybował ku gwiazdom. Serce tłukło mu się boleśnie w piersiach, a emocje zdawały się rozsadzać czaszkę.

– Awiiisss! – Rozległ się przerażający, rozpaczliwy krzyk, do złudzenia przypominający wilcze wycie.

Narzeczona dla Czarta 9 sequel

Patryk obudził się dość późno i zaskoczony spojrzał na pusty materac obok siebie. Teraz w blasku dnia zaczął się zastanawiać, czy wczorajsza noc mu się czasem nie przyśniła. Czy naprawdę Damon wyznał mu to wszystko, a on powiedział mu, że go kocha? Jeśli tak było, dlaczego go tutaj nie ma, a miejsce obok niego zupełnie już ostygło? Zerknął na zegar i zorientował się, że ma tylko kwadrans na przygotowanie się do wspólnego śniadania z teściami. Wziął błyskawiczny prysznic, wysuszył włosy i starannie wybrał swój strój. Wiedział, że książę Lu, przywiązuje do niego dużą wagę. Chciał się pokazać mężczyźnie, którego zawsze lubił, od najlepszej strony. Oczywiście nieco się spóźnił i zarobił niezadowolone spojrzenie Belzebuba. Władca bardzo rygorystycznie przestrzegał godzin posiłków. Patryk prawdę mówiąc trochę się go bał, wzbudzał w nim jakiś lęk połączony z szacunkiem.   

– Przepraszam, wczoraj nie mogłem zasnąć i odrobinę zaspałem – szepnął nieśmiało i usiadł obok narzeczonego.

– Nic się nie stało kochanie. – Lu uszczypnął męża pod stołem. – Nie strasz chłopaka miną złego wilka, to nasz pierwszy posiłek w rodzinnym gronie. – Jasna kitka podkradła się z tyłu i pociągnęła stanowczo za czarną. – Cieszę się, że nasza gromadka się powiększa.

– Przecież ja go lubię, więc dlaczego miałbym go straszyć? –  Władca uśmiechnął się uspokajająco do zmieszanego Patryka. – A jeśli chcesz powiększyć naszą gromadkę, to służę pomocą o każdej porze dnia i nocy. – Spojrzał na męża wymownie.

– Bez… – jęknął zarumieniony Lu – tu są dzieci…

– Tato… – odezwał się tym samym tonem Damon. – Co Patryk o nas pomyśli?

– Nie przeszedł jeszcze lekcji o bocianie? – odezwał się zdumiony władca i spojrzał zaciekawiony na chłopaka, którego buzia przybrała kolor dojrzałego pomidora. – Jeśli nie, trzeba go będzie szybko uświadomić.

– Nie trzeba… – wyjąkał cichutko Patryk, przerażony perspektywą rozmowy z tym groźnym mężczyzną o sprawach intymnych. – Mamuś mi o wszystkim powiedział.

– Może lepiej coś zjedz! – Lu włożył mężowi do ust sporą kiełbaskę. – Im mniej mówisz tym lepiej!

   Tymczasem chłopak zerknął na narzeczonego, który odkąd przyszedł nie tylko się z nim nie przywitał, ale siedział sztywny jak drut i ani razu się do niego nie odezwał. Nie wiedział co myśleć o jego zachowaniu. Wyglądało na to, że się o coś pogniewał, tylko że on nie miał pojęcia o co. Zaczął analizować wszystko co powiedzieli poprzedniego dnia zdanie po zdaniu. Dopiero, kiedy kończyli posiłek przypomniał sobie, tych kilka niemądrych słów, rzuconych niemal we śnie. Jeśli się na tym dobrze zastanowić, to zabrzmiały dość dwuznacznie.

– Damon, chyba powinniśmy pogadać – zwrócił się do narzeczonego, który zmierzył go chłodnym spojrzeniem szkarłatnych oczu.

– Nie widzę takiej potrzeby. Myślę, że Avis byłby odpowiedniejszym partnerem – odezwał się uprzejmie, ukłonił rodzicom i wyszedł z jadalni.

– A tego co ukąsiło? – zapytał zdziwiony Bez.

– Jak myślisz skarbie? Jest tak podobny do ciebie, że to aż przerażające. – Lu uśmiechnął się do Patryka. – Nie martw się, będziecie mieć dziś okazję się dogadać. Weźmiecie udział w oficjalnej audiencji. Musicie się nauczyć bardzo wielu rzeczy, a rozmowa z posłami z całego świata jest jedną z nich. Bądź gotów na szesnastą.

***

   Avis za karę pielił ogródek. Mamuś doskonale wiedział jak tego nie lubi, dla niego wyrywanie biednych roślinek było wbrew naturze. Czuł się jak kat, wykonujący na nich egzekucję, brutalnie wytargujący z ziemi biedne korzonki. Wszyscy byli dla niego tacy niesprawiedliwi. Rodzice nie mieli grama litości dla jego złego samopoczucia. Kazali mu wysprzątać teren wokół domu oraz uporządkować grządki z jarzynami. Strasznie go suszyło i ciągnął za sobą wielką butlę z wodą mineralną. Kac dawał jednak o sobie znać. Nagle odezwała się komórka, przyszedł sms od nieznanego numeru.

,, Jasnowłosy aniele, jesteś mi coś winny za wczorajszy wieczór. Spotkaj się ze mną w klubie  o dwudziestej. Co myślisz o lodach z polewą karmelową na dobry początek nowej znajomości? – zauroczony Nienajomy”

W Avisie poskoczyło z radości serce. To był jego pierwszy prawdziwy wielbiciel. Nikt nigdy tak ładnie do niego nie mówił, no może oprócz taty. Aniele, jak to słodko brzmi – cieszył się w duchu chłopak, a potem zaczął pracować ze zdwojoną prędkością. Skoro miał iść na randkę, to musiał się pośpieszyć.

   Obserwujący go z okna Zolli uśmiechnął się do siebie na widok jego rozpromienionej buzi, kiedy przeczytał wiadomość. Najwyraźniej jego plan działał niezawodnie. Teraz wystarczyło zorganizować parę randek i przekonać chłopaka, że jest dla niego wprost stworzony. Prawdę mówiąc dalej pomysły mężczyzny nie sięgały.

   Avisowi po długich błaganiach i dziesiątkach przysiąg, udało się wyprosić u rodziców pozwolenie na dwugodzinny wypad do klubu. Niestety o dwudziestej drugiej musiał być już z powrotem w domu. Doszedł jednak do wniosku, że lepsze to, niż rozpamiętywanie w swoim pokoju beznadziejnego uczucia do tego kretyna Zolliego. Nieznajomy przypadł mu do gustu i miał nadzieję, jeśli nie na wielką miłość, to przynajmniej na przyjaźń. Do tej pory Patryk był jedyną osobą do której się zbliżył, a on ze swoim otwartym charakterem pragnął szerokiego grona znajomych. Mogliby organizować wspólne imprezy, wyjazdy, może nawet spędzić razem całe wakacje. Rozmarzył się na dobre, nawet nie zauważył, kiedy poślizgnął się na mokrej trawie i wylądował na tyłku w błotnistej kałuży.

– Co za niezdara? – mruknął cicho Zolli, przyglądający się z rozbawieniem jego wyczynom. Niestety dotarło to jednak do uszu chłopaka. Odwrócił do sąsiada umazaną brązową breją buzię i pokazał mu język, po czym dumnym krokiem udał się do domu. Był na siebie strasznie zły. Ten idiota zza płotu miał chyba jakiś szósty zmysł i zawsze trafiał na momenty, kiedy robił z siebie kompletnego ciamajdę. Ale teraz się to zmieni, zostanie światowym człowiekiem, a potem będzie się doskonale bawił z nowymi znajomymi. Wtedy na pewno zapomni o swoich dziecinnych mrzonkach. Teraz musi wziąć kąpiel oraz się wystroić tak, jak uczył go Patryk. Energicznie pomaszerował do domu.

***

   Patryk ubrał się zgodnie z zasadami obowiązującymi na dworze. Jednak trochę poprawił swój wygląd drobnymi zabiegami. Założył mocno dopasowany w talii kontusz. Związał włosy zieloną wstążką podkreślającą jego piękne, miedziane włosy. Wyszczotkował kitkę, że teraz lśniła jak wypolerowana. Powiewała za nim niczym flaga, podkreślając kołyszące się kusząco zgrabne pośladki. Kiedy szedł korytarzami pałacu, niejedna głowa odwróciła się za nim, a jej właściciel posłał mu tęskne spojrzenie, on jednak tego nie widział, zastanawiając się jak dotrzeć do upartego Damona.

   Weszli całą rodziną do sali tronowej, gdzie zgromadził się już dwór. Wszyscy ciekawie zerkali na trzymających się z tyłu chłopców. Lucyfer wskazał im miejsce po swojej prawej stronie. Stanęli ramię w ramię – Damon w niedbałej pozie z dumnie uniesiona głową oraz Patryk z nieśmiałym uśmiechem na delikatnej twarzy. Tworzyli razem piękną parę i wszyscy spoglądali na nich z aprobatą. Uznali, że młody książę doskonale wybrał partnera. O historii z zaklęciem, nie wiedział nikt spoza kręgu przyjaciół. Belzebub zaczął przyjmować zagraniczne poselstwa i w sali zrobiło się głośno. Patryk z początku przysłuchiwał się toczącym rozmowom, ale po chwili zaczął przysuwać się do Damona, który bez zwracania na siebie uwagi nie mógł zrobić ani kroku, choć miał na to ogromną ochotę.

– Jesteś na mnie zły prawda? Zamiast się dąsać jak dziecko, może powiesz o co chodzi?- wyszeptał mu wprost do ucha, omal nie dotykając go ustami.

– Nie mamy o czym, a ja nie mam prawa do dąsów. Wczoraj jasno mi dałeś do zrozumienia, kto jest dla ciebie najważniejszy – wymruczał Damon, usiłując odsunąć głowę jak najdalej od ponętnych warg.

– On jest moim przyjacielem, a ty narzeczonym. Czy ty naprawdę nie widzisz różnicy? – Stali tak blisko, że dotykali się ramionami.

– Widzę! Jego naprawdę lubisz, mnie tolerujesz, bo musisz – stwierdził z uporem książę. Z całej siły próbował oprzeć się temu kojącemu ciepłu, płynącemu od ciała obok.

– Ty jesteś jak mój ojciec! Ja do niego zielone… zielone i wszyscy widzą zielone, a on dalej czarne…- W oczach Patryka zapłonęły psotne iskierki. Ukradkiem położył  dłoń na plecach narzeczonego i zaczął ją zsuwać coraz niżej pieszczotliwym ruchem. Nie miał pojęcia skąd nabrał takiej odwagi.

– Naruszasz moją przestrzeń osobistą! – Nadął się Damon. W duchu zaczął lekko panikować, bo doskonale wiedział, że opanowania nie starczy mu na zbyt długo.

– Naprawdę? – Chłopakowi mimo jego ostrych słów zrobiło się jakoś ciepło na sercu. Dobrze widział ból w szkarłatnych oczach, a który próbował przed nim ukryć i zamaskować szorstkim zachowaniem. Ten głuptas opacznie zrozumiał jego słowa i był zazdrosny o Avisa. Ruda kitka podkradła się ostrożnie, złapała jasną, a potem splotła z nią w czułym uścisku. Obaj narzeczeni zarumienili się gwałtownie i przeszył ich przyjemny dreszczyk.

– Co robisz? – syknął książę na którego bliskość chłopaka działała niczym narkotyk. Wystarczyło kilka uściśnięć puszystego ogonka, by jego ciało zaczęło się rozpalać. Zezłościł się sam na siebie, że jest taki bezwolny w obecności tego rudzielca, który właściwie robił z nim co chciał.
– Miziam cię… – Uśmiechnął się do niego łobuzersko Patryk, a nogi zrobiły mu się dziwnie miękkie. Nie miał żadnego doświadczenia w tych sprawach. Nie wiedział jak daleko może się posunąć, bez zwracania na nich zbytniej uwagi. Cały czas stali na podwyższeniu obok tronu Lucyfera i byli doskonale widoczni dla czartów zgromadzonych w sali tronowej. Co prawda toczyły się ważne, absorbujące rozmowy, ale i tak wszyscy na nich co chwilę zerkali. Zwłaszcza przybysze z zagranicy bacznie ich obserwowali, by potem mieli co opowiedzieć swoim władcom.

– Zupełnie oszala… – Nie dokończył Damon, bo poczuł ja drobna dłoń zaciska się na jego pośladku i zaczyna go masować. Problem w spodniach zaczął gwałtownie narastać, podziękował w duchu za długi kontusz, który miał na sobie. – Mhm…- zamruczał bezwiednie. Dłoń wystrzeliła bez udziału jego woli i zacisnęła się pożądliwie na tyłku narzeczonego. Palce zaczęły natychmiast wykonywać na nim pełen namiętności taniec. Z satysfakcją zobaczył jak Patryk zaczyna coraz szybciej oddychać, a potem zaciska mocno lewą dłoń na oparciu tronu.

– Cholera… – pisnął cicho i zacisnął uda. Nie spodziewał się, że jego ciało zareaguje tak gwałtownie. Ogonki z tyłu też nie próżnowały, pieściły się coraz śmielej, zwielokrotniając doznania. – Ja zaraz… – wyjąkał i spojrzał na narzeczonego bezradnie. Twarz dosłownie płonęła mu ze wstydu. Jeszcze trochę i skompromituje się w obecności całego dworu.

   Lucyfer do tej pory nie zwracał uwagi na chłopców, zajęty toczącymi się rozmowami. Teraz miał chwilę oddechu, zerknął na nich, a potem cały skamieniał na widok ich szkarłatnych policzków i splecionych w miłosnym uścisku ogonków. Z jednej strony miał im ochotę przylać za te skandaliczne wyczyny, a drugiej zrobiło mu się ich żal. Obaj mieli tak nieszczęśliwe, speszone miny, że uśmiechnął się rozbawiony. Dostali już swoją nauczkę, teraz czas na rzucenie im koła ratunkowego.

– Uciekajcie, ale już… – mruknął szeptem do chłopców. – Wyjdźcie dyskretnie ukrytymi drzwiami.

   Narzeczonym nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, zaczęli powoli cofać się do tyłu, a Damon nacisnął mechanizm na ścianie. Wciągnął chłopaka w otwarte przejście i wylądowali w szerokim korytarzu prowadzącym do jadalni. Na szczęście do kolacji było jeszcze trochę czasu i o tej porze nie było tu nikogo. Po lewej stronie była spora wnęka zasłonięta grubą kotarą, sięgającą do samej ziemi. Właśnie tam pociągnął Patryka książę, a potem pchnął na ścianę osłoniętą barwnym arrasem, przedstawiającym jakieś sceny z polowania. W kącie stało duże krzesło z oparciem.

– Dłużej już nie wytrzymam… – jęknął i wpił się desperacko w usta chłopaka, który bynajmniej się nie bronił owładnięty identyczną obsesją. Języki splotły się w pełnym pasji tańcu.

– Muszę… – szepnął ochrypły głosem Patryk i otarł się niecierpliwe swoim kroczem o krocze  narzeczonego. Nie za bardzo wiedział jak się do tego zabrać, ale miał wrażenie, że jeśli czegoś natychmiast nie zrobi, to szalejące w nim uczucia rozerwą go na strzępy. – Proszę…- zaskomlił  błagalnie.

– Już kochanie… – Damon ujął jego drżącą rękę i zacisnął na swoim kroczu, a jego smukła dłoń wślizgnęła się pod bieliznę wygiętego w łuk narzeczonego. – Cii…- Ustami zaczął błądzić po pachnącej piżmem szyi, jednocześnie pieszcząc palcami członka pojękującego chłopaka. Tak słodko wił się w jego ramionach, uległy i rozpalony, całkowicie zdany na jego łaskę.

– Ale… – Nieco przestraszony ogarniającą go niemocą Patryk zacisnął uda. Nie za bardzo wiedział co się z nim dzieje, to był pierwszy raz kiedy ktoś dotykał go tak intymnie. Czuł jak kitka mężczyzny wkrada mu się do spodni i zaczyna pieścić szparę między pośladkami. Nie miał pojęcia, że to miejsce było tak wrażliwe, tysiące drobnych dreszczy zaczęły wstrząsać jego ciałem.

– Spokojnie kochanie, zaufaj mi… Pozwól dać sobie rozkosz… – aksamity głos Damona brzmiał niesamowicie uwodzicielsko. Chłopak poddał mu się całkowicie. Rozsunął nieco nogi, ułatwiając mu dostęp i oparł spocone czoło o jego ramię. Mimo kompletnego zamroczenia, nie zapomniał jednak nieśmiało dotykać nabrzmiałego penisa mężczyzny przez spodnie. – O tak… Buzi… – Patryk posłusznie zrobił o co go poprosił. Książę zaczął scałowywać z jego warg coraz głośniejsze, ochrypłe  okrzyki. Przyśpieszył ruchy dłoni na jego sączącym członku. Teraz zatracili się obaj i cały świat zniknął, zostali tylko oni, zanurzeni w morzu namiętności. Ich ciała płonęły, spalane w białym ogniu pożądania, wtulone w siebie tak ściśle, jak to tylko było możliwe.

– Aach… – rozległo się prawie jednocześnie z ich ust. Obaj doznali tak gwałtownego spełnienia, że teraz dyszeli ciężko i podtrzymywali się nawzajem, by nie osunąć się na marmurową posadzkę.

Narzeczona dla Czarta 8 sequel

Luis obudził się o drugiej w nocy, pomacał miejsce obok siebie. Było zimne i puste. Na podwórku ktoś wrzeszczał, a potem rozległy się głuche uderzenia. Najwyraźniej pod furtką do jego domu trwała bójka. Zawołał męża – nikt mu nie odpowiedział, zajrzał do sypialni syna – nikogo nie było. Zdenerwowany, w samej piżamie wybiegł z mieszkania na ulicę, gdzie zobaczył Avgara i Zolliego okładających się zapamiętale pięściami. Avis za to stał w dziwnej pozycji, chwiał się niczym drzewo na wietrze i trzymał się płotu.

– Wy cholerni macho! Już ja was nauczę rozumu! – wrzasnął Luis, chwycił węża ogrodowego i odkręcił kran. Silny strumień wody pod ciśnieniem skierował wprost na walczących mężczyzn. Zbił ich z nóg i przewrócił na ziemię. Avgar chciał się poderwać, ale mąż powalił go jeszcze raz. – Ty, wynocha! – wskazał na Zolliego, który trzymał się za oko, które puchło w zastraszającym tempie.

– Gdzie?! Jeszcze z tobą nie skończyłem szczeniaku! – ryknął demon, którego wściekłość nadal nie opuściła, mimo że cały ociekał wodą i nawet zaczął szczękać zębami.

– Zajmij się lepiej swoim synem, ledwie trzyma się na nogach, ty furiacie! – Luis wskazał na Avisa, który nagle pochylił się gwałtownie do przodu i zaczął wymiotować, po czym upadł na kolana.

– Kochanie – Avgar natychmiast przestał warczeć na sąsiada i podbiegł do syna. Jego maleństwo miało pierwszeństwo, przed tym zboczonym mechanikiem, z którym rozprawi się innym razem. Mrucząc pod nosem, wziął syna na ręce i poszedł z nim do domu. Jasnowłosy aniołek cuchnął niczym żul z miejscowego baru. Będzie musiał jutro przeprowadzić z nim poważną rozmowę.

***

   W tym samym czasie Damon miał zupełnie inne problemy. Udało mu się co prawda dotrzeć bez przeszkód do pałacu, ale kiedy położył Patryka na łożu w jego sypialni zaczęły się problemy. Nie chciał, aby ich mała wyprawa się wydała, bo obaj mieliby potem niepotrzebne kłopoty. Rodzice już i tak byli na nich źli, nie było sensu drażnić ich jeszcze bardziej. Rudzielec miał jednak na ten temat odmienne zdanie. Najpierw zaczął śpiewać smętną balladę razem z zawodzącym w radiu piosenkarzem, a potem łzy zaczęły cieknąć mu po twarzy i zaczął szlochać.

– Nikt mmnie nnie kkocha – jąkał się pochlipując w rękaw koszuli. – Nnawet mamuś wysłał mmnie do obcego pałacu. Kkto mi rano upiecze bułeczki z cynamonem?

– Głuptas – książę położył się obok i przytulił do siebie pijanego nieszczęśnika. – Poproszę kucharza, to ci zrobi takie same – głaskał go uspokajająco po plecach.

– Nnaprawdę? – czarne, zamglone oczy wpatrywały się w niego uważnie. Nawet taki pijany i śmierdzący wódką, wydawał się mężczyźnie niesamowicie słodki i pociągający. – Ddamon też mnie nie kkocha, wiesz? – wymamrotał. Książę w tym momencie doszedł do wniosku, że narzeczony go nie poznaje i zwierza niczym komuś zupełnie obcemu.

– Na pewno cię kocha, przecież się z tobą żeni – próbował uspokoić mażącego się chłopaka, który położył mu głowę na torsie i potarł o niego policzkiem.

– Wwcale nie, jak ppierwszy raz się zobaczyliśmy, to powiedział, że jestem brzydki i chciał wymienić. Myślałem, że zostanie moim pprzyjacielem, a on mnie wyśmiał, bo mam rude włosy.

– Na pewno tego żałował. Nie możesz mu całe życie w wypominać tych kilku pochopnych słów – tłumaczył mu łagodnie, zaskoczony, że nadal tak mocno przeżywa dziecięce kłótnie.

– Nieprawda, nie były pochopne. Ppotem nazwał mnie wiewiórem, marchewką i chciał kupić całusa za szmatki, jakby moje serce było na sprzedaż – nie odpuszczał Patryk. Wspomnienia wracały równie żywe jak kilka lat temu i nadal bolały. – A jja chciałem żeby mnie polubił i przeprosił za te paskudne słowa. Czy wiesz ile dni nie chciałem potem wyjść z domu, bo myślałem, że jestem nnajbrzydszym chłopcem w mieście? Tak szkaradnym, że nawet narzeczony mnie nie chciał! – wyszeptał, a jego smukłe plecy zaczęły drżeć.

– Co ty sobie ubzdurałeś? To nie było tak! – Damon okrył go kocem i przygarnął jeszcze bliżej do siebie.

– A jak? – pełne łez, czarne oczy popatrzyły na niego z ciekawością.

– Niemądry książę wyobraził sobie, złotowłosą księżniczkę o błękitnych oczach. Taką jak pokazują w większości baśni, dlatego na widok narzeczonego tak głupio zareagował. Potem doszedł do wniosku, że rude włosy są ładniejsze niż blond, ale krzywda już się stała, a on był zbyt dumny by przeprosić.

– Ale on kazał mi się pocałować! Nie poprosił, nawet nie powiedział, że mnie lubi, tylko wydał rozkaz jak książę. Pewnie się chciał zabawić moim kosztem – westchnął smutno.

– On wtedy myślał jedynie o twoich ustach i o tym jak słodko wyglądają, kiedy je przygryzasz – dotknął delikatnie, czubkami palców jego warg. – Nie miał niczego złego na myśli.

– Potem się chyba obraził, bo już nie próbował się do mnie zbliżyć. Więcej wiedziały o nim gazety, niż ja, jego narzeczony. Ciągle pisały o jego nowych kochankach. Wiesz jak płakałem nad tymi zdjęciami? Każdy inny był lepszy niż ja. Miałem wyjść za mężczyznę, który mnie nie chciał, nie lubił i uważał za brzydala. Nawet dzień przed zaręczynami obmacywał się z jakimiś tancerzami – chłopak wpełznął pod koc tak, że widać było tylko jego pełne smutku, ciemne oczy.

– Patryk, odtrącałeś go, każdym spojrzeniem i gestem! Co miał robić?  Myślał, że go znienawidziłeś – wyszeptał mu wprost do ucha. – Nie wiedział jak to naprawić i kiedy zostawał sam, ściągał maskę i rozpaczał równie mocno jak ty.

– Naprawdę?

– Naprawdę!

– Damon… Chodźmy już spać. I… Też cię kocham – Patryk ziewną szeroko, przywarł do niego i zamknął oczy. Książę leżał nieruchomo z otwartymi niemądrze ustami. Był przekonany, że chłopak jest ledwie przytomny i wcale go nie poznaje. Alkohol poluzował bariery,  jakimi zwykle się otaczał. W tych niezwykłych okolicznościach, wyznali sobie rzeczy, które normalnie żadnemu z nich nie przeszłyby przez gardło. Serce księcia zaczęło bić jak szalone, kiedy uświadomił sobie w pełni, co narzeczony do niego powiedział.

 Ten uparty rudzielec mnie kocha! Naprawdę kocha! – wirowało mu w głowie i odbijało się echem w każdej najmniejszej komórce jego ciała. Radość dosłownie chwyciła mężczyznę za gardło i omal nie rozsadziła mu piersi. Będzie mógł wziąć go w ramiona i nigdy nie wypuszczać. Tulić i pieścić do utraty tchu. Spędzać każdy dzień, patrząc mu z bliska prosto w oczy i trzymając jego dłoń. Zwyczajnie nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Coś jednak nie dało mu spokoju, maleńka, ale dokuczliwa rysa na tym pięknym obrazie.

– Patryk śpisz?

– Nie, bo mi nie dajesz – chłopak był już na granicy snu.

– Powiedz, dlaczego pozwoliłeś się pocałować Avisowi? Skoro mnie kochasz, to powinieneś go odepchnąć! – ta scena z dzisiejszej nocy wyjątkowo mocno utkwiła Damonowi w pamięci. Było w niej coś, co bardzo go zaniepokoiło.

– Był taki ciepły, pachniał lasem i świeżo zerwanymi poziomkami. Jego ramiona zawsze oznaczały bezwarunkowe uczucie i bezpieczeństwo. Jest niezwykły, zawsze był dla mnie kimś ważnym – wymruczał Patryk na wpół śpiąc. Nie zdawał sobie sprawy, że Damon właśnie poczuł, jakby wbił mu nóż w samo serce. Zazdrość natychmiast zaczęła zatruwać mu myśli. Jaki on głupi! Wyobrażał sobie, że Patryk faktycznie go kocha. Może lubi, ale nie tak, jak tego jasnowłosego głuptasa. Teraz to jemu łzy zakręciły się w oczach. Odwrócił się plecami do narzeczonego i w milczeniu przeżywał gorycz porażki. Zaczekał aż chłopak mocno zaśnie i poszedł do swojego pokoju. Za nic na świecie nie chciał, by zobaczył jak bardzo cierpi. Położył się na łóżku, zwinął w kłębek i zacisnął zęby na poduszce, by nie zacząć szlochać niczym bezradnie dziecko. Podkulił pod siebie jasną kitkę, która zwisała smętnie jak niepotrzebny nikomu strzępek futerka. Jeszcze kwadrans temu miał wrażenie, że udało mu się dotknąć nieba, tym mocniej przeżywał teraz upadek na samo dno piekła, gdzie rządził żółtooki potwór zazdrości.

***

     Avis obudził się rano w całkiem dobrej kondycji, jak na to, co wyprawiał w nocy. Wziął prysznic, ale bał się zejść na śniadanie. Pamiętał jak przez mgłę awanturę przed domem. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego ojciec bił się ze sąsiadem i gdzie się podział interesujący nieznajomy, który wyniósł go z klubu. Powinien mu podziękować za pomoc. Ale jak? Nie wiedział nawet jak się nazywa.

– Kochanie, zejdź na dół. Ojciec cię nie zje, przynajmniej nie dzisiaj – usłyszał z parteru okrzyk mamusia Luisa. Ze spuszczona głową, jak na porządnego winowajcę przystało wszedł do kuchni i usiadł za stołem.

– Dzień dobry – wyszeptał nieśmiało.

– Masz nam coś do powiedzenia na temat swojego zachowania? – zapytał Luis groźnie i machnął mu przed nosem ubijaczką do piany.

– Pprzepraszm…? – wyjąkał chłopak i wbił oczy w obrus.

– Przepraszam i tylko tyle?! – warknął wściekle Avgar. – Masz szczęście, że nic ci się nie stało! Upiłeś się jak kretyn do nieprzytomności!

– Nie krzycz na dziecko awanturniku – Luis tym razem pogroził mężowi. – Ktoś, kto napada na bezbronnych ludzi nocą, nie ma prawa głosu!

– Ale słońce…

– Ty mi tu nie słońcuj! Kiedy nauczysz się najpierw myśleć, potem atakować?! – mężczyzna w fartuszku potrząsnął ubijaczką i ubrudził sobie usta, kremem do naleśników.

– Tatusiu, zrobiłeś coś Zolliemu?! – Avis wbił w demona oskarżycielskie spojrzenie. – Jak mogłeś?! – wargi chłopca natychmiast przybrały kształt podkówki.

– Gdyby nie był synem Ostrowskiego już dawno wyprułbym mu flaki za to, jak cię traktuje – mruknął lekko zmieszany mężczyzna. – Poza tym nic mu nie jest, ma tylko śliwę pod okiem i może złamanych kilka żeber – wzruszył ramionami.

– Co takiego?! – Chłopiec przestraszony poderwał się na równe nogi. – Jesteś okropny! – rzucił ojcu i wybiegł w kapciach z domu.

– Brawo! Jesteś mistrzem dyplomacji! – Luis walnął go ścierką w plecy. – Udało ci się śmiertelnie nastraszyć syna i zamiast odciągnąć od tego drania, który go krzywdzi, posłałeś prosto jego ramiona!

-A skąd ja mogłem wiedzieć, że tam poleci? Ostatnio przecież twierdził, że go nienawidzi! – popatrzył na niego zdziwiony.

– Och, nie ma już do ciebie siły… – jęknął i pokręcił głową, wznosząc błagalnie oczy do sufitu.

– Nie potrzebujesz siły, mam jej za nas dwoje – Avgar porwał męża na kolana i pocałował czule, prosto w lepkie od słodkiego kremu usta. – Dobre – objął go mocno ramionami. – Myślę, że powinniśmy wrócić do łóżka. Na zewnątrz jest zimno, mokro i w ogóle do niczego… Poza tym  Avis jest dorosły i chyba sobie bez nas chwilę poradzi.. – wziął , rozbawionego jego pokrętnym rozumowaniem, Luisa na ręce i ruszył z nim w stronę sypialni.

***

 

   Avis wpadł do domu Ostrowskich jak mała bomba. Zobaczył Zolliego w samych tylko jeansach, z nagim, obandażowanym torsem, jak schodził po schodach na parter. Na chwilę zapomniał, że go nienawidzi i zagapił się na pięknie wyrzeźbione mięśnie. Mężczyzna z satysfakcją zauważył, że zielone ślepka błądzą łakomie po jego ciele i uśmiechnął się pod nosem.

– Przyszedłeś mnie zjeść na śniadanie, czy pomoc w zrobieniu opatrunku? – rozbawiony głos sąsiada wybił chłopaka z transu.

– Chciałem cię przeprosić za ojca – pisnął nieśmiało Avis, zawstydzony, że przyłapano go na gorącym uczynku. – Nie wiem co w niego znowu wstąpiło. Jest taki porywczy – westchnął i poszedł za nim do łazienki. – Daj, umiem to zrobić – wziął od niego środek do dezynfekcji i plastry.

– Na pewno? – Zolli z rozmyślnie, przybliżył swoją twarz do ślicznej buzi chłopaka.   Poczuł na sobie jego oddech i zobaczył jak oblewa się ognistym rumieńcem. Wygodnie rozsiadł się na brzegu wanny i poddał drobnym dłoniom, które delikatnie zaczęły odwijać bandaże. Każdy jego gest odbierał jak przyjemną pieszczotę.

– Nie rób takiej miny, bo sam się będziesz opatrywał – nie wytrzymał w końcu Avis, któremu robiło się coraz cieplej, a kolana jakby mu zmiękły. Miał ochotę też coś z siebie ściągnąć.

– Jakiej? – Zolli udawał, że zupełnie nie wie o co mu chodzi.

– Jak kocur, który zobaczył spodek śmietany i zastanawia się, jak się do niej dobrać – pokazał mu koniuszek języka, co wcale nie było mądrym posunięciem.

– A mogę się do niej dobrać? – złapał go za rękę i pociągnął do siebie.

– Myślę, że wypiłeś już w życiu sporo śmietany i w głowie ci się od tego pomieszało – odezwał się poważnie Avis i wyrwał mu stanowczo dłoń. – Uspokoisz się czy mam wyjść?

– Będę grzeczny, słowo – Zolli zmarkotniał, bo zrozumiał, że zdobycie chłopaka wcale nie będzie takie proste jak myślał. – Boli – syknął, kiedy zaczął odkażać jego ranę.

– Jeszcze chwila – chłopiec zaczął naklejać opatrunek. Był przy tym tak blisko, że mężczyzna mógłby dotknąć ustami jego smuklej szyi. Z wielkim trudem się powstrzymał, bo wiedział, że spełniłby bez wahania swoją groźbę. Nie tak łatwo wymazać z pamięci lata obojętności. Coraz lepiej rozumiał, jak niemądrze się zachowywał. – Poznałem wczoraj kogoś ciekawego, ale niestety się nie przedstawił. Nie mam pojęcia jak go odnaleźć.Myślisz, że ten barman może go znać? – Avis sprytnie zmienił temat. Musiał znaleźć coś, cokolwiek, co uratuje go przed tym mężczyzną. Sympatyczny nieznajomy idealnie się do tego nadawał.

– Myślę, że to doskonały pomysł. Jeśli tylko jest bywalcem klubu, to z pewnością coś ci o nim powie, skoro tam pracuje – w głowie Zolliego zaczął lęgnąć się plan.

Narzeczona dla Czarta 7 sequel

Zolli stał przed szafą pełną ubrań, ale nie potrafił się zdecydować. Nigdy nie był w klubie „Maskarada’’ i nie miał pojęcia co na siebie włożyć. Zależało mu na wywarciu jak najlepszego wrażenia na Avisie, zwłaszcza po tym, jak zawalił sprawę przed szkołą. Z każdą chwilą miał coraz większą świadomość tego, że chyba przegapił coś bardzo ważnego. Adorowany przez większą część życia przez drobnego sąsiada, uważał to za coś normalnego i należnego mu jak powietrze, którym na codzień oddychał. Teraz okazało się, że uczucia chłopaka nie są takie niezmienne i niezniszczalne, jakby się mogło wydawać. Dla niego było to równie dziwne i niemożliwe, jakby mu ktoś powiedział, że słońce nie wzejdzie i ono rzeczywiście nie wzeszło. Na myśl o tym, że Avisa mogłoby nie być, w mężczyźnie coś pękło. Zaczął sobie przypominać te wszystkie, zabawne próby zawładnięcia jego sercem. To co zawsze wydawało mu się denerwujące i niemądre, teraz, powoli zaczęło się jawić jako słodkie i wzbudzające w jego duszy szereg odpychanych dotąd emocji. Zdał sobie sprawę, że jeśli nie spróbuje zawalczyć o chłopaka, może go stracić bezpowrotnie, bo już teraz nie miał u niego najwyższych notowań. Jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę z budzących się w nim uczuć, ale doskonale wiedział, że Avis jest dla niego kimś bardzo ważnym. Miał dziwne wrażenie, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z wiecznie radosnego i merdającego ogonkiem szczeniaka, zamienił się w pięknego, młodego mężczyznę. W ciągu jednego dnia z dziecka przeobraził się w dorosłego. Zolli nadal nie mógł w to uwierzyć i co chwilę potrząsał ciemną głową, jakby chciał się obudzić ze snu. W końcu, po wywaleniu całej zawartości szafy na łóżko zadzwonił do kumpla.

– Wojtek, znasz klub Maskarada? Co to za miejsce?
– Nigdy tam nie byłeś, a mieszkasz tak blisko? Co z ciebie za człowiek? – zachichotał niepoprawny imprezowicz.

– Mam lepsze rzeczy do roboty, niż łażenie po spelunach i podrywanie smarkaczy – warknął nieprzyjaźnie Zolli, ale chłopak, który doskonale go znał, wcale się tym nie przejął.

– Ty może ze swoją aparycją nie musisz, ale my przeciętniacy potrzebujemy takich miejsc. Tam trzeba mieć maskę, jeśli nie masz swojej, dadzą ci przy wejściu. Właściciel bardzo dba o nastrój, ciągle urządza jakieś pokazy, konkursy i sprowadza ciekawe zespoły. Klub jest bardzo popularny nawet w Krakowie, więc nie czekaj zbyt długo, bo mogą wyprzedać wszystkie wejściówki.

– Dzięki, muszę się przygotować – Zolli odłożył telefon, bo przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Skoro bawią tam się w przebieranki i tajemnice, to dlaczego miałby z tego nie skorzystać. Ma rzadką okazję sprawdzić, czy spodobałby się Avisowi jako zupełnie obca osoba. Nałożył czarną, jedwabną koszulę i świetnie na nim leżące, markowe jeansy. Rozpuścił spięte zazwyczaj gumka włosy włosy i pozwolił, by opadły mu na ramiona bujną, ciemną grzywą. Na koniec założył maskę, która została mu z jakiejś zabawy karnawałowej i zerknął w lustro.

– Witaj nieznajomy przystojniaku – posłał swojemu odbiciu psotny uśmiech. – Hm… Jest szansa, że mnie nie pozna. Tam będzie ciemnawo i tłoczno, a jak mały chlapnie piwko lub dwa, to może się udać.

***

    Avis tymczasem nie miał pomysłu, jak wydostać się z domu, bez zwracania na siebie uwagi. Zapakował do torby ubranie na zmianę i zadzwonił do Patryka, żeby czekał na niego za zakrętem ulicy. Niestety ojciec nie położył się spać, siedział z kieliszkiem wina w salonie przed telewizorem, czego normalnie nigdy nie robił. Zazwyczaj wolał poczytać książkę lub patrolować okolicę. Najwyraźniej postanowił pilnować jedynaka. Chłopiec był strasznie nakręcony na tę imprezę.W końcu zwinął koc i włożył go pod kołdrę, by naśladował ludzkie ciało. Potem stanął na parapecie i rozwinął skrzydła. Wyglądem do złudzenia przypominały nietoperze, były porośnięte jasną, miękką sierścią w identycznym kolorze jak jego włosy. Z cichym szelestem poszybował w ciemność, lądując po chwili na dachu samochodu Patryka.

– Avis, uważaj na lakier – przyjaciel wyjrzał przez okno. – Nie chciałbym być w twojej skórze jak cię ojciec dorwie.

– Może się nie zorientuje – szepnął chłopak i wsunął się na przednie siedzenie. – Poza tym nie wymądrzaj się, bo jak się w pałacu kapną, że zwiałeś, to na pewno twój książę przybędzie cię pilnować – pokazał mu język i zaczął się przebierać w ekstrawaganckie ciuszki, pasujące na nocny wypad.

***

    Damon zapukał do pokoju narzeczonego, ale nikt mu nie odpowiedział. Wsunął się po cichu do środka, mając nadzieję, że przyłapie go na czymś ekscytującym. Na przykład na kąpieli w śnieżnobiałej pianie, a on będzie mógł mu z uśmiechem podać ręcznik. Ta rozkoszna wizja na chwilę wytraciła go z równowagi i spowodowała pewien problem w spodniach. Przeszukał cały apartament, a chłopaka nigdzie nie było. Dopiero przechodzący korytarzem lokaj, uświadomił go, że słyszał jak Patryk umawia się z kimś do klubu. Piękne marzenie o wspólnej kąpieli, natychmiast zamieniło się w koszmar, w którym roześmiany Patryk wirował, wtulony w ramiona jakiegoś przystojniaka. Książę zazgrzytał zębami i popędził do swojego samochodu. Dosłownie po kwadransie znalazł się przed budynkiem, usytuowanym nieco za miastem, teraz rzęsiście oświetlonym i pełnym rozbawionej młodzieży. Przed wejściem stał wysoki, czarnowłosy mężczyzna z maską na twarzy, który wydał mu się jakiś znajomy. Zerknął na podwinięte rękawy jego koszuli i uśmiechnął się rozbawiony. Zaraz jednak przybrał poważny wyraz twarzy, nie chcąc rozdrażniać wielkoluda.

– Jeśli to kamuflaż Zolli, to dość kiepski – wskazał na doskonale widoczne charakterystyczne tatuaże ze smokami.

– Dzięki, faktycznie zawaliłem – kiwnął z wdzięcznością głową Damonowi.

– Czekasz na chłopaków? – zawsze lubił tego wielkiego draba.

– Właśnie, a jeśli się nie mylę, masz podobny problem jak ja, więc może wejdziemy razem i zawiążemy mały sojusz – zaproponował niespodziewanie mężczyzna. Nie przepadał za tym wyniosłym blondynem, ale go szanował. Na pewno nie było mu w życiu lekko, choćby ze względu na pochodzenie i stanowisko jakie piastował. Nigdy się jednak nie skarżył i radził sobie ze swoimi problemami, rzadko prosząc kogoś o pomoc.

– Czyżbyś zmienił zdane co do Avisa? – zachichotał już jawnie książę.

– Czyżby twój rudzielec zwiał i poszedł zaszaleć? – odezwał się tym samym tonem Zolli.

– No to jest nas dwóch. Chodź, ukryjmy się gdzieś, skąd  będziemy mieć dobry widok na naszych małych zbiegów – założył podaną mu przez bramkarza maskę i pociągnął mężczyzną do środka. Tam z galerii na pierwszym piętrze był doskonały widok na całą salę, bar i wszystkie zakamarki.

***

    Avis z Patrykiem także założyli maski i ruszyli prosto do baru, zwabieni kolorowymi drinkami. Żaden z nich nigdy nie pił alkoholu, poza szampanem i okazyjnie kieliszekiem słabego wina. Byli tu pierwszy raz i mieli zamiar spróbować wszystkiego. Pokręcili się nieco na parkiecie, ale na widok napoi z parasolkami w trzech kolorach usiedli przy ladzie i wbili szczenięce ślepka w barmana.

– Ja proszę ten zielony, a dla niego różowy – złożył zamówienie Patryk.

– Jesteś pewien dzieciaku? To bardzo mocne drinki – mężczyzna popatrzył z powątpiewaniem na dwóch ślicznych chłopców. Wyglądali strasznie młodo i właściwie powinien poprosić ich o dowody.

– Pan je tak wspaniale przyrządza, nawet w Krakowie takich nie potrafią robić –odezwał się przymilnie Avis, mrugając długimi rzęsami. Takiemu słodkiemu pyszczkowi nikt by się nie oparł. Dostali po koktajlu ze sporą dawką procentów. Sączyli je powoli przyglądając się tańczącym. Muzyka była naprawdę dobrze dobrana, wszyscy świetnie się bawili. Chłopcy nawet nie zauważyli, kiedy z jednego drinka zrobiły się trzy kolejne. Świat zaczął się nieco huśtać, a wirując, tęczowe światła dziwnie rozmazywać.

– Umiałbym lepiej – Patryk wskazał na dziewczyny śpiewające na podwyższeniu. Właśnie zaczął się konkurs kareoke.

– Pewnie, że tak! Zgłosimy się? – Podskoczył niczym naelektryzowana piłka Avis. – Teraz my, teraz my! – chłopak pomachał do prowadzącego konkurs, który na widok mocno podchmielonych pięknisiów tylko się uśmiechnął. Przeczuwał, że dostarczą widzom niezłej rozrywki. Natychmiast podszedł i podał im mikrofony.

– Może Summer wine? – zaproponował mężczyzna.

– Super! – Avis jednym susem wskoczył zwinnie na ladę baru i podał rękę Patrykowi. – Czadu! – wrzasną w kierunku didżeja. Rozbrzmiała muzyka i już po chwili chłopcy śpiewali i tańczyli, wykonując sugestywne ruchy biodrami, jak przy jeździe na koniu.

,,Truskawki, wiśnie i pocałunek anioła wiosną
Moje letnie wino zrobione jest z tych wszystkich rzeczy
Zdejmij swoje srebrne ostrogi i pomó
ż mi zabić czas
A ja podaruje Ci letnie wino
Mmm… Letnie wino’’

Widzowie byli więcej niż zachwyceni, oni byli wręcz zahipnotyzowani. Obaj chłopcy delikatni i pełni wdzięku, tworzyli niesamowicie urokliwą parę. Alkohol wrzał im we krwi, a piosenka dodała skrzydeł. Kompletnie się zatracili, przestali panować zarówno nad swoimi ciałami jak i umysłami. Spragnieni bliskości, przytulali się do siebie w tańcu i oddalali, by w końcu połączyć spragnione usta w czułym pocałunku.

***

   Zolli i Damon dosłownie na pół godziny się zagadali i to wystarczyło, by ,,ich chłopcy” całkowicie się zalali. Nie mogli uwierzyć własnym oczom, na widok smarkaczy wyskakujących na bar i kręcących seksownie biodrami w takt starego przeboju. Oczy mężczyzny dosłownie ciskały błyskawice, a książę mógłby wzrokiem zamrozić cała salę.

– Jasny szlag! – Zolli skoczył z galerii na dół, prosto na parkiet i pruł niczym okręt wojenny przez gęsty tłum, ciągnąc za sobą prychającego wyniośle Damona.

– Jesteśmy beznadziejni! Jak mogliśmy się tak zagapić?! – W końcu dotarli do baru. Idealnie w tym momencie, by z bliska zobaczyć słodki pocałunek.

– Zabiję gówniarza! – warknął Zolli i omal nie udławił się zazdrością. Miał ochotę udusić tego chudego rudzielca własnymi rękami. Jak on śmiał dotknąć jego aniołka?! Wyciągnął rękę by przyłożyć Patrykowi, gdy…

– Ani się waż! Zabieraj tego małego węża – rozdzielił chłopców książę i pchnął Avisa w jego kierunku. Sam wziął Patryka i zarzucił sobie na ramię niczym worek mąki. – Idziemy całuśny zdrajco!

– Ale panowie! – zaprotestował barman.

– Ty milcz, jeśli ci życie i portfel miły! Wiesz, że oni są nieletni?! – mruknął do mężczyzny groźnie Zolli. – Mam wezwać policję?! – Poprawił na ramieniu swój wiercący się niecierpliwie skarb.

– Ppuszczaj ddraniu!- wybełkotał z trudem śmierdzący wódą aniołek.

– A w tyłek chcesz?! – warknął rozdrażniony mężczyzna.

– Pewnie, a dużego masz? Bo wiesz, ja jeszcze nigdy ten tego… – język Avisa coraz bardziej się plątał. – Ałaa…! – zapiszczał, gdy na wypięte, ozdobione poziomkowym tatuażem pośladki, spadł solidny klaps. Zolli zaniósł łobuza do samochodu i przypiął pasami, żeby znowu czegoś nie zbroił. Niestety nie przewidział jednego, Avis, mimo że unieruchomiony, łapki jednak miał wolne. Kiedy mężczyzna ruszył, zaczęły odważnie pełzać po jego udach, dotykając to i owo.

– Uspokój się pijaku!- burknął do chłopaka i zacisnął zęby.

– Wwiesz… jjesteś równie ładny jak mój sąsiad… – wyjąkał.

– I dlatego dobierasz się mi do spodni? Zabierz te ręce! – jęknął zdesperowany Zolli, wykazując się prawdziwym bohaterstwem, kiedy paluszki wsunęły się pod jego bieliznę.

– Naprawdę wielki! – Avis skierował na niego pełne podziwu, niezupełnie przytomne oczy. – Większy od Zolliego!

-Skąd wiesz szkrabie, jakiego członka ma twój sąsiad? – mężczyzna był naprawdę zaskoczony.

– Widziałem – odezwał się dumnie chłopak – podglądałem go jak się kąpał. Przecież nie kupowałbym kota w worku. W książce ojca, takiej z obrazkami pisało, że powinno się najpierw obejrzeć towar, zanim się weźmie ślub – stwierdził poważnie.

– O bogowie – zaczerwienił się po same uszy Zolli i nacisnął hamulec, ponieważ dojechali już na miejsce. Zapiął z trudem spodnie na nabrzmiałym członku i wyciągnął z samochodu opierającego się Avisa.

– Nnie …chcę do ddomu… – mały drań złapał się płotu. – Ojciec mmnie zzleje…Łiik – czknął.

– Trzeba o tym było myśleć wcześniej! – rozległ się niespodziewanie groźny głos Avgara. – Co ty zrobiłeś mojemu synowi?! – zwrócił się do pobladłego na jego widok sąsiada. – Dlaczego jest w takim stanie?!

-Tylko go przywiozłem, proszę pana – tłumaczył się niepewnym głosem Zolli.

– Przywiozłeś tak?! – wskazał oskarżycielsko palcem na widoczną erekcję. – Molestowałeś mojego syna, kiedy nie mógł się bronić?!

– Ale to było odwrotnie! – pisnął niemęsko i zaczął się cofać. Rozjuszony demon nie był kimś, z kim chciałby zadzierać. Zwłaszcza, że był ojcem jego aniołka. – To może ja już pójdę?

– Najpierw cię wykastruję, łajzo! – rzucił się w jego kierunku Avgar, a jego szkarłatne oczy zapłonęły niczym pochodnie. Ten obrzydliwy wielbiciel motorów, śmiał dotknąć pożądliwymi łapami jego maleństwa! Dawno tak bardzo nie pragnął czyjejś krwi.

Narzeczona dla Czarta 6 sequel

Avis dojechał wraz z Patrykiem do szkoły w doskonałym humorze, pomimo, że przyjaciel całą drogę pokpiwał sobie z niego, aż musiał ukryć za podręcznikiem fizyki swoją czerwoną z zażenowania buzię. Przecież to nieprawda, że oczy mu się zaświeciły jak lampiony na wieść o tym, że Zolli był o niego zazdrosny. Głupi Patryk to zmyślił i jeszcze potem chichotał jak szalony i robił małpie miny.

Ledwie weszli do klasy, prawie wszyscy ich obstąpili. Zarówno dziewczyny jak i chłopcy oglądali Avisa niczym jakiś rzadki okaz na międzynarodowej wystawie. Nie mogli się nadziwić, w jaki sposób w tak krótkim czasie zdołał z szarej myszki przemienić się w księcia. Zwalił wszystko na przyjaciela, który właśnie gęsto tłumaczył się zachwyconym jego talentem koleżanką. Łypał przy tym na niego groźnie, zapowiadając paskudne męki. Lekcje szybko minęły i gromadą wyszli przed budynek, nie mogąc się rozstać.

– Avis, może pójdziemy na pizze –zaproponowała piegowata Basia.

– Jestem głodny i do tej przeprowadzki mi się jakoś nie śpieszy – przytaknął jej ochoczo Patryk i jeszcze kilkanaście innych osób.

– No właściwie – uśmiechnął się do kolegów szeroko Avis i kilka osób jęknęło na widok jego rozpromienionej buzi. Nie byli biedacy przyzwyczajeni do nowego wizerunku chłopaka i nadal robił na nich piorunujące wrażenie. Nie mówiąc już o tym, jak się zagapili, kiedy się odwrócił do nich tyłem, by znaleźć portmonetkę i przeliczyć kieszonkowe. Słodkie poziomki ukazały się w całej krasie, przyciągając wzrok do kuszących krągłości poniżej.

– Facet, nie prezentuj się aż tak, bo paru gości może tu zemdleć – zachichotał nieznośny Patryk. – A właściwie, to może się ubierz – rzucił mu bluzę – bo zbliżają się kłopoty – wskazał na idącego w ich kierunku szybkim krokiem Zolliego. Miał bardzo ponurą minę i wyglądał wyjątkowo nieprzyjaźnie. Z daleka słychać było jak zgrzyta zębami, a pod kusą koszulką na ramiączkach prężyły się potężne mięśnie. Koledzy z klasy cofnęli się pod filary i z daleka obserwowali rozwój wypadków. Nikt nie miał ochoty zadzierać z tym zdenerwowanym wielkoludem.

– Wsiadaj na motor i do domu! – warknął do Avisa, który patrzył na niego z lekką obawą. – Nie masz wstydu, by tak pokazywać się ludziom! – wyciągnął do niego rękę, ale chłopak się cofnął i spojrzał na niego hardo.

– Rodzice cię przysłali? – zapytał cicho zadzierając dumnie głowę. Uwaga mężczyzny, że wygląda niestosownie bardzo go zabolała. Jego koledzy ubierali się o wiele bardziej kolorowo i wyzywająco, a nawet w szkole nikt ich za to nie karał. On miał na sobie podkoszulkę i jeansy, jak prawie każdy zwyczajny licealista.

– Nie chciałem ich martwić, bo pewnie cię nie widzieli w tym… czymś… – spojrzał na chłopaka pogardliwie, choć ciało wprost rwało się by objąć i zasłonić sobą dzieciaka, przed tymi pożądliwymi spojrzeniami, jakie otaczały go ze wszystkich stron.

– Spełniłeś swój obywatelski obowiązek, więc możesz już spadać! – prychnął na niego Avis, wydął usteczka i schował się za Patrykiem, nie wiedzącym czy się śmiać, czy dać po durnych łbach tym dwóm upartym idiotom.

– To teraz już obywatel, nie kochany Zolli co?! Trochę komplementów i w główce ci się pomieszało?! – wrzasnął nie panując nad sobą mężczyzna i dosłownie pobladł ze złości. Nie mógł zrozumieć, gdzie się podział jego słodki braciszek, który biegał z nim niczym psiak od rana do wieczora z maślanymi ślepkami. Ten młody mężczyzna, mierzący go roziskrzonymi, błękitnymi oczami, zupełnie go nie przypominał. – Powiem twojemu ojcu co tu się wyprawia! – rzucił, chociaż doskonale wiedział jak dziecinne były jego słowa.

– Pięknie, to teraz bawisz się w donosiciela? A kiedyś mnie broniłeś! – wargi chłopaka ułożyły się w podkówkę, a na końcach miękkich rzęs pojawiły się łzy. Wziął przyjaciela pod ramię i pociągnął do samochodu. – Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj! – rzucił przez ramię do osłupiałego Zolliego, któremu zrobiło się niesamowicie głupio, na widok tych perlistych kropelek, toczących się po delikatnych policzkach. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego reakcja była grubo przesadzona. Przybiegł tutaj niczym rozjuszony byk, a kiedy jeszcze usłyszał jak smarkacze umawiali się do klubu na wieczór, to wstąpił w niego przysłowiowy diabeł. Któryś z tych napalonych gówniarzy miałby przyciskać w tańcu do siebie jego aniołka?! Niedoczekanie! Myślał, że zabierze go do domu, a Avis jak zwykle ufnie się do niego przytuli. Gnał tutaj na złamanie karku, nawet zapomniał kasku, co nigdy mu się nie zdarzyło. Tymczasem spotkał go gorzki zawód. Mały nie chciał mieć z nim nic do czynienia. To kompletnie nie mieściło mu się w głowie. Przyzwyczajony do nieustannej adoracji, zupełnie nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Wsiadł na motor i wrócił powoli do domu dłuższą trasą. Zamknął się w garażu, gdzie próbował naprawić samochód kumpla. Dwa razy wbił sobie śrubokręt w palce, a potem walnął w łokieć tak mocno, że zobaczył świeczki w oczach. Poczłapał więc do kuchni z krwawiącą ręką i zamętem w duszy. Usiadł przy kuchennym stole i próbował sam zrobić sobie opatrunek i tak zastał go Samuel.

– Co się stało synku? – zapytał zaniepokojony nieobecnym wyrazem jego twarzy. – Masz jakieś kłopoty?

– Nic takiego, tylko Avis dziwnie się zachowuje. Nie jest sobą – westchnął i pozwolił zabandażować sobie rękę.

– Wiesz kochanie, on zawsze zachowuje się nieco, że tak powiem, ekscentrycznie – pogłaskał go po plecach ojciec. – Co znowu zmalował mały urwis?

– Już nie taki mały, już nie… – odezwał się smętnie Zolli.

– Czy to nie on wraca właśnie ze szkoły? – Sam wychylił się z okna i omal z niego nie wypadł na widok sąsiada. Ledwie go poznał w tym pięknym, młodym mężczyźnie. Od razu zrozumiał o co chodzi jego synowi i uśmiechnął się pod nosem. – No wiesz, kiedyś musiał dorosnąć. Wspaniale wygląda, ale to chyba dobrze? – zwrócił się rozbawiony do markotnego mężczyzny.

– Co ty gadasz? Jakie dobrze? Lata tu i tam, nikt go nie pilnuje, szczerzy się do wszystkich, co w tym wspaniałego?! – warknął Zolli zanim zdążył pomyśleć.

– Skarbie, zawsze mówiłeś, że cię denerwuje, jest za młody, za głupi, jednym słowem nie dla ciebie, więc chyba jesteś zadowolony. Wygląda tak atrakcyjnie, że nie minie tydzień i ktoś uwolni cię od problemu. Taki smakowity kąsek, długo nie będzie sam. Na pewno jakiś przystojniak szybko pozbawi go wianka i porwie do swojej wieży – Sam zasłonił się gazetą, by ukryć psotne błyski w oczach. Widział, jak jego jedynak skręca się pod wpływem tych słów, z zazdrości. Zasłużył sobie na to tym, jak traktował chłopaka. Zrobiło mu się go jednak trochę szkoda. Tymczasem Zolli zerwał się nagle z krzesła i ruszył schodami na górę. – Dokąd idziesz?

– Pomyślałem, że wybiorę się wieczór do klubu trochę rozerwać – rzucił lekko, mając nadzieję, że ojciec nie będzie się więcej dopytywał. Bardzo trudno go było wyprowadzić w pole.

– Avis tam będzie? – zapytał rozbawiony Sam.

– A skąd ja mogę wiedzieć, gdzie łazi ten smarkacz – rzucił wyniośle i umknął do pokoju. W słownym starciu z ojcem nie miał żadnych szans. I tak już zbyt wiele powiedział. Zaczął przekopywać szafy w poszukiwaniu czegoś seksownego, co zbiłoby z nóg jego obrażonego anioła.

***

Patryk pojechał ze szkoły prosto do pałacu Belzebuba, wszystkie jego rzeczy zostały tu przeniesione podczas jego nieobecności. Lokaj zaprowadził chłopaka do jego apartamentu, miał to zrobić Damen, ale zatrzymały go obowiązki. Sypialnia i salonik były naprawdę eleganckie, utrzymane w srebrno zielonej tonacji, idealnie pasującej do jego kremowej cery i płomiennych włosów. Miał jeszcze do tego bogato wyposażoną łazienkę i garderobę. Nie mógł narzekać, bo naprawdę było widać, że w wyposażenie i  wygląd pomieszczeń włożono wiele trudu. Niestety nie był to jego ukochany dom, gdzie mamuś Dominik piekł ciastka i bliźniaki dokazywały, płatając wszystkim figle. Rzucił w kąt plecak i ze smętną miną padł na ogromne łoże z baldachimem. Zupełnie jak dla średniowiecznej księżniczki. Kremowy adamaszek był haftowany w kwiatowe ornamenty, między którymi uwijały się różnobarwne motyle. Miał jeszcze godzinę do kolacji, więc położył się na plecach i z zachwytem podziwiał pracę artysty, który stworzył to wspaniałe dzieło. Rozpuścił włosy, ponieważ gumka go nieco uwierała. Spłynęły kaskadą rdzawych loków zakrywając go niemal do pasa. Nawet nie wiedział, kiedy zmorzył go sen. Nie zdawał sobie sprawy, że przekręcił się na brzuch i wypiął do góry zgrabny tyłeczek. Ruda kitka powiewała na nim jak sztandar, a jedwabiste włosy lśniły niczym miedziane, podłączone do prądu pręciki.

Tak zastał go Damon, oddelegowany, by sprowadzić narzeczonego na kolację. Usiadł obok Patryka, nie mogąc się napatrzyć na to cudowne zjawisko, które wkrótce miało należeć tylko do niego. Teraz będzie go widywał codziennie. Z jednej strony był szczęśliwy, z drugiej bał się tego, co może nastąpić. Patryk nadal mu nie ufał i miał za idiotę, który ciągnie do łoża każdego chętnego czarta. Trochę sobie zasłużył na taką reputację, ale wieści o jego podbojach były grubo przesadzone. Lubił flirtować, a ludzie zawsze sobie dopowiadali, to czego nie widzieli. Ręka sama powędrowała do tego puszystego cudu, ale ogonek był szybszy. Jasna kitka zaborczo splotła się z rudą, nie dając jej żadnej możliwości ucieczki. Podniecające wibracje przeszyły całe ciało księcia.

– Och… – jęknął i zacisnął uda. Uczucie było niesamowite, jakby każda komórka w jego ciele nagle zbudziła się do życia z głębokiego snu. Fale ciepła obmywały go raz po raz, kumulując się w dole brzucha. – Patryk… – wyszeptał miękko, nie zdając sobie sprawy jak uwodzicielsko brzmi jego głos.

– Co się stało, która godzina? – chłopak natychmiast usiadł, przecierając czarne oczy. Chciał wstać, ale coś trzymało go w miejscu. Zerknął w bok i zarumienił się po uszy. Jego kitka, była ściśle spleciona z jasnym ogonkiem Damona. Nagle doznał dziwnego uczucia, że tak właśnie powinno być, to jest właściwie dla niej miejsce. Zdradzieckie ciepełko zaczęło pełznąć wzdłuż jego ud w górę.

– Zrób coś! – pisnął lekko spanikowany, że książę może zorientować się co się z nim dzieje. – Spóźnimy się – wskazał na zegar, chcąc odciągnąć uwagę chłopaka i skierować na inne tory. Nie wiedział, że w tym starciu nie ma żadnych szans.

– Wiem, ale co? One dosłownie splotły się niczym bluszcz – Damon z kolei nie mógł oderwać wzroku od słodkich ust, które znajdowały się tak blisko. – Patryk –  odezwał się prosząco wprost do ucha chłopaka. – Pozwól mi, ten jeden raz – ujął go pod brodę i odwrócił zarumienioną twarz do siebie. Pochylił się i musnął ustami jego wargi. To było takie dobre. O wiele lepsze niż poprzednio. – Taki słodki, taki wspaniały – pieścił go coraz namiętniej. Oszołomiony Patryk poddawał mu się z zadziwiającą uległością. Nieświadomie wtulił się w twarde ciało narzeczonego, pomrukując z przyjemności. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje, ale takie błogie szybowanie w silnych ramionach nie mogło być niczym złym. Prawda? Duże dłonie gładziły jego plecy, a aksamitny głos nie pozwalał zebrać myśli.

– Ależ dzieci! Czekamy z kolacją! – usłyszeli od strony drzwi rozbawionego Lu. Odskoczyli od siebie gwałtownie, omal nie spadając z łóżka, zdradzieckie ogonki natychmiast się rozplotły. – Macie szczęście, że to ja tu przyszedłem. Julian aż się rwał, żeby zobaczyć twój apartament Patryku.

– Tatuś tu jest?! – pisnął przerażony chłopak i chwycił się za serce. Na myśl o reakcji ojca, gdyby zobaczył go w takiej sytuacji omal nie zemdlał.

– Nie rób takiej miny – Damon stanął obok niego – jesteś już dorosły.

– To wszystko twoja wina, zawsze się do mnie kleisz jak jakiś magnes – burknął Patryk. – Wcale mi się nie podobało – zadarł nos, ale jego policzki nadal były ogniście czerwone.

– A kto mruczał jak zawodowy kociak? – odgryzł się natychmiast książę. – Robiłeś to tak przekonywująco, że dałem się zwieść.

– Utnę ci ten jęzor paskudzie – warknął ogromnie zawstydzony, tym bardziej, że teść zaczął wydawać dziwne odgłosy, starannie ukrywając twarz za książką.

– Na twoim miejscu nie robiłbym tego słońce – Damon nachylił się do chłopaka. – Nie masz pojęcia co on potrafi zdziałać w sypialni, poniósłbyś ogromną stratę…- w tym momencie zamilkł, trafiony przez narzeczonego poduszką .

– Chłopcy, nie kłóćcie się. Zawsze możecie spróbować potem jeszcze raz – puścił im oczko Lu – tak dla pewności. Ale lepiej zaoszczędźcie tego widoku wojewodzie, może mieć problemy z akceptacją, że jego mały synek wyrósł już z pieluch – zachichotał.

***

Tymczasem Avis miał kłopoty, których wcale się nie spodziewał. Zjadł kolację i zaczął stroić się na wieczorny wypad do klubu. Omówił wszystko z mamusiem Luisem, który miał potem po niego przyjechać. Niestety ojciec wrócił wcześniej, niż się tego spodziewali. Na widok syna w obcisłej koszulce i biodrowych rurkach, ukazujących poziomkowy tatuaż na krzyżu, gazety wypadły mu z rąk.

– O cholera, gdzie ty idziesz o tej porze ubrany w to coś?! – warknął Avgar, kiedy odzyskał głos.

– Do kolegi po zeszyty – pisnął mało przekonywująco Avis. Nigdy nie umiał kłamać, zwłaszcza w stresujących sytuacjach. Na widok zmarszczonych brwi mężczyzny duszyczka uciekła mu do pięt.

– W takim razie zawiozę cię – zaproponował demon ze złośliwym błyskiem w oku. – Tylko włóż coś jeszcze, bo sobie ten obrazek przeziębisz.

– Nie trzeba, na pewno jesteś zmęczony. Może znajdę coś w internecie – Avis umknął niczym spłoszony królik do swojego pokoju. Miał tyle planów, otrzymał kilkanaście wiadomości na komórkę z zapytaniem czy na pewno przyjdzie. Nigdy nie był na takim wypadzie z kolegami, a przecież uwielbiał tańczyć. Usiadł  na bujanym fotelu z podwiniętymi nogami i zaczął się zastanawiać, jak wyprowadzić, nadopiekuńczego rodziciela w pole. Na pewno nie będzie to łatwe, ale od czego ma głowę. Nie mógł opuścić tej imprezy za żadne skarby, przecież nie robi nic złego.

Narzeczona dla Czarta 5 sequel

Avis chyba po raz pierwszy w życiu wstał do szkoły dwie godziny przed czasem. Musiał się przygotować według wskazówek Patryka, a to wcale nie było łatwe, bo nie miał w tym wprawy. Wykąpał się i zaczął suszyć włosy, prostując je szczotką. Wczoraj fryzjer skrócił je do łopatek i ścieniował na całej długości. Spadały złocistą, bujną grzywą i wspaniale się układały. Jeszcze tylko wytuszował rzęsy tak, że przypominały miękkie, zakręcone do góry miotełki i pociągnął usta poziomkowym błyszczykiem. Spojrzał w lustro i aż zarumienił się z zadowolenia. W delikatnej, drobnej buzi widać było duże, błękitne jak niezapominajki oczy i różowe, pełne usta. Okalały ją błyszczące w świetle lampy, długie, jasne pasma włosów, tworząc elegancką ramę, eksponującą piękną twarz, niczym u leśnego elfa.

– Czy to na pewno ja? Może jeszcze śpię – zagapił się na swoje odbicie zaskoczony chłopak. Nigdy by nie przypuszczał, że może tak ładnie wyglądać. Zazwyczaj niezbyt o siebie dbał, stawiając jak większość dzieciaków w jego wieku na wygodę. Jeszcze tylko biała, krótka koszulka z puszystym kociakiem z przodu i niemożliwie obcisłe na pupie, biodrowe jeansy, podkreślające zgrabne nogi. Zarzucił na ramię plecaczek i ruszył do kuchni. Uroda urodą, ale śniadanko święta rzecz!

   

   Na jego widok mamuś Luis przetarł oczy i zatrzymał się w progu sypialni blokując sobą drzwi. Idący za nim Avgar zarył zaspanym nosem w jego kark. Nie bardzo rozumiał, dlaczego małżonek nie pozwala mu wyjść.

– No rusz się – cmoknął gładką szyję – jestem głodny – poskarżył się i złapał wymownie za płaski brzuch.

– Ja też, dlatego natychmiast wracaj do łóżka – pchnął zdumionego demona z powrotem na materac i usiadł mu na biodrach.

 Nie mam pojęcia po co już się ubrałeś? – niezadowolony Luis szarpał się z guzikiem od spodni mężczyzny. Właściwie, to spędzą całkiem przyjemny ranek, dawno takiego nie mieli. W tym czasie ich odmieniony synek, zdąży pójść do szkoły i posiać nieco zamętu, a że tak będzie, nie miał żadnych wątpliwości. – Czyżbyś się miał zamiar opierać? – ukąsił męża w ramię i zarumienił się, kiedy silne dłonie zacisnęły się na jego pośladkach.

– Cokolwiek kombinujesz to i tak się wygadasz – Avgar doskonale znał swoje kochanie i wiedział, że takie akcje przeważnie mają jakiś cel. – Zaczniemy od przystawki – obrócił ich ciała o sto osiemdziesiąt stopni i zawisł nad Luisem. Wystarczyło krótkie warknięcie, aby zawadzające ubrania zniknęły. – No skarbie, liczę na coś ekstra – zacisnął usta na nabrzmiewającym penisie partnera, który tylko cicho pisnął i rozsunął szeroko uda.

***

 

   Tymczasem Avis zjadł spokojnie kilka tostów z ulubionym dżemem borówkowym i wyszedł z domu. Stanął przed furtką na chodniku i czekał na przyjaciela, który chwilę wcześniej wysłał mu sms’a, że już po niego jedzie. Patryk był trochę od niego starszy i właśnie otrzymał swoje prawko. Rodzice sprawili mu samochód, którym miał dojeżdżać do szkoły. Zaczął odczytywać wszystkie zaległe wiadomości w telefonie, które wcześniej zignorował, rycząc przez dwa dni w poduszkę. Nadal czuł w serduszku wielki żal i ból, ale nie liczył na to, że szybko mu przejdzie. Postanowił jakoś ułożyć sobie życie bez Zoltana i musi mu się to udać. Dla podkreślenia swojej stanowczości tupnął nogą i uniósł dumnie jasną główkę.

   Nie zauważył, że z domu sąsiada ktoś wyszedł i zatrzymał się nieopodal, wytrzeszczając stalowe oczy. Mężczyzna śpieszył się do pracy, ale na widok wspaniałego zjawiska, tuż obok swojego domu, zatrzymał się i gapił bezczelnie, oceniając nieznajomego od stóp do głów. To musiał być chyba jakiś anioł, po przecież zwykły człowiek nie mógł tak wyglądać. Pisał coś pracowicie w telefonie i odwrócił się do niego tyłem. Zolli spojrzał w dół i zrobiło mu się gorąco, ponieważ koszulka chłopaka uniosła się nieco do góry. Tuż nad krągłymi pośladkami, na krzyżu, miał smakowity tatuaż. Czerwone, dojrzałe poziomki ze srebrno zielonymi listkami, wprost zachęcały do konsumpcji kuszących cudów poniżej. Nogi same zaczęły się pod nim uginać, miał ochotę rzucić się na kolana i wbić zęby w ponętne pośladki. Otarł pot z czoła drżącą dłonią. Musiał go poznać, nie mógł pozwolić odejść komuś takiemu.

– Dzień dobry – zaczął grzecznie. – Może cię podwieźć? – nie chcąc go przestraszyć, zaszedł go od przodu i śliczna, niewinna buzia przykuła jego wzrok. Chłopak poprawił drobną dłonią jasne włosy i podniósł na niego błękitne ślepki z niesamowicie długimi rzęsami. Wyciągnął z plecaka paczkę chusteczek i podał mu z ironicznym uśmieszkiem.

– Wytrzyj usta, ślinisz się, to obrzydliwe! – odezwał się wyniośle jego cud. Głos zabrzmiał dziwnie znajomo.

– Avis?! – Zolltan dopiero teraz zorientował się z kim ma do czynienia. – Wpadłeś jakiejś wiedźmie pod różdżkę?! – próbował odzyskać nad sobą kontrolę, niestety z dość mizernym skutkiem. Nadal nie mógł oderwać od niego zachwyconego wzroku. 

Złota brew sąsiada uniosła się bez słowa. Nie raczył mu nawet odpowiedzieć. W mężczyźnie wszystko się zagotowało. Jego mały braciszek, jak go zwykle w myślach nazywał, stał się niesamowicie pociągającym, młodym człowiekiem. Nie mógł dopuścić, żeby te hieny w szkole rzuciły się na niego niczym na świeże mięsko. Zresztą co tam w szkole! Każdy idący ulicą facet, będzie się chciał z nim umówić na randkę. – Nie pójdziesz tak do budy! Oszalałeś? Natychmiast wracaj do domu! – nawet nie wiedział, kiedy zaczął wrzeszczeć i zacisnął kurczowo dłonie. Nie usłyszał, że za jego plecami zatrzymuje się samochód i nie widział wysiadającego z niego Patryka, który obawiał się trochę o przyjaciela i ruszył mu na pomoc.

– Dlaczego on tak na ciebie krzyczy? – wziął za rękę Avisa.

– Nie mam pojęcia, może mi się coś pruje – okręcił się dookoła swojej osi chłopiec, niby szukając jakiejś dziury i eksponując przy okazji  swoją zgrabną sylwetkę. Zwinnie umknął pod ramieniem Zolli do samochodu, zatrzasnął szybko drzwi i pokazał mu przez okno język. Ruszyli z piskiem opon, w lusterku mogli jeszcze zobaczyć machającego na nich zdenerwowanego mężczyznę.

– Świetnie sobie poradziłeś, to da temu tępemu osiłkowi trochę do myślenia – roześmiał się Patryk. – Jego ogłupiała, wściekła mina była bezcenna!

– Ale był strasznie zły i chyba mnie już nie lubi – mina chłopca się wydłużyła. – Strasznie się gniewał – zamrugał rzęsami, chcą zapanować nad cisnącymi mu się do oczu łzami. Był taki szczęśliwy jak wychodził z domu. Po raz pierwszy czuł się równie atrakcyjny jak jego koledzy.  Lata upokorzeń i  bezskutecznej walki o miejsce w zimnym sercu Zolltana spowodowały, że chłopiec był bardzo niepewny siebie i zupełnie nie doceniał swojego potencjału. Wystarczyła chwila z sąsiadem, żeby zupełnie zepsuć mu humor. – Może on ma rację? Wrócę do domu i się przebiorę – zaczął drżącym głosem.

– Głuptasie, wyglądasz ślicznie, a ten dureń był zwyczajnie zazdrosny. Miał cię tyle czasu i nie doceniał, teraz niech ma za swoje – pogłaskał go po policzku. – Nie martw się i ciesz nową erą w twoim życiu.

– Naprawdę?! – poskoczył radośnie na siedzeniu Avis, którego nastój natychmiast się zmienił. – Naprawdę, naprawdę zazdrosny?! – oczy iskrzyły mu się jak gwiazdy.

– A mówiłeś, że go rzucasz!

– Pewnie że tak, ty tylko… hm… taka mała satysfakcja – zadarł do góry nosek, przekonany, że znalazł odpowiednie wytłumaczenie dla ciepłego uczucia w jego serduszku i spojrzał na przyjaciela tryumfalnie.

– Jaasne… satysfakcja… – pokręcił głową rozbawiony Patryk. – Najważniejsze, że wreszcie zauważył w tobie kogoś więcej, niż smarkatego sąsiada zza płotu. Możesz teraz spróbować pospotykać się z kimś innym, a nuż ci się spodoba. 

– A ty mi jeszcze nie opowiedziałeś jak było na zaręczynach – zmienił sprytnie temat Avis. – Nie widzę pierścionka i minę też masz jakąś niewyraźną, więc chyba coś poszło nie tak.

***

   Patryk wrócił myślami do poprzedniego dnia i aż jęknął. Oczywiście opowiedział przyjacielowi ze szczegółami całą historię – o zaręczynach, zniszczonych pierścionkach, awanturze i tym co było potem… No właśnie potem…

   Po powrocie do domu z niesławnej imprezy zamknął się w swoim pokoju i nie dawał znaku życia. Dobrze wiedział, że mu się nie upiecze, ale chciał mieć odrobinę czasu na zastanowienie. Był rozżalony i roztrzęsiony tym co się stało, ale zaczął zdawać sobie sprawę, że zachowanie Damona jest w pewnym sensie jego winą. Niestety miał taki charakter, że długo chował urazy i nie potrafił łatwo zapomnieć wyrządzonych mu krzywd. Powinien jednak lepiej nad sobą panować i nie dawać szmatławcom nowego powodu do plotek o ich burzliwym związku. Westchnął ciężko. Mamuś, będzie strasznie zły, nie mówiąc o innych osobach zamieszanych w tą sprawę. Inna rzecz, że ten durny książę zasługiwał na o wiele większe lanie niż dostał.

– Skarbie, mogę wejść – usłyszał delikatne pukanie do drzwi.

– Proszę – wymamrotał spod kołdry.

– Synku – Dominik usiadł na brzegu łóżka. – Ta cała sytuacja jest dla ciebie trudna, ale pamiętaj, że dla twojego narzeczonego też. Niczego mu nie ułatwiasz robiąc takie awantury. Postąpiłeś strasznie dziecinnie – tłumaczył mu łagodnie.

– Przepraszam – wpełznął spod przykrycia i położył głowę na kolanach mężczyzny. – Ja tylko chciałbym, żeby ktoś mnie kochał – chlipnął mu w koszulę. – Moi koledzy umawiają się na randki, dają sobie liściki i prezenty, całują się w kinie i są tacy szczęśliwi. Też bym tak chciał – rozpłakał się na dobre.

– Wiem maleńki, wiem – Dominik gładził rudą główkę syna, a serce ściskało się w nim z bólu i strachu. Nie miał pojęcia co zrobią jak to małżeństwo, zamieni się w pole bitwy między nienawidzącymi się chłopkami.

***

   Następnego dnia spotkali się z Damonem w pałacu pod gabinetem jego ojca. Obaj przestraszeni popatrzyli sobie niespokojnie w oczy, ponieważ nie mieli pojęcia co wymyślili oburzeni ich wybrykiem dorośli. Obawiali się jakiejś paskudnej kary.

– Nie bój się, cokolwiek wykombinowali jakoś damy radę – szepnął do niego uspokajająco książę, choć sam wyłamywał sobie palce, które jeden po drugim trzaskały w stawach.

– Obyś miał rację – Patryk stanął obok niego. W pobliżu Damona, z nieznanych mu powodów, czuł się jakoś pewniej. – Jesteśmy w tym razem, prawda? – zapytał cichutko. Zrobiło mu się jakoś cieplej na duszy. Narzeczony, mimo, że równie zdenerwowany jak on, próbował go delikatnie pocieszyć. Może faktycznie nie jest aż tak źle, a on przesadza. Skoro w Damonie błąkają się jednak jakieś uczucia, to jest pewna szansa, że się dogadają.

– Wejdźcie – rozległ się władczy głos Belzeuba. Posłusznie wkroczyli do środka, gdzie zebrali się wszyscy rodzice. Stanęli na dywanie ze spuszczonymi głowami i wbili oczy w swoje stopy, nie śmiejąc ich podnieść do góry. – Wczoraj daliście paskudny popis złego wychowania. Nie obchodzą mnie wasze prywatne kłótnie. Mieliście tylko włożyć na palce pierścionki i dać sobie buzi, co okazało się zupełnie przerosło dwóch prawie dorosłych mężczyzn!

– Ale papo… – próbował tłumaczyć się Damon, choć wiedział z doświadczenia, ze to bezcelowe. Ojciec wpadł właśnie w tryb kazania i nic do niego nie docierało.

– Jakie ale?! – grzmiał władca. – Widzieliście dzisiejsze gazety, staliście się bardzo popularni! Swoje problemy macie wyjaśniać na osobności, a nie robić z tego publicznej sprawy!

– Kochanie, weź głęboki oddech – odezwał się spokojnie Lu. – Nie chodzi tylko o niepotrzebną reklamę – podjął dalej temat książę, bojąc się, ze mąż się w końcu zagalopuje. – Zniszczyliście rodzinne artefakty, które przez tysiąclecia przynosiły szczęście. Cała moc z nich uleciała i teraz są tylko zwykłymi kawałkami metalu. Postanowiliśmy, że w waszym wolnym czasie, macie je naprawić, co wcale nie będzie takie łatwe i wizyta u złotnika tego nie załatwi – spojrzał na chłopców i westchnął. . – Chyba nie muszę dodawać, że musicie zrobić to razem i postarajcie się przy tym nie pozabijać.

– Ależ wujku i nie jesteśmy dzikusami! – zaoponował Patryk.

– Dziwne, w gazetach piszą co innego – rzucił złośliwie Lu – mogą się jednak mylić – mrugnął do niego wesoło. – Nie zapomnij, że dzisiaj się do nas przeprowadzasz, Damon pokaże ci twój apartament. Jest dokładnie naprzeciwko jego komnat. Możecie już iść, macie sporo zajęć.

– Chwila, chyba o czymś zapomniałeś! – odezwał dotąd milczący Julian. – Żadnego seksu przed ślubem! To jakby się komuś wyleciało z głowy i zaczął lunatykować w nocy czy coś! Mam nadzieję, że pamiętacie jakie są warunki zaklęcia!

– Tato…! Jak możesz?! – pisnął zażenowany Patryk.

– Będziemy baaardzo grzeczni wujku –  uśmiechnął się do niego pojednawczo Damon na co Boruta skinął mu z zadowoleniem głową. – Wiesz jak szanuję ciebie i twoją rodzinę. – Natomiast Lucyfer spojrzał na swojego syna podejrzliwie. Znał ten diabelski błysk w jego oku i wiedział, że będzie miał sporo kłopotu z upilnowaniem tych dwojga. Może inni tego nie zauważyli, ale on doskonale widział buzujące w chłopakach emocje. Ich taniec w czasie balu dał mu sporo do myślenia. Może jeszcze nie do końca sobie zdawali z tego sprawę, zwłaszcza Patryk, ale na pewno nie byli sobie obojętni.

Narzeczona dla Czarta 4 sequel

Damon stał obok swojego ojca na sali balowej i na widok idącego po czerwonym dywanie w jego stronę Patryka, aż jęknął w duszy z zachwytu. Na szczęście w porę się opanował i nie skompromitował nieprzystojnym dźwiękiem w obecności tylu znamienitych osób. Zarobił jedynie rozbawione spojrzenie mamusia Lu. Przed nim niczego nie umiał ukryć. Zmieszał się lekko i spuścił oczy. Pomieszczenie było pełne arystokracji ze wszystkich stron świata, która bacznie obserwowała, każdy jego gest. Powoli ruszył w stronę swojego upartego, płomiennowłosego utrapienia.

– Witaj – ujął jego drobną dłoń i ucałował końce palców – wyglądasz zjawiskowo.- Powoli przesunął spojrzenie z zarumienionej twarzy na jego zgrabną sylwetkę.

– Witaj – chłopak ukłonił mu się oficjalnie. – Nie gap się na mnie jak na soczysty stek zboczeńcu – szepnął mu do ucha. – Z czego ty się tak cieszysz?

– Boisz się, że cię skonsumuję? – odpowiedział tym samym tonem książę, patrząc mu prosto w oczy swoimi szkarłatnymi źrenicami. – Dzisiaj dostanę te wszystkie zaległe całusy – uśmiechnął się do poczerwieniałego nagle narzeczonego i wymownie zawiesił wzrok na jego ustach. – Pięć, które mi jesteś winien i jeden zaręczynowy, więc to musi być coś ekstra – pociągnął go na parkiet. Zgodnie z tradycją, bal musiał rozpocząć ktoś z rodziny królewskiej. Objął lekko opierającego się Patryka w smukłej talii i przygarnął do siebie. Pachniał oszałamiająco i Damon przyciągany magiczną siłą wtulił twarz w jego rude loki.

– Nie klej się tak! – Patryk usiłował zachować przyzwoity dystans, kiedy zaczęli wirować w walcu wokół sali, ale po chwili poddał się słodkiej melodii. Uwielbiał tańczyć, a ten książę choć wredny, był wspaniałym partnerem. Prowadził go lekko i pewnie, przytulał delikatnie, a w jego oczach mignęło coś, czego nie spodziewał się tam zobaczyć. Na pewno mu się przewidziało, niemożliwe by ten zarozumialec miał jakieś uczucia. Nie potrafił się jednak do końca zatracić w tańcu, w głowie kołatała mu ciągle myśl o tym co za chwilę miało się stać. Przerażał go zwłaszcza ten pocałunek.

Prawdę mówiąc Damon był nie mniej zdenerwowany od Patryka, a może nawet bardziej, tym co miało się stać. Miał zupełnie inne przemyślenia do których za nic w świecie nie przyznałby się nikomu. Na początku ten złocisty pączek nie zrobił na nim najlepszego wrażenia i może dlatego zaczął go obserwować. Skoro dorośli uważali, że nadaje się na jego królową, to coś w nim musiało być i on postanowił odkryć co. Nawet nie zauważył, kiedy się zakochał. Bronił się i buntował przeciwko temu uczuciu, ponieważ zdawał sobie sprawę, że jest nieodwzajemnione. Jako dziecko nie rozumiał co się z nim dzieje i próbował się niezręcznie zbliżyć do narzeczonego. W efekcie, pogrążał się w jego oczach coraz bardziej i bardziej. Potem, jako nastolatek, postanowił pozbyć się dręczącej go dniem nocą tęsknoty, za czymś, czego nie mógł mieć. Rzucił się w wir zabaw, poznawał coraz to nowych mężczyzn, niestety żaden, nie zajął ani odrobiny przestrzeni w jego dumnym sercu, bo przecież nie było tam już miejsca dla nikogo. Miało ono od dawna swojego niepodzielnego władcę, który nie zdawał siebie z tego zupełnie sprawy. Damon wolałby umrzeć, niż przyznać się do tego komukolwiek. Cierpiał w milczeniu i dzielnie udawał, że chłód i ostre słowa Patryka wcale go nie dotykają. Odgryzał się, drażniąc z nim i robiąc niemądre aluzje. Dla niego przebywanie tak blisko narzeczonego było niełatwe, musiał się cały czas pilnować, by nie zdradzić się jakimś gestem lub nie powiedzieć zbyt wiele. Dzisiaj dopiero uzmysłowił sobie, jak trudne będzie teraz jego życie, ponieważ narzeczony będzie się musiał przeprowadzić do pałacu, żeby nauczyć się wielu, potrzebnych przyszłej władczyni, rzeczy. Będą się widywali codziennie, jedli razem śniadanie, pracowali, to prawdziwe tortury. Damon na myśl o tym, miał ochotę uciec na koniec świata. Ten śliczny rudzielec go wykończy i to w krótkim czasie. Już w tej chwili wszystkie jego zmysły szalały, kiedy tak przytulał go w walcu.

Muzyka umilkła, chłopcy zatrzymali się na środku sali balowej. Patryk rozejrzał się dookoła, otaczały ich uśmiechnięte twarze, wszyscy jakby na coś czekali. Wcześniej niczego dokładnie nie ustalali i tak naprawdę nie wiedział, jak przebiegną zaręczyny. Ze zdumieniem zobaczył, że Damon wyciąga z kieszeni maleńkie, aksamitne pudełeczko. Ujął go delikatnie za rękę i uśmiechnął się uspokajająco.

– Patryk – włożył mu na palec piękny pierścionek z diamencikami w kształcie gwiazd – one są symbolem naszego, wspólnego życia. Mam nadzieję, że będzie równie piękne i pełne światła jak one. – Drugi klejnot podał mu na otwartej dłoni. Chłopak wziął go niepewnie, drżącą dłonią wsunął na palec księcia i powtórzył formułę. – Chodź – pociągnął go za sobą na taras Damon, a tłum posłusznie się przed nimi rozstąpił. – Ta chwila należy tylko do nas – szepnął do zmieszanego narzeczonego łagodnie. Już wcześniej doszedł do wniosku, że nie pozwoli, aby ten moment zepsuli im natrętni gapie. Mogli tutaj zerkać przez przysłaniające wejście długie firanki, usłyszeć ani zobaczyć niczego dokładnie nie mieli szans.

Ciepła, letnia noc sprzyjała romantycznemu nastrojowi. Na niebie migotały miliony gwiazd, a delikatny wietrzyk przynosił z pałacowego ogrodu cudowną woń kwitnących kwiatów. Książę objął narzeczonego i spojrzał na jego śliczną twarz. Miał zamknięte oczy i stał wyprężony jak struna, najwyraźniej trochę się go bał i nie bardzo wiedział czego się może spodziewać.

– Patryk… Patryk… – wyszeptał cicho i pogładził zarumieniony policzek. Chłopak zaskoczony aksamitnym tonem głosu otworzył czekoladowe oczy i w tym momencie książę wziął w posiadanie jego usta. Z początku muskał je ostrożnie w łagodnej pieszczocie, jakby chciał poznać dokładnie wszystkie skrywane przez nie tajemnice. Potem, widząc, że się nie opiera coraz namiętniej, a ciekawska dłoń zaczęła błądzić po smukłych plecach, schodziła coraz niżej, aż dotarła do krągłych pośladków. Druga w tym czasie masowała kark, oszołomionego pocałunkami Patryka.

Na początku chłopak poddał się urokowi chwili, zatonął w silnych ramionach narzeczonego i zupełnie zapomniał o wszystkim, co ich dzieliło w przeszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. Czułe wargi Damona wyczyniały cuda z jego ciałem i duszą. Drżał pod wpływem nieznanych mu emocji.

Niestety, kiedy kierowana tłumionym przez tak długi czas pożądaniem ręka, zacisnęła się na jego tyłku, poczuł jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody. Przecież ta wstrętna łapa jeszcze wczoraj, obmacywała nagich tancerzy w jakiejś podejrzanej knajpie. Nie wiadomo co tam jeszcze wyrabiała.

– Puszczaj! – warknął gniewnie i szarpnął się gwałtownie do tyłu. Zamiast przeżywać swój pierwszy pocałunek z wymarzonym rycerzem na białym koniu, lizał się z paskudnym podrywaczem, który pewnie sypiał z połową dworu. – Ohyda! – wytarł wierzchem dłoni usta i skrzywił się z obrzydzenia. – Nienawidzę cię! NIENAWIDZĘ! – krzyknął pobladłemu księciu prosto w twarz. Damon w pierwszej chwili zastygł niczym marmurowy posąg, ostre słowa narzeczonego ugodziły go głęboko w serce i przeszyły niemal na wylot. Ból był tak silny, że lekko się zachwiał. Wbił paznokcie w lewą dłoń aż pociekła z niej krew. Zareagował instynktownie, chcąc zranić Patryka równie mocno.

– Droga królewna się sfochała? – rzucił złośliwie. – Lubisz czy nie, w noc poślubną i tak grzecznie nastawisz mi ten tyłek, którego teraz tak zaciekle bronisz!

– Nidy w życiu! Prędzej zostanę pustelnikiem, albo się zabiję! – krzyknął czerwony ze złości chłopak ze łzami w oczach i rzucił się na niego z pięściami. Potoczyli się na stojącą na postumencie dużą donicę z kwiatami. Upadli na marmurową posadzkę, a ona spadła z hukiem, przygniatając ich splecione dłonie.

– Aach… ! – wrzasnęli zgodnie i wyszarpnęli posiniaczone palce.

– Pokaż – Damon ujął delikatnie dłoń narzeczonego, podmuchał i szybko ściągnął z niej pierścionek. Puchła w zastraszającym tempie. To samo zrobił ze swoim. Obrączki lekko się pogniotły, a gwiaździste diamenciki powypadały. Starożytna moc, którą na początku można była wyczuć w klejnotach, gdzieś wyparowała. Teraz wyglądały jak zwykła biżuteria i nie było w niej nic magicznego.

***

Biedny Avis miał niesamowitego pecha, nie tylko musiał patrzeć jak jego ukochany całuje się z jakąś nieznaną mu laską, to jeszcze przyjaciel, którego tak bardzo potrzebował był przez cały czas praktycznie niedostępny. Wiedział, że to dla niego ważny dzień i nie chciał przeszkadzać. Rodzicom nawet nie próbował się zwierzyć ze swoich rozterek, bo bał się, że tym razem dojdzie do awantury. Ojciec i tak był już wściekły na Zolliego, za to jak traktuje jego maleństwo. W tym momencie chłopak oczywiście prychnął sam do siebie. Za nic nie chciał przyjąć do wiadomości, że jest już prawie dorosły i sam poradzi sobie ze swoimi problemami. Zamknął się więc w swoim pokoju i ryczał do poduszki, aż cały spuchnął i jego zadarty nosek, zaczął przypominać dorodnego kartofla. Dzięki temu nikt mu nie przeszkadzał i Avis miał sporo czasu na przemyślenia. Po dobie dramatycznych jęków i szlochów nad swoim ciężkim losem, doszedł do zadziwiających i całkiem rozsądnych wniosków, być może pierwszy raz w życiu. Wyciągnął kartkę i zapisał wszystko, co mu przyszło do skołatanej główki.

  • Zolli go nie kocha, nie podoba się mu i nie ma u niego szans
  • Czas skończyć z tą dziecinną miłością i zacząć żyć własnym życiem
  • Na świecie musi być ktoś, kto go pokocha z wzajemnością
  • Może powinien zadbać trochę o siebie, bo ostatnio był ciągle przygnębiony i zupełnie tego zaniechał

Z tą poplamioną, zmiętą listą w drżącej ręce, rozczochranego i buzią noszącą ślady łez, zastał go następnego dnia Patryk. Sam w paskudnym humorze bez słowa usiadł na łóżku i przytulił mocno przyjaciela. Przeczytał co tam naskrobał i westchnął.

– Od lat próbuję ci to wytłumaczyć i miło, że w końcu coś do ciebie dotarło – pociągnął go lekko za ucho. – Powiedz najpierw co się stało. – Usłyszał natychmiast streszczenie wczorajszej historii, oczywiście odpowiednio udramatyzowane i ubarwione. – No dobra, teraz wyłaź z tego łoża boleści i weź prysznic – mruknął do chłopaka. – Różami, to ty nie pachniesz.

– Noo… nie myłem się ze dwa dni – pokazał Patrykowi język i umknął do łazienki. Po kwadransie wyszedł odświeżony i w nieco lepszym humorze. – Pomożesz mi?

– Ale w czym? – chłopak nie mógł czasem nadążyć, za tą małą błyskawicą. Poskakiwał właśnie na fotelu w samych bokserkach i rozczesywał splątane włosy. Sięgały mu do pasa i tworzyły nieprzebyty gąszcz.

– Jak to w czym? Chcę ładnie wyglądać, ty zawsze jesteś taki na topie – wyszczerzył ząbki. Jednak w jego zielonych oczach widać było smutek, nadrabiał miną, ale przyjaciela nie nabrał.
– Susz ten bajzel, idziemy do fryzjera, a potem na zakupy – zakomenderował. – I przestań się smutać, zobaczysz, ani się obejrzysz i będziesz miał całą szkołę u stóp – pogłaskał go po jasnej główce. – Wtedy wybierzesz sobie tego jedynego, który będzie cię nosił na rękach!

– Właśnie! – pisnął energicznie Avis, włożył pierwsze z brzegu, nieco workowate jeansy i ruszył do drzwi. – Mam dużo kasy do wydania, kilka tygodni temu tatuś założył mi własne konto w banku. Możemy zaszaleć!  Myślisz, że mogę choć w przybliżeniu wyglądać jak on? – pokazał Patrykowi zdjęcie swojego ulubionego modela.

– Uwierz mi, że o wiele lepiej. Sam się dzisiaj przekonasz i rano zrobimy test. Zobaczymy czy sąsiad cię pozna – uśmiechnął się złośliwie pod nosem. Wpadł na pewien pomysł i był przekonany, że się na pewno uda go zrealizować. Zolliego czekają ciężkie chwile. Odrobina pokuty za te wszystkie lata, kiedy odpychał i dręczył Avisa z pewnością mu się należy.

Wrócili  dopiero wieczorem zupełnie wykończeni, ale zadowoleni z efektów. Przytaszczyli kilkanaście reklamówek nowych ciuchów, butów i kosmetyków. Mamuś Luis wytrzeszczył oczy na widok swojego jedynaka, ale niczego nie skomentował. Podsłuchał jak chłopcy umawiali się na następny dzień do szkoły i zaczął się zastanawiać, jak zatrzymać porywczego małżonka w pokoju, żeby nie zobaczył przed wyjściem swojego aniołka.  Mógłby dostać jeszcze zawału, w końcu biedak ma już swoje lata, coś z pięć tysięcy jak nic.